TRZECI ETAP VI część

…Pan konsul odprawił mnie z kwitkiem, czakał na rozmowę ze swoim ziomkiem, dr Matiusem.

Nigeryjskie krętactwo

Nie wytrzymałem czekać do powrotu dr Matiusa z Lagos i w następny poniedziałek, 11 lipca stałem pierwszy w kolejce pod okienkiem nigeryjskiej ambasady. …Po kilku godzinach czekania następne rozczarowanie. Konsul powiedział, że może dać wizę gdy będę miał pobyt beniński i wizę kameruńską, którą planowałem uzyskać w Nigerii. …Okienko się zamknęło. Rozmowa skończona.

…Próbowałem uprzednio po drodze przedłużyć ważność wizy otrzymanej w Sierra Leone, w różnych placówkach konsularnych i wszyscy mówili to samo, że wizę otrzymam bez problemu w kraju sąsiadującym z Nigerią.

Paranoja! Po co mi ten pobyt gdy chcę tylko przejechać Nigerię do Kamerunu. Pomysł nie z tej ziemi.

. ..Na muzułmańskie wymysły nie ma rady. Najbliższa nigeryjska ambasada jest w Ghanie.

…Następnego dnia przedstawiłem sprawę w Ambasadzie Ghańskiej. Otrzymałem bez problemu miesięczną wizę w amerykańskim dokumencie tożsamości.
Mieszanym transportem (taxi, motocykl, taxi) przez Togo w ciągu jednego dnia wróciłem do Accra. Tam postarałem się wizę do Konga, Angoli i Namibi. Pech, nie ma placówki kameruńskiej. Dowiedziałem się, że jest przedstawicielstwo konsularne Kamerunu w Cotonou. Dnie uciekały, trzeba było czekać po kilka dni na wizy.

Pojechałem, z nadzieją otrzymania wizy nigeryjskiej, do ambasady. Znów pech! W okienku urzędnik zaproponował mi postarać się wizę w kraju przed Nigerią jakim jest Benin. …Powtórka. Poprosiłem o rozmowę z konsulem. Po zatwierdzeniu dokumentów i odpowiedzi na zawiłe pytania napisał notę na aplikacji, że otrzymam wjazdową wizę tranzytową na granicy po uprzednim wypełnieniu ankiety „on line”. Orzekł, że teraz taka forma obowiązuje jadąc tranzytem przez Nigerię. …Kółko się zamknęło. Tygodnie uciekały z czasu podróży nieproduktywnie.
Zaproponowali mi przyjaciele, żebym został przez weekend u nich gdyż mają w planie zabrać mnie do kina w niedzielę. …Zgodziłem się. Pogodziłem się też ze stratą jeszcze kilku dni. Kino w Shoping Mall na wzór amerykańskich „multi”, wielkie centrum, ludzi masa chodząca jak na wycieczce krajoznawczej, bo nie stać ich na zakupy.

Dodatkowy pech!
…Wieczorem wracając z kafejki internetowej szedłem jak zwykle przy rowie ulicznym. Nagle jeden gość idący przede mną wpadł do rowu niechcąco. …Bez wahania stanąłem nad rowem i podałem mu rękę. A ten złapał mnie i wciągnął na siebie. Potłukłem się o krawędzie wpadając do rowu. Ludzie widzący to zjawisko pobiegli i pomogli mi się wydostać i gościowi. Okazało się, że facet był pijany, nic mu się nie stało. Ja natomiast z ręką zakrwawioną w okolicy łokcia, nogą skręconą w kolanie ledwo dowlokłem się do domu.
Noc przespałem w bólu. Noga spuchnięta, wskazywała na złamanie. W poniedziałek zamiast wracać do Cotonou pojechałem do szpitala by sprawdzić uraz. Okazało się, że mam skręconą łękotkę. Dodatkowy wydatek. Nic za darmo. Proszki, maść i masaże, leżenie w łóżku potrzebne było na polepszenie się stanu poupadkowego. Po paru dniach wkurzony z proszkami od bólu wróciłem do Cotonou.

…Doczłapałem jakoś do pokoju.
Czekał na mnie Nigeryjczyk Mathius, który nabierał praktyki w podróżowaniu.
…Święto muzułmańskie, następny tydzień zleciał bezproduktywnie. W między czasie załatwiłem kameruńską wizę. Tak, że miałem wszystkie wizy aż do Południowej Afryki włącznie. …Brakowało mi tylko wizy do Nigerii.

Co wymyśli jeszcze konsul nigeryjski?, dowiem się w krótce. Do rozwiązania sprawy już niedaleko.

Pozdrawiam jeszcze z Cotonou. – Jędrek

Posted in Afryka 2016 | Comments Off on TRZECI ETAP VI część

TRZECI ETAP V część

Jeszcze w Cotonou, Benin…

Co robić, gdzie się zwrócić o pomoc, do kogo? …Może przyjdzie inne rozwiązanie…

Telefon nadziei
…Nie czekałem długo. Przyszła z pomocą p. Krystyna – honorowy konsul R.P. w Cotonou, która załatwiła mi swoimi kanałami „Laissez – Passez Special” (wym: lesepase) – dokument do jednorazowego przekroczenia granicy.
Ucieszony, że nareszcie wyjadę z kraju dalej, do Nigerii a tam do panów z Abudja, sklarowałem się szybko by na drugi dzień być w drodze. Do granicy jest tylko kilkadziesiąt kilometrów.

Piekło graniczne
Postaram się nieco przybliżyć tę przeszkodę.
…Sprzedawczyków granicznych wciskajacych tanie produkty, czy jedzenie domowej kuchni, kinkciarzy drobnych i „pomocników turystycznych” setki niemalże kładących się na masce gdyż jest szybkość minimalna „Zabawki” przesuwającej się przez przez tlum. Wydaje się jakby samochód rozpychał się w środku jakiegoś pochodu. Okna trzeba mieć zamknięte by rąk wsadzających do środka nie połamać.
Skończyła się twarda nawierzchnia drogi, piach, doły i wystające ostre kamienie wybijają spód samochodu powodując ciągłe zatrzymanie. Niewidać tych przeszkód a na dodatek deszcz spowodował rozległe kałuże, że nie wiadomo było którą stroną ulicy jechać. Każdy jechał zygzakiem na swoją odpowiedzialność. W dodatku spiekota i tłumy ludzi dookoła mylą kierunek jazdy na drodze nieoznakowanej. …Kierunek w stronę granicy wyczuwa się po samochodach jadących z przeciwka. Powoli, żółwim tempem posuwały się samochody do przodu. W pewnym momencie jakaś ręka z dokumentem zamachała nad głowami i krzyczała stop. Zatrzymałem się, wysiadłem i poszedłem w stronę napisu „Policja” na kawałku drewnianej deski zawieszonej na budce.
Przy stempelku do paszportu urzędnik mówi dwa dolary zapłaty jakby pewnie je miał otrzymać i pyta co to jest za paszport (koloru czerwonego z napisem Unia Europejska) – odpowiadam, że to jest paszport dyplomatyczny. Jego jakby coś szarpnęło i oddał mi go szybko rezygnując z pieniędzy wskazując ręką stronę opuszczenia budki.
…Po drodze podpowiadali mi nieświadomie jakimi słowami mogę omijać przeszkody: od misji katolickiej przez emerytowanego profesora, inwalidę do dyplomaty.
Ledwo minąłem próg budki benińskiej i już znalażłem się w pasie międzygranicznym w mrowiu ludzi pracujących, żebrających i wałęsających się. Oddaliłem się powoli od granicy i już wiszący w poprzek kierunku jazdy sznur przed maską zmusił do zatrzymania. Podjęchałem za blisko, walenie rękami w dach „Zabawki był dowodem wściekłych i rządnych pieniędzy. Ręka wyciagnięta po haracz, oczy błyszczące jak u diabła, co robić…, …pokazałem paszport i wymówiłem słowo dyplomata, sznur opadł, wysunięto deskę z gwożdźmi spod koła, …uff!, przejechałem pierwszą przeszkodę i później jeszcze kilka następnych.

Granica nigeryjska
Slimaczym tempem dojechałem do niewidzialnej granicy. Na drodze stanął wartownik w uniformie z podniesioną ręką i ani metra dalej w przód. Wskazał budkę policyjną. Podsunął rękę do okna samochodu po paszport. Zlekceważyłem, …wysiadłem podpierając się wiozącą laską, która utorowywuje mi od czasu do czasu przejście w tłumie. Patrzyli się na mnie zbójczo. Przy stole odprawy imigracyjnej mały odpoczynek. Widząc mnie z laską zaoferowali krzesełko na którym się ledwo utrzymałem. Dałem do wglądu ”lesepase” i moja odpowiedż już znana: emerytowany profesor i dyplomata, jadę do Abuja. Czytał ze dwa razy i zapytał się ile dni potrzebuję na pobyt w Nigerii, …daj mi ile możesz, …30 wystarczyło wpisane do paszportu.
…Jeszcze czekała mnie odprawa celna, kilkadziesiąt metrów dalej.
Przez ten kawałek drogi zatrzymywałem się co kilkanaście niemalże metrów od sznura do sznura i pokazywałem przez okno paszport ze słowem dyplomata. Sznur opadał i tak bujałem się aż do budki celnej. …Stał przed nią facet, wypowiedział krótko, pojazd do kontroli, co wiozę?, ja – dyplomata na urlopie. Zrezygnował z szukania, zaprosił do budki, przyłożył pieczątkę z datą na „Lesepase” i bez słowa oddał dokument. …Dziękuję, odszedłem wsiadłem i odjechałem. Zatrzymałem się przy ostatnim oficjalnym szlabanie, żołnież podniósł go w górę, i tak wjechałem na ziemię nigeryjską z 30 dniową wizą daną na granicy. …Wyciągniete ręce po haracz już nie zatrzymały mnie, pojechałem prosto w kierunku Lagos.
Coraz szybciej po coraz lepszej drodze oddalałem się od piekła granicznego.

Nigeria
Zadowolony, że nareszcie kontynuuję swój plan, jadę bardziej rozluźniony psychicznie i fizycznie. Kilka zatrzymań formalnych zwalnia średnią prędkości jak zwykle w Afryce. Przyzwyczaiłem się do tego. Wjechałem w obszar Lagosu, ludzi coraz więcej na drodze. W dali widać jakieś wysokie budynki. …Nagle szlaban i budka z napisem „Emigration of Lagos”. Stop! …Czekam. Podszedł jeden urzędnik poprosił rutynowo: paszport, prawko, rejestrację i zniknął. Po długiej przerwie wrócił i zaprosił mnie do „biura”. Czułem, że coś nie gra. Młody pracownik przyczepił się do wygasłej dawno wizy nigeryjskiej otrzymanej poprzednio w Sierra Leone. Nie ważne było dla niego „lesepase” czy nowa wiza wpisana na granicy. Sprawa nabrała strasznego obrotu. Zawrócono mnie do domu bym przywiózł im świerzą wizę wpisaną w paszporcie przez Ambasadę Nigeryjską w Cotonou.

Spowrotem w domu
Zmieniłem zakwaterowanie, bliżej centrum miasta. Sprawa wizy nigeryjskiej zabrała mi z podróży kilka następnych tygodni. Aż w końcu przyszedł mi z pomocą nigeryjski kolega z hotelu, dr Matius. Poszliśmy razem do ambasady i konsul podpowiedział mu co zrobić. …Rozmawiali w swoim języku.

…26 lipca. W dniu swoich urodzin kupiłem bilet i poleciałem do Lagos. Tam czekał na mnie dr Matius, by pomóc mi w poruszaniu się po ogromnym lotnisku. Poszedłem do Emigration na lotnisku, przedstawiłem im sprawę z polskim paszportem. Zrozumieli w czym rzecz, uzyskałem zapewnienie otrzymania wizy turystycznej tranzytowej. Ucieszony, że przejadę nareszcie spokojnie Nigerię wróciłem spowrotem do Cotonou.
…Było to trzecie podejście przekroczenia granicy by znaleźć się w najludniejszym kraju Afryki (około 180 milionów obywateli).

Poniedziałek, 1 sierpnia. O 10:00 byłem już w nigeryjskiej ambasadzie. Pan konsul odprawił mnie z kwitkiem. Powiedział, żebym przyszedł z dr. Matiusem. A on jest w Lagos, załatwia swoje sprawy. …Znów strata następnych dni. Postanowiłem czekać na powrót dr Matiusa.

Pozdrawiam z Cotonou.
Jędrek

Posted in Afryka 2016 | Comments Off on TRZECI ETAP V część

TRZECI ETAP IV część

Do benińskiej granicy
Wylądowałem szczęśliwie w Lome, Togo. „Zabawka” czekała jak pies na parkingu. Podjechałem do bramki wyjazdowej, cena jeden dolar za trzy doby parkowania. W Stanach taka mała suma nie widnieje w cenniku parkingowym. …Kasjer zapytał, gdzie jadę. Nie wiem, …w stronę Beninu, odpowiedziałem. …Śpij na parkingu, jest 100% bezpieczny, rano obudzę o której chcesz.
O 6:00 pracownik podszedł do samochodu z kawą, był ciekawy wnętrza samochodu. Wyjechałem. …Trochę pokręciłem po mieście by poznać wygląd miasta i znaleźć się na głównej drodze z latarniami aż do samej granicy. Musiałem uważać na głebokie dziury z ostrymi krawędziami. Czasami nie mogłem się wyrobić i koła aż jęczały; musiałem zwolnić.

W Beninie (14)
Po stronie Beninu (152 kraju) po wbiciu pieczątki wjazdu w poszport, żadnych innych formalności dodatkowych. Dobra droga w stronę Cotonou – stolicy milionowego miasta przyczyniła się do miłej jazdy.
Po drodze podczas wyjazdu z szosy ustąpiłem miejsca taxi-moto. Nie widząc z przodu drogi skręciłem za ostro i zsunełem się w betonowy rów kanalizacyjny….Klops, stałem trzymając samochód na hamulcu bym się bardziej nie stoczył. Oby nic się nie stało jak poprzednim razem. …Kilku chłopców podbiegło i wypchali mnie na powierzchnię spowrotem. Na szczęście nic się nie stało z małym uszkodzeniem w pewnym miejscu przedniego błotnika.

W Cotonou od 2 lipca 2016
Spieszyło mi się dojechać do Imigracyjnego biura by przedłużyć wizę. Miasto duże i rozległe, nie wiedziałem w którą stronę się udać. Pech, pół godziny się spóźniłem, …do poniedziałku oznajmił wartownik.
Co robić?, weekend przede mną. Pojechałem w kierunku oceanu by znaleźć jakieś miejsce. Zajechałem prawie na plażę. Po drodze minąłem napis „Auberge” (Oberża). Zawróciłem wiedząc że są niskie ceny typu Hostel czy Guest House. …Pokoik czysty ze stolikiem i łazienką. Więcej mi nie potrzeba, 9.- USD / doba, do plaży około 300 metrów. Okolica spokojna, muzyka dookoła jak to przy plażach w weekendy. Pewien znajomy właściciela Oberży, zaproponował mi towarzystwo następnego dnia. …OK, za ile?. Powiedział, że za nic. Okazało się, że jest rybakiem i ma przerwę pomiędzy połowami. …W tym czasie załoga reperuje sieci.
Jakub oprowadził mnie po okolicy. Wszyscy prawie go znają. …Wstąpiłem do fryzjera i od razu wyglądałem młodziej podstrzyżony na afro. …Pierwszy raz na plaży w tym roku, oczywiście, po dwóch godzinach miałem dosyć; raczek.
Poniedziałek, 4 lipiec. Do Imigration po wizę . Dali na miesiąc za 30.- USD. …W ambasadzie nigeryjskiej, …do następnego tygodnia bo mają swoje święto. …Wolny czas spędziłem na pisaniu i zwiedzaniu miasta, które jest motorem ekonomicznym kraju, jest portem z niebezpiecznym trafikiem motocyklowym, z niekończącymi plażami i z masą restauracji mniejszych i większych, droższych i tańszych do wyboru.
…W konsulacie Gabonu bez nowych kartek w paszporcie nic nie zrobią, za duża pieczątka.
Następny poniedziałek. W Ambasadzie Nigerii odesłali do internetu „on line.

Problem z kartkami do paszportu
…Wysłałem przez DHL-express paszport do Ambasady Polskiej w Abuja (czyt: abudża), Nigeria dla dodania paru kartek do paszportu, jak niegdyś, by móc kontynuować podróż. W załączonym piśmie napisałem, cyt.: „ Drogi Panie Konsulu, Jestem Andrzej Sochacki i jadę dookoła Afryki samochodem. Ambasada Nigeryjska i Gabońska nie chce dać wizy bo stroniczek nie ma w paszporcie. Proszę uprzejmie o dołączenie kilka kartek by starczyło mi na wizy do R.P.A. Zależy mi bardzo na czasie. Czekam z niecierpliwością gdyż kończy mi się pobyt w Beninie . Pozdrawiam Serdecznie z drogi. Więcej o mojej osobie w internecie pod: Andrzej Sochacki. Z podziekowaniem za przesyłkę”. Dołączyłem też do wglądu pisma popierające moją misję od: Szefa Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych, Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Polskiego Związku Motorowego i Caroliny Car Company Toyota proszące o możliwą pomoc kiedy zaistnieje potrzeba w realizacji tego ambitnego zamierzenia.

…W wolnym czasie byczyłem się dowoli. Pewnego dnia wracając z plaży zauważyłem jak przede mną szczur ciągnął za nogę pisklę do boku dziurawego rysztoka betonowego pod chodnikiem dla pieszych. Kura nawet nie zorientowała się o co chodzi: trwało to sekundy. Zaczym podbiegłem złodziej rysztokowy zniknął razem z łupem w kanale. Cotonou jest skanalizowane betonowymi rysztokami przykrytymi cementowymi płytami, które są zaniedbane i smród rozchodzi się niemalże po całym mieście. Chodniki są zajęte przez stragany, piesi chodzą brzegiem ulic.
Wyjeździłem się „Motoro-taxi” po wszystkie czasy. Niedrogo, np. z centrum miasta na plażę za 50 centów. Zwinniej i szybciej od samochodów. Tu jest ruch miejski bezkolizyjny, na skrzyżowaniach bez sygnalizacji świetlnej i znaków; na wyczucie, kto szybszy ten pierwszy. Nie raz miałem serce pod brodą trzymając się bagażnika by nie fiknąć koziołka do tyłu, szczególnie przy ruszaniu.

Wypad do Porto Novo
Po owocowym śniadanku pojechałem do portu, do miejsca z którego Portugalczycy dobrzy w handlu głowami ludzkimi wysyłali na kontynent europejski i amerykański przez prawie trzysta lat, począwszy od XVI wieku, setki tysięcy niewolników. Handel kwitnął do momentu zmiany francuskiego kolonizatora, który podniósł poziom edukacji a tym samym utorował drogę do wolności.
…W późniejszym czasie zaczęły się walki o niepodległość królewskich rejonów Beninu. Ostanie Królestwo Dahomey, które jest miejscem urodzenia tubylczej religii – Vodou (czyt. woodoo) zatwierdzonej przez rząd w 1996 roku, uzyskało niepodległość w 1975 roku tworząc dzisiejszy Benin z przewodnim językiem francuskim. Historyczne centrum voodoo mieszczące się w Ouigah jest w Benin najbardziej kolorowe i muzyczne.
…Z historią niewolniczą zapoznałem się w miejskim muzeum.

c.d. Problem z paszportem
Po kilkunastu dniach czekania, bez dodania nowych stroniczek, po niepotrzebnym trzymaniu odesłano mi go spowrotem z uwagami, w stylu murzyńskim, napisane przez konsula RP Marka Klęka. Cyt.1. „Otrzymaliśmy przesyłkę zawierającą Pana paszport. Ze względu na brak wolnych stron w paszporcie potrzebuje Pan nowego dokumentu podróży. Z nadesłanej korespondencji wynika, że przebywa Pan obecnie w Beninie. Postaramy się Panu pomóc (chyba utrudnić). Uprzejmie proszę o informację kiedy planuje Pan najbliższą podróż”. 2. „Ze względu na fakt braku wolnych stron na dalsze wizy powinien Pan wyrobić sobie nowy paszport. Może Pan to zrobic w Ambasadzie Polski w Abudży. Musi Pan jednak tutaj dotrzeć, co zapewne Panu się nie uda, gdyż władze nigeryjskie nie udzielą wizy do Pana paszportu. W tej sytuacji sugeruję zakończenie popdróży po Afryce oraz wyrobienie dokumentu podróży w jakimś kraju z Unii Europejskiej, który umożliwi Panu powrót do Polski. …Polska niestety nie ma ambasady w Beninie”.
Czyżby ten facet nie czytał mojej załączonej prośby?! Bzdura, radzi mi wyrobić jakiś dokument podróży w innej placówce żebym wrócił do kraju. Po co do Polski, w ostateczności Maroko jest bliżej. Coś w tej „patriotycznej” głowie nie gra. …Przy wyrabianiu paszportu prosiłem o więcej kartek, dostałem regularny. Nie było czasu na wymianę.

Straciłem ogólnie około miesiąca i kilkaset dolarów USD niepotrzebnie. Powinienem być już daleko od tego miejsca. Placówka konsularna jest to kawałek Polski po to by otoczyć opieką swoich obywateli. …Przydałby się staż w placówce R.P. w Rabacie.
…Wspomnienie: 37 lat temu podczas pierwszej wyprawy garbusem dookoła świata do dokumentu podróży wpinano mi kilkakrotnie stroniczki bym nie tracił czasu w swojej misji i jechał dalej. Paszport wyglądał jak akordeon po rozłożeniu w którym widniały z 50 krajów wizy i masa innych pieczątek z podróżą związanych (zobacz zdjęcie). To były czasy![

W Ambasadzie Nigeryjskiej przyjeli aplikację, nie wkleili wizy bo nie ma gdzie. Zdumieni byli wszyscy, że Ambasada R.P. nie dodała do ważnego paszportu kartek na wizy, to takie pospolite w świecie. …W świecie tak ale nie w Unii Europejskiej.

…Znajdzie się paszport z wolnymi kartkami to wkleimy wizę, brzmiała ostateczna decyzja wyższego oficjała imigracyjnego. Odrzucili moją propozycję naklejenia kartki z nową wizą, na wizie już wygasłej jak to zrobiło benińskie imigracyjne biuro w Cotonou. …Ze smutkiem opuściłem ambasadę.

…Co robić, gdzie się zwrócić o pomoc, do kogo? …Medytacje nie pomogły. …Trzymam jeszcze inne pomysły, ale poczekam trochę. …Przygoda trwa.

Pozdrawiam z Cotonou! – Jędrek

Posted in Afryka 2016 | Comments Off on TRZECI ETAP IV część

Rozmowa fana podróży z Jędrkiem

Krótkie spotkanie:

f.: Jędrek, powiedz mi dlaczego podróżujesz tak długo w czasie i przestrzeni?
J.: …No właśnie, przytoczę tu rozmowę z pewną dziennikarką ze spotkania prasowego, która zapytała mnie podobnie. „Odpowiedziałem jej krótko: pani Tereso dlatego, gdyż ja nie choruję. Ona, spuściła głowę i rzekła, …no właśnie… Oto była jej odpowiedź.”
To znaczy, jak ważnym jest zdrowie i dobre samopoczucie w podróżowaniu. Myślę, że jest to jeden z głównych czynników odnoszenia sukcesu, oczywiście oprócz dobrego przygotowania się do wyprawy i optymizmu. Jest jeszcze wiele dodatkowych punktów zachęcających do podróżowania jak: poznanie świata, sprawdzenie siebie w ekstremalnych warunkach, chęć porównania życia w różnych środowiskach społecznych, geograficznych, zweryfikowania tego co przekazują media i itp.
Dzięki Bogu, zdrowie i dobre samopoczucie towarzyszą mi przez cały czas podróżowania. W podświadomości mam zakodowane – nie mogę w podróży chorować!. To jest powód do radości i chęci wykonywania założonego celu.

f.: A jak stałeś się podróżnikiem?
J.: W młodości podróżowałem po Polsce swoją żaglówką, kajakiem, rowerem, czy motocyklem i samochodem oraz słuchając bezpośrednich opowiadań podróżników przy ogniskach na Mazurach. W ten sposób połknąłem bakcyla na zawsze. I tak znalazłem sposób na życie, które wypełniło jego kawałek. Życzę tego samego wszystkim fanom.
Stale powtarzam, że podróżowanie jest to „Wyższy Uniwersytet Życia”, którego nie jesteśmy w stanie ukończyć. Jest to ciągłe edukacyjne wzbogacanie się. A uczucie bycia studentem trzyma nas w kondycji i w dobrym samopoczuciu. Myślę, że podróżnicy starzeją się tylko według kalendarza a inni biologicznie.

f.: Jakie momenty utkwiły ci najbardziej w pamięci?
J.: Niezmiennie do tej pory w pamięci przodują spotkania z prywatnych audiencji z Janem Pawłwm II w Watykanie i Dalej Lamą w Himalajach. Jeden i drugi poświęcili mi dowolną ilość czasu na rozmowę. Z papieżem spotkałem się podczas podróż dookoła świata dwókrotnie: 1) garbusem w 1978 roku i po wyprawie morskiej wokół globu w 1994, 2) z Dalej Lamą podczas solowej podróży motocyklem w 1999 roku.
Niezapomnianym momentem pozostaną potyczki z huliganami w Panamie i z bandytami w Afganistanie, przeżycie huraganu na Pacyfiku podczas rejsu dookoła świata s/y „Biały Orzeł” jak i zsunięcie się w przepaść samochodem na Fiji. Wszystkie zdażenia mogły skończyć się tragicznie. We wszystkich przypadkach czułem ochronę swojego Anioła Stróża, bez którego podróżowanie byłoby niemożliwe.

f.: Jaki cel przyświeca ci w ostatniej podróży?
J.: Jest to moja podróż patriotyczna. To, że jestem synem kombatanta II Wojny Światowej nawiązuję z przyjemnością kontakty z pozostałymi kombatantami lub ich rodzinami rozsianymi po świecie. Przekazuję im „gleit” z Muzeum AK w Krakowie w sprawie uprzejmej darowizny pamiątek, archiwalii wojennych na które czekają liczne muzealne gabloty.

f.: Jakie plany na przyszłość?
J.: W niedalekiej przyszłości pragnę ukończyć najdłuższą swoją samotną podróż tj. dookoła świata przez okrążenie kontynentów wzdłuż granic morskich. Okrążyłem trzy Ameryki (Północną, Środkową i Południową), Europę i Australię. Została mi Afryka i Azja. Na pierwszą przygotowałem samochód firmy japońskiej – Toyota „Corolla Kombi”. Mam do tej marki zaufanie. W przeszłości używałem ją na codzień do pracy i na urlopy, bez przykrych wspomnień. Jest to samochód, który spełnia moje podróżnicze wymagania, tj. przyzwoicie wąski, ekonomiczny, z przednim napędem, ze względnym prześwitem i dosyć długi bym mógł odpocząć gdy przyjdzie potrzeba. Prawdopodobnie Azję okrążę VW-genem, typowym „Ogórkiem”, który obiecali mi polscy garbusiarze. W ten sposób zakończyłbym wielką ziemską pętlę, wyprawę swojego życia, którą rozpocząłem Toyotą Land Cruiser w Bostonie, USA w 2008 roku.

f.: Co dodasz jeszcze ?
J.: Samotna podróż jest trudnym przedsięwzięciem jadąc z myśłą, że może coś się niespodziewanie zdarzyć na trasie, no i co wtedy robić…? Nie wolno się załamywać. Bez pomocy technicznej jest też możliwe zrealizowanie podróżniczego marzenia i dotarcie do założonego celu; to jest oczywiste. Światowe podróże są wielkim naturalnym poligonem doświadczalnym tak dla pojazdów jak i dla kierowów.
…Gdyby zaszła potrzeba gotowy jestem wykonać test długodystansowy samochodu po różnych nawierzchniach drogi wykorzystując swoje doświadczenie.

….Po zrealizowaniu swych podróży myślę wypełnić czas na dalszym pisaniu książek i stworzeniu prezentacji z poszczególnych wojaży w „Power Point” by pamięć o zmaganiach po bezdrożach świata nie zaginęła. W między czasie planuję odbywać spotkania z młodzieżą w myśl założeń turystyki trampingowej – podróżowania niezależego od biur podróży. Pamiętajmy – turysta turystuje, podróżnik podróżuje a świat jest zbyt pouczający by nie podróżować.

Dziękuję za spotkanie i rozmowę. Z wielkim szacunkiem – fan ekstremalnych podróży
Janek Kiełkowski, dziennikarz
Phoenix, maj 2015

Posted in Rózne | Comments Off on Rozmowa fana podróży z Jędrkiem

One of “Travel Star” on the Earth

Crazy Vagabond – Andrzej Sochacki

Andrzej „Jędrek” Sochacki – is one of the most interesting global travelers in the world. From 1973 he has reside in Arizona, U.S.A. and there he evaluated his diploma. Born with passion of the vagabond, went from education of engineer than master of the mechanical achieved, with and also photographic passion. He is over sixty five years old, native of Poland, from Warsaw, with Polish and American citizenship. About traveling he dreamt from childhood, traveled in Poland, from teenager in Europe and then from maturity around the whole planet. Then “Travel Star” in the world, famous extraordinary globetrotter, spent traveling over 11 years, with interesting life, culminating into vagabond lagged over 300 000 km, and 142 countries, on the six continents. Always he travels with white eagle on the chest … own land of birth on this world; does not imagine any different.

Jędrek is the only traveler in the world who encircled the Earth eight times solo by different means of transportation („VW-Beetle, airplanes, sail boat, trains, twice by motorcycle, „VW-Caddy”, „VW-Pasat”, Toyota „Land Cruiser”, Oldsmobile „Cutlass Supreme S”, Volvo-460). Presently he is performing his longest journey of his life, around the world near the border of the continents. Started:
I. 1977-79, by car „VW-Beatle” from New York, N.Y. (U.S.A.), 35 countries, 23 mounts
II. 1979, by airplane from Los Angeles, California (U.S.A.), 16 countries, 4.5 mounts
III. 1992-94, by Yates “White Eagle” from Las Palmas, Canary Islands (Spain), 15 countries, 18 mounts
IV. 1994-95, by train from Warsaw (POLAND), 15 countries, 11 mounts
V. 1998-99, by motorcycle H-D from Phoenix, Arizona (U.S.A.) 35 countries, 15 mounts
VI. 1999-00, by motorcycle H-D from Tokyo (JAPAN), 9 countries, 7 mounts
VII. 2007, by car, VW-Caddy” from Tarnów (POLAND), 13 countries, 23 days
VIII. 2008 – ? by vehicles on the edges of continents (Toyota „Land Cruiser”, Oldsmobile „Cutlass Supreme S”,
Volvo-460, Mitsubishi “Magna Sport”, (Buick “Rendezvous”) ):
1. NORTH AMERICA (2009) from Boston (USA), 2 countries, 3.5 mounts.
2. CENTR. AMERICA (2010) – from Phoenix, Arizona (USA), 7 countries, 5.5 mounts.
3. SOUTH AMERICA (2011) – from Cartagena (Columbia), 8 countries, 6 mounts.
4. EUROPE (2012) – from Warsaw (Poland), 34 countries, 100 days
5. AUSTRALIA (2014) – from Adelaide, 66 days
IX. 2014, by airplane from Phoenix, Arizona (USA), 9 countries, 4 mounts
6. (Africa (2016) – from Ceuta (Spain), 35 countries, circa 7 mounts?
7. ? (Asia 2017) ?
He has also made many smaller journeys, which could be the dream of lifetime for just one of us: – around the United States by 32 states next to the border, and two Canadian Provinces by car „Lincoln-Continental”, – around the Caribbean, including 17 islands-countries by different transportation, – into Central America and South by trains and buses, – around the Scandinavian countries by car, “Mercedes”, – to Alaska and Hawaii, by mixed transportation, – then around the Poland.

Our “Star” travels alone always with his primary rules: various kinds of transportation and new routes, during a different times and directions, from a different place, and with a the main goal, to meet many different people, ….always different. He saved for his journeys working by as constructor engineer position. For three years he performed the function of principal at “Polish Supplementary School” in New York. Presently, he is a Lecturer of “Individual Tramping” at “Higher Schools of Tourism” in Poland. He fluently manages languages: Polish, English, Spanish and Russian. A Journalist and a hero of numerous publications and press articles. He is known from many interviews on TV, radio, and with the media, both Polish and foreign countries.
THANKS TO HIS GREAT JOURNIES AROUND THE WORLD, HE IS ONE OF THE GREATES T UNUSUAL TRAVELERS.
Based on his own experience in world traveling, in 1992 he established an International club of travelers, – „THE VAGABOND CENTER” (The Foundation of the Vagabond Center) –in Phoenix, Arizona, USA. Club-harbor – all friends of healthy spirit, and a free world, where they can have three days of food and free use of facilities.

Andrzej was a guest of “crown heads” and “heads of states”. He was among other guest at the White House in Washington D.C.; also was honored twice by pope John Paul II at private audience; the Dalai Lama in Himalayas; the King of Tonga on Pacific, and at office of the Polish President. For propagating Polish heritage to the world he was awarded in 2007, The Gold Cross of Merit, by the president of Poland.
Let us leave in our memory Jędrek’s words: “World experience is too educational to not travel”
To our accomplished traveler whose life motto is: „Without travel life is boring and longer”, we wish the fulfillment of his future

– Adam Glob
Press correspondent “Vagabond Center”

Phoenix, May 2015 E-mail: centrumwagabundy@yahoo.com

Posted in Rózne | Comments Off on One of “Travel Star” on the Earth

TRZECI ETAP III część

Nad Atlantykiem
Opóściłem Accrę z nastaligią; wrócę tu jak los dopisze. Ghana wspaniały kraj miejscami z podobnym krajobrazem do polskiego. Egzotyczne owoce na wyciągniętą rękę, rozpływają się w ustach.
Jechałem ostatnie kilkaset kilometrów dobrą szosą i rozmyślałem jak wskoczyć do Wybrzeża Kości Słoniowej by zrealizować marzenie sprzed 17 lat; wykorzystując togijską multi wizę.

Już w Togo (12)
Rozleniwiony po odpoczynku w Accra jechałem powoli do Lome – stolicy leżącej nad Atlantykiem której plaże ozdabiają „palmy pędzlowe” z liśćmi rosnącymi w jednej płaszczyźnie. Gdzie religie, voodoo, islam i chrześcijaństwo żyją w zgodzie bawiąc się na swoich festynach wspólnie.
…Granica funkcjonuje do 20:00 więc musiałem pospieszyć się z odprawą. Jeden z pracowników zachęcał mnie, żebym został do następnego dnia lecz strata kilku godzin wydawała mi się za duża. …Wyjechałem. …Chciałem zatrzymać ale nie było miejsca na zaparkowanie, więc jechałem powoli do przodu rozglądając się na boki. Wszędzie tłoczno, stragan przy straganie po dwóch stronach jezdni prowadzącej do miasta.
Stanąłem przed jakimś hotelem gdzie stała budka ze strażnikiem. Chyba spał jak wjechałem na parking. Te kilka godzin do rana zleciało szybko. Jeszcze szaro było jak pojechałem w stronę lotniska ulokowanego 5 km od centrum miasta by zabawić się w turystę na kilka dni.
Zaparkowałem na lotniskowym parkingu, wziołem travel torbę z kilkoma ciuchami i pognałem kupić bilet. Okazało się, że już nie ma wolnych miejsc. Nie przeraziła mnie wiadomość, kupiłem bilet stand-bay nie tracąc nadziei.
…Jak przewidziałem, …znalazłem się szczęśliwie w samolociku z dwoma silnikami śmigłowymi. Przez cały lotu ziemia była widoczna.

Skok do Wybrzeża Kości Słoniowej (13)
Marzenie sprzed 17 lat, nareszcie spełnione! …Pierwszy raz – wybrałem się do W.K.S. w 1999 roku Harleyem by móc podziwiać światynię. Oryginalna nazwa: « De la Basilique Notre-Dame de la Paix de Yamoussoukro ». Nie wyrobiłem się, motocykl zarył się w piachu pustyni saharyjskiej i ani metra dalej. …Drugi raz – w obecnej podróży dotarłem w Liberii do granicy „Zabawką”. Nie otworzyli mi bramy wjazdowej z powodu panującej epidemi Ebola. Pracownicy graniczni zasegurowali mi wjazd od strony Gwinei; tam prowadzi szlak turystyczny. …Trzeci raz – pojechałem „Zabawką” pełen optymizmu po drogach krajobrazu księżycowego do granicy. Graniczni orzekli: zostaw tu samochód i idź żeby się upewnić co do wjazdu w głąb sąsiedniego kraju. Poszedłem po spękanej ziemi i znów rozczarowanie, granica jest nie przejezdna aż do odwołania. …Ale nie dla wszystkich pojazdów. Zapytali się o książeczkę zdrowia, miałem. Nie przekonałem ich o misji swojej podróży. Za biedny jestem żeby dać im argument do ręki. No cóż? …Pozostało mi okrążyć wodą ten kraj lub lądem przez Mali, Burkina Faso i Ghanę. I tak zrobiłem. Zatrzymałem się w Togo by wykorzystać muliti wizę. …Czwarty raz – spróbowałem dostać się do Wybrzeża Kości Słoniowej drogą …z nieba. Udało się!
Pierwszy dzień w Wybrzeżu Kości Słoniowej
Wylądowałem w Abidjan przed południem (152 kraju moich podróży). Nie ma połączenia z lotniska do centrum miasta by dostać się na dworzec autobusów dalekobieżnych. Więc taxi, po wytargowaniu ceny, pojechałem by pierwszym lepszym zabrać się do Yamoussoukro (Yamcro).
…Piekną dwupasmówką prawie pustą jechało się szybko. Ograniczenie szybkości – 120 km / godz.; niespotykane do tej pory. Do Yamcro dobiłem znużony i taxi zawiozło mnie do najbliższego hoteliku by odpocząć. Okazało się, że jestem w pobliżu swojego celu około 4 kilometrów. Aż nie uwierzyłem, wyszedłem na ulicę i zobaczyłem w dali dużą kopułę bazyliki ponad domami wystającą jak wierzchołek góry ponad chmurami.
Drugi dzień – Yamkro
Z rana poszedłem na śniadanie do restauracyjki nad sztucznym jeziorem. Ciepło, słoneczko, podpowiadało – na wycieczkę czas. Podjechałem pod bramę Bazyliki. Spisanie z dokumentów, wstęp zapłacony, jeszcze kilka kroków i będę podziwiał dzieło architekta libańskiego od środka.
Kilka ciekawostek: Nie mogłem uwierzyć, że stoję przed wejściem automatycznie rozchylonych wielkich bram bazyliki z drogą prowadzącą przez środek do ołtaża. Wybudowana w kształcie koła zachowała symetrię co do zagospodarowania wnętrza. Aklimatyzacja z podłogi przez kraty dokoła, wysokie kolorowe witraże ozdabiają ściany w miejscu okien, ukazujące postacie związane z bazyliką. Światło na ołtaż pada przez odbicie promieni świetlnych wysyłanych z kilkudziesięciu reflektorów na piętrze pod szklaną kopułę. Dniem wykorzystywane jest światło naturalnie padające z góry.
Świątynię budowano trzy lata (1986-1989) na terenie o powierzchni 70 hektarów z wysokim ogrodzeniem. Jest wyższa od bazyliki Św. Piotra w Rzymie o 22 m, może pomieścić jednorazowo 22 000 ludzi, w budowli brali udział ludzie ze wszystkich krajów świata, wszystkie ławki są z aklimatyzacją, akustyka za drzwiami nie działa. W dwóch kolumnach przednich obsługują zwiedzających dwie okrągłe windy na pierwsze piętro. W środku znajduje się pomnik papieża Jana Pawła II na pamiątkę jego wizyty i błogosławieństwa w przyznaniu Bazylice Sanktuarium Bożego. W podziemiach znajduje się olbrzymia święta krypta. Jak się weszło do środka zwyczaj nakłania do choć krótkiego pomodlenia się.
Na terenie Bazyliki znajduje się szpital, dom rektora, dom papieski, restauracja, sklepik z pamiątkami, toalety, miejsce na trawie do rodzinnego biwakowania podczas uroczystości kościelnych. W planie jest wybudowanie Uniwersytetu Katolickiego z Domem Akademickim, Domu Pielgrzyma i innych objektów. Do dyspozycji zwiedzających są przewodnicy, za Bóg zapłać, władający różnymi językami. …Zauważalny jest mały ruch turystyczny pielgrzymów z innych krajów – to już sprawa rządzących na wyższym szczeblu, a szkoda – największa sakralna budowla świata stoi w pełni nie wykorzystana.
Miłe spotkanie
Pracownik wydający przepustki powiedział mi, że pracują tam księża Polacy. Z ciekwości zapytałem gdzie można ich spotkać. Po zwiedzeniu ucieszony udaną podróżą poszedłem do Domu Rektora. Wyszedł na dziedziniec o.Dariusz z uśmiechem przyjacielskim i zaprosił mnie do środka budynku. Docenił moją tymczasową podróż i uparte dążenie do odwiedzenia miejsca pielgrzymów. …W swojej młodości o. Darek zaliczył podróż rowerową z Polski do Rzymu, więc rozumiał moją pasję. Braterska pogawędka skończyła się wspólną kolacją i zaproszeniem do zatrzymania się w pokoju gościnnym. Nispodzianka wielka, wiedział co w podróży się przydaje. Obejżałem jeszcze mecz Polska – Portugalia w nodze. Zapowiadało się dobrze żeby nie spudłował jedenastkę pewny siebie Blaszczykowski; przegraliśmy w karnych. Ze smutkiem poszedłem spać.
Rano o 7:00 uczestniczyłem w mszy św. przy jednym z bocznych ołtaży Bazyliki Naszej Pani Pokoju. Uczestniczyło kilkadziesiąt osób. Zadziwiająco niwiasty śpiewały na głosy bez podkładu muzycznego, aż chciało się słuchać.
Dzień w stolicy Wybrzeża Kości Słoniowej
W grafiku wycieczki miałem zarezerwowany czas na zwiedzenie Katedry Św. Pawła, konstruktora włoskiego, która jest ciekawym punktem dla turystów w 4.5 milionowym mieście. Inowacyjny nowoczesny obiekt jest owalnego kształtu ze ścianami witrażowymi dużymi niemalże jak w bazylice, przedstawiającymi życie postaci z biblii. Warto mieć ten objekt w swoim bagażu ciekawych miejsc.
Innym ciekawym architektycznym objektem w środku stolicy jest kiludziesięcio
piętrowy budynek w kształcie piramidy. Trudno go znaleźć wśród wysokich budynków.
W sąsiedctwie znajduje się największy bazar, gdzie można kupić niemalże wszystko. Zafundowałem sobie danie grylowanego kurczaka z frytkami i pieczonymi bananami popijając sokiem ananasowym by zneutralizować ostre przyprawy.
…Taxi zabrałem się na lotnisko by ostatnim lotem wrócić do Lome gdzie czekała na mnie „Zabawka”. …Podsumowując szczęśliwy wypad, to stolica kraju wygląda przy Abidjanie jak prowincjomalne miasteczko, gdzie życie jest ciche i przyjemne bez miejskiego szumu i jazgotu.

Mało pasażerów przyspieszyło odprawę. Lot bezpośredni do Lomy bez przystanku w Ghanie niecałe 2 godziny.

Pozdrawiam z Wybrzeża Kości Słoniowej!
– Jędrek

Uwaga: Galeria zdjęć z podróży: www.azpolonia.com, w Centrum Wagabundy

Posted in Afryka 2016 | Comments Off on TRZECI ETAP III część

TRZECI ETAP II część

Okrążenie Wybrzeża Kości Słoniowej
Azymut – Accra, Ghana

Nowe kilometry przybywały „Zabawce”. Po kiepskich drogach jechało się tragicznie. Doły, wyżłobiny po deszczach to krajobraz drogowy Gwinei od granicy do granicy. Nastała wielka ulga kiedy przed granicą Malii wyboista droga zmieniła się w szosę.
Jechałem bez wizy do Mali. Byłem dobrej myśli, lecz lekko poddenerwowany, że mogę jej nie otrzymać na granicy, według informacji internetowej – 50/50. Przejadę przez kraj ongiś będący Imperium na bogatej naturalnie ziemii. Przejadę przez kraj do niedawna nieprzejezdny przez działalność islamistycznych grup rebelianckich działających do 2013 roku, do momentu przegnania ich przez francuską armię kiedyś chroniącą francuskiego kolonializmu od XIX wieku.
Odwiedzanie Mali było niebezpieczne i nierekomendowane. Turystyka prawie przestała istnięć. Nawet słynny rajd „Paryż – Dakar” przerwał działaność z powodu kradzięży samochodu. Obecnie prawo shariackie przestało dominować nad spokojem.

Gdyby nie wyszedł przejazd przez Malię, drugą alternatywą było cofnięcie się do portu Conakry by wysłać statkiem „Zabawkę” do Accry a samemu polecieć przez Yamkro (Yamoussoukro) z ważną wizą do Wybrzeża Kości Słoniowej i dalej.

…Gwinejska wyjazdowa odprawa bez niespodzianek. Na malijskiej granicy (148 kraju w moich podróżach) ównież bez kłopotu. Siedmio dniowa wiza wpisywana jest od ręki z życzeniami miłego pobytu. Czasy rozbrojów się skończyły.

W przyjaznej Mali (9)
Rozluźniony miłą odprawą graniczną dojechałem do Bamako-stolicy Mali gdzie smakowałem grylowaną rybę z piekącymi przyprawami. Przez zatłoczone ulice handelkiem i motocyklami, jadąc prosto przez miasto mijając ronda i skrzyżowania, dojechałem niespodziewanie szybko w pobliże szukanego miejsca. Kiedy zatrzymałem się pewien młodzieniec podszedł do mnie i zapytał czy potrzebuję nocleg. Okazało się, że stoję z drugiej strony Misji Katolickiej przy Katedrze Bamako. …Dobry Anioł czuwa.
Tam łaskawy proboszcz parafii Anglik z pochodzenia a zarazem dyrektor ośrodka przydzielił mi gościnny pokój w hostelu parafialnym. Zatrzymałem się kilka dni. …I tym razem nie udało się telefonicznie z duplikatem VIZY.
Weekend wykorzystałem na poznanie obyczajów jeżdżąc skuterem w towarzystwie Adamo, który znał wszystkie kąty swojego miasta. Dzięki niemu stołowałem się w różnych afrykańskich przyulicznych restauracyjkach smakując ich potrawy. Parę dni zleciało szybko.
Bezrobotny Adamo, nauczyciel muzyki, wskazał mi wyjazd z miasta w stronę Burkina Faso. Zatankowałem mu pełen bak paliwa. Z wdzięcznością zaprosił w gościnę kiedy się tylko zjawię. Pomknąłem wylotową dwupasmówką z latarniami po środku do końca miasta.

Przez Burkinę Faso (10)
Z Bamako dwa dni jechałem po prawie pustej szosie do I.5 milionowej stolicy Ouagadougou (Ouaga) zwiedzając przejazdem drugiej wielkości miasto Bobo-Dioulasso. Zdziwiony byłem trzypasmowymi ulicami, które ciągnęły się przez centrum półmilionowego miasta.

Odprawa na granicy po obu stronach, przebiegła bez dodatkowych utrudnień. Każdy pośpiewywał sobie w rytm tradycyjnej muzyki. Pisali co im się podpowiedziało, jak bezpiśmienni wypełniali rubryki. Z rejestracji nie potrafili spisać numeru właściwego. Paszport przewracali kilka minut żeby znaleźć wkońcu wizę. Musiałem im pomagać.
Mają czas, ruch podróżniczy jest spontaniczny. Infrstruktura turystyczna w kraju jest znikoma. Zaczynają kursować autobusy między krajami – Mali, Burkina Faso, Ghaną, Togo, Beninem i Nigerią. … Pierwszy krok zrobili – dobre drogi. Drugi krok – starają się znieść biurokrację graniczną. Trzeci – widać nowo pobudowane hotele. Potrzeba tylko konsumentów, których jest wciąż mało.
W tym kraju, wielkości połowy Francji, z wieloma etnicznymi grupami 70% ludności mieszka na terenach miejskich. Od 1960 roku kraj zaczął wyzwalać się spod jażma francuskiego. „Burkina Faso” znaczy ląd pozbyty korupcji z restrukturyzacją ekonomiczną promującą wlasne rozwiązania w przemysłowych miejscach,

Zatrzymałem się po drodze na noc przy strzeżonej stacjii benzynowej gdzie robią sobie postój ciężarowe samochody. W takich miejscach napełniam bak paliwem, korzystam czasami z prysznicu i oglądam TV jak jest dostępna. Zazwyczaj przy takich punktach życie handlowe kręci się do późnej nocy z rozległą muzyką dookoła.

Krótka baza noclegowa
Rozpędem wjechałem do centrum stolicy. Z boku większego ronda zatrzymałem się przy straganach by zorientować się gdzie jestem. W tym czasie jakiś samochód z siostrami „Teresy z Kalkuty” podjechał na małe zakupy. Poznałem ich po stroju i zapytałem o możliwy nocleg w pobliżu. Te z wielką ciekawością zapatrzone w „Zabawkę” podeszły sumiennie do mojej prośby i od razu jadna z nich zadzwoniła w sprawie miejsca noclegowego.
Okazało się, że w pobliżu one gościły. Ledwo co przekroczyłem bramę terenu misyjnego, jakiś facet machał ręką żebym się zatrzymał. Okazało się, że na tym terenie działa telewizja i radio o nazwie „Maryja”. Umówiłem się na wywiad następnego dnia.
…Podjechałem do hoteliku. Tam siostra Ima czekała na mnie z pokojem za $8.- USD włączając posiłek. Zatrzymałem się na jedną noc w drodze do Ghany.

Z rana wybrałem się na ceremonię do Moro-Naba Pałacu. Miałem szczęście zobaczyć inscenizację rytualną z władcą kraju największej mocy, tradycyjnego szefa Burkina Faso. Impreza odbywa się tylko w piątki o 7:00 rano. Nie mogłem przegapić takiej okazji choć trwała tylko 15 minut będąc dostępna dla publiki. Zaczęła się i skończyła wystrzałem armatnim. Pachniało spalonym prochem długo, przez całą imprezę. Przed inscenizacją obyczajową monarchy ze swoją starszyzną przegalopował koń, wzdłuż zamkowej posiadłości, z rozwianą grzywą bez jeźdźcy, tak na dziko co zrobiło wrażenie na przybyłych. Była pokazana starszyzna w oryginalnych strojach i jej miejsce przed władcą. Udekorowany koń monarchy z wielkim siodłem gotowym do jazdy stał przed bramą. Obsługa chodziła po terenie i robiła porządek.

Po śniadaniu kilkanaście minut spędziłem w studio telewizyjno radiowym by przedstawić cel mojego pielgrzymowania „Zabawką” po Afryce. Kamery skierowane były na samochód, ja byłem przez kilka minut odpowiadający na parę pytań po francusku z pomocą prowadzącego.
Po tym spotkaniu wyjechałem w stronę Ghany by po drugiej stronie Burkina Faso przenocować.

Azymut – Accra, Ghana (11) zrealizowany
Po kilku godzinach jazdy dojechałem do granicy państwa, będącego przedostatnim w okrążeniu Wybrzeża Kości Słoniowej.

Po przekroczeniu wolnej strefy granicznej znalazłem się po stronie ostatniego tranzytowego kraju Ghany (150 w moich podróżach), okrążającego państwo Cote d’Ivoire. Tu na granicy jak i w placówkach konsularnych nie obyło się bez dodatkowych utrudnień.
Po załatwieniu formalności granicznych szlaban podniósł się w górę i wjechałem na nowo wybudowaną drogę prowaddzącą przez cały kraj z północy na południe.
Jeszcze się nie rozpędziłem a już kontrol drogowa zastopowała jazdę. Sprawdzanie dokumentów. I tak co kilkadziesiąt kilometrów rozsiane przystanki policji wydłużały jazdę do celu.
W Tomale – mieście północnej Ghany, jeden policjant podpowiedział mi krótszą drogę w kierunku stolicy, która okazała się ślepa bez możliwości przeprawy przez rzekę. Straciłem około 6 godzin i sfatygowałem samochód po drogach podobnych do gwinejskich, po których jechałem po rowach i dołach podeszczowych. Znów podziwiałem „Zabawkę” jak dzielnie z rowu się wydostawała. Niesamowity samochód. Podciągnąłem błotnik drutem bo oberwał się podczas rajdu terenowego.
Zmęczony jazdą w deszcz zatrzymałem się na noc na przedmieściach dwu milionowego miasta Kumasi. Miasta muzułmańskiego w większości, bogatego i prężnego ekonomicznie jak za dawnego królestwa Ashanti z jego tradycjami. Największy bazar kraju – Kejetia jest sercem handlowym wydającym się, że operuje w całym mieście.

Podczas jazdy rozglądam się dookoła. Widać jak Ghana wystrzeliła kilka lat temu ekonomicznie do przodu. Masa autobusów i różnych nowych samochodów, dużo wspaniałych stacji benzynowych z motelikami, wiele piętrowych hoteli z pięknymni fasadami czeka na działanie biznesu. Wszystko stoi w stanie niewykończonym, bez okien i drzwi. Wielkie rozczarowanie – dla kogo to zbudowane? Bez klijentów wszystko się zawali.
Żeby uratować, trzeba dać przemysłowi turystycznemu się rozwinąć. Kilka autobusów tygodniowo na międzynarodowej trasie nie uratuje sytuacji. Ułatwić wjazd obcokrajowcom. Turyści to cząstka ekonomi. Tubylcy nie są w stanie korzystać z nowo wybudowanych hoteli; są za biedni. Szkoda tego pięknego zielonego kraju z pięknymi plażami Oceanu Atlantyckiego.

Pobyt w Accra
Im bliżej do Acrra tym więcej policyjnych „check points” aż do znudzenia. Zapytałem o cel zatrzymywań. Odpowiedź jedna – dbamy o bezpieczeństwo ludzi przed teroryzmem. Pomyślałem sobie, żeby zadbali o komfort turystyczny, o jego zwiększenie a nie o spokój, na niemalże pustej drodze.
W ulewnym deszczu dojechałem do celu, miasta 2,5 milionowego bijących serc i zatłoczonych ulic, rozległego na dziesiątkach kilometrów w pobliżu oceanu. Szukając miejsca do zatrzymania niechcący skręciłem w ulicę gdzieś za centrum miasta i wpadłem kołem w rów betonowy zalany przez wodę, całkiem niewidoczny. Skrzywiła się felga i uszło powietrze. Na podjeździe autobusowego przystanku zmieniłem koło przy pomocy jakiegoś ochotnika, który czekał na autobus. Zapytałem się ludzi gdzie może być Misja Katolicka. Zdziwienie duże, jedna kobieta wskazała palcem, że to jest za rogiem ulicy, o tam na lewo.
Szczęście w nieszczęściu. Ojciec George, opiekun ośrodka, przyjął mnie jak w rodzinie i przydzielił mi wolny pokój na czas rozwiązania sprawy. Stałem się jego osobistym gościem.
…Nareszcie dodzwoniłem się w sprawie VIZY i rozmawiałem z odpowiednią osobą w CHASE banku. Kartę wyślą na domowy adres a zaprzyjaźniona Agnieszka przyśle mi przez DHL na tymczasowy adres w Accrze.
W międzyczasie gdy deszcz nie padał z Gabrielem tam mieszkającym jeździłem za sprawami podziwiając miasto z jego atmosferą wypełnioną młodymi ludźmi i muzyką.

…Był to niespodziewany przystanek na wykorzystanie pisania, korespondencji, uprania ciuchów, podreperowania samochodu i załatwienia sprawy z kartą debytową i innych. Przez ten czas „Zabawka” miała miejsce w garażu.
Odprężony po niepotrzebnym kłopocie mając Atlantyk po prawej stronie pojechałem w stronę Togo.

Pozdrawiam z Ghany!
– Jędrek
Nieco statystyki:
Przejechanych przez „Zabawkę” – 15,450 km
Afrykańska podróż – 80 dni
Zaliczone 11 krajów, w tym: Mali (3 dni), Burkina Faso (3 dni), Ghana (14 dni)
Wypadki – 0
Choroby – 0
Potrącenia – 1 koziołek (Mauretania)
Kłopoty – 1 (zguba karty debytowej w Gwinei)
Naprawa karoseri – 1 (Liberia)
Kapcie – 2 (Sierra Leone, Ghana)
Zmiana oleju – 1 (Ghana)

Posted in Afryka 2016 | Comments Off on TRZECI ETAP II część

TRZECI ETAP I część

Jeszcze raz w Gwinei
Przed wyruszeniem w podróż afrykańską wiedziałem, że tam zawsze coś się dzieje. Najbardziej obawiałem się zamieszek na tle politycznym, kiedy ludzie nie liczą się z cudzym mieniem i wyzwala się dzicz tkwiąca w ich charakterze.
Z przykrością wróciłem znad granicy Wybrzeża Kości Słoniowej po decyzji panów w mundurach granicznych z wadzą. …Cyrk bez granic. Bez rozmowy do ręki nic się nie załatwi.

Zatrzymałem się przed bankiem by pobrać pieniądze i zauważyłem brak niektórych dokumentów w saszetce. Natychmiast unieważniłem kartę kredytową i złożyłem meldunek na Policji, żeby sprawdzili na punktach kontrolnych co z moją zgubą.
Poznany poprzedniego dnia na posterunku policji Desire podszedł do mnie i zaoferował pomoc. Powiedział: do wyjaśnienia sprawy zatrzymaj się u mnie, mam miejsce.

W przyjacielskiej posiadłości.
Zaparkowałem przed cementowym domem na ścieżce polnej miasteczka N’Zerekore. Desire ostrzegł, żebym zamykał szczelnie samochód dla bezpieczeństwa. Zaprosił do środka i wskazał gościnne miejsce. Był to pokój przejściowy bez mebli z podłogą wyłożoną skorupkami ceramicznymi. Ściany surowe nie pomalowane jeszcze od postawienia domu.
Po czasie poznałem żonę Lusi i 8-miesięcznego synka z którym nie rozstawała się nawet na chwilę. Atmosfera na wesoło, angielski Desirego był podobny do mojego francuskiego. Lusi z mężem rozmawiała swoim tubylczym „malinke”. Kontakt był.
A że wieczór się zbliżał więc Desire przyniósł jakiś gąbczasty materac z innego pomieszczenia i rzucił pod ścianę. Zawiesił na belce, otwartego częściowo sufitu, moskiterę. Przyniósł drugi materac dla siebie i rzucił na podłogę w innym miejscu. Wniósł drewniane masywne krzesło, żebym miał miejsce na swoje rzeczy. Z samochodu przyniosłem kołdrę i poduszkę. Przytuliłem się do poduszki po dniu emocji i zasnąłem nie wiem kiedy.

Obudziłem się rano wyspany, niepogryziony przez komary. Aluminiowy gar ciepłej wody czekał na kąpiel. Do tego celu był pokoik 3 x 5 m kw, bez drzwi z zasłonką i z podłogą betonową skośnie ułożoną do tylnego boku. W dzień i w nocy służył do siusiania a wieczorem czy rano jako łazienka do kąpania. Przed kąpielą Lusi ruzgą i wodą chlorowaną zmywała zawsze tam podłogę. Desire wniósł wodę i ławeczkę bym się swobodnie mógł obmyć.
Do innych celów służył wychodek za domem. Jest to małe pomieszczenie bez dachu i drzwi z leżącą w środku betonową płytą z małym otworem nad wykopanym dołem. Nie mogłem się zmusić w takich warunkach przy wydeptanej ścieżce po której biegają wcipskie dzieciaki. …Desire woził mnie do znajomego hoteliku bym mógł czuć się swobodniej ze swoimi potrzebami.

Na stoliku przed domem na odkrytym ganku czekało śniadanie – świeża długa bułka z majonezem i jajkiem pokrojonym w środku, torebka plastikowa z zimną wodą. Na moje życzenie znalazła się kawa przyniesiona w torebce. …Nawet zjadłem z apetytem. Nie przeszkadzali mi przechadzający ludzie, ocierając się prawie o dom i zaglądając do garka. Jak to na wsi, bez prądu i wody bieżącej z dala od centrum. Wodę Lusi przynosiła od sąsiada z rana w misie i innych naczyniach by starczyło podczas dnia na jakiś czas.
Okazało się, że Desire jest panem dwóch domów zostawionych przez ojca. A na wygląd wydaje się, że ledwo żyje z dnia na dzień i łączy koniec z końcem. Motocykl zarejestrował jako „mototaxi” i świeży grosz wpada mu dziennie od stałych klijentów. Wydawał się niezaradny ale tylko na pozór, drugi dom wynajmował.
Objad jadłem z jedej michy łyżkami razem z Desire. Przeważnie ryż z polewką pikantnej, gęstej jak gulaż, zupy rybnej. Smaczna potrawa, ale piekło aż do żołądka. Na popicie herbata, którą wiozłem z sobą. Na kolację bułeczka z majonezem i gorąca kawa kupiona w sąsiednim sklepiku. Doprawianie było w domu mlekiem konserwowym, normalnego brak.

Po kilku dniach przejadło mi się te jedzenie, szukałem urozmaicenia w reaturacyjkach ulicznych.
Źle się czułem będąc bezinteresownie goszczony. Nawet za upranie ciuchów i umycie samochodu nic nie chcieli. W między czasie, co dzień, dawałem im jakieś rzeczy i upominki, które wiozę z sobą.

Niewiasty od młodości noszą wszystko na głowie i dzieci w chuście na plecach (raczej na pupie odstającej trochę do tyłu). Więc mocny kręgosłp służył do dźwigania wszystkiego (pojemników, misek, koszy, drzewa, worków itp). Karmienie niemowlaków odbywa się ekologicznie piersią bez wstydu, nie zwracając uwagi na otoczenie.
Swój nabyty motocykl Desire wprowadza po schodach na noc do domu, mówiąc, że śpi spokojniej. Mimo wszyscy znają wszystkich to strzeżonego Pan Bóg strzeże. Lusi przez okres karmienia śpi w domu matki. Do swojego przyczodzi rano około 7:00 a opuszcza na noc około 21:00. Przez cały dzień pracuje jak mrówka, sprzątając, piorąc, gotując, znosząc wodę w pojemnikach, karmiąc malucha, robiąc zakupy itp. Kiedy mąż zajmuje się czasowo zabawianiem syna, ma wtedy chwilę na odpoczynek i przyjemny uśmiech.

W niedzielę towarzyszyłem w pójściu do kościoła. Wypełniony po brzegi. Młodzież pomagała wskazać wolne miejsca; by nie stać. Obrzędek podobny do wszystkich z niewielkimi różnicami. Nie zbierają na tacę. Tu kiedy jest pora każdy idzie w kolejce i wrzuca datki do koszy przed oltarzem. Wszyscy pięknie śpiewają na głosy z podkładem bembenków i grzechotek. Po mszy św. ksiądz odbywa pod baldahimem rundę wokół zabudowań kościóka z tańczącymi niewiastami w rytm żeńskiej orkiestry. Wszystko wygląda radośnie i kolorowo. Nie czuje się długości mszy. To jest największa impreza tygodnia dla wszystkich. Pomimo, że kraj jest w większości muzułmański panuje powszechne zrozumienie i wzajemny szacunek do obrzędów.

…Rozmowa z bankiem w sprawie wyrobienia nowej karty kredytowej napotkała na wielkie trudniści przez bałagan i niekonsekwencje urzędników. …Być może zabraknie funduszy na dalszą podróż. Kazali mi czekać 7 dni roboczych by w efekcie powiedzieć, że nie załatwiają na odległość ani „on line” w internecie. Kończące się zasoby finansowe skróciły wydzwanianie.

Końcówka gwinejskiego dobrobytu
Zleciało ponad tydzień. Dnie były podobne do siebie, parno, padało wieczorem lub w nocy. Deszcz wygrywał melodje na blaszanych dachach. Na policji brak potwierdzenia kontaktu z bramkami kontrolnymi. Dałem spokój, olali sprawę; szkoda czasu. Korespondencja internetowa z kłopotami. Stare komputery oprogramowane po rosyjsku były zawirusowane.

Zwrócilem się o tymczasową pomoc finansową do bardziej zaufanych przyjaciół. Do transferu wykorzystałem jeden punkt w mieście – Western Union. …Sprawę z kartą debytową odłożyłem na później. Dałem Desire gotówkę, był zadowolony; powiedział dosyć.
Musiałem okrążyć Wybrzeże Kości Słoniowej lądem lub wodą. Wybrałem lądem.

Nadszedł dzień wyjazdu ( piątek, 3 czerwca 2016) z N’Zerekore w stronę granicy Mali, kraju owianego legendą o rozbojach…. Ciekawy byłem nowych niespodzianek.
Po południu nowe kilometry zaliczała już „Zabawka”. Po kiepskich drogach jechało mi się powoli.

Tak poznałem życie w rodzinie, które jest nie widoczne na ogół.

Pozdrawiam z Gwinei!
– Jędrek

Posted in Afryka 2016 | Comments Off on TRZECI ETAP I część

DRUGI ETAP, II część

SIERRA LEONE (7)
Po kilku przymusowych postojach w punktach kontrolnych dobrnąłem do stolicy – Freetown. Przypomniały mi się czasy PRL-u, kiedy mijało się kontrolne bramki przed i za miastami. Na nic to się zdało.

Kilka dni w stolicy
Oswoiłem się już z handelkiem ulicznym. Jechałem ostrożnie do przodu ze złożonymi lustrkami. Miałem w planie załatwić kilka wiz.
Podczas śniadania w przyulicznej restauracyjce nawiązałem tymczasową jak zwykle znajomość z pewnym Jozefem, który przedstawił mi się jako chrześcijanin i gotowy do pomcy. Zapytałem za ile? On udał obrażonego, miał czas i chciał nawiązać tylko kontakt. Znał każdy niemalże zakątek miasta w którym się urodził. Było mi na rękę. Skróciłem jazdę po ulicach załatwiając sprawy. Wskazał mi nawet Gest Home w Misji Katolickiej Freetown.

Kilka roboczych dni przeplecione było zwiedzaniem miasta mieszczącego się między górami a morzem z jego swoistym charakterem. Miasta z cichymi plażami, spokojnej muzyki oferującego talerz ciepłej zupy z ryżem czy objad z rakami. W starej jego części można było zauważyć drzewa bawełniane.
Wyczuwalne były wpływy angielskie. Czasami pokazywały się na ulicach samochody policyjne z szatą graficzną prosto z Londynu. Na rogatkach ulic zamaskowane stanowiska karabinów maszynowych z obsługą. Pojazdy były kontrolowane na wyrywki, ludzie na ogół żyją biednie ale spokojnie. Bankomaty wypłacały bez ograniczenia pieniądze całą dobę pod okiem pilnującego uzbrojonego policjanta. Urzędowy język angielski słobo znany przez większość. Ludzie na ogół posługują się między sobą językiem typu Kriole.

Czas w drogę skrócił pobyt. Ambasada liberyjska była zamknięta a pracownik powiedział mi, że na granicy mogę załatwić przedłużenie na przejazd tranzytowy bez problemu.
Rozpadało się. Te same gliniaste drogi, kręte, ze wzniesieniami, z dołami wypełnionymi wodą nie robiły już na mnie wrażenia. Martwiłem się tylko o ważność wizy liberyjskiej. 80 km z Freetown do Genoma pokonałem z ledwością w 2 dni. „Zabawka” znów ucierpiała; karoseria do naprawy. Pracownicy graniczni Sierra Leone przyjacielsko odprawili mnie życząc szczęścia u sąsiadów po drugiej stronie.

Stoję przed szlabanem i czekam na odprawę. Jeden młodzian wziął paszport i po pół godzinie podszedł ze srogą miną by powiedzieć mi, że wiza nieważna i muszę wrócić spowrotem do Freetown po nową. Nie dał mi szans rozmowy z oficerem. Po wstawieniu się za mną pracownika granicznego z Sierra Leone uzgodniono wpłatę 500.- USD umożliwiającą wjazd do kraju na okres kilku dni. Suma okazała mi się za duża i zdecydowałem się wrócić po wizę do Freetown.

Po unieważnieniu wyjazdu z Sierra Leone załapałem się wieczorem na Land Rower z przesiadką na autobus. Miałem okazję oceny drogi okiem pasażera.
W porze objadowej dobiłem do Terminalu Autobusowego. Pogubiłem się w czasie myśląc, że jest piątek. W rzeczywistości była sobota. Usiadłem i rozmyślałem co robić. Pracownica z ochrony dworcowej wskazała mi hostel i bankomat. Tam się zakwaterowałem do poniedziałku. Czas w niedzielę poświęciłem na wycieczkę do sanktuarium szympaniziego mieszczącego się kilkadziesiąt km za miastem. Zadowolony z małpich popisów wróciłem późnym wieczorem.

W poniedziałek z rana odebrałem nową wizę do Liberii. Pani konsul potwierdziła mi, że za niewielką opłatą mogłem uzyskać tranzytową wizę turystyczną, …ale sama jej nie dała.
Wróciłem tą samą drogą by na drugi dzień pojechać wgłąb nowego kraju na moim szlaku.

LIBERIA (8)
Już od kilku minut jestem na granicy po stronie liberyjskiej. Niby wszystko w porządku ale nie do końca. Jeden oficer graniczny uparł się w sprawie opłaty $50.- USD za jazdę po Liberii (147 kraju moich podróży). Otrzymałem ankietę z zapewnieniem nietykalności po drodze przez policję.
Sprawdziła się siła dokumentu. Podczas kontroli podawałem paszport z ankietą i byłem zwalniany z dodatkowych pytań. Do stolicy – Monrovii dojechałem po asfalcie zmęczony omijaniem setek świeżych dziur.

Swobodę w poruszaniu się po Monrovii zapewnił bankomat. A że wypłacał w dolarach USD, wybrałem większą sumę by w przyszłości nie szczypać się w potrzebie. Byle jaki Gest House kosztował 35.- USD.
Kilka dni zleciało szybko na zwiedzaniu 1.5 milionowego miasta. Rzucały się naleciałości przywiezione przez Liberijczyków z USA i Europy. Słychać było lekki rytm w liberyjsko-angielskim języku. Zaszczycony byłem wizytą w Watykańskiej Ambasadzie w której Noncjuszem Apostolskim był Mirosław Tomczyk sprawujący pieczę nad Liberią, Sierra Leone i Guineą.

Rankiem wyruszyłem w stronę Wybrzeża Kości Słoniowej. Marzeniem było dotarcie do Yamoussoukro (Yamkro) – kulturalnego centrum krajowego i podziwienie spektakularnej Basiliki Św. Piotra oraz Abidjanu – 4.5 milionowego miasta z niebotycznymi budynkami, będącego silnikiem napędowym ekonomicznie kraju.

Jakoś dojechałem do stacji policyjnej by z rana skierować się do granicy.

Ostatni przystanek przed widoczną już granicą Cote d’Ivoire.
Orzeczenie liberyjslich oficerów granicznych stanowcze: sąsiednia granica zamknięta dla ruchu kołowego ze strony Liberii. Mogłem zobaczyć nawet zabarykadowany przejazd. Gdy chcę dostać się do sąsiedniego kraju muszę wjechać od strony Guineii.

Co zrobić, zastanawiałem się przez noc.
Zdecydowałem od strony Guineii przedostać się w głąb Wybrzeża Kości Słoniowej zgodnie z orzeczeniem liberyjskich oficerów granicznych. Przy załatwianiu wizy i przedstawieniu mojej drogi wokół Afryki nie usłyszałem o zamknięciu granicy dla ruchu turystycznego.

Dzień straciłem na podjechanie przez Guineę do sąsiedniej granicy. W towarzystwie policjanta na motocyklu mijałem bramki szybciej nie tracąc czasu na odpowiedzi.

Rozczarowanie.
Zostawiłem samochód po stronie gwinejskiej by przekonać się osobiście od graniczniaków W.K.Słoniowej o realnej sytuacji. Rozmowa z niedouczonymi ludźmi była pośmiewiskiem wykrętów i przyczyny zamknięcia granicy. Nikt z nich nie chciał mi dać potwierdzenia odmowy przekroczenia granicy, bym miał dowód. Wybiórcze odrzucenie wjazdu bez powodu to jest możliwe w krajach z panującą korupcją. Granica jest zamknięta dla pewnej grupy a nie dla wszystkich. Pogardy słowne z mojej strony spływały po chłopkach jak woda po kaczce. Bez słowa wycofałem sie z tej niezrozumiałej sytuacji, której żaden z nich nie chciał mi wytłumaczyć. …Takie to ustroje panują na tej planecie.

Wróciłem do N’zerekore i zauważyłem, że brakuje mi kilku dokumentów w saszetce a w śród nich karty debitowej VIZA. Coś nowego w moich podróżach. Nie wiem w którym punkcie kontrolnym wyślizgnęły się.

Zatrzymałem się czasowo w Gwineii do możliwego załatwienia sprawy.

– Jędrek

Posted in Afryka 2016 | Comments Off on DRUGI ETAP, II część

DRUGI ETAP I część

Granica Bissau już w zasiegu
Ostatnie kilkadziesiąt kilometrów w Senegalu zeszło na kręceniu kierownicą jadąc przez wsie gliniastych domków pokrytych strzechą. To tubylcy wpadli na pomysł ograniczenia szybkości kładąc krótkie pnie drzew, wielkie kamienie lub duże stare opony w poprzek jezdni na przemian co kilkadziesiąt metrów.
Podjazd do granicy bez widoku „pomocników”, cińkciarzy i wciskających różne towary.

GUINEA BISSAU (5)
Atmosfera na luzie, nie czuło się, że to państwowa granica. Świnki, kozły, byczki chodziły sobie bezpańsko między ludźmi i pojazdami. Pracownicy graniczni uśmiechnięci witają z „welkome” na ustach.
Jadąc rozglądałem się na boki widząc jak chłopcy strącają manga kamieniami, namawiając do kupienia zabite iguany, też kamieniem. Niektórzy oferują strącone przy pomocy procy większe kolorowe ptaki. Tu wszystko jest przysmakiem.

Kontrol drogowa. Patrzyli długo na samochód i zapytali czy jadę z misjii katolickiej, odpowiedziałem, że tak. Dali spokój. …Dali mi też pomysł na przyszłość.

Jechałem drogą najbliżej wody spoglądając w przerwach niezabudowanych na jej błekitno zielony kolor. W głębi wiosek uliczki prostopadłe z gliniastą powierzchnią koloru rudawego. Dłuższe mosty – płatne po kilka euro.
Szybko czas minął, nawet nie wiem kiedy znalazłem się w stolicy – Bissau (144 kraju moich podróży). Uliczki czyste, mniejszy tłok na chodnikach.”Taxi” – większość mercedesów pomalowanych na biało-niebiesko; mało sfatygowane. Zajżałem do starej części miasta z kolonialnymi poportugalskimi domami mającymi stylowe neoklasyczne fasady. Stoiska „art” z rzeźbami i maskami czekają na kupujących, mając szczególny popyt w karnawałowym okresie. Odczuwało się latynowską atmosferę słysząc melodyjną muzykę dookoła. Choć portugalski język jest oficjalny to słychać było dookoła rytmiczny język etnicznych grup, między innymi kreolskiego (Crioulo).

Wyjechałem na asfaltową drogę w kierunku Guineii. Ciekawy byłem tego kraju. Zatrzymałem się w ostatnim przedgraniczym miasteczku Quebo. Dotankowałem z plastikowego zbiornika na prowizorycznej stacji benzynowej i szybko znalazłem się na kiepskiej drodze do sąsiedniej granicy. Dwie godziny jazdy po nierównej drodze dało się weznaki. W końcu dojechałem do jakiejś budki zrobionej z bambusowych kijów wyglądającej jak szałas chroniący od słońca. Zatrzymałem się przed ledwo widoczną linką zawieszoną w poprzek dróżki. Okazało się, że to jest państwowa granica między dwoma krajami: Guineą Bissau i Guineą.
Czekała mnie niezwykła przygoda.

GUINEA (6)
W granicznym szałasie siedziało kilku mężczyzn po cywilnemu nie wyglądających na państwowych pracowników.
Gestem ręki, jeden wezwał mnie do szałasu by sprawdzić dokumenty. Pytania: gdzie jadę, po co, do kogo, co mam w samochodzie, skąd i kilka innych. Ciężko mi było odpowiadać po francusku, który oni znali też bardzo słabo. Pomiędzy sobą rozmawiali w Fula – jednym z plemiennych języków. Gorąco. Zasychało w ustach aż do krtani, a trzeba było odczekć swoje. Jeden wyszedł i chciał bym pokazał mu w środku samochód. Otworzyłem wszystkie drzwi i zaprosiłem do wglądu. Nie. Zechciał żebym wyjmował worki i paczki pokazując co mam w środku.
Na jakimś tekturowym blacie zacząłem układać bagaż. …Z takimi nie wolno żartować, oni są w transie podczas wykonywania swojej pracy. Po chwili dał znać żebym powkładał spowrotem.
Myślałem, że na tym koniec inspekcji. Inny wyszedł z szałasu i powiedział, żebym zapłacił za wjazd do kraju. …Dałem wymuszoną sumę bez potwierdzenia w paszporcie. Wskazali tylko w którą stronę odjazd i koniec był dyskusji.

Za kilkaset metrów znów przymusowy postój. Teraz wojsko sprawdzało dokumenty. Poskarżyłem się do przełożonego, że poprzednik wyłudził niesłusznie ode mnie pieniądze. Oficer ujął się honorem i wysłal żołnierza na motocyklu po wpłacony haracz. Za 15 minut pieniądze spowrotem znalazły się w moich rękach. Dostał za to prezent.

Wskazanym wyjazdem z wioski wjechałem przez bramę jak do raju by po kilku zaledwie minutach znaleźć się na wyboistej polnej rowerowo-motocyklowej dróżce. Na dodatek rozpadało się. …Tego obawiałem się najwięcej. Pora deszczowa przyszła w tym roku szybciej niż zwykle. Nie miałem na to wpływu, trzeba było jechać do przodu.
Planowałem z mapy dojechać do stolicy Guinei – Conakry jednego dnia. Ale okazało się, że to tylko teoretycznie było możliwe. W praktyce jechałem po wyboistej, krętej ze starymi dziurawymi mostami dwa i pół dnia, niemalże na głodniaka; od rana do wieczora.
Tym niesamowitym odcinkiem „Zabawka” zaliczyła chrzest – prawdziwy wytrzymałościowy sprawdzian. Z minuty na minutę zżywaliśmy się razem jak prawdziwi przyjaciele w trudnych warunkach pozornie nie do przebycia. Momentami stawaliśmy i zsuwaliśmy się do tyłu na stromych podjazdach drogi wysłanej wielkimi kamieniami schowanymi pod gliniastą nawierzchnią, nie widocznymi na oko. Chwilami byłem zaskoczony wytrzymałością „Zabawki”, która wiła się jak wąż pod górę drogi nad wodnymi koleinami, wydajacych się nie do pokonania przez zwykły pojazd. Czasami po wzbiciu się na wierzch wychodziłem z samochodu by popatrzyć z podziwem na pokonany odcinek drogi z myślą – to było nie możliwe jeszcze chwilę temu. Ale czując, że nie tylko mi zależy na pokonaniu przeszkód lecz i „Zabawce” doszedłem do wniosku, że wyjdziemy z tych przeszkód obronną ręką. Coś dodawało nam otuchy, nie pozwoliło się załamać nieprzewidzialnymi trudnościami na „diabelskiej” drodze. Załamanie i rezygnacja nie wchodziły w rachubę. Cel przecież mamy nakreślony przed wyruszeniem w drogę.

Wspominając odbyte odcinki podziwiałem jak „Zabawka” sprostała terenowym SUWom, popularnym w Afryce typu Land Cruizer, czy Land Rower „4X4”. Wspinając się często pod górę słychać było pisk opon i swąd palacej się gumy kręcących się kół po niewidocznych kamieniach.
Bez uporu nie osiągnelibyśmy wierzchołków drogi.
Innego objazdu nie ma, trzeba było wytrzymać i pokonać te przeszkody osobowym samochodem bez przeróbek. W takich warunkach przydałyby się choć większe koła. Często ludzie dziwili się, że ten samochód jeszcze jedzie.

Mijając ubogie wioski, bez elektrycznośc i wody nie mogłem się z nikim podzielić na bieżąco tą wspaniałą przygodą. Znurzony stałym napięciem jazdy zatrzymałem się by odetchnąć do rana. Trzeba było się spieszyć przed zmrokiem z otrzymaniem pozwolenia na postój od sołtysa wioski, który z dumą wskazał bezpieczne miejsce.

Żeby odsapnąć trochę to nie było takie proste. Wszyscy niemalże chcieli zobaczyć, dotchnąć samochód nowego przybysza. Tu jeździ się po dróżkach przeważnie motocyklami. Samochód przejeżdża od czasu do czasu, szczególnie towarowy. Transport publiczny prawie nie istnieje.
Trzeba było trochę pogadać i odpowiedzieć na ich pytania. Zabawa na całego, oni gadali często sobie a ja sobie. Język francuski jest nie popularny. Tubylcy używają swojego języka. Po zapadnięciu ciemności bractwo porozchodziło się do swoich chatek. Wtedy mogłem się coś napić i zjeść. Świeca, którą ofiarowałem zrobiła najjaśniejszą chatkę w okolicy. Przeważnie ogniska oświecają teren pomiędzy chatami.

…Rozpadało się na całego, a trzeba było jechać dalej. Niestety, nie widziałem zarysów drogi, musiałem odczekać aż się woda gdzieś rozpłynie po bokach. I tak zeszło prawie do 10:00. „Zabawka” pokonywała kałuże jak amfibia. Czekałem na pomoc kilka razy by przejechać połamany most lub wypchać samochód z pobocza na drogę. Niby nie było widać nikogo ale po chwili jak samochód stał jakiś czas w jednym miejscu zjawiali się chętni do pomocy licząc na jakąś darowiznę.

Pod koniec tej ślizgającej jazdy trzeba było zaliczyć przeprawę linowym promem przez rzekę. To był tym razem ostatni wysiłek wspólny by wjechać na prom i z niego zjechać. Trzeba było zwołać ludzi by podnieśłi „Zabawkę” nad wysokimi progami brzegu.

I tak dobrnąłem do lepszej nawierzchni drogi by pojechać dalej. Deszcz już nie miał większego znaczenia. „Zabawka” trochę ucierpiała. Przeszła moje oczekiwania, wyrabiała się jak w rajdzie Paryż-Dakar. Brawo!

W Conakry umyłem „Zabawkę” i naprawiłem trochę usterek. Przejechałem się przez stolicę. 15 różnych grup etnicznych aktywnych zawodowo wysłuchiwało swoich muzycznych rytmów. Wydawało się jakby całe miasto wsłuchane było w różne melodie.

W zapachu dojżewającego manga pojechałem w stronę granicy Sierra Leone by przespać się przy jakimś posterunku.
– Jędrek

Posted in Afryka 2016 | Comments Off on DRUGI ETAP I część