Disneyland

Relacja z Kalifornii pt. „Święta inaczej”.
Podróż do Krainy Zabaw

W święta Bożego Narodzenia tego roku (2003) wybraliśmy się całą rodziną (mama, tata, brat Cezarek i ja) do Kalifornii żeby nacieszyć się krainą zabaw czyli znanym na całym świecie – Disneylandem. Z Phoenix do Los Angeles była długa droga przed nami (przeszło 400 mil / 700 km), więc jak tata prowadził samochód to ja z bratem spaliśmy podczas jazdy na siedzeniach. Na miejscu, w miasteczku Anaheim, zatrzymaliśmy się w hotelu “Hyatt’ gdzie rodzice wykupili na dwa dni bilety wejściowe do krainy bajek i zabaw to jest: “Disneyland” i “California Advanture”.
Pierwszy raz widziałam, że drzwi do pokoju otwiera się plastykową kartką podobną do karty kredytowej i czeka się na pokazanie zielonego światełka, a nie regularnym kluczem. Po krótkim odpoczynku poszliśmy do siłowni i potem na basen a na koniec do jacussi, dla odprężenia po podróży. Na drugi dzień wstaliśmy o szóstej, żeby nie spóźnić się na pierwszy hotelowy autobus do Disneylandu i być tam jak najwcześniej. W autobusie był tłok bo kierowca po drodze zabierał ludzi z innch hoteli i upychał ich jak mógł. Ja myślałam, że jak to był ekskluzywny hotel “Hyatt” to ludzie będą mieć jego lepszą opiekę i że będzie więcej autobusów. Przy wejściach do Krainy Zabaw sprawdzali nam plecaki czy nie mamy zakazanych przedmiotów i nic szklanego nie wnosimy.
Na początku przejechaliśmy się kolejką (ciuchcią) z “New Orlends Square”dookoła terenu by zorientować się gdzie są rozmieszczone według planu atrakcje. Jechaliśmy skarpą i podziwialiśmy cały widok Disneylandu z góry. Z daleka widzieliśmy rzekę „Rivers of America”, różne zwierzęta i Indian mieszkających na jej brzegu. Patrząc na te kolorowe miasteczko z wydzielonymi terenami zabaw nie mogłam się z bratem doczekać kiedy będziemy uczestniczyć w tych atrakcjach. Później w szybkim tempie je zaliczaliśmy, bo ludzi przybywało coraz więcej i tworzyły się długie kolejki przed wejściami: I tak:
1. Na terenie “Tomorrowland” – jazda samochodami po zamkniętym torze. Pierwszy raz zasiadłam za kierownicą sportowego “Corwette”. Z boku siedziała moja mama; brat jechał za nami z tatą. Myślałam, że to łatwo się prowadzi samochód i żeby nie mama to bym przejechała trasę gzygzakiem.
2. Pociągiem na jednej szynie ponad ziemią – “Disneyland Monorail” objechaliśmy szybko w wyciszonych wagonach od hotelu “Disneyland Inn” do innych stacji gdzie ciuchcia nie dojeżdżała.
3. W “Fantasyland” – odbyłam bobsleyem objechanie góry “Matterhorn Bobsledsg”. W pisku i z sercem na ramieniu skończyłam tę szaleńczą krętymi, górskimi drogami przygodę. Podobało mi się tak bardzo, że poszłam jeszcze raz użyć tego szaleństwa. Brat czekał na dole, bał się.
4. W zamku “It’s a Small World holiday” pływaliśmy na łódkach kanałami z pomieszczenia do pomieszczenia wewnątrz zamku. W środku były lalki co śpiewaly piosenki z różnych stron świata, ja nawet widziałam stroje krakowskie i słowiańskie. Te lalki były tak duże jak moja ręka.
5. Na terenie “Mickey Toontown” – poszliśmy na “Roger Rabbit’s Car-Toon Spin”. Jak siedzieliśmy w wagonach jeszcze przed ruszeniem to ja myślałam, że nic nie będzie strasznego, ale myliłam się, bo jak wjechaliśmy do środka budynku to ze ścian na zakrętach wyskakiwały różne twarze straszydeł i głowy potworów, jakby chciały nas zjeść. Jak wyszliśmy to nam wszystkim kręciło się w głowach.
6. W “Frontierland” odbyliśmy po rzece spokojny rejs statkiem “Columbia” wokół wyspy Tomka Sawyera.
7. O godzinie 4:30 podziwialiśmy świąteczną paradę wzdłuż “Main Street USA” – na której widziałam postacie znane mi z bajek: Kopciuszka z księciem, Myszkę Micky, psa Pluto, Śnieżkę, Pinokio, Capitana Hooka, Króla Lwa i oczywiście Świętego Mikołaja ze Skrzatami i wiele innych.
8. W “Adwantureland” – nie mogłam się nadziwić miejscem – “Tiki Room”, gdzie podczas występów solowych prezentowały się w rajskim ogrodzie śpiewające ptaki, kwiaty i nawet rzeźby.
Przed zachodem slońca mama zdążyła nam zrobić jeszcze zdjęcia na pamiątkę z Myszką Micky i Kaczorem Donaldem. W końcu przyszedł czas na posiłek i krótki odpoczynek. Resztę czasu wypełniliśmy przejażdżką konną po głównej ulicy. Pozwiedzaliśmy sklepy z Disneyowskimi pamiątkami i nie tylko, których wydawało mi się, że było więcej niż atrakcji. Ja przyjechałam z radością by się bawić a nie chodzić i robić zakupy z rodzicami a tam często wyjście z przygody kończyło się w jakimś sklepie.
Pod koniec dnia kiedy byliśmy już wszyscy zmęczeni podziwialiśmy wybuchające w różnych kierunkach kule na niebie sztucznych ogni oświetlających cały teren przygód i zabaw .

* * *

Drugi dzień spędziliśmy w “California Advanture” – do którego wejście znajduje się na przeciwko wejścia do “Disneylandu”. Te miejsce zabaw wydawało mi się bardziej nowoczesne i większe.
– Jak weszliśmy do środka to ja chciałam pójść od razu na kolejkę, widoczną z daleka, co jeździ pętlą do góry nogami w “California Screamin'”. Mama powiedziała, że nie pójdzie, bo się boi, ale tata powiedział, że chętnie mi potowarzyszy. Więc tylko ja z tatą odbyłam tę przygodę. Jak wyszliśmy do wagoników, to zrobiło mi się trochę gorąco ze strachu, ale tata mnie uspokoił. Startem „szybkości dźwięku” rozpoczęła się jazda po żelaznych rusztowaniach. Po wyjściu spytaliśmy jak długo ta kolejka jechała i jeden pan z obsługi mi powiedział, że jechała 2 minuty a mi się wydawało, że z godzinę.
– Poszliśmy do “Maliboomer” gdzie na wieży wystrzeliwano nas w górę siedzących na krzesłach z niesamowitą prędkością. Nie zdążyłam nabrać powietrza i już byłam przeszło 100 metrów w górze. Jak zjechaliśmy na dół to mi bardzo szybko biło serce. Tata był dumny z mojej odwagi a ja cieszyłam się, że zobaczyłam całe miasto z góry. Mama znów z bratem zostali na dole, bali się. Podobną atrakcję widziałam w Las Vegas w górze na dachu jednego z hoteli.
– Następnie poszliśmy do „Orange Stinger”. Jest to taka olbrzymia kula w kształcie pomarańczy do której się wchodzi a w środku jest karuzela z wiszącymi na łańcuchach krzesełkami, które bardzo wysoko krecą się w koło zmieniając poziomy. Jak się karuzela rozkręciła, to czułam się jakbym fruwała w powietrzu, tak jak na filmie „Harry Poter” fruwali na miotle. Nabraliśmy z bratem takiej ochoty, że po wyjściu gdy nie było dużej kolejki poszliśmy jeszcze raz pokręcić się.
– Bez podpory duchowej taty odbyłam przygodę siedząc w kabinie na wielkim kole “Sun Wheel”. Czułam się jak na wesołym miasteczku. Po odbytym pierwszym zakręceniu koła nie odczułam nic strasznego. Koło kręciło się powoli bo wsiadali nowi pasażerowie. Dopiero, gdy się rozkręciło i kabina zaczęła się dodatkowo bujać po szynach, miałam wrażenie, że się wywrócę razem z nią i spadniemy. Byłam szczęśliwa gdy stanęłam nogą już na ziemi po odbytym kręceniu.
– Byliśmy w „A Bag’s Land” na takim filmie trójwymiarowym o robaku co opowiadał o życiu innych robaków. Jeden robak nas tak opluł, że odczuliśmy to na twarzach. Naprawdę, byliśmy mokrzy! Drugi robak puścił bąka w naszą stronę, że śmierdziało strasznie wokoło a na koniec filmu jakiś robak przeszedł na ławce pod naszymi pośladkami, że wszyscy wrzasnęli z wrażenia. Nie mam pojęcia jak „oni” to zrobili.
– Następnie poszliśmy na teren „Hollywood Pictures Backklot” by uczestniczyć w showle gry telewizyjnej “Milionaire”. Przechodziliśmy koło ulicy hollywoodzkiej namalowanej na dużej planszy, ponad domy, i robiącej naturalny widok. W tym showle dwóch panów wygrało nagrody, tylko nie grali za pieniądze a za pamiątki sportowe.
– Blisko shołu “Milionera” był teatr „Hyperion Theater” w którym byliśmy na sztuce „Alladyn”. Było to wielkie przedstawienie teatralne bajki o Alladynie i czarodziejskiej lampie. Podczas sztuki po sali chodził Alladyn na słoniu a służba na koniach i wielbądach, a wysoko nad widownią latał czarodziejski dywan na którym siedziała Jasmine, jego sympatia, i jej pomocnik papuga. Jak wyszliśmy byłam bardzo zachwycona tą sztuką. Było to wielkie pierwsze przeżycie teatralne dla mnie.
– Po występie w teatrze udaliśmy się według mapy w stronę „Grizzly River Run”. Nie wiedzieliśmy co to za atrakcja. Okazało się, że był to zjazd na pontonach potokiem. Z bratem skakaliśmy i cieszyliśmy się, że będziemy pływać pontonami. Ruszyliśmy. Najpierw pontony płynąc kręciły się i odbijały od ścian skał. Potem po woli wpłynęliśmy na sam czubek góry by spłynąć rwącym potokiem w dół. Wydawało nam się, że spadliśmy z wysoka. Wpadliśmy prosto w piętrzącą się wodę, która nas wszystkich zalała. Ten co siedział tyłem miał najgorzej, bo największa fala wpadła na niego. Wyszliśmy mokrzy od głowy do nóg. Potym szybko wyschnęliśmy na słońcu.
– Po pontonach poszliśmy zjeść kolację. Gdy zrobiło się ciemno czas był na przejście nocnej parady. Ja nie mogłam sobie ją wyobrazić i doczekać kiedy ona się odbędzie, bo poprzednia parada świąteczna bardzo mi się podobała. W ciemności szły postacie oświetlone kolorowymi światełkami, że było ich łatwo rozpoznać.
Czas był już wracać do hotelu, by wcześnie wyruszyć na drugi dzień w drogę z ułożonym przez tatę programem. Po śniadaniu pojechaliśmy nad Pacyfik w okolicę skalnej ściany „Inspiration Point” w Palos Verdes by zapalić świeczkę na miejscu zamordowania polskiego studenta Kamila-Snoopiego-Szybińskiego z Wesołej. Pogoda dopisywała i brat wyłowił z oceanu rozgwiazdę pełzającą wśród przybrzeżnych kamieni. Po drodze wstąpiliśmy na herbatkę do taty znajomego z Warszawy, pana Mariusza mieszkającego w Los Angeles. Przed wieczorem ruszyliśmy w drogę powrotną.
Wróciliśmy już późno do domu, wszyscy zmęczeni. Jestem zadowolona i cała szczęśliwa, że już mam Disneyland zaliczony, że spędziłam święta Bożego Narodzenia troszkę inaczej, daleko od domu. Pozostało wrażenie na zawsze i duża ilość zdjęć na pamiątkę.
– Joasia Sochacka, klasa V
szkoła Mikołaja Kopernika

Posted in Rózne | Comments Off on Disneyland

Zbigniew Jaszczak

ZBIGNIEW JASZCZAK (1932-2003)

Jachtowy Kapitan Zeglugi Wielkiej od 1961 roku.
Na poczatku lat 50-tych zwiazal swoje zycie z zeglarstwem sródladowym i mazurskimi jeziorami. Jednak juz pierwszy morski rejs na S/Y “Jednosc” w sierpniu 1952 na stale zwiazal jego losy z morzem.
Zbigniew Jaszczak urodzil sie 26.11.1932 w Blizynie (woj. Kielce). Po ukonczeniu LO w Radomiu, rozpoczal w 1957 r. studia na wydziale Pudownictwa Wodnego Politechniki Krakowskiej i rozwija równolegle swoja zeglarska pasje. W 1952 zdobyl Sternika Ladowego, 1953-Sternik I klasy i instruktor zeglarstwa GKKF, 1954 – Jachtowy Sternik Morski, 1961 – Jachtowy Kapitan Zeglugi Wielkiej. Byl jednoczesnie czynnym zeglarzem i instruktorem.
Podczas 53 lat zeglowania odbyl ponad 50 rejsów morskich i przeplynal 34 tys mil morskich. Przez te lata pod swoim dowództwem mial 400 czlonków zalogi. W latach 1957-60 plywal na jednostkach: “General Zaruski” i “Smialy” (pod dowództwem kpt W. Jacewicza), “Zew Morza” (kpt J.Hebel). Najlepszy okres uznawal w latach 1961-63, kiedy w stopniu kapitana prowadzil rejsy turystyczne i szkoleniowe na S/Y “Wielkopolska” oraz uczestnictwo w Operacji “Sail-72” i “Zagiel-74”. W ostatnich latach zycia Zbigniew pelni funkcje kapitana na S/Y “Jantar” w Chorwacji nad Adriatykiem. Jago ostatnia jednostka byla S/Y “Gracija” (Sasanka 620), na której zeglowal po jeziorze Debskim i Zalewie Szczecinskim ze swoja wieloletnia towarzyszka zycia – Laura. We wspomnieniach polskich i zagranicznych zeglarzy swiata – Zbyszek byl surowym nauczycielem i jednoczesnie doskonalym fachowcem i wspanialym kolega.
Zmarl nagle 2 pazdziernika 3003. Pozostawil Laure, syna Piotra (39), wnuczke Joanne (16) i wnuczka Piotrusia (12), który wlasnie w tym sezonie 2004 roku ukonczy swój pierwszy kurs zeglarski.
” …Bedziesz z nami zawsze w powiewach wiatru i zagli lopocie, na morzach bezkresnych i w bezpiecznych portach…”

-Piotr Jaszczak

Posted in Ciekawi podróżnicy | Comments Off on Zbigniew Jaszczak

Przystań 016

Nr 016, Styczeń 2004r.

Co słychać w naszej “Przystani”?

* * * Wieczór pod zaglami

Spotkanie, jak zwykle, cieszylo sie duza frekwencja jak i sama tematyka byla interesujaca. W tym wieczorze przenieslismy sie myslami na otwarte wody swiata. W czesci merytorycznej Czeslaw Falkowski zapoznal przybylych gosci z podstawami zeglowania. Druga czesc wieczoru wypelnil opowiadaniem, nasz wagabunda Jedrek, przeplatajac pokazem slajdów z podrózy dookola swiata jachtem.
W naszym podrózniczym “Centrum Wagabundy” goscili miedzy innymi przyjezdni: -“Dziki” Mietek z Williams, przedstawiciele T.V. – Slawek i Adrian z Wroclawia, goscie z Chicago i Kanady, profesor muzyki – Jerzy, który akompaniowal na pianinie, zeglarze � sternik i zalogantka, najmlodsza polonijna tancerka � Ashle, mlodziez oraz sympatycy klubu -Amerykanie. Dla lakomczuchów byla pyszna kiszka ziemniaczana i kielbaska domowym sposobem robiona, serniczki, bigos i inne przysmaki oraz rózne napoje do wyboru.
” Doplywamy do celu …”
Z zeglarskiego worka mieszczuchy zwykle mysla, ze igla magnetyczna kompasu czyli busoli pokazuje geograficzna pólnoc i wystarczy nia kierowac sie aby trafic na wyznaczony punkt na Ziemi. Zeglarze od dawna wiedza, ze to nie takie proste, z kilku powodów. Wez my globus i zaznaczmy na nim najktrótszy luk laczacy, na przyklad Lizbone z Nowym Jorkiem. Bylaby to najkrótsza droga miedzy tymi miastami. Ale zastanówmy sie jaki kurs magnetyczny przyjac aby plynac tym lukiem. W miare plyniecia po tym idealnym luku, co rusz, busola pokazywalaby inny kurs. W praktyce taki idealny luk usilujemy zastapic duza iloscia prostych odcinków odkladanych na mapie. Bieguny magnetyczne nie pokrywaja sie z biegunami geograficznymi. Pólnocny biegun magnetyczny aktualnie znajduje sie w pólnocnej Kanadzie i powoli sie przesuwa. Na dodatek, poklady ferrytycznych rud w ziemi zaklócaja lokalnie pola magnetyczne czyli wskazania busoli. Oba wspólne odchylenia od bieguna geograficznego nazywamy dewiacja magnetycza. Jest ona podawana na mapach nawigacyjnych i jest wazna na kilka lat tylko. Zaglówki maja takze metal na pokladzie. To równiez wplywa na wskazania busoli a odchylka zalezy od kursu jachtu. W portach jest ustawiony pal z podanym znanym kierunkiem magnetycznym na odlegla wieze lub cos podobnego. Zeglarze oplywaja taki pal i tworza tabele odchylek magnetycznych wlasnych jachtu. Kazdy kierowca zetknal sie z silnym wiatrem spychajacym samochód na bok podczas jazdy. Plynacy jacht podobnie, nie tylko porusza sie do przodu, ale takze dryfuje troszke bokiem, zazwyczaj okolo 1-5 stopni w stosunku kierunku plyniecia. Woda w morzach i oceanach jest w ciaglym ruchu dzieki pradom i niejako unosi ze soba jacht. Sila przyciagania slonca i ksiezyca powoduje podnoszenie sie i opadania poziomu wody w oceanach. Dla przykladu, poziom wody w kanale La Manche zmienia sie czasami okolo osiem metrów, powodujac silne lokalne prady. Jest to przewidywane zgodnie z danymi astronomicznymi. Dobry zeglarz wszystko to sumuje, wybiera odpowiedni kurs magnetyczny i znajac predkosc jachtu, odklada kurs rzeczywisty na mapie, chociaz moze nie widziec slonca lub gwiazd tygodniami.
Oczywiscie zeglowano dawniej i to bezpiecznie takze bez busoli. Przykladem moga byc niepismienni nawigatorzy Polinezji. Nie znali igly magnetycznej a odbywali podróze tysiacami mil po oceanie docierajac do celu oraz powracajac do domu. Nie znali sekstansu ale kierowali sie pozycja slonca, gwiazd i kierunkiem fal zalezacych od stalych wiatrów. Uczyli sie na pamiec piesni opisujacych przyjmowanie kolejnych kursów w rozpoczetej podrózy. Byli to wyjatkowi nawigatorzy. Pewna dziennikarka zapytala jednego z nich, czym sie kieruja wyznaczajac kurs i czemu nie ma wsród nich kobiet-nawigatorów. Stary, pomarszczony nawigator odparl, ze kurs wyznacza wedlug bujania sie wlasnych meskich czesci ciala w trakcie kolysania lodzi przez fale a tego trudno byloby nauczyc kobiete. W dzisiejszych czasach to nie jest warunek konieczny do zeglowania po falach, wiec mamy w Polsce jak i na swiecie wiele zapalonych wspanialych zeglarek. I to robi doskonale morskim opowiesciom …
– z zeglarskim pozdrowieniem, Czesaw Falkowski
* * * Nowy motockl w Polsce
” W.F.M. – legenda z dawnych lat.”
Moje kolejne odwiedziny kraju, lipiec 2003.
Lotnisko Okecie � tlumy ludzi, Warszawa jak zawsze wita mnie goscinnie, bez przerwy sie zmienia, wiecej nowych budynków, wiecej koloru i szkla, znika powoli szarosc dawnych czasów. Ulice pelne ludzi i pojazdów próbujacych sie przebic przez totalne korki. Moja wizyta jest krótka a lista spraw bardzo obfita. Jedna z wazniejszych, to odnalezienie sladów odradzajacego sie po okolo 30 latach polskiego motocykla – popularnej “W.F.M”.-ki. Inicjatorem tego zadania jest powszechnie znany polski podróznik � Andrzej Sochacki, zeglarz i motocyklista, mieszkajacy w Phoenix w Arizonie � fundator przyjaznego dla nas wszystkich – “Centrum Wagabundy”. Wywiazujac sie z nalozonego zadania przez Andrzeja chcialbym przypomniec starszej generacji, która z pewnoscia pamieta symbol motocykla “WFM” (Warszawska Fabryka Motocykli) a mlodszemu pokoleniu podac do wiadomosci zarys historii tego najpopularniejszego motocykla produkowanego w Polsce po wojnie.
Wedlug róznych zródel poczatek polskich motocykli to lata trzydzieste ubieglego wieku. W okresie 1929-1939 w Warszawie produkowano motocykl “Sokól” (1000 i 600RT). Po zakonczeniu dzialan wojennych w 1948 roku wznowiono produkcje motocykla “Sokól-125”, która zakonczono liczba 2000 sztuk w 1950 r. Popyt na motocykle dynamicznie ciagle wzrastal. W Warszawie produkowano “WFM”-ki i skutery “OSA”, w Kielcach “SHL”-ki, w Swidniku “WSK” a w Szczecinie motocykl “Junak”.
Narodziny “WFM”-ki nastapily w sierpniu 1951 roku. Do konca tego roku wykonano pierwsza serie 100 motocykli “WFM-MO4”. Byl to model przejety od Kieleckich Zakladów Wyrobów Metalowych, którego produkcja seryjna ruszyla w 1952 roku a kolejny zmodernizowany model “WFM-MO5” ukazal sie w 1954 r. Nastepnie hale produkcyjna opuscil juz nowoczesniejszy model “WFM-MO6” oznaczony firmowym logo na zbiorniku � “WFM”. Model ten byl oczekiwanym motocyklem przez spoleczenstwo a w szczególnosci przez mlodziez. Byl koloru zielonego, sprawny, prosty w budowie i obsludze z przystepna cena, co sprawilo, ze stal sie najpopularniejszym motocyklem w Polsce. Od 1957 roku z tasmy schodzily “WFM”-ki tylko w kolorze wisniowym. Dzienna produkcja motocykla wynosila 200 sztuk. W roku 1965 z inicjatywy wladz partyjnych fabryke polaczono z Polskimi Zaladami Optycznymi. Od tej chwili baza technologiczno-produkcyjna WFM byla wykorzystywana do celów wojskowych. Ostatni model zjechal z tasmy produkcyjnej w marcu 1966 roku z laczna iloscia wyprodukowanych motocykli � pól miliona sztuk. W ten sposób decyzje polityczne zniweczyly dorobek polskich konstruktorów i wysilek zalogi jak i nadzieje oczekujacych. Jednak motocykl sam w sobie nie zaginal, byl eksploatowany przez wielu fanów i wiernych uzytkowników, a mysl o wznowieniu jego produkcji przetrwala do dzis.
Pomysl wznowienia produkcji nowej �WFM�-ki powstal na skutek inicjatywy pana Wlodzimierza Gasiorka � bylego pracownika Dzialu Glównego Konstruktora fabryki “WFM”, zawodnika i wieloletniego trenera kadry narodowej, dziennikarza, wspóltwórcy motocykli sportowych “SKM” i “Maraton FSO”. Obecnie pan Gasiorek jest prezesem Sekcji Motorowej AZS i SKM w Warszawie i prezesem “Motor-Klubu Wawer”. Do pionierskiej grupy weszli: Andrzej Uszynski � inz. mechanik, Wojciech Zmuda � inz. mechanik, byly pracownik FSO.
Odrodzenie sie “WFM”-ki nastapilo w Wawrze pod Warszawa, na terenie prywatnej posesji Wlodzimierza Gasiorka, który opracowal i wykonal prototyp z Bogdanem Kanty � bylym zawodnikiem i trenerem sportów motorowych i Juliuszem Siudzinskim � specjalista d/s rekonstrukcji pojazdów zabytkowych w Europie. Do pomyslu pana Gasiorka przylaczyla sie Minska Fabryka Motocykli � “Motovelo” z Bialorusi, która dostarczyla silnik dwusuwowy o mocy 10-14 KM � “Minsk-125”. Jest to zmodernizowana wersja niezawodnego niemieckiego silnika “DKW”-RT125. Konstrukcja motocykla jest prosta co zwiekasza jego niezawodnosc i opracowana jest w dwóch wersjach: szosowej i szosowo-krosowej. Mysla przewodnia twórców nowej “WFM”-ki jest niska cena i niezawodnosc funkcjonowania by mogla konkurowac z innymi w swojej klasie. Trudno dzis znalezc tani, trwaly motocykl o wszechstronnym zastosowaniu i dostepny dla mlodych milosników sportu dwukolowego. Cena nie powinna przekroczyc 4 tys zl. Aktualnie wykonano 12 motocykli, które sa obecnie testowane i serwisowane przez mlodych czlonków klubu pod czujnym okiem pana Wlodzimierza zaangazowanego calym sercem w pomoc mlodziezy w dostepie sportu motocyklowego. Ta forma dzialania klubu otwiera mozliwosci nauki i jednoczesnie sprawdzenia walorów nowej “WFM”-ki. Obecnie prowadzona jest akcja informacyjno-reklamowa na skale krajowa przy wspólpracy wielu ekspertów i dziennikarzy w massmediach (TV-“kawa czy herbata”, tygodnik-“W swiecie motoryzacji”, “Gazeta Sportowa”).
-czlonek klubu, Leszek Zgodowski

* * * * Kacik Wydarzen:
Warszawa, Krystyna Kulej
Uroczystosc w nowej szkole
7 pazdziernika 2003 roku odbyla sie na Bielanach w Warszawie niezwykle mila uroczystosc. Nowo wyremontowana szkola nr 247 przy ul. Wrzeciono 9 otrzymala imie Kazimierza Lisieckiego “Dziadka”. Na te inauguracyjna uroczystosc zaproszony zostal honorowo ze Stanów Zjednoczonych � Andrzej Sochacki, który nie mógl przylecic w wyznaczonym terminie i mi polecil jego reprezentowanie.
Uroczystosc poprzedzila Msza Sw. w polskim kosciele, która odprawil ks bp Tadeusz Pikus. Uczestniczyla w niej mlodziez szkolna oraz dawni wychowankowie ognisk � “Dziadka” Lisieckiego � dzis juz ludzie dojrzali, do których nalezy równiez Andrzej. Podczas homilii ks bp Pikus zwracal uwage na potrzebe dalszego niesienia pomocy �dzieciom ulicy�. Pogratulowal wladzom oswiatowym Bielan, ze ten wielki opiekun dzieci bedzie patronowal szkole przy ul. Wrzeciono.
Po poswieceniu nowego sztandaru uroczystosc przeniosla sie do Sali gimnastycznej, gdzie mlodziez szkoly zaprezentowala specjalny program. Szczególnie serdecznie powitano dawnych wychowanków “Dziadka” Lisieckiego. W imieniu nieobecnego Andrzeja Sochackiego ofiarowalam dyrekcji szkoly ksiazke “Szesc podrózy dookola swiata” ze specjalna dedykacja autora. Dyrektorka szkoly przyjela te niespodzianke z wielkim wzruszeniem. Kazala mi przekazac na rece Andrzeja zaproszenie w odwiedziny podczas nastepnej wizyty w Polsce.
– Krystyna Kulej
korespondentka “Centrum Wagabundy”
* * * * Kacik Humoru:
– O trzeciej w nocy maz budzi zone, podaje jej szklanke wody i dwie aspiryny.
Zona: Zwariowales ??? Po co mnie budzisz?
Maz: Masz kochanie tabletki na ból glowy.
Zona : Przeciez nic mnie nie boli idioto!
Maz: MAM CIE !!!
* * *
Przychodzi kobieta do apteki i mówi:
– poprosze arszennik.
– Arszennik? Nie moge pani tego sprzedac. A wogóle to po co pani arszennik? � pyta zdumiony aptekarz.
– Dla meza � mówi kobieta.
– Stanowczo odmawiam!
Kobieta wyjmuje z torebki zdjecie nagiego meza z zona aptekarza, na co aptekarz odpowiada:
– coz, nie wiedzialem, ze ma pani recepte.
* * *
Blondynka z czerwonymi uszami byla u doktora, doktor zapytal ja: co sie stalo z jej uszami.
– odpowiedziala: kiedy prasowalam zadzwonil telefon, zamiast podniesc sluchawke, niefortunie podnioslam zelazko do mojego ucha.
– och, moja droga!, ale co sie stalo z drugim uchem ?
– On… zadzwonil jeszcze raz. -Andrzej Wieczorek

* * * GRATULACJE jeszcze raz! – dla naszego prezesa Centrum Wagabundy, mgr inz. Andrzeja Sochackiego za otrzymanie dnia 10 pazdziernika br. wyróznienia “Miedzynarodowego Naukowca 2003 Roku” – nadanego przez International Biographical Centre Cambridge w Anglii. Andrzej sam byl tym mile zaskoczony, my nie.

* * * * Kacik Wydawcy:
Zapraszam wszystkich do udzialu w pisaniu swoich ciekawych spostrzezen z otaczajacego zycia lub podzielenia sie przygodami ze spedzonego urlopu. Mysle, ze dla kazdego “cos” znajdzie sie do zapamietania. Nasza okolicznosciowa gazetka jest spoleczna publikacja dla nas samych. Mile widziana jest mlodziez próbujaca wyzbycia sie tremy w pisaniu kompozycji w swoim ojczystym jezyku. Pamietajmy!!! � naszym jezykiem jest jezyk polski gdziebysmy sie nie znajdowali a kazdy inny potrzebny jest tylko do egzystencji. Kazdy z nas mial swoje poczatki i wybaczy za niedociagniecia literackie innym. Bawmy sie razem! � to nasza mysl przewodnia.
– Andrzej Sochacki
* * * * Kacik “mini farmy”
Ofiarowany dla klubu piesek od przyjaciól z Meksyku � “Puerto” zaprzyjaznil sie juz z pozostalymi zwierzatkami. Gania ich i bawi sie razem z nimi. – Asia i Cezarek, opiekunowie zwierzat

* * * * KALENDARZYK PRZYSTANI : (co? gdzie? kiedy?)
* * Dnia 14 lutego 04 – spotykamy sie w Centrum Wagabundy, glównym punktem programu bedzie stworzenie sekcji zeglarskiej w klubie. Przyjedzie z opowiadaniami morskimi k.z.w. � Andrzej Piotrowski z “Centrum Zeglarskiego” z Chicago. Beda spiewane szanty.
* * Dnia 11 marca – jedziemy do Baja California, nad zatoke po stronie Pacyfiku, ogladac wieloryby z bliska przybyle z pólnocnej czesci oceanu w celu wydania potomstwa. Bedzie okazja plywania lódka pomiedzy najwiekszymi ssakami swiata, robienia zdjec i glaskania je osobiscie. Chetni niespotykanej przygody jada z nami. Wiecej informacji w przystani.
* * Dnia 15 maja – spotkanie w Centrum Wagabundy z przyjezdnym z Polski – Boguslawem Chomickim, prezesem stowarzyszenia “Dziadka K. Lisieckiego” � “Przywrócic Dziecinstwo”.

Posted in Gazetka Przystań | Comments Off on Przystań 016

Exodus Młodzieży

Exodus mlodziezy

“Exodus”, z greckiego – eksodos – oznacza wyjscie. Jest nazwa II ksiegi Mojzesza, opisujacej wyjscie Izraelitów z Egiptu; w przenosni jest to masowa zmiana miejsca przez ludnosc jakiegos obszaru, spowodowana glównie okolicznosciami nie sprzyjajacymi.
Z przyjemnoscia czytam cotygodniowe felietony profesora Piotra Jaroszynskiego w serii “Przeciw duchowej emigracji”. Relaksuja mnie, wypelniaja tesknote za opisem polskiej przyrody i Ojczyzny, daja uczte smakowania pieknej polskiej mowy.
Tym razem jednak felieton z nr 48 NP zatytulowany “Exodus mlodziezy polskiej” nie
dal mi oczekiwanego relaksu. Pomimo, ze problemami wychowania i przyszlosci mlodziezy zajmuje sie od 40 lat i znane mi sa sprawy poruszone przez pana profesora � wspomniany felieton wstrzasnal mna do glebi. Jestem czlonkiem zarzadu Towarzystwa Przyjaciól Dzieci Ulicy (TPDzUl) im. Kazimierza Lisieckiego “Dziadka” � Przywrócic Dziecinstwo. Towarzystwo od lat widzi i glosno krzyczy o marnotrawieniu narodowego kapitalu jakim jest mlodziez. Juz Kazimierz Wielki powiedzial, ze “najcenniejszym majatkiem kazdego narodu sa mlodzi ludzie”. Ojciec Swiety – Jan Pawel II dopowiedzial, ze “kto inwestuje w czlowieka � nie traci”. Te madre, fundamentalne prawdy nie docieraja do glów polskich (?) wladz. Przeciez oczywistym dla kazdego powinno byc, ze trzeba inwestowac w czlowieka, zwlaszcza w mlodego czlowieka, w dzieci � bo to jest kwiat i przyszlosc narodu.
A co robia w tej sprawie kolejne rzady, nie wylaczajac awuesowskiego? Calkowicie spuszczaja z woda ten problem. Dno dna osiagnieto w ostatnich kilku latach. Rozkradzione panstwo. Afera goni afere. Pogoda dla bogaczy. Jednoczesnie stan panstwa to stan calkowitej zapasci finansowej. Wiele waznych i bedacych powinnoscia panstwa podstawowych spraw, w tym sprawy wychowania mlodziezy i pomoc socjalna � schodza na dalszy plan lub staja sie fikcja. Parodoksem jest, ze w czasie gdy wzrasta bieda, zakres pomocy Panstwa sie kurczy. Dotyka to przede wszystkim rodzin wielodzietnych, ludzi niezamoznych, biednych i bezradnych. Taka polityka (czy to jest rzeczywiscie jakas polityka?) panstwa jest krótkowzroczna.
Jezeli nie bedziemy inwestowac w madra pomoc opiekuncza to wkrótce zostaniemy zmuszeni do inwestowania w zaklady poprawcze i wiezienia. Oczywiscie dla tych, którzy jeszcze pozostana w Polsce.
W sytuacji w jakiej znajduje sie nasz kraj nie dziwi mnie, ze tak duzo mlodziezy (i nie tylko mlodziezy) wyjezdza za granice w poszukiwaniu chleba. W Polsce pozbawia sie mlodziez wszelkich zludzen. Bezrobocie i walka o byt � oto codzienne problemy milionów Polaków. Malo istotnym a przeciez jakze podstawowym � staje sie podniesiony przez autora problem “Czy ktos nauczyl mlodych ludzi – co to jest Ojczyzna?” i “czy ci co wyjezdzaja, wróca do Ojczyzny?” Dzisiaj w Polsce nie tylko sie nie uczy mlodziezy patriotyzmu ale przeciwnie � wszystko sie robi aby mlodziez nie poznala lub zapomniala znaczenia takich slów jak: Ojczyzna, Patriotyzm, Poczucie Honoru, Poszanowanie Tradycji.
Jako czlonkowie TPDzUl promujemy te wlasnie wartosci i spotykamy sie z epitetami typu ciemnogród i ksenofobia ( z gr. ksenos � obcy, fobia � strach, jest to przesadna niechec lub wrogosc w stosunku do obcych ). Dzisiaj wstydliwe jest mówienie o milosci do Ojczyzny i Patriotyzmie. A samo pojecie patriotyzmu niedlugo bedzie utozsamiane z pojeciem nazizmu. Jezeli mlodziez nie wynosi wspomnianych wyzej wartosci z wlasnych domów � to sa to dla niej pojecia abstrakcyjne.
Czy wiec ta mlodziez wróci do Polski? Pozytywna odpowiedz na to pytanie jest bardzo watpliwa. Bo najsilniejsze wiezi z Ojczyzna pozostaja z wyksztalconej w dziecinstwie i mlodosci � milosci do Ojczyzny. Jezeli nie ma milosci i tesknoty za Ojczyzna to nie bedzie tez wewnetrznej potrzeby powrotów.
Rozmywanie poczucia przynaleznosci narodowej trwa nieustannie. Tylko programy typu “róbta co chceta” znajduja uznanie i dofinansowanie panstwa. Reszty dopelni Unia Europejska.
Zgadzam sie z profesorem (i nie ma tu � “jezeli”), ze “narodowi naszemu zadawany jest dzis dotkliwy cios….” poprzez milczaca zgode naszych wladz na utrate mlodziezy, zarówno w sensie dekadencji moralnej jak i tez w sensie doslownym.
Wczesniej postawilem pytanie czy jest w tym jakas polityka panstwa? Odpowiedzcie panstwo sami na podanych ponizej przykladach.
Jak wspomnialem, reprezentuje organizacje opiekunczo-wychowawcza z ponad 80-letnimi tradycjami, zalozona przez wielkiego polskiego pedagoga i wychowawce Kazimierza Lisieckiego “Dziadka” � Towarzystwo Przyjaciól Dzieci Ulicy. Na pomoc dzieciom z rodzin niewydolnych spolecznie pozyskujemy rózne sumy od ofiarodawców prywatnych jak i tez otrzymujemy dotacje od wladz lokalnych na prowadzenie placówek
opiekunczych, czyli “ognisk”. Co roku pomoc ta systematycznie sie zmiejsza.
Wlodarze lokalni (z rosyjskiego � wladyka, oznacza historycznie w dawnej Polsce wladze, pana, zwierzchnika) posuwaja sie nie tylko do zmniejszania dotacji ale takze do likwidowania niektórych placówek. Kilka lat temu zabrano nam prowadzona przez Ogniska ZOW im. K. Lisieckiego “Dziadka” przez ponad 40 lat � Stara Prochownie na Starym Miescie w Warszawie. Tym samym zniknal Teatr Pantomimy “OPTY”, którego aktorami byly dzieci ogniskowe. Teatr istnial 25 lat i zyskiwal juz sukcesy miedzynarodowe (goscil m.inn. z duzym powodzeniem w 1997 roku w Chicago) i spelnial niedajaca sie przecenic role wychowawcza. Nie da sie okreslic strat zwlaszcza moralnych, gdy mlodziez stracila zajecie podnoszace ich z dna szarosci zycia.
Innym smutnym przykladem jest historia ogniska na Pulawach. Przed 20 laty rozpoczelismy a nastepnie doprowadzilismy do renowacji i otwarcia w jednym zdewastowanym budynku nowego ogniska. Sluzylo ono pulawskim dzieciom przez kolejne 12 lat. Nieszczesciem tego budynku bylo to, ze po odbudowie okazal sie on pieknym, wolnostojacym budyneczkiem w parku. To piekno zostalo wykrzesane przez dziesiatki spoleczników oraz wychowawców i dzieci. Stworzono tam takze ogród botaniczny, który zostal objety nawet ochrona Konserwatora Przyrody w Lublinie.
No, ale przeciez biedne dzieci nie moga zyc w luksusie, nawet gdy same go sobie wypracowaly. Wlasnie w minionym roku pulawskie wladze stwierdzily, ze nie maja pieniedzy na utrzymanie placówki i dzieci z tego budynku zostaly wyeksmitowane i polaczone z istniejacym w Pulawach innym domem dziecka. Co do dalszych losów samego budynku i terenu, wladze przyczynily sie przekuc go na swoje (czy takze prywatne?) korzysci.
Konczac ten przykry wywód stwierdzam, ze zjawisko ucieczki mlodziezy z Polski opisane przez profesora Jaroszynskiego jest efektem koncowym tego co sie w Polsce dzieje i poglebia od lat. Oczywiscie uciekna tylko najzdolniejsi i najbardziej przedsiebiorczy. Uciekna ci, którzy powinni od nas przejac paleczke rozwoju i budowania pomyslnosci Ojczyzny. Dopowiedzmy sobie reszte dzis. Kto zostanie i kto przejmie te paleczke? Wiecej o sprawach gubiacych Polske postaram sie przedstawic podczas spotkania w maju, w “Centrum Wagabundy” � Andrzeja Sochackiego, w Phoenix, na które serdecznie panstwa zapraszam.

– Boguslaw Homicki
Tow.”Przywrócic Dziecinstwo”

Posted in Rózne | Comments Off on Exodus Młodzieży

W.F.M. – legenda z dawnych lat

W.F.M. – legenda z dawnych lat.

Moje kolejne odwiedziny kraju, lipiec 2003.
Lotnisko Okecie � tlumy ludzi, Warszawa jak zawsze wita mnie goscinnie, bez przerwy sie zmienia, wiecej nowych budynków, wiecej koloru i szkla, znika powoli szarosc dawnych czasów. Ulice pelne ludzi i pojazdów próbujacych sie przebic przez totalne korki. Moja wizyta jest krótka a lista spraw bardzo obfita. Jedna z wazniejszych, to odnalezienie sladów odradzajacego sie po okolo 30 latach polskiego motocykla – popularnej “W.F.M”.-ki. Inicjatorem tego zadania jest powszechnie znany polski podróznik � Andrzej Sochacki, zeglarz i motocyklista, mieszkajacy w Phoenix w Arizonie � fundator przyjaznego dla nas wszystkich “Centrum Wagabundy”. Wywiazujac sie z nalozonego zadania przez Andrzeja chcialbym przypomniec starszej generacji, która z pewnoscia pamieta symbol motocykla “WFM” (Warszawska Fabryka Motocykli) a mlodszemu pokoleniu podac do wiadomosci zarys historii tego najpopularniejszego motocykla produkowanego w Polsce po wojnie.
Wedlug róznych zródel poczatek polskich motocykli to lata trzydzieste ubieglego wieku. W okresie 1929-1939 w Warszawie produkowano motocykl “Sokól” (1000 i 600RT). Po zakonczeniu dzialan wojennych w 1948 roku wznowiono produkcje motocykla “Sokól-125”, która zakonczono liczba 2000 sztuk w 1950 r. Popyt na motocykle dynamicznie ciagle wzrastal. W Warszawie produkowano “WFM”-ki i skutery “OSA”, w Kielcach “SHL”-ki, w Swidniku “WSK” a w Szczecinie motocykl “Junak”.
Narodziny “WFM”-ki nastapily w sierpniu 1951 roku. Do konca tego roku wykonano pierwsza serie 100 motocykli “WFM-MO4”. Byl to model przejety od Kieleckich Zakladów Wyrobów Metalowych, którego produkcja seryjna ruszyla w 1952 roku a kolejny zmodernizowany model “WFM-MO5” ukazal sie w 1954 r. Nastepnie hale produkcyjna opuscil juz nowoczesniejszy model “WFM-MO6” oznaczony firmowym logo na zbiorniku � “WFM”. Model ten byl oczekiwanym motocyklem przez spoleczenstwo a w szczególnosci przez mlodziez. Byl koloru zielonego, sprawny, prosty w budowie i obsludze z przystepna cena, co sprawilo, ze stal sie najpopularniejszym motocyklem w Polsce. Od 1957 roku z tasmy schodzily “WFM”-ki tylko w kolorze wisniowym. Dzienna produkcja motocykla wynosila 200 sztuk. W roku 1965 z inicjatywy wladz partyjnych fabryke polaczono z Polskimi Zaladami Optycznymi. Od tej chwili baza technologiczno-produkcyjna WFM byla wykorzystywana do celów wojskowych. Ostatni model zjechal z tasmy produkcyjnej w marcu 1966 roku z laczna iloscia wyprodukowanych motocykli � pól miliona sztuk. W ten sposób decyzje polityczne zniweczyly dorobek konstruktorów i wysilek zalogi. Jednak motocykl sam w sobie nie zaginal, byl eksploatowany przez wielu fanów i wiernych uzytkowników, a mysl o wznowieniu jego produkcji przetrwala do dzis.
Pomysl wznowienia produkcji nowej “WFM”-ki powstal na skutek inicjatywy pana Wlodzimierza Gasiorka � bylego pracownika Dzialu Glównego Konstruktora fabryki “WFM”, zawodnika i wieloletniego trenera kadry narodowej, dziennikarza, wspóltwórcy motocykli sportowych “SKM” i “Maraton FSO”. Obecnie pan Gasiorek jest prezesem Sekcji Motorowej AZS i SKM w Warszawie i prezesem “Motor-Klubu Wawer”. Do pionierskiej grupy weszli: Andrzej Uszynski � inz. mechanik, Wojciech Zmuda � inz. mechanik, byly pracownik FSO.
Odrodzenie sie “WFM”-ki nastapilo w Wawrze pod Warszawa, na terenie prywatnej posesji Wlodzimierza Gasiorka, który opracowal i wykonal prototyp z Bogdanem Kanty � bylym zawodnikiem i trenerem sportów motorowych i Juliuszem Siudzinskim � specjalista d/s rekonstrukcji pojazdów zabytkowych w Europie. Do pomyslu pana Gasiorka przylaczyla sie Minska Fabryka Motocykli � “Motovelo” z Bialorusi, która dostarczyla silnik dwusuwowy o mocy 10-14 KM � “Minsk-125”. Jest to zmodernizowana wersja niezawodnego niemieckiego silnika “DKW”-RT125. Konstrukcja motocykla jest prosta co zwiekasza jego niezawodnosc i opracowana jest w dwóch wersjach: szosowej i szosowo-krosowej. Mysla przewodnia twórców nowej “WFM”-ki jest niska cena i niezawodnosc funkcjonowania by mogla konkurowac z innymi w swojej klasie. Trudno dzis znalezc tani, trwaly motocykl o wszechstronnym zastosowaniu i dostepny dla mlodych milosników sportu dwukolowego. Cena nie powinna przekroczyc 4 tys zl. Aktualnie wykonano 12 motocykli, które sa obecnie testowane i serwisowane przez mlodych czlonków klubu pod czujnym okiem pana Wlodzimierza zaangazowanego calym sercem w pomoc mlodziezy w dostepie sportu motocyklowego. Ta forma dzialania klubu otwiera mozliwosci nauki i jednoczesnie sprawdzenia walorów nowej “WFM”-ki. Obecnie prowadzona jest akcja informacyjno-reklamowa na skale krajowa przy wspólpracy wielu ekspertów i dziennikarzy w massmediach (TV-“kawa czy herbata”, tygodnik-“W swiecie motoryzacji”, “Gazeta Sportowa”).
Niestrudzony Wlodzimierz Gasiorek ze swoim zespolem sa pelni entuzjazmu dla nowej ulepszonej wersji motocykla. Sa pewni, ze motocykl bedzie jezdzil po polskich drogach jak za dawnych czasów. W planie jest organizowanie rajdów krajowych i miedzynarodowych jak równiez maraton 24-godzinny po plycie lotniska. Do przyspieszenia produkcji wskazane jest wlaczenie sie róznych firm (mam na mysli równiez firm polonijnych) jak równiez kolejnych fanów rodzimego motocykla. W zalozeniach jest produkowanie “WFM”-ek, legendy polskich pojazdów dwukolowych, z zastosowaniem silników 175 cc i 250 cc a takze w wersji czterosuwowej.

– opracowal Lech Zgodowski
czlonek Centrum Wagabundy

Posted in Rózne | Comments Off on W.F.M. – legenda z dawnych lat

Przystań 015

Nr 015, Listopad 2003 r.

Co słychać w naszej “Przystani”?

Wakacyjna wycieczka “trokiem”.
W naszym podrózniczym “Centrum Wagabundy” goszcza czasami znajomi trokarze z Chicago. Od wielu miesiecy mialam zaproszenie od córki jednego z nich. Paulina jest w moim wieku, ma 10 lat. Znamy sie przez telefon ale nie bylo okazji poznac sie osobiscie. Podczas ostatniej wizyty – pan Marian, jej tatus, zaproponowal mi przejazd do Chicago swoim trokiem, zeby poznac sie z Paulina. Mialam wakacje i moglam sobie urozmaicic podróza w nieznane. Po zgodzie rodziców zostalo juz tylko szybkie pakowanie. Planowalismy jechac okolo trzech dni. Pierwszy raz pojechalam sama, bez rodziców, tak daleko. Balam sie ale i cieszylam sie tez bardzo, ze jade do Chicago o którym duzo slyszalam od rodziców i przybylych gosci.
Przed podróza zapoznalam sie z nowym srodkiem transportu. Samochód byl olbrzymi, zajal prawie pól naszej ulicy i mozna bylo pod nim swobodnie przejsc, bo mial takie duze kola jak ja. Po “wdrapaniu” sie do kabiny kierowcy spostrzeglam, ze wyglada jak maly pokój. Oprócz wygodnych miejsc dla kierowcy i pasazera, z tylu byly dwa pietrowe lózka, telewizor, lodówka i szafki. Czulam sie jak nie w samochodzie. Kiedy wyruszylismy to zauwazylam, ze trudno nim sie skreca na malych uliczkach osiedlowych. Pan Marian tylko usmiechnal sie mówiac, ze to nic trudnego dla niego, ma wiele lat praktyki. Wyjechalismy na autostrade. Na poczatku bylismy skupieni na jezdzie bo bylo mnóstwo samochodów dookola. Gdy sie zrobilo luzno spiewalismy razem polskie piosenki. Po kilku godzinach zatrzymalismy sie i pan Marian pokazal mi na mapie, któredy bedziemy jechac. Nasza trasa przebiegala przez stany: Arizona, Nowy Meksyk, Teksas, Oklahoma, Missouri i Ilinoios. Widoki zmienialy sie z pustynnego – porosnietego kaktusami w zielony z drzewami. Im dalej bylo od Arizony kakusy pojawialy sie rzadziej. Mijalismy lasy, laki i pola uprawne.
Gdy przekroczylismy granice z Nowym Meksykiem chmury ciemne wypelnily nisko niebo, zaczal padac deszcz, zrobilo sie zimno. Przydal sie gruby swetr, który mama mi go wcisnela. Nie moglam spac, jechalismy cala noc w taka pogode mijajac Santa Rosa i Silver City. Nad ranem walily dookola straszne pioruny, gzygzaki na niebie oswietlaly droge, az sie balam, ze którys uderzy w nas. Zmeczona ta noca zasnelam pózniej szybko i obudzilam sie dopiero w Teksasie. Dowiedzialam sie, ze tam panuje jeszcze stare prawo, ze za kradziez konia grozi kara smierci. Po drodze widzialam 10 “Cadilaków” w rzedzie wystajacych pionowo z ziemi. To pewien bogacz zakopal je ze zlosci, gdyz ciagle mu sie psuly. W Missouri poszlismy do restauracji “Out Back” by zjesc wysmienitego stejka z cielaka. W koncu i pan Marian zmeczyl sie ta jazda. Zjechalismy na “trock-stop” gdzie stalo na olbrzymim placu dziesiatki kolorowych róznych wielkich troków w rzedach i masa innych samochodów. Mialam okazje zwiedzic te przystan-miasto dla trokarzy. Bylo tam wszystko: stacja benzynowa, warsztat naprawczy, sklepy z odzieza, upominkami i zywnoscia, restauracja, bar, pokój gier, prysznice, toalety, fryzjer, pralnia i stoisko z róznymi gazetami. Kupilam sobie pamiatki, wzielam prysznic i poszlam spac, obudzilam sie juz na autostradzie.
Te dwa dni i dwie noce w drodze zlecialy bardzo szybko na ogladaniu zmieniajacych sie widoków. Przejachalam w poprzek caly kraj. Pauline rozpoznalam od razu poniewaz widzialam jej zdjecia u taty. W Chicago kilka dni wakacji wypelnilam zwiedzaniem miasta, plywaniem motorówka po jeziorze i na zabawie z Paulina.
Zadowolona bylam z wycieczki bardzo, byla pouczajaca, wzbogacila mnie wewnetrznie. Wielu trokarzy z róznych miast Stanów odwiedza swoich znajomych w Phoenix i mysle, ze mlodziez szkolna moze spróbuje spedzic swoje wakacje tak jak ja, wycieczka trokiem w nieznane, poznajac po drodze wiecej swój kraj zamieszkania.
– Asia Sochacka, uczennica Vkl. szkoly M. Kopernika

* * * GRATULACJE! – dla naszego prezesa Centrum Wagabundy, mgr inz. Andrzeja Sochackiego za otrzymanie dnia 10 pazdziernika br. wyróznienia “Miedzynarodowego Naukowca 2003 Roku” – nadanego przez International Biographical Centre Cambridge w Anglii.

* * * * Kacik Wydawcy:
Zapraszam wszystkich do udzialu w pisaniu swoich ciekawych spostrzezen z otaczajacego zycia lub podzielenia sie przygodami ze spedzonego urlopu. Mysle, ze dla kazdego “cos” znajdzie sie do zapamietania. Nasza okolicznosciowa gazetka jest spoleczna publikacja dla nas samych. Mile widziana jest mlodziez próbujaca wyzbycia sie tremy w pisaniu swoich kompozycji. Kazdy z nas mial swoje poczatki i wybaczy innym za niedociagniecia literackie. Wiec bawmy sie razem.
– Andrzej Sochacki
* * * * Kacik Ciekawych Sylwetek:
ZBIGNIEW JASZCZAK (1932-2003)
Jachtowy Kapitan Zeglugi Wielkiej od 1961 roku. Na poczatku lat 50-tych zwiazal swoje zycie z zeglarstwem sródladowym i mazurskimi jeziorami. Jednak juz pierwszy morski rejs na S/Y “Jednosc” w sierpniu 1952 na stale zwiazal jego losy z morzem.
Zbigniew Jaszczak urodzil sie 26.11.1932 w Blizynie (woj. Kielce). Po ukonczeniu LO w Radomiu, rozpoczal w 1957 r. studia na wydziale Budownictwa Wodnego Politechniki Krakowskiej i rozwijal równolegle swoja zeglarska pasje. W 1952 zdobyl Sternika Ladowego, 1953 – Sternik I klasy i instruktor zeglarstwa GKKF, 1954 � Jachtowy Sternik Morski, 1961 � Jachtowy Kapitan Zeglugi Wielkiej. Byl jednoczesnie czynnym zeglarzem i instruktorem.
Podczas 53 lat zeglowania odbyl ponad 50 rejsów morskich i przeplynal 34 tys mil morskich. Przez te lata pod swoim dowództwem mial 400 czlonków zalogi. W latach 1957-60 plywal na jednostkach: “General Zaruski” i “Smialy” (pod dowództwem kpt W. Jacewicza), “Zew Morza” (kpt J.Hebel). Najlepszy okres uznawal w latach 1961-63, kiedy w stopniu kapitana prowadzil rejsy turystyczne i szkoleniowe na S/Y “Wielkopolska” oraz uczestnictwo w Operacji “Sail-72” i “Zagiel-74”. W ostatnich latach zycia Zbigniew pelnil funkcje kapitana na S/Y “Jantar” w Chorwacji nad Adriatykiem. Jego ostatnia jednostka byla S/Y “Gracija” (Sasanka 620), na której zeglowal po jeziorze Debskim i Zalewie Szczecinskim ze swoja wieloletnia towarzyszka zycia � Laura. We wspomnieniach polskich i zagranicznych zeglarzy swiata – Zbyszek byl surowym nauczycielem i jednoczesnie doskonalym fachowcem i wspanialym kolega. Zmarl nagle 2 pazdziernika 3003. Pozostawil Laure, syna Piotra (39), wnuczke Joanne (16) i wnuczka Piotrusia (12), który wlasnie w sezonie 2004 roku ukonczy swój pierwszy kurs zeglarski.
” …Bedziesz z nami zawsze w powiewach wiatru i zagli lopocie, na morzach bezkresnych i w bezpiecznych portach…”
-Piotr Jaszczak, syn

* * * * Kacik Poetycki:
” Moja wigilia” ( z tomiku wierszy naszej emigrantki)
Tatus przynosi z lasu drzewko, zielone i cale pachnace.
Mamusia uwija sie w kuchni niczym zwinna pszczola.
Pierogi z grzybami, barszcz z kapusty, ryby na rózne postacie
w tym oczywiscie karp obowiazkowo.
Pelno przysmaków wokolo, tylko jesc ich nie wolno.
Czekajcie na kolacje, powiedziala mama, zaraz pierwsza gwiazdka.
Ubralismy pieknie choinke w wysprzatanym wnetrzu.
Stól bialym obrusem przykryty, pod obrusem siano
na pamiatke miejsca narodzin Chrystusa.
Oplatek w miejscu centralnym przypomina
o glebokim podtekscie calej ceremoni.
Tatus skonczyl obrzadek, zmeczony ale pogodny powraca z podwórka.
Zaniesie jeszcze oplatek zwierzetom, zeby nie mówily, ze jest niedobry
Ubierze sie odswietnie, garnitur sprzed lat dwudziestu, wyglada nowo.
Pierwsza gwiazdka na niebie, da nam znac zeby zaczac.
Uroczystosc wspaniala zaczniemy od modlitwy.
Tatus znak krzyza uczyni a mamusia przeczyta fragment ewangelii
o Jezusie w Betlejem zrodzonym.
I bedziemy sie lamac ze wszystkimi oplatkiem
I lzy w oczach, gorace usciski.
Dzis wigilia ta sama ale nie taka sama.
Drzewko nie pachnie jak dawniej, tatus dawno juz odszedl.
A po bracie swieza rana w sercu.
Moze maja tam w niebie oplatek, mysla z nimi sie dziele.
Pusty talerz na stole bedzie ich przypominal na zawsze
i znak krzyza przez tate czyniony,
przy wigilijnym stole lat temu dwadziescia.
– Krystyna Stateczna

* * * * Powiedzonka, Mysli:
SUKCESEM: -w wieku czterech lat jest … nie siusianie w majtki
-w wieku lat 12 jest … miec przyjaciól
-w wieku lat 16 jest … otrzymac prawo jazdy
-w wieku lat 20 jest … uciac sobie milostke
-w wieku lat 35 jest … robic pieniadze
-majac lat 50 jest … robic pieniadze
-majac lat 60 jest … uciac sobie milostke
-majac lat 70 jest … otrzymac prawo jazdy
-majac lat 80 jest … nie siusiac w spodnie.
– Andrzej Wieczorek

* * * * HOROSKOP GALIJSKI c.d. z archiwum
WIERZBA ( 1 III � 10 III i 3 IX � 12 IX )
Kobiety sa melancholijne, delikatne, nieco tajemnicze, niewielkiej urody, ale romantyczne, cenia poezje. Maja sklonnosci do “cierpien milosnych” i jesli sie nawet skarza z tego powodu, to jest to wkalkulowane w ich linie postepowania. Sa jednak pracowitymi, dobrymi zonami i matkami. Maja przewaznie liczna rodzine, która wspieraja opieka, rada i pomoca! Mezczyzni odznaczaja sie pilnoscia, despotycznym charaktrem, przekonaniem o nieomylnosci i zmyslem syntezy. Maja wiele wyobrazni, ale i uporu. Chcieliby wszystko urzadzic po swojemu, gdyz sa przekonani o wlasnej odrebnosci. Nie godza sie na zadne kompromisy, a jesli juz ustepuja, to musza odniesc z tego korzysc. Nalezy jednak podkreslic, ze dzielnie poczynaja sobie z lepszy byt w rodzinie.

* * * * Kacik “mini farmy”
Smutna wiadomosc: Jakis nieznany zlodziej ukradl nam w ciemna i deszczowa noc pawia, teraz jego zona chodzi smutna. Wyklulo sie kilka pieknych puchowych kurczaczków. W Meksyku czeka na odebranie dar dla Centrum Wagabundy – szczeniaczek, sliczny chihuahua o imieniu “Puerto”. Zapraszamy do zabawy swoich rówiesników ze zwierzetami podczas weekendów. – Asia i Cezarek, opiekunowie zwierzat

* * * * Kalendarzyk Przystani; (co? gdzie? kiedy?)
* * Dnia 14 lutego 04 spotykamy sie w Centrum Wagabundy, temat spotkania podamy: na antenie “Wieczór z radiem”, w internecie i gazecie “EuroArizona”.
* * Dnia 11 marca jedziemy nad zatoke Baja California, nad Pacyfik ogladac wieloryby z bliska przybyle z pólnocnej czesci oceanu w celu wydania potomstwa. Bedziemy plywac lódka pomiedzy najwiekszymi ssakami swiata, robic zdjecia i glaskac je osobiscie. Chetni niespotykanej przygody jada z nami. Wiecej informacji w przystani.
O G L O S Z E N I A i R E K L A M Y
*** Uwaga! W Centrum Wagabundy jest okazja nabyc piekne wydanie ksiazki-albumu ze zdjeciami na kredowym papierze pt. “Szesc podrózy dookola swiata” � Andrzeja Sochackiego.

Posted in Gazetka Przystań | Comments Off on Przystań 015

Przystań 014

Nr 014, Sierpień 2003r.

Co słychać w naszej “Przystani”?

Wszyscy z przystani bawilismy sie na pikniku modziezy zorganizowanym przez “Zwiazek Podhalan” w Bialych Górach za Payson, który trwal od piatku do niedzieli. Ponizej sprawozdanie jednej mlodej uczestniczki.

MLODZIEZOWY PIKNIK
W sobote, 16 lipca, cala rodzina jak zwykle pojechalismy na piknik. Tam spotkalismy sie z reszta czlonków przystani, którzy przybyli wczoraj. Nie kurzylo sie podczas jazdy w lesie, bo w miedzyczasie pokropil deszcz. Rozlorzylismy z bratem namiot w stalym miejscu. Wokolo nas przybylo nowych namiotów mnóstwo, tym razem bylo gwarno wszedzie, na calej polanie. Pan Bruno Klus i jego pomocnicy ustawili z rana scene, która sluzyla do pózniejszych wystepów naszych polonijnych talentów i nie tylko, na zorganizowanym festiwalu. Po poludniu nasz wujek Czeslaw Falkowski poprowadzil, jak na poprzednich piknikach, z nami zabawy, Najpierw mlodsze dzieci wrzucaly pilke, celujac na punkty, do beczki. Potem starsze dzieci, podzielone na dwie grupy, do lat 14 przeciagaly line. Dla wszystkich dzieci nie zabraklo ciekawych nagród. Po malej przerwie, kiedy zakonczyly sie konkursy dzieciece, stworzone dwie druzyny doroslych konkurowaly równierz w przeciaganiu liny. Walka byla zazarta, gdyz byly nagrody pieniezne. Niektórzy chlopcy, którzy nie brali udzialu w grupowych zabawach jezdzili na motocyklach krosowych po drodze polnej za namiotami, by nie chalasowac wsród nas.
Po wszystkich zabawach i konkursach goscie piknikowi udali sie na obiad. Byl bigos, kielbasa, smaczny chlebek, salatka, rózne wypieki ciasta i piwo pod góralski osypek. Palce lizac. Po obiedzie niektórzy z nas uczestniczyli we Mszy Swietej, która poprowadzil przyjezdny ksiadz prosto z Polski, z okolic Wadowic � Ryszard Matuszek. Przed Msza Sw. na uboczu polany, w zacisznym miejscu oslonietym zielonymi krzakami ksiadz udzielal dla chetnych spowiedzi.
O 18:00 zaczal sie upragniony festiwal. Czulo sie jak na prawdziwym polowym koncercie. Scene dookola oblegla widownia w kilku rzedach krzeselek. Za nimi stalo mnóstwo jeszcze ludzi. Wystepy rozpoczela czytajac swoje wzruszajace wiersze pani Krystyna Stateczna. Dzieci ze szkoly im Mikolaja Kopernika wystapily z ciekawym programem. Nie zabraklo tym razem na scenie i dzieci z koscielnej szkoly. W programie przygotowanym i prowadzonym przez Zbyszka Galazke ciekawie w zespole muzycznym gral, na elektronicznych klawiszach, wlasne kompozycje Tomek Piasecki. Wiekszosc utworów zespolu latwo trafialy do sluchu i zostawaly w pamieci. Wsród osobnych mlodych talentów wyróznila sie Monika Klus przedstawiajac nowoczesne i trudne w wykonaniu tance. Wszystkie ciekawsze wystepy nagrywane byly przez goszczaca w Arizonie, TV-Polonia, która reprezentowali: pan Filip z Nowego Jorku i pani Ola Klapsa z Polski.
Wsród przybylych na polane gosci rozpoznalam z poprzedniego piknika pana Milosza Sowe z Chicago – dziennikarza z “Tygodnika Podhalanskiego”, który przyjechal na zaproszenie górali. Odszukal nas wujek “Dziki Mietek”, który przybyl spózniony na piknik z Wiliams. Nie bylo zainteresowania wystawionymi ksiazkami “Szesc podrózy dookola swiata” naszego najwiekszego podróznika obecnych czasów, Andrzeja Sochackiego. Odczulam jakby ludzie nie lubili czytac o przygodach lub zapomnieli czytac juz ksiazki.
Nie bylo konca dnia tej soboty. Siedzielismy gromadkami przy swoich ogniskach az do rana. Nad polana rozlegala sie jasna luna na niebie od swiecacego zaru. W niedziele gralismy jeszcze po poludniu w siatkówke. Na koniec imprezy niezmeczony pan Jan Gacek chodzil z torba po lesie i zbieral jak zwykle resztki smieci po zapominalskich. Wypoczeta wrócilam do domu z przekonaniem, ze byl to najwspanialszy piknik polonijny na jakim bylam, na którym przewazala mlodziez. Teraz przyszla dluga pora czekania na nastepny piknik, az do przyszlego roku.
– Asia Sochacka, uczennica szkoly M. Kopernika

* * * * Kacik Wydawcy:
Zapraszam wszystkich do udzialu w pisaniu swoich ciekawych spostrzezen z otaczajacego zycia lub podzielenia sie przygodami ze spedzonego urlopu. Mysle, ze dla kazdego “cos” bedzie przydatne. Mile widziana jest mlodziez próbujaca sil w pisaniu swoich kompozycji. Bawmy sie razem.
– Andrzej Sochacki

* * * * Kacik Ciekawych Sylwetek:
Kamil “Snoopy” Szybinski
Kamil Snoopy, urodzony w Chicago i wychowany w Polsce, byl podróznikiem juniorem, bedacym swiatowym ewenementem, który w ciagu swoich pierwszych 16 lat zycia odwiedzil wszystkie 7 kontynentów. Na ostatnim, Antarktydzie byl juz w roku 1999. Odbyl dwie podróze dookola swiata, w tym jedna samodzielnie. W podrózowaniu pomagala mu znakomita znajomosc jezyka angielskiego, francuskiego, hiszpanskiego i oczywiscie ojczystego – polskiego, ktora byla pomocna w wielu sytuacjach. Bylo mu dane odwiedzic tylko 35 krajów. Do perelek w jego podrózniczym spisie nalezaly: Wyspy Galapagos, Wyspa Wielkanocna, Wyspa Bozego Narodzenia oraz dziki Oman. W wieku 16 lat nakrecil swój film autobiograficzny pt “Moje 16 lat” dostepny na www.kamil.info. Za swoje osiagniecia otrzymal dyplom uznania z “Centrum Wagabundy” Andrzeja Sochackiego. W roku 2002 rozpoczal studia w Marymount College w Kalifornii i tu tez zostalo przerwane jego mlode zycie. Do tej pory nie zostaly wyjasnione okolicznosci jego tragicznej smierci. Snoopy kierowal sie podstawowymi siedmioma zasadami: 1.Wypracowac umiejetnosc analitycznego, logicznego myslenia, nie tylko w jezyku ojczystym ale i przez podróze otwierajac droge do poznawania swiata. 2.Uzyskac odpowiednie wyksztalcenie, zdobywajac przy tym umiejetnosc kierowania sie logika. 3.Posiadac umiejetnosc kontaktowania sie w róznych srodowiskach. 4.Posiadac pasje, entuzjazm i radosc zycia. 5.Doskonalic sprawnosc fizyczna. 6.Posiadac pewnosc siebie i zdolnosc do samoreprezentacji. 7.Byc uczciwym i pracowitym, szanujacym wszystkich bez wzgledu na pochodzenie, wiare i status spoleczny. Czesc jego pamieci! www.dookolaswiata.pl.
Aby podtrzymac pamiec o Kamilu i korzystac z jego osiagniec, zawiazano w Wesolej pod Warszawa, “Stowarzyszenie Razem Ponad Podzialami im Kamila Snoopy Szybinskiego”, by krzewic jego zasady oraz pomagac mlodemu pokoleniu nie dopuszczenia do podobnej tragedii.
– zebral wagabunda Jedrek

* * * * HOROSKOP GALIJSKI c.d. z archiwum
SOSNA ( 19 II � 28/28 II i 24 VIII � 2 IX )
Bardzo dbaja o swoja prezencje i sa przeczuleni na punkcie wygladu. Pragna uznania, lubia byc podziwiani. Daza do zdobycia nielicznego, zamknietego grona przyjaciól i cierpia, gdy im sie to nie udaje. Czasem osiagaja slawe, która jednak przychodzi zbyt pózno. Nerwowi i popedliwi, czesto wpadaja w gniew i wówczas nie licza sie ze slowami. Jednakze urazy nie chowaja zbyt dlugo. Wiele moga uczynic dla przyjaciól i bliskich. Sa jednak latwowierni i z tego powodu ulegaja róznym oszustom. W malzenstwie wymagaja opiekunczosci i zaradnosci partnerki. Nie umieja dochowac tajemnicy i dlatego nie nadaja sie na powierników. Kobiety spod tego znaku nie wykazuja wiekszej troski o rodzine. Stad polaczenie dwóch “Sosen” moze byc ryzykowne i nie zapewni spokoju w stadle. Najslabsza strona urodzonych pod tym znakiem jest niewlasciwe ulokowanie uczuc.
WIERZBA ( 1 III � 10 III i 3 IX � 12 IX )
Kobiety sa melancholijne, delikatne, nieco tajemnicze, niewielkiej urody, ale romantyczne, cenia poezje. Maja sklonnosci do “cierpien milosnych” i jesli sie nawet skarza z tego powodu, to jest to wkalkulowane w ich linie postepowania. Sa jednak pracowitymi, dobrymi zonami i matkami. Maja przewaznie liczna rodzine, która wspieraja opieka, rada i pomoca! Mezczyzni odznaczaja sie pilnoscia, despotycznym charaktrem, przekonaniem o nieomylnosci i zmyslem syntezy. Maja wiele wyobrazni, ale i uporu. Chcieliby wszystko urzadzic po swojemu, gdyz sa przekonani o wlasnej odrebnosci. Nie godza sie na zadne kompromisy, a jesli juz ustepuja, to musza odniesc z tego korzysc. Nalezy jednak podkreslic, ze dzielnie poczynaja sobie z przeciwnosciami losu i umieja pokonywac pietrzace sie trudnosci, by zapewnic lepszy byt w rodzinie.

* * * * Kacik Poetycki:
“Mój syn”
Jeki
Oddechy plytkie i glebokie na przemian
Potworny wysilek, …Ból radosny, …Krzyk
Gleboki sen, …Przebudzenie
Przyniesli mi przesliczne male zawiniatko
Przytulilam do piersi kruszyne malenka
I poczulam jak serce mi peka
I taka dumna wtedy bylam
Po raz pierwszy naprawde dorosla
Teraz ty dorastasz synku mój najdrozszy
Emanujesz energia i pelnia radosci
Chcialabym dzis ciebie przytulic do serca
I zatrzymac te chwile. To nie bedzie latwe
Rozmowy urywane. Niedopowiedziane
Swiat sie kreci wokolo bez chwili wytchnienia
Zaganiani. Zmeczeni. Z tysiacem problemów
Mijamy sie codzien w progu. Dwa ludzkie istnienia
I chcialabym sie cofnac o lat kilkanascie
Do malego szpitala w odleglym miasteczku
By cie móc znowu przytulic
Do serca tak mocno jakbysmy byli
Jedno kochany syneczku.
– Krystyna Stateczna

* * * * Powiedzonka, Mysli:
* Jedyna specjalnosc, która hanbi czlowieka � to prózniactwo.
* Historia lubi sie powtarzac,
Bo za pierwszym razem nie zwracamy na nia uwagi.
* Kto za kogo reczy, tego diabel meczy.
* Zyc jest bardzo niezdrowo. Kto zyje � umiera.
* Bez silnego postanowienia czlowiek jest jak mlyn bez wody.
* Jutro jest pierwszy dzien twojej reszty zycia.

* * * * Kacik “mini farmy”
Smutna wiadomosc: Nasz zwierzyniec sie kurczy. Jakis nieznany zlodziej ukradl nam w ciemna i deszczowa noc pawia, teraz jego zona chodzi smutna. Zapraszamy do zabawy swoich rówiesników ze zwierzetami podczas weekendów.
– Asia i Cezarek, opiekunowie zwierzat

* * * * Kalendarzyk; (co? gdzie? kiedy?)
* * Dnia 20 wrzesnia (sobota) godz. 3:00 rano Centrum Wagabundy jedzie do Polos Verdes w rejon Los Angeles, Kalifornia na uroczystosc poswiecenia miejsca pod pomnik w miejscu tragedii sprzed roku w “Inspiration Point” w której zginal w tajemniczych okolicznosciach 19-letni student z Polski � Kamil Szybinski. Chetnych uczestniczenia w pierwszej rocznicy tragicznej smierci zapraszamy. Szczególy wycieczki w Centrum Wagabundy.
* * Dnia 15 listopada (sobota) o godz. 19:00 � spotykamy sie, po spotkaniach letnich i plazowych w Meksyku, w Centrum Wagabundy na slajdowych przygodach pt.: “Dookola swiata jachtem”. Przynosimy z soba co kto lubi.
– Wszystkich zawsze mile witamy!

O G L O S Z E N I A i R E K L A M Y
*** Uwaga! W Centrum Wagabundy jest okazja nabyc piekne wydanie ksiazki-albumu pt. “Szesc podrózy dookola swiata” � Andrzeja Sochackiego.

Posted in Gazetka Przystań | Comments Off on Przystań 014

Przystań 013

Nr 013, Sierpień 2003r.

Co słychać w naszej “Przystani”?

* * * z cylku: Sladami mojego taty.
MOJE WAKACJE W JAPONII
Jestem Asia, córka wagabundy Andrzeja Sochackiego, chodze do piatej klasy polskiej szkoly im. Mikolaja Kopernika w Phoenix, Arizona. W kwietniu tego roku zaliczylam dalsza czesc swoich skromnych podrózy, które odbywam sladami swojego taty, lecz w troche innym stylu. Latwo podrózuje mi sie po swiecie bo tata ma duzo znajomych. Tym razem wakacje spedzilam w Tokio. Pojechalam tam z moja przybrana ciocia z Japonii, która gosci u nas od czasu do czasu. Ciocia, Katsuko Hiruma byla zona Polaka � Romana Turskiego, tez znanego podróznika. Choc tata podrózowal po Japonii motorem podczas swojej podrózy dookola swiata, ja ograniczylam sie do wycieczek z ciocia po Tokio. Czasem jezdzilysmy Toyota cioci poza miasto.
Inny swiat.
W pierwszym momencie po wyladowaniu bylam przerazona. Atmosfera byla inna niz w Stanach. Duzo ludzi. Napisy i mowa w nieznanym mi jezyku, widze zamiast liter same kreski, ruch na ulicy w odwrotnym kierunku, ludzie naokolo podobni do siebie jak wielka rodzina, wszyscy maja czarne wlosy i skosne, mniej czy wiecej, oczy. Cichym metrem z lotniska pojechalysmy do cioci domu. W srodku wydawalo mi sie wszystko mniejsze. Mniejsze pokoje, meble, nie widzialam wysokiego stolu i normalnych krzeselek jak u nas w domu. Siedzialysmy przewaznie na dywanie przy niskim stole. Nauczylam sie jesc paleczkami, ciocia miala widelce i noze tez, dla gosci.
Spacer po Tokio
Przez kilka tygodni pobytu odbylam kilka wycieczek i reszte czasu spedzilam w szkole uczac sie japonskiego jezyka. Byla wiosna i nie zapomne wycieczki do parku pokrytego kwiatami wisni dookola. Na drzewach same kwiaty, nie widzialam lisci. Zapach i widok kwitnacych drzew bede dlugo pamietala. Cale Tokio ogladalam z wysokosci podniebnej, bedac na wiezy “Tokyo-Tawer”. Wszystko dookola wygladalo male a domy, ulice z samochodami, tory kolejowe i pociagi jak w miniaturowym miasteczku z zabawkami. Po drodze do domu odwiedzilysmy swiatynie buddyjska “Brama Shinto”. Tam zobaczylam modlacych sie buddystów nad dymiaca kadzia, którzy odganiali od siebie zle duchy. Zauwazylam w limuzynkach “Taxi” kierowców jezdzacych w bialych rekawiczkach. Pewnego dnia odwiedzilam z ciocia redakcje, która napisala o taty wyprawie kiedys artykul. Jeden z redaktorów zrobil ze mna wywiad prasowy. W tlumaczeniu pomagala mi ciocia. Otrzymalam tez zaproszenie do lokalnej telewizji z programu dzieciecego. Zrobilam sobie kilka zdjec w studio na pamiatke.
Poczatki japonskiego.
Zeby nie tracic duzo czasu ciocia zapisala mnie do regularnej szkoly japonskiej, do piatej klasy (oczywiscie po znajomosci, goscinnie). Po pierwszym dniu bylam troche zdenerwowana ale po pierwszym tygodniu zalapalam juz troche tego dziwnego jezyka i nauczylam sie wymawiac kilka prostych zdan, pisac alfabet, cyfry i pare innych znaków. Wszystko na odwrót sie pisze i czyta, od konca do poczatku ksiazki. Wróce tu jeszcze w przyszlym roku by pojechac sladami taty na góre Fiji i na praktyke jezyka, zeby swobodniej poruszac sie po miescie i kraju w przyszlosci. Bede czula sie wiecej swojo, gdyz mam juz pare kolezanek, swoje rówiesnice z którymi do czasu spotkania bede miala kontakt internetowy.
-Joanna Sochacka, 10 lat
* * *
* * * Nasz wspólny “Piknik Polonijny”
W tym roku “POLONIJNY PIKNIK-2003” zaplanowany na czerwiec byl przygotowany wspólnie przez rózne organizacje polonijne. Oprócz glównego organizatora jak co roku � Zwiazku Podhalan z Phoenix pomoc i wspóludzial zglosili: Polska Szkola im Mikolaja Kopernika, podrózniczy klub: “Centrum Wagabundy”, polskie radio �Wieczór z radiem� oraz Polski Klub Sportowy pilki noznej. Duzo ludzi przyjechalo juz w piatek po poludniu. Do miejsca zjazdu trafilismy po oznakowaniach bialo-czerwonych z napisem “PIKNIK”. W tym roku susza dala sie we znaki. Po polnej i kamienistej drodze trzeba bylo jechac wolno az osiem mil w unoszacym sie kurzu za samochodami do wysuszonej równiez polany. W tym roku byl zakaz palenia ognisk. Teren piknikowy zostal oznaczony zólta tasma i tabliczka informacyjna. Przyjezdni rozkladali namioty w wybranych przez siebie miejscach. Ja z mlodszym bratem, Cezarkiem, wlasnie tu, uczylam sie dopiero rozkladac namiot pod okiem naszego wagabundy tatusia. Noc byla chlodna, musielismy spac w spiworach. Rano budzil wszystkich glos trabki mysliwskiej. W sobote przez caly dzien zjezdzali sie ludzie. Od poludnia mozna bylo juz korzystac z goracych dan przygotowanych przez polskie gospodynie. Podawano: bigos, pierogi, zeberka, kotlety schabowe, kielbase, salatki, ciasta i do tego piwo.
O godzinie 13:00 rozpoczely sie wreszcie zabawy oczekiwane przez dzieci. Pan Czeslaw Falkowski, nasz wujek, urzadzil teleturnieje i rózne gry. Wszystkie dzieci dostaly nagrody ufundowane przez szkole im M. Kopernika i Centrum Wagabundy. Po szalenstwach dzieci i obiedzie byly rózne konkurencje sportowe dla doroslych. W przeciaganiu liny brala równiez udzial mlodziez z Polski. Odbyl sie tez mecz pilki noznej, gdzie mezczyzni pokazali swoje umiejetnosci. Czas uciekal a wszyscy oczekiwali przyjazdu góralskiego zespolu muzycznego � “Krywan”. Msza Swieta odbyla sie na polanie pod golym niebem z ksiedzem, który przyjechal prosto z Polski. Podest drewniany i oltarz zbudowali górale. Po mszy ludzie odwiedzali sie wzajemnie korzystajac z milej atmosfery piknikowej. W dali bylo slychac warkot krosowych motocykli na których jezdzili nasi chlopcy.
Przed zmrokiem rozlegly sie z dala glosne klaksony samochodowe. To Józek Cudzich z “Wieczora z radiem” torowal droge zespolowi �Krywan� do bram polany, który przyjechal prosto z Las Vegas. Koncert polskiego zespolu uprzyjemnil wieczór do póznych godzin nocnych. Ludzie tanczyli i sluchali siedzac wokolo estrady. Muzycy nie tylko grali swoje przeboje ale opowiadali dowcipy rozbawiajace wszystkich. Po wielu bisach rozbawiona mlodziez bawila sie prawie do rana w takt innej muzyki.
W niedziele organizatorzy serwowali sniadanie za darmo. Po tym odbyla sie Msza Swieta jeszcze raz. Zespól “Krywan” gral jeszcze dla gosci piknikowych juz w zwolnionym tempie. Wszyscy mogli sobie kupic kasety i CD z ich muzyka, porozmawiac sobie z nimi. Zrobilismy sobie pamiatkowe zdjecia i otrzymalismy autografy od muzyków w specjalnych pamietnikach.
Przed wyjazdem przeszlismy sie po lesie jeszcze raz by pozbierac pozostale smiecie i butelki, które byly zagrozeniem pozarowym. Wypoczeci i weseli, po udanym pikniku, pod wieczór dotarlismy do domu z mysla, ze przyjedziemy juz niedlugo tu spowrotem 16 sierpnia na Piknik Podhalan. – Asia Sochacka, uczennica V klasy
szkoly im. Mikolaja Kopernika.
* * * * Kacik Humoru:
* * Autor nieznany:
-W Arizonie nigdy nie pada,
tylko od czasu do czasu slonce spuszcza kilka kropel …potu.
-Kto to jest: czarna, mloda i zakochana?
Przyszla panna z dzieckiem.
-Przychodzi facet do lekarza.
Panie doktorze, jestem homoseksualista.
Oj, a ja taki nie uczesany ….
-Jak poznac Zyda � czlowieka interesów?
Po tym, ze gdy uscisniecie mu dlon,
Zaczyna liczyc wam palce.
-Spotyka sie dwóch biznesmenów.
Co tam slychac?
Na razie szukamy ksiegowego.
Przeciez miesiac temu polecilem ci bardzo dobrego!
Owszem, wlasnie jego szukamy.
* * *
– Stewardesa dostala polecenie od kapitana, by w sposób dyplomatyczny i delikatny poinformowala pasazerów o tym, ze samolot ma awarie i za kilka chwil sie rozbije. Stewardesa wychodzi do pasazerów i pyta:
-Czy wszyscy maja pszporty?
-Pasazerowie z entuzjazmem odpowiadaja � Taaak!
-W takim razie, niech wszyscy je podniosa i zamachaja do mnie.
Pasazerowie podnosza dokumenty w góre i radosnie machaja.
-A teraz wszyscy rolujemy paszporty nad glowa, rolujemy, rolujemy……., ciasniutko, ciasniutko…….
-A teraz niech wszyscy wsadza sobie je gleboko w d…, zeby zwloki dalo sie latwo rozpoznac….

* * * Porzekadlo polinezyjskie: -Dziewki sznurem, parobki murem,
A czarny knur okrada dwór. �archiwum

**** Kacik “mini farmy”:
Wesola wiadomosc: przybylo kilka malych jedwabnych kurek i jeden kogutek., golabki rodem z Warszawy wysiaduja jajeczka.
Smutna wiadomosc: Strusia ktos otrul i musielisy go pochowac. Tarantula zmienial pancerz i sam zasnal na wieki z wysilku. Jedna papuzka wybrala sobie wolnosc. -Asia i Cezarek, opiekunowie zwierzat

HOROSKOP GALIJSKI
TOPOLA ( 4 II � 8 II i 5 VIII � 13 VIII )
Cechuje ich latwosc wyslawiania sie, bystry rozum i dowcip, szlachetnosc charakteru, wielkie poczucie dumy i pewnosc siebie. Te ostatnie dwie cechy sprawiaja, ze otoczenie podchodzi do nich z rezerwa i nie spieszy z nawiazaniem kontaktów. Mimo pozorów “Topole” odznaczaja sie delikatnoscia, dobrymi manierami, nie czuja zawisci i uprzedzen. Cenia godnosc osobista, a swiadomi swoich zalet i umiejetnosci, wysoko nosza glowe. Sami dobieraja sobie przyjaciól, co do których sa lojalni, szczerzy i chetnie sluchaja rad. Nature maja wrazliwa, sklonna do pesymizmu i leku, ale sa odwazni w wyborze wlasnej drogi zyciowej. Wykazuja uzdolnienia do pisarstwa i sztuk pieknych. Obdarzeni duza wyobraznia, fantazja, darem przenikliwosci i krytycyzmu, bywaja w zyciu codziennym dosyc trudnymi partnerami. Maja tez duze wymagania w stosunku do siebie. Czasem trudno odgadnac, co czuja i mysla, bo tak naprawde nie zdaja sobie sprawy, czym jest sztuka zycia. Zycie osobiste nie uklada im sie szczesliwie.
WIAZOWIEC ( 9 II � 18 II i 14 VIII � 23 VIII )
Daza do osiagniecia luksusowych warunków zycia. Maja ogromna energie zyciowa, która pozwala im kierowac innymi, a samych popycha do zajmowania wysokich stanowisk. Sa bardzo dumni i maja spore ambicje, które przy wrodzonych zdolnosciach doprowadzaja do realizacji powzietych zamierzen. Oznaczaja sie drazliwoscia, jakze czesto niewspólmierna do sytuacji. “Wiazowce” naleza do ludzi mocnych i zdrowych, o zapedach przywódczych. Skrajni optymisci, wszystko widza w jasnych kolorach. Lubia piekne stroje i otoczenie. Cechuje ich wrodzona inteligencja i uzdolnienia do nauk scislych, humanistycznych i artystycznych wlacznie, co przy uporze doprowadza do wspanialych wyników. Czesto talent muzyczny i artystyczny pozwala im zrobic kariere. Jako artysci, sa bardzo wrazliwi na okazywane im wyrazy uznania i uwielbienia. Bez tego zle sie czuja i wpadaja w stany depresyjne. Sa sentymentalni, cenia milosc, czulosc, ale w zyciu codziennym sa trudnymi i wymagajacymi ustepstw partnerami.

* * * * Kalendarzyk; (co? gdzie? kiedy?)
* * Dnia 26 lipca (sobota) � celebrowanie 50-letnich urodzin Andrzeja Sochackiego – naszego superwagabundy, zalozyciela i fudatora “Centrum Wagabundy”- na plazy, nad Morzem Corteza, w Puerto Penasco.
* * Dnia 15,16,17 sierpnia (piatek,sobota,niedziela) � spotkanie kwartalne przeniesione, bawimy sie na wspólnym pikniku “Zwiazku Podhalan” w Bialych Górach za Payson.
* * Uwaga! Bedzie okazja nabyc ksiazke-album pt.: “SZESC PODRÓZY DOOKOLA SWIATA” z dedykacja autora i wykonawcy � wagabundy, Andrzeja Sochackigo.

POLSKA SZKOLA
im. MIKOLAJA KOPERNIKA
-dzialajaca spolecznie od ponad 16 lat w Phoenix, serdecznie zaprasza dzieci i mlodziez do kontynuowania nauki jezyka polskiego, poznawania historii, geografii, ojczystych tradycji oraz poszerzania swojej wiedzy na tematy spoleczno-narodowe w naszej sobotniej szkole.
Dzieci ucza sie w grupach 5 � 8 osobowych wylacznie pod opieka wykwalifikowanych i dyplomowanych nauczycieli z doswiadczeniem pedagogicznym w Polsce i na emigracji, co gwarantuje znaczace wyniki w nauczaniu i wszechstronnym rozwoju dzieci. Dzieci same bardzo chetnie przychodza do naszej szkoly. W ciagu roku szkolnego organizujemy wiele atrakcji: wycieczki, jaselka, piknik wielkanocny, spotkania z ciekawymi ludzmi, kolonie wakacyjne, rózne konkursy np. poezji polskiej, wiedzy o Polsce. Bierzemy takze udzial w wybranych lokalnych festiwalch. Zamierzamy otworzyc polska grupe taneczno-wokalna, zas w najblizszych tygodniach uczniowie pierwszej klasy i zerówki otrzymaja specjalny program na CD do nauczania poczatkujacego jezyka polskiego dodatkowo w domu.
Szkola im. Mikolaja Kopernika jest wyrózniona Nagroda Dziedzictwa przez oddzial Kongresu Polonii Amerykanskiej na stan Arizona.
Za zaslugi dla oswiaty polskiej na emigracji i za spoleczne prowadzenie szkoly Minister Edukacji Narodowej Rzeczypospolitej Polski odznaczyla Medalem Komisji Edukacji Narodowej dyrektorke tej szkoly p. Haline Kosinska.
Po blizsze informacje prosimy dzwonic pod nr telefonu:
Pani dyr Halina Kosinska 623-487 9821, 602-909 4965
lub Pani Barbara Pieniazek: 602-765 6094
E-mail: KopernikSchool@yahoo.com
Dla zainteresowanych podajemy adres szkoly: 234 E. Alice Ave, Phoenix (najblizsze glówne skrzyzowanie to: 7 St i Dunlap).
Serdecznie Zapraszamy !

Posted in Gazetka Przystań | Comments Off on Przystań 013

Przystań 012

Nr 012, Czerwiec 2003 r.

Co słychać w naszej “Przystani”?

* * – Japonia w slajdach Asi Sochackiej i swiat Katee Turskiej
19 kwietnia w swiateczna sobote odbylo sie spotkanie z przezroczami objasniajacymi po angielsku przez dwie podrózniczki ubrane w piekne kimona japonskie � mloda, poczatkujaca Asie i doswiadczona znana w swiecie � dziennikarke Katsuko Hirume-Turska. Ciekawe opowiadania, slajdy i atmosfera przedluzyly spotkanie az do rannych godzin.
Asia opowiedziala nam jak byla uczennica przez tydzien w japonskiej szkole i jak upynal jej miesiac wakacji w odmiennym kulturowo kraju. Pokazala przybylej mlodziezy swoje notatki szkolne i wreczyla w prezencie po monecie � jenie japonskim. Natomiast Katee slajdy i opowiadanie o przezyciach jakie doznala podczs podózy dookola swiata zatrzymaly publike do ostatniego epizodu. To co zobaczylismy w unikatowych zdjeciach i uslyszylismy zostanie nam na dlugo w pamieci. Do rejonów swiata, które odwiedzila Katee, biura turystyczne nie docieraja. Nie bylo konca pytan. Warto bylo przyjsc.

* * – Wycieczka do Puerto Peńasko, Sonora, Mexico
DWA SPOJRZENIA W PUERTO PENASCO
Pod takim haslem Centrum Wagabundy zorganizowalo w Meksyku dnia 17 maja br. (sobota), kwartalne klubowe spotkanie. Przewodnikiem byl nasz wytrawny podróznik � Andrzej Sochacki. Azymut � Puerto Penasco – 3 i pól godziny jazdy po asfalcie na poludnie z Phoenix. Celem wycieczki bylo zachecenie niektórych osób, majacych wypaczona opinie o sasiednim kraju, do odpoczynków weekendowych w naturalnym srodowisku. “Wieczór z radiem” uczestniczyl równiez w tej przejazdzce.
Przez dwa dni zazywalismy sloneczno-morskich kapieli w cieplej wodzie Morza Corteza w Zatoce Kalifornijskiej zarówno na plazy publicznej jak i na plazy prywatnej w Las Conchas, niedostepnej dla zwyklego turysty, gdyz przy wjezdzie pilnujacy straznicy wymagaja przepustki. Podziwialismy piekne wille nadmorskie o kilkumilionowej wartosci lezace kilka metrów od turkusowej powierzchni wody, wybudowane w przeróznych stylach przy dlugim pasmie bialego morskiego piasku. Spod kazdej mozna wyplynac swoim jachtem na oceany swiata. Jedna z tych wykwintnych willi, której wlascicielem jest nasz rodak pan Edi Chonczynski, byla przez ten weekend do naszej dyspozycji. Ten polski milioner opowiedzial nam o swoich przygodach swiatowych i zorientowal nas w wielu mozliwosciach inwestowania oszczednosci w Meksyku. Zwiedzalismy takze plaze publiczna, która nie przyciagnela nas na dluzsze zatrzymanie sie tym razem. Dziesiatki chodzacych po tej plazy drobnych sprzedawczyków róznych bibelotów zaklucala odpoczynek przyjezdnych turystów.
Stolowalismy sie w wypróbowanych przez Andrzeja niedrogich i przyjemnych miejscach. W jednej przybrzeznej restauracji “Aqui es con Flavio” z której tarasu podziwialismy plynace jachty w zachodzie slonca, mielismy przyjemnosc zapoznania sie z jej wlascicielem i jego kolega, dyrektorem � najwiekszej tamtejszej gazety.
Zrobilismy wycieczke zrówno do terenów zabudowanych prywatnymi domami przez bogate firmy budowlane jak i po ulicach tego prawdziwego, biednego zycia w Puerto Penasco. Porównalismy dwa swiaty. Wygladalo to jak dzien i noc. Mielismy okazje zwiedzenia typowego meksykanskiego domku (casita), który tu w stanach nazwany bylby “buda”. Mili i serdeczni wlasciciele poczestowali nas w schludnej kuchni meksykanskim posilkiem “kiesadija” nie przejmujac sie niesprzatnietym balaganem znajdujacym sie przed domem Brudne dzieci biegajace na bosaka po podwórkach, niezbyt schludne, czasem drewniane wychodki, walesajace sie chude psy, brak roslinnosci, kleby kurzu po przejezdzajacych samochodach � to codzienny widok meksykanskiego misteczka. Jedno miasto a jednak dwa swiaty. Swiat amerykanskiego pieniadza, biznesu oraz biedy i szarosci zycia przecietnego mieszkanca.
Mimo róznych wrazen wrócilismy do domu opaleni, zadowoleni i ze smutkiem, ze czas uplynal nam zbyt szybko. A tyle jeszcze nie widzielismy. Wrócimy tu z pewnoscia przy najblizszej okazji, moze tym razem juz w wiekszym gronie przyjaciól.
– Janina Cudzich

* * Pozegnanie szampanowe unikatowej podrozniczki, dziennikarki, pisarki i nauczycielki � Katsuko Hiruma, która wrócila do swojego domu w Tokio, odbylo sie 15 maja w Przystani. Podczas uroczystosci “Katee” opowiedziala nam o przeprowadzonym wywiadzie w Meksyku na temat rodowodu znanych piesków Chiuaua. Obiecala nam przywiezc nastepnym razem swoje ksiazki i inny zestaw przezroczy z podrózy dookola swiata.

* * * * Kacik Wagabundy:
c.d. DWA OBLICZA KUBY (cz. III)
O 7:00 rano bylem juz na dworcu autobusowym przy Placu Rewolucji. Zajmuje miejsce w kolejce. Bilet kosztuje 2 peso. Autobus zabiera z dworca tylko tylu pasazerów ile jest miejsc siedzacych. To jednak tylko teoria. Po drodze, zaraz za pierwszym zakretem kierowca zatrzymuje sie i bierze tylu “lebków” ile sie da. Stoja oni pózniej w przejsciu pomiedzy siedzeniami. Po dwóch godzinach jazdy po slabo oznakowanych drogach znalazlem sie na poludniu glównej wyspy w porcie Batabano. Stad odplywa “Cometa” – wodolot produkcji radzieckiej, mogacy pomiescic kilkuset pasazerów. Piekna pogoda sprzyja wycieczce. Lezalem wiec sobie na górnym pokladzie i opalalem sie. Po drodze nawiazal ze mna kontakt jakis starszy pan � wlasciciel apartamentów do wynajecia (casa partyculares) na wyspie. Zaproponowal mi wynajem za 15 dolarów dziennie. Nie znajac cen zgodzilem sie. Nie chcialem tego dnia tracic czasu na szukanie tanszego zakwaterowania. Pózniej okazalo sie, ze to byla cena standardowa. Maly pokój kosztowal tu 15, a wiekszy (z lodóweczka i malym telewizorem) 20 dolarów. Prysznic byl wspólny.
Rzad Kuby zezwala na maly prywatny biznes. Mozna miec 3 sypialniowy dom i wynajmowac dwa pokoje. Ale � trzeba w nim mieszkac. Za 3-4 dolary mozna zjesc tu sniadanie a za 5 zjesc obiad zrobiony przez pania domu lub specjalnie wynajeta do tego celu kucharke. Menu: filet rybny w sosie pomidorowym, ser zólty kubanski, ryz i chleb, salatka jerzynowa, szklanka wina, sok z pomaranczy, ananas w plasterkach, woda butelkowana. Przed zmrokiem pochodzilem po niezatloczonej wyspie by zorientowac sie w okolicy. Byl przyjemny cieply wieczór. Zajrzalem do hotelu “La Habana” i o dziwo okazalo sie, ze nocleg kosztuje tu 8 dolarów. W Hawanie to hotele sa duzo drozsze. Tu nie, wiec zdecydowalem sie, ze druga noc spedze w hotelu.
Z rana przenioslem sie do tanszego zakwaterowania. Dostalem wiekszy pokój, z prywatnym prysznicem, lodowka i odbiornikiem TV, czyli wszystkim czego potrzebuje turysta. Dlaczego tak tanio? Okazuje sie, ze dlatego, ze nie mozna zaprosic sobie do pokoju dziewczyny, � na nauke hiszpanskiego. Na dole jest “cenzura”. Ale mnie to nie przeszkadza.
Zapowiada sie piekna pogoda. Po rannej mszy sw. w malym kosciólku, o 11:00 poszedlem na pobliski przystanek autobusowy. Znajdowal sie przy miejskim cmentarzu. Mam zamiar wykupic bilet i pojechac na najblizsza plaze “Bi bi ja gua”. Autobus odjezdza o 12:30. Zwyczaj wchodzenia do autobusu jest jak w Chinach. Jest pracownik pilnujacy porzadku, który ustawia ludzi w kolejce wedlug numerów biletowych. Bez tloku wchodze do srodka. Za jednego pesa w pól godziny dojechalem do petli, znajdujacej sie nad sama woda. Plaze sa tu na ogól trawiaste. Ta tez jest taka, z pasmem szarego piasku przy wodzie. Na plazy pusto. Nie ta pora roku dla tubylców. Gdzie niegdzie widac bylo opalajacych sie tylko bialych turystów, przewaznie z Europy (Francja, Wlochy, lub Niemcy). Ze Stanów prawdopodobnie bylem tylko ja. Woda przezroczysta i cieplawa jeszcze zachecala do kapieli. Choc to Morze Karaibskie, woda nie byla tak zasolona jak w Pacyfiku czy w Baltyku. Zauwazylem jak po plazy wsród turystów krazy kelner z pobliskiej kantyny i zbiera zamówienia na posilki. Przeszedlem sie troche dalej, droga wzdluz plazy, i zjadlem obiad w podobnym, jak ten w centrum wyspy, domu do wynajecia. Za wielkiego raka, rybe, ryz lub chleb (do wyboru), kilka plasterków ananasa, coca-cole i napój mietowy, zaplacilem 4 USD. Przyzwoita cena dla turystów a marzenie dla tubylców. Podobny pokój w “casa partyculares”, 100 metrów od wody, kosztuje tu równiez 15 dolarów. Zbliza sie zachód slonca i zaczynaja atakowac malutenkie komary, które kluja nieprzyjemnie. Trzeba szybko wracac w glab ladu, gdzie nie ma tych malych krwiopijców.
Po pieknej przygodzie spalo mi sie twardo do czasu zamówionej pobudki u recepcjonistki. Rano w poniedzialek, o 7:00 musialem byc juz w porcie by wykupic bilet powrotny do Batabano. Stojacego wsród innych, w kolejce pod sciana przed budynkiem portowym rozpoznal kapitan katamaranu. Ten sam, który dowodzil poprzednim kursem. Po wymianie pozdrowien zaproponowal mi kupienie biletu bez kolejki. Skorzystalem z tej oferty i za te same 11 dolarów, siedzac w kabinie pierwszej klasy doplynalem do Batabano. Autobus do Hawany czekal juz na przystanku. Po przyjechaniu na miejski dworzec przy Pl. Rewolucji, zaspokoilem swój glód za peso kubanskie. Nareszcie za peso! Kanapka z szynka kosztuje 5 peso a ananasowy sok 1 peso. (Inne potrawy miejscowi moga kupic w swojej walucie. Nie jest drogo. Za jednego dolara mozna kupic 4 kanapki i picia co niemiara. Tu dopiero turysta czuje sie jak bogaty gosc.) Zeby szybciej znalezc sie w domu zafundowalem sobie “taxi partyculares”. Cena 10 peso. Bylo jeszcze wczesnie, wybralem sie na plac ze sklepikami sklejonymi z falistej blachy. I tu ceny produktów zywnosciowych sa smiesznie male. Duza papaya � 10 peso, pomidory � 2 peso za sztuke, banany � trzy sztuki za jedno peso, grapefruit � 2 peso. Kanapki z szynka � 5 peso, z serem zóltym 4 peso, piceta (kawalek regularnej pizzy) � 2 peso, szklanka lemoniady � 1 peso, szklanka koktailu bananowego � 3 peso szklanka, bulka okragla -1 peso, itp. Syty wrócilem do domu. Z Roberto umówilem sie, ze rano bedzie mi towarzyszyl w drodze na lotnisko.
I znów taksówka za póltora dolara i w kilkanascie minut znalazlem sie w poczekalni lotniskowej. Tu niespodzianka. Nie moge wymienic z powrotem pozostalych peso na dolary. Mimo, ze mam pokwitowanie wymiany sprzed kilku dni, ze chce go dokonac w tym samym okienku i u tej samej pracownicy banku.
-Nie wymieniamy tu peso na dolary � brzmi odpowiedz.
-Zeby nie brac z soba bezwartosciowej waluty wymieniam pieniadze bezposrednio u podroznych, stojacych w kolejce do bankowego okienka. Placac im 27 peso za dolara wymienilem pozostale kilkadziesiat peso. Z pozostala reszta monet udalem sie do odprawy paszportowej.
Zmeczony ale szczesliwy, ze mam te Kube (134 kraj) nareszcie w swoim bagazu wagabundy odlecialem bez problemu, z mysla ze jeszcze tu wróce, do Meksyku po nowe wrazenia. Koniec.
– wagabunda, Jedrek

* * * * Kacik Humoru:
* * Fraszki Jana Sztaudyngera:
Czciciel Zony: Tak bardzo zone szanowal,
Ze az cudze fatygowal.
Czemu sie pochylo trzymam: Umyslnie robie sie pochyly,
Azeby kózki na mnie skoczyly.
Cwiczenie batem: Po dlugich latach cwiczenia
Sumienie w echo sie zmienia!
Cwierkanie wróbla: Nadal jak wróbel cwierkam wesolo,
Choc przeszlo po mnie historii kolo.
Daltonista: To, co na czarna chowal godzine,
Wnet na rózowa wydal dziewczyne.

* * * Porzekadlo polinezyjskie: -Dziewki sznurem, parobki murem,
A czarny knur okrada dwór. �archiwum

HOROSKOP GALIJSKI
WIAZ ( 12 I � 24 I i 15 VII � 25 VII )
Urodziwi i skromni, utalentowani humanistycznie, plastycznie, czasem muzycznie, nie potrafia rozglaszac wszystkim o swoich umiejetnosciach i zaletach. Maja zreczne i sprawne rece, spod których wychodzi wiele pieknych przedmiotów. Nie maja duzych wymagan, godza sie ze skromnymi warunkami zycia, byle tylko miec spokój. Sa zrównowazeni, opanowani i uczciwi. Dlatego zdobywaja uznanie otoczenia i wspólpracowników, a ich szczerosc i otwartosc rozbraja. Mimo iz tak ukladni, lubia dominowac nad swym partnerem, wspólpracownikiem czy przyjacielem. Nie jest to jednak uciazliwe, bo �Wiaz� jest taktowny, nie naklada zadnych ograniczen czy zakazów. Sa wierni i goracy w uczuciach. Stad zwiazki z nimi bywaja udane. Nie ciesza sie dobrym zdrowiem. Czesto choruja, zwaszcza na choroby infekcyjne, ale nie przyznaja sie do slabosci. Mimo tego dozywaja do póznego wieku.
CYPRYS ( 25 I � 3 II i 26 VII � 4 VIII )
Wykazuja wiele samodzielnosci. Nie przepadaja za kosztownymi strojami, nie cenia przyjec, bo wyzej stawiaja wlasny dom i spokojne zycie rodzinne. Nie maja konfliktów z otoczeniem ani w domu, ani w pracy. Umieja lagodzic spory nawet za cene odejscia od swych racji. Aby pozbyc sie zlych i przykrych mysli, uciekaja w swiat marzen i wyobrazni. To jednak bywa przyczyna roztargnienia, które nie zawsze daje sie opanowac. �Bujanie w oblokach� powoduje, ze czesto gubia potrzebne przedmioty, czasem pieniadze i wiecznie czegos szukaja. Kochaja gleboko i wiernie, ale nie umieja okazywac swych uczuc, nie sa wylewni i nie potrafia przejawiac czulosci, zwlaszcza w obecnosci osób postronnych. Sympatie rodziny zyskuja z racji dobrego humoru i pogodnego usposobienia.

* * * * Kalendarzyk; (co? gdzie? kiedy?)
* * Dnia 14 i 15 czerwca (sobota i niedziela) – bawimy sie wszyscy razem z zespolem “Krywan” na “Pikniku Polonijnym” w Bialych Górach za Payson.
* * Dnia 16 sierpnia (sobota) � zebranie kwartalne Centrum Wagabundy. Spotykamy sie na plazy nad Zatoka Kalifornijska � Morzem Corteza, w Puerto Penasco.
Zapraszamy wszystkich na spotkania.

Posted in Gazetka Przystań | Comments Off on Przystań 012

Przystań 011

Nr 011, Marzec 2003 r.

Co słychać w naszej “Przystani”?

W reporterskim skrócie:
* * – Spotkanie z inz. Krzysztofem Szybinskim i promocja ksiazki “Szesc podrózy dookola swiata”.
Niecodzienna i wstrzasajaca wiadomosc przedstawil nam Krzysztof Szybinski z Warszawy – ojciec zamordowanego syna w tajemniczych okolicznosciach na terenie Marymount College w Los Angeles. Kamil � 19 letni mlodzieniec, zapowiadajacy sie na najwiekszego podróznika Polski, majacy na koncie podróz dookola swiata i zaliczonych 7 kontynentów, wladajacy biegle 4 jezykami, mistrz Polski w jezdzie akrobatycznej na rolkach, wspólzalozyciel internetowej strony “Dookola Swiata” www.dookolaswiata.pl, otrzymal stypendium w amerykanskiej uczelni. Klamstwa i niechlujstwo w prowadzeniu sprawy, amerykanskiego lekarza sadowego, zmusily ojca do powtórnego przeprowadzenia sekcji zwok. Wszyscy wsluchani bylismy w dramatyczne opwiadanie, niczym kryminalna opowiesc. W przyszlosci podamy wynik wtórnej autopsji i dalsze dzialanie w szukaniu prawdy tajemniczej smierci.
* * *
Ksiazka-album, dokument “Szesc podrózy dookola swiata” nareszcie ujzala swiatlo dzienne i wprowadzila w zdumienie swoja trescia wszystkich czytajacych. Kilka wybranych dni z wojazy swiatowych sa wprowadzeniem do nastepnych pozycji pisanych przez wagabunde � Andrzeja Sochackiego, który przelal te niesamowite i niewiarygodne zdarzenia, trudne do wyobrazenia, na papier. Ksiazke mozna nabyc w Centrum Wagabundy, cena $20.-.
Okiem recenzenta � wydawcy albumu
Doczekalismy sie nareszcie obiecanego sygnalu zapowiadajacego przedstawienia na papierze juz w niedalekiej przyszlosci, wyczynów podrózniczych naszego rodaka-globtrotera, nieznajacego strachu. Takim sygnalem jest wydanie albumu o Andrzeju Sochackim, który przybliza te barwna postac. Postac, która niejednokrotnie zadziwila juz caly swiat. Jest on jedynym w swoim rodzaju podróznikiem na swiecie. Sam wyznaczal sobie cele, sam przygotowywal sie i samotnie przemierzal wielkie okoloziemskie podróze, wykorzystujac za kazdym razem inny srodek transportowy (samochód, samolot, jacht, pociag i dwukrotnie motocykl). Któz by sie zdobyl na takie róznorakie szalenstwo jadac bez ubezpieczenia i pomocy z boku – po niebezpiecznym swiecie, w czasach kiedy mozna stracic zycie, nie wynikajace z trudnosci podrózowania tylko z rak jakiegos psychicznie chorego maniaka. Chwala mu za odwage.
Nasz bohater czesto nazywany byl “ambasadorem” rozsianej po swiecie Polonii. Spotkal Polaków w okolo 100 krajach. Nie spotkalismy jeszcze podróznika majacego tyle pamiatkowych ksiag podrózy i tyle wpisów spotykanych ludzi w róznych miejscach swiata co Andrzej. Przekonalem sie o tym osobiscie, ogladajac unikatowe eksponaty na wystawie w Muzeum Sportu i Turystyki w Warszawie.
Obok albumu “ambasadora polonijnego” nie da sie przejsc obojetnie. To przeszlo dwie dekady rozslawiania imienia Polski po swiecie. Zachecam wszystkich lubiacych podróze i nie tylko ich, do wnikliwego przestudiowania albumu. Andrzej daje przyklad, jak mozna ciekawie i inaczej zyc. Kazdy niezaleznie od wieku, znajdzie cos interesujacego dla siebie w tym edukacyjnym wydaniu. Jestem przekonany, ze przedstawione kolorowo podróze Andrzeja Sochackiego, znajda sie na pólce w kazdym domu i niejednemu wszczepia bakcyl podrózowania w nieznane. -mgr inz. Witold Stanski
* * *
* * – Spotkanie z bioenergoterapeuta Indianinem Donny Preston.
Tym razem powtórzyla sie historia z poprzedniego roku. Wiekszosc osób zadeklarowalo swoja obecnosc i nie dotrzymlo slowa. Szkoda, gdyz haller z wrodzonymi predyspozycjami uzdrawiania czekal do póznych godzin wieczornych na umówionych gosci. Ci, którzy skorzystali z uslug, czuja sie lepiej i sa zadowoleni. Dowodem poprawy sprawnosci krzyza u Jedrka, po dwuletniej jezdzie na motorze jest chec odbycia dluzszej podrózy jeszcze raz. A nie tak dawno jak Jedrek chcac usiasc na motocyklu z trudem przekladal noge przez swojego Harleya nie mówiac o bolesnym wchodzeniu po schodach..
* * *
* * – Spotkanie czlonków i sympatyków klubu � anglojezycznych.
Doczekalismy sie spotkania po angielsku dzieki przybylej z wizyta jednej z najwiekszych podrózniczek swiata � Japonki Katsuko Chimury-Turskiej, która swymi opowiadaniami o podboju swiata nie jednemu wszczepila bakcyl podrózowania. Byla to okazja do wspólnej zabawy wszystkich gosci nie znajacych jezyka polskiego. W przyszlosci bedziemy organizowac czesciej podobne spotkania.
Spotkanie urozmaicil jak zwykle slajdami, przywiezionymi tym razem ze slonecznej wyspy Morza Karaibskiego nasz wagabunda – Jedrek. Pokazujac “Dwa oblicza Kuby” dowiódl, ze mozna podrózowac po Kubie z bardzo mala iloscia pieniedzy, z daleka od szlaku turystujacych dolarowych wycieczkowiczów.
* * *
* * – Przywitanie czlonków z powrotu wyprawy do Peru.
Pelni wrazen uczestnicy wyprawy na druga strone równika do dzunglii peruwianskiej przyjechali z wysmienitymi humorami i ze zgubionym nadmiarem wagi. Podczas przywitania próbowalismy oryginalne “napoje zdrowia” spreparowane z roslin i drzew dzunglii. Nie bylo konca opowiadan przeplatanymi slajdami – Ewy Marciniak i “Dzikiego Mietka”. Najbardziej ciekawe byly opowiadania ze spotkan szamana i kuranderos, które zachecaly do zorganizowania wycieczki wsluchanej wiary. Egzotyczne eksponaty przywiezione zasila zbiory w Centrum Wagabundy.

* * * * Kacik Wagabundy:
c.d. DWA OBLICZA KUBY (cz. II)
Jedziemy zobaczyc. Rzeczywiscie jest to niedaleko lotniska. Taksometr wybija póltora dolara. Daje dwa a taksówkarz wydaje mi reszte w kubanskich centavos � dwie monety 25-ki. Pytam dlaczego nie wydal reszty w centach amerykanskich.
� Nie ma takich na Kubie � pada odpowiedz.
Minela 23:00. Apartament jest maly, z zamknietymi okiennicami bez szyb w oknach. Woda wylaczona, czuc wilgoc i to, ze od dawna nikt nie mieszkal. Proponuje dziesiec dolarów, ale Roberto kreci nosem. Jednak w koncu sie zgadza. �Co za mentalnosc � mysle. �Facet sprzata na lotnisku za dwadziescia dolarów miesiecznie. Tu ma w jeden dzien polowe pensji i jeszcze marudzi. Co za wyrachowani ludzie! Najwyrazniej tu, na Kubie, turyste zagranicznego traktuje sie w mysl powiedzenia: “gdy spotkales jelenia to go dus, jak sie ze�. to go pusc”. Bialy turysta to znaczy bogaty! Pytam Roberto czy ma do wypozyczenia rower. Okazuje sie, ze ma. Proponuje mu 2 dolary dziennie pod warunkiem, ze wymieni opony na nowe. W planie mam przejechanie Kuby w poprzek, na druga strone wyspy do Botabano odleglego od stolicy 75 km. Z takim zalozeniem wyjechalem z domu i do tego celu kupilem specjalny plecak który mozna zawiesic z przodu na kierownicy. Roberto sie zgadza, wiec zostaje na noc w jego apartamencie.
Noc jest ciepla. Ogladam program telewizyjny, na jednym z dwóch istniejacych w TV kanalów i slysze hasla wolnosciowe: “Fidel si, Yankee no!”, Fidel si, Yankee no! i tak pare razy w przerwach programu. W nocy budzilem sie z powodu skurczy w lydke, które meczyly mnie jak nigdy. Pomyslalem sobie, ze to od dzwigania ciezkich waliz z ksiazkami, do którego nie mam wprawy. Wioze z soba swoje ksiazki a takze ksiazki dla szkoly M. Kopernika w Phoenix. Papier wazy niesamowicie duzo. Na drugi dzien Roberto przyszedl z rana i rowerem podwiózl mnie do przystanku autobusowego. Pojechalem za jedno peso, wielka zatloczona naczepa z “winogronami” na zewnatrz do centrum Hawany. Pojazd przypominal mi przyczepe kempingowa ciagniona przez samochód ciezarowy. Stojacy pod oknem dwaj chlopcy w wieku 11 � 13 lat bez wstydu wymieniali sobie kolorowe prezerwatywy, dziewczyny stojace nieco dalej patrza na cudzoziemca laskawym okiem. Obok mnie starszy pan nerwowo obserwowal swoja torbe, trzymajac ja kurczowo przy nodze. Dalo mi to duzo do myslenia. Caly dzien zszedl mi na zwiedzaniu, robieniu zdjec i rozmowie z mieszkancami. Po ulicach jezdzi mnóstwo starych, muzealnej wartosci, amerykanskich samochodów zarejestrowanych na “taxi”. Inne rzucajace sie w oczy auta to ruskie lady i polskie maluchy w pastelowych kolorach nazywane potocznie “POLKI”. Za wszystko placilem dolarami amerykanskimi. Posilki w przyulicznych, malych restauracyjkach (3-5 dol.), za film (5-7 dol.), widokówki (.50 centów), “taxi” tez w dolarach. Nikt nie chcial slyszec o kubanskich pesach. W takim razie gdzie mozna je wydac? Przeciez nikt nigdzie nie chce ich przyjac! Gdzie i jak wydaja tubylcy swoje pensje, które otrzymuja w tej malo wartosciowej walucie. Musze sie tego dowiedziec!
Nadmienie tu, ze przecietna emerytura wynosi od 8 do 15 dolarów miesiecznie i trzeba za to wyzyc. Dla przypomnienia w Polsce w czasach panoszacego sie komunizmu ludzie zarabiali 20 dolarów miesiecznie. Bylo to za malo zeby zyc, a za duzo zeby umrzec. Tu jest tak teraz.
Do apartamentu wynajetego od Roberto wrócilem ta sama droga. Chcialem podjechac blizej domu “bisi taxi” (rowerowa ryksza) ale chlopak zazadal zaplate w dolarach, wiec zrezygnowalem. Poszedlem pieszo. W mijanych przedszkolach i szkolach widzialem duzo dzieci. Tu jest duzo samotnych matek. Wychowuja one dzieci i pracuja za marne 10 czy 20 dolarów na miesiac. Po chodniku i ulicach niebezpiecznie jest poruszac sie po zmierzchu, gdyz wszelkie prace remontowe wykonywane sa bez zadnego zabezpieczenia. Nie widze tu ulicznych golebi, ale za to duzo walesajacych sie bezpanskich psów. Duzo ludzi pali tu papierosy. I to zarówno na ulicach jak i w pomieszczeniach. Konie w zaprzegu maja za soba przyczepiony na dyszlach specjalny worek na odchody. Wieczorem Roberto oznajmil mi, ze nie dostal nowych opon i nie wymienil ich. Jest to mi na reke, gdyz zmienilem plan. Umówilem sie z nim, ze zaplace mu za przechowanie walizek 5 dolarów dziennie. Sam pojade autobusem w poprzek Kuby, by katamaranem dostac sie na poludniowa wyspe � “Isla de la Juventud” (potocznie nazywana wyspa Gerona od jej stolicy Nueva Gerona). W ten sposób bede mial wiecej pojecia o zyciu ludzi, którzy sa czescia tego kraju. c.d. nastapi – Jedrek

* * * * Kacik Ciekawych Sylwetek:
WLADYSLAW GRODECKI � (syn rolnika, ur. 27 maja 1942 r. w Brzeznicy Debickiej, ma 182 cm wzrostu), mgr inz. kartograf, przewodnik I-ej kl. po Krakowie i Malopolsce, organizator i uczestnik kilku wypraw dookola swiata. Wedruje po swiecie od 30 lat; odwiedzil prawie wszystkie kontynenty (poza Antarktyda).
Podróze zagraniczne z plecakiem rozpoczal w 1972 roku. Pierwszym dalszym krajem zwiedzonym byl Egipt a w 1974 � Indie, pózniej praca zawodowa w Libii. Po roku 1976 zwiedzil niemalze cala Europe. W 1992 odbyl samotnie pierwsza podróz dookola swiata w ciagu 18 miesiecy. W 1997 r. odbyl przez 6 miesiecy II-ga podróz przez Azje, Afryke i Europe.
Obecnie jest na trasie III-ciej podrózy samotnej dookola swiata, która rozpoczal 25 maja 2002 w Nowym Jorku. Mielismy okazje goscic Wladka w przystani “Centrum Wagabundy” � Andrzeja Sochackiego. W Phoenix spotkal sie kilkakrotnie z Polonia podczas prelekcji i wywiadów dla prasy i radia. Cecha rozpoznawcza Wladka jest dluga broda i duzy plecak.
Celem wypraw jest: -odkrywanie nieznanych sladów polskich emigrantów za oceanem i na wyspach Pacyfiku, -promocja Polski; polskiej kultury, nauki i osiagniec technicznych w najdalszych zakatkach swiata, -aspekt poznawczy, “lepiej raz zobaczyc niz sto razy uslyszec”, -kazda wyprawa jest znakomita okazja by spojrzec na Polske z oddali i na swiat z bliska� .
– Nie szukam sponsorów � mówi. �Raczej ludzi zyczliwych, którzy zechca otworzyc mi drzwi, wskazac miejsce przy stole. O jedno lózko tez zawsze latwiej. Dlatego lubie wedrowac po swiecie sam. Byc wsród tych, którzy mówia innym jezykiem, holduja innym zwyczajom; pracuje wraz z nimi, gotuje im � to w ramach podzieki za goscinnosc.

* * * * Kacik Gosci:
Wdzieczny jestem gospodarzom klubu za goscine i pomoc w organizowaniu akcji na rzecz tajemniczej smierci w Kalifornii, mojego syna � Kamila Szybinskiego. Ta droga jeszcze raz dziekuje Polonii Arizonskiej za duchowe i materialne wsparcie. – Krzysztof Szybinski

* * * * Kacik Poetycki: “? ? ?”
To czysty srom,
Gdy wspólny dom
Zmienil w bar
Krzywych par.
Czort pochwala,
Ikon nie wywala
Tylko je zaslania
I diaka oslania.
Jest nowy frant,
Ale ten sam kant.
Tutaj zwykly bat
Nie usunie wad.
” Tobie pierw spowiedz,
Wlosienica i dyby”-
To moja odpowiedz
Na licha umizgi. � archiwum

* * * * Kacik Humoru:
Fraszki Jana Sztaudyngiera:
Cos winien zonie?: I hold
I zold !
Cóz mi tam: Cóz mi tam boskie najstraszniejsze gniewy,
Bóg Adamowi raj wzial, nie wzial Ewy.
Czar siana: Siana pelna fura:
Nie ma lepszego rajfura !
Czas: Gdys sie z jej cnota juz uporal,
Najwyzszy czas wyglosic moral.
Czasem glupoty: Czasem glupoty czlowiek sobie zyczy,
Bowiem w madrosci tyle jest goryczy.

* * * Porzekadlo polinezyjskie: Dziewki sznurem, parobki murem , a czarny knur okrada dwór. �archiwum

*****Kacik Ciekawostek:
W naszej mini farmie przybyla piekna perliczka. Siedem jedwabnych kurek wlasnego howu biega sobie juz samodzielnie po ogródku. Jedna pawiczka pofrunela do sasiadów i stala sie lupem psów. To samo spotkalo golebice biala, która zlapal sasiadów kot. Strusica jest niemozliwa i syczy na przybylych gosci.
-opiekunka zwierzat, Asia
HOROSKOP GALIJSKI
JABLON ( 24 XII � 1 I i 25 V � 4VII )
Zyczliwi dla otoczenia, lekkoduchy � zyja z dnia na dzien. Stad czesto zaciagaja pozyczki i zapominaja o zwrocie. Oczytani, maja spory zasób wiedzy, ale nie daza do przekazania jej innym. Czest tworza dla siebie wlasna filozofie, która usprawiedliwia wiele postepków i przedklada przyjemnosci tego swiata nad obiecane w “zyciu wiecznym”. Zmieniaja obiekty uczuc, nie sa wierni w milosci. Ustatkowanie przychodzi dopiero w póznym wieku. Nie moga zdecydowac sie na wybranie towarzyszki/a zycia szczególnie, gdy zawladnie nimi wieksza pasja. Jesli znajda partnera na swoja miare, malzenstwo bywa bardzo szczesliwe. Bywaja bezinteresowni i skorzy do pomocy. Lubia sie smiac, maja umiejetnosc oddawania smutków i uciekania w kraine fantazji.
JODLA ( 2 I � 5 VII � 14 VII )
Urodziwi, maja wiele pozytywnych cech chrakteru. Poczucie humoru i dobroc sprawiaja, ze lgna do nich starzy i mlodzi. Trafnie dobrane sówko powoduje, ze codzienne troski ulatuja lub staja sie latwiejsze do zniesienia. Lagodni i bez cienia zazdrosci, potrafia pomóc w osiaganiu celów nawet swoim przeciwnikom. Sami takze ogromnie ambitni, maja wielkie plany, ktore przewaznie udaje im sie zrealizowac. Wygórowane ambicje mogajednak doprowadzic “Jodle” do podeptania nawet najwiekszych uczuc. Naleza do ludzi chlodnych, stad wszelkie zwiazki uczuciowe analizuja �na zimno�. Pozwalaja sie uwielbiac, ale sami malo sie angazuja. Sa wolni od emocji. Cechuja ich zdolnosci, nieraz w kilku kierunkach, ktore prawie zawsze w mniejszym lub wiekszym stopniu rozwijaja. Maja wpojone poczucie obowiazku, ale “nie grzesza” zbytnia pracowitoscia. Potrafia jednak stworzyc takie pozory, ze uchodza za idealy w tej mierze.

* * * * Kalendarzyk; (co? gdzie? kiedy?)
* * 19 kwietnia (sobota) o godz. 19:00, bedzie wieczór przywitalny w Centrum Wagabundy – Asi Sochackiej i jej opiekunki podrózy – Katee, które opowiedza nam i przedstawia w slajdach na goraco swoje wrazenia z kilkutygodniowego pobytu w Japonii.
* * Sekcja Motocyklowa komunikuje o organizowanych rajdach w Polsce:
1. Rajd “Ojców Naszych Starym Szlakiem” wystartuje w dniu 15 maja br. Z Placu Zamkowego w Warszawie o godz 10:00 do Berdyczowa na Ukrainie.
2. 30 sierpnia br. Z Warszawy wystartuje podobnie jak w latach ubieglych � “III Rajd Katynski” do Katynia i Miednoje.
* * Dnia 17 maja (sobota) � kwartalne spotkanie przystani. Miejsce – Puerto Peńasco, hotel “Playa Azul”. Spotkanie z biznesmenami i przyjaciólmi z Meksyku. Wspólna zabawa w zatoce kalifornijskiej z dzieciakami wykorzystujac sprzet wodny. – Zapraszamy chetnych na spotkania.

Posted in Gazetka Przystań | Comments Off on Przystań 011