Wieści z trasy

PERU (3)

Na południe …

Po męczącym wieloma przesiadkami powrocie z Iquitos przyszykowałem się w drogę do Chile. …Wysłałem korespondencję, uzupełniłem prowiant, wybrałem trochę gotówki z „Visy”. Podziwiałem w centrum La Merced paradę regionalnych kostiumów, zarezerwowałem sobie małą działkę w dżunglii niedaleko posiadłości „Dzikiego Mietka” z myślą powrotu. Odpowiada mi tamten klimat selwy górskiej na wysokości około 1500 m z temperaturą umiarkowaną wśród żywej zieleni. Dodatkowym magnesem są owoce rosnące pomiędzy roślinnością dżunglową.

Polski akcent w historii Peru
Wracałem przez Andy by nie przegapić tym razem pomnika polskiego inżyniera Ernesta Malinowskiego – pioniera w budowie andyjskiej kolei najwyżej jeżdżącej od 100 lat na świecie – 5,000 m npm. Około 40 kilometrów za miastem La Oroya a 100 km przed Limą na wysokości 4818 m w osadzie Ticlio stoi sporej wysokości pomnik z popiersiem inowatora polsko-chilijskiego – syna polskich emigrantów. Brak powietrza na tej wysokości zatrzymywał mnie w spieszeniu się robieniu zdjęć. …Usiadłem i dotleniłem się głębokimi wdechami.
…Kolej funkcjonuje obecnie dla turystycznej przejażdżki. Rząd peruwiański podjął kroki renowacji tej wysokościowej sieci kolejowej by była technicznie sprawna do wykorzystania przemysłowego.

Kryzys „Zabawki”
Jadąc długim podjazdzem górskim samochód tracił moc. Coś stało się w silniku. Ale co? Cały silnik był gorący z braku obiegu wody. …Jechałem dalej chłodząc go co jakiś czas z zewntątrz rozglądając się za warsztatem.
…Ledwo co zdążyłem zjechać z autostrady, …silnik odmówił posłuszeństwa. Zatrzymałem się w okolicy Pisco na poboczu by przeczekać do rana. Była niedziela, wszystkie warsztaty zamknięte. …Podjechał patrol drogowy. Słysząc mój problem, jeden policjant rzekł. Musisz dojechać do Chincha, tam przy stacjii autobusowej „Soyus” zapytaj o grubego Felixa – mechanika z dyplomem, wszyscy go znają.
…Dojechałem ledwo pod bramę warsztatu. Zostawiłem samochód i zatrzymałem się niedaleko w hotelu „Confort” do poniedziałku.
…Orzeczenie mechanika – uszczelka pęknięta pod głowicą. Samochód niepopularny, trzeba sprowadzić z Limy lub ze Stanów. …Nie martw się, zrobimy, skończyłem wydział mechaniczny w Instytucie Technologicznym „Senati” i w Limie nie płacili dobrze, to pracuję tu dla siebie. …Warsztat, to stół pod plandeką i dwie szafki stojące z boku, spory plac i pełno gruchotów wokoło.
…Zdecydowałem pojechać do Limy i spróbować przywieźć potrzebne części. Kupiłem też olej silnikowy na wymianę. Zeszło mi dwa dni na znalezieniu wszystkiego. Przy okazji zwiedziłem dokładniej centrum miasta.

…Felix w międzyczasie oddał głowicę do splanowania. …Zapewnił, że samochód będzie gotowy w piątek. Miałem wątpliwość co do tego terminu jak zobaczyłem części silnika w nieładzie na masce innego samochodu stojącego z boku.
Podczas czekania poznałem przez przypadek Gustawa – właściciela jednej z winiarni w Chincha. W ten sposób zorientowany jestem w produkcji wina i alkoholu „Pisco”podobnego w smaku do wódki. …Odbyłem wycieczkę do Parakas – miasteczka zbudowanego pod turystów wykorzystując ekologiczne środowisko z morską zwierzyną i ptakami różnych gatunków na skalistych wyspach, która podziwiana jest z łódki podczas pływania pomiędzy nimi. Tubylcy nazywają to miejsce „Małym Galapagos”.

…Kryzys z „Zabawką” skończony. W sobotę z rana odbyłem jazdę próbną i zaliczyłem spotkanie w redakcji „Verdad del Pueblo”. W niedzielę po śniadaniu w towarzystwie Gustawa, wyjechałem zgodnie z planem na południe – do drugiego po Limie miasta Peru, Arequipy – słynnego antyczno-kolonialnego „białego miasta”, leżącego u stóp wulkanu „El Misti”, które spodobało mi się w pierwszej wyprawie „garbusem” razem z pogodą. Klimat jest suchy i czysty z 300 dniami słońca w roku i temperaturą na okrągło około 25 st. C. Miasto błękitnego nieba z nowoczesną urbanizacją, galeriami i uniwersytetami leży na wyskości 2,360 mnp.
…Po drodze zwiedziłem resztki ruin Inków – „Ruinas de Nasca”.
Jadąc „Panamericaną Sur” – autostradą wśród piaskowych gór, nagle przymusowe zatrzymanie. Spychaczem usuwali naniesioną hałdę piaskową przez wiatr w nocy. …W miejscowości Tacna, około 50 km przed przed granicą czylijską kilkudziesięciu policjantów zorganizowało przegląd dokumentów przejeżdżających samochodów. Rozstawieni na odległości kilkuset metrów policjanci nie przepuścili nikogo. Wyglądało to jak jakaś łapanka. Jak się dowiedziałem póżniej to była zasadzka na przemytników narkotyków.

Do granicy dojechałem bez zastrzeżeń co do pracy silnika. Pocieszyło mnie.

Zasyłam Pozdrowienia z kraju Inków
– Jędrek

Trochę cyferek:
spędzonych dni w Peru – 36
przejechana odległość w kraju – 2,181 mil (około 3,635 km)
wydatek na benzynę – 378.- USD, części z robocizną – 500.- USD
przerwa w ciągłej podróży – 15 dni Iquitos i 7 dni awaria silnika
od Cartageny, Kolumbia w Płd. Ameryce przejechanych 50 dni i 4,426 mil (około 7,375 km)
od wyjechania z Phoenix, Arizona – 82 dni i 9,285 mil (około 15,475 km)
złapanie kapcia – 1
$ 1.- USD = 2,80 soles

Posted in Ameryka Południowa 2011 | Comments Off on Wieści z trasy

Wieści z trasy

PERU (2)

Przygody w przygodzie
Odskocznia w mojej wyprawie na kilka dni była przygodą samą w sobie. Dałem się namówić „Dzikiemu Mietkowi” z La Merced na dodatkową wycieczkę do miasta leżącego w głębii dżunglii amazońskiej, jakim jest Iquitos na północno-wschodnim kierunku od Limy oddalonym kilka tysięcy kilometrów do którego dróg nie ma po lądzie. Oto kilka fragmentów tej przygody:

Przygoda – autobusowa. Siedziałem ze spakowaną torbą sportową a Mietek nie mógł odpalić swojej trójkołowej hinduskiej limuzyny – „motocar”. …W końcu ledwo co zdążyliśmy na autobus odjeżdzający z La Merced o 21:30 do Pucallpy – miasta portowego na rzece Ukayala z którego odpływają statki w stronę Iquitos i dalej Amazonią aż do Atlantyku. …Autobus z awarią silnika jechał coraz wolniej i wolniej aż zatrzymał się gdzieś w górach. W środku nocy przesiedliśmy się do autobusu innych linii. Zastępczy autobus okazał się starym gruchotem, jadącym w brzęku i stukaniu. Po kilku godzinach jazdy pękła obręcz na kole i uszło powietrze. Dowlekliśmy się do jakiegoś miasteczka by usunąć awarię.
…Po godzinie jazdy był następny postój niezaplanowany. Czekaliśmy około dwóch godzin na przejazd, gdyż na drodze kończyli kładzenie asfaltu. …I tak zleciał stracony czas do Pucallpy. Ostatecznie kilkugodzinne opóźnienie w przybyciu do Pucallpy odbiło się w szukaniu noclegu. …Nie miałem wyjścia.

Przygoda – wodna.. W prywatnym porcie Pucallpy – „Monte Branco” przy ulicy Jr. 2 de Mayo byłem wcześniej by nie przegapić odpływu. …Mało co nie spadłem z bujającej się pochyłej deski, łączącej ląd z barką, służącej za trap. Planowane odcumowanie o 18:00 przeciągało się najpierw do północy, później oznajmiono nam, że o 7:00 rano barka odpłynie.
…Rano o 6:00 dla pocieszenia ogłoszono, że o 7:00 będzie śniadanie. Utworzyła się długa kolejka od razu przed kuchnią. Wszyscy trzymali w ręku swoje naczynia stołowe. …Będąc jedynym obcokrajowcem jadłem przy stole razem z obsługą barki. Danie: część kuraczaka, ryż, banan pieczony, dwie maślane bułki i na popicie „horhata” gorąca (słodki napój ryżowy na mleku).
…Syrena zawyła – oznajmiający sygnał odbicia od brzegu. …Ostatecznie wypłynęliśmy o 11:00.
Nareszcie płyneliśmy.
Gorączka z nieba dusiła każdego, broniliśmy się wodą stojącą w zbiorniku przed kuchnią na stole. Zwalnialiśmy co jakiś czas. Powód – niski stan wody, występujące „łachy” – plaże podwodne.
Pospolicie nazywana lanchia jest typową barką komercjalną z możliwością przewożenia turystów. W nomenklaturze fachowej występuje jako „motonave”. Ma kilka pięter na towary różnej jakości (od samochodów po różnej wielkości kontenery czy luźny materiał w workach. Posiada kilka jedno i dwuosobowe kabiny i pokłady do rozwieszenia hamaków. Główna sala pasażerska (sypialnia z wiszącymi ‘”kokonami”) i kuchnia znajdują się zazwyczaj na pierwszym piętrze. Żywy towar przechowywany jest podczas transportu na parterze w klatkach. Barka ma do 7 stóp zanużenia, 19 m szerokości i 70 m długości. Ma miejsce dla 200 pasażerów pasażerów. Obsługiwana jest przez kapitana i dziesięcio osobową załogę.
Czarna noc, ciemno dookoła. Jeden z załogantów siedział na przedzie ze szperaczem oświetlając brzegi rzeki i w przód. W tej strefie geograficznej dzień czasowo równa się nocy, która jest od 18:00 do 6:00. …Napływaliśmy na plaże podwodne kilka razy i wycofywaliśmy się w inne miejsce koryta rzeki tracąc godziny z drogi. Z zaplanowanych 4 dni płynięcia rzekami wśród dżunglii płyneliśmy jeden dzień dłużej. Z upływem czasu i kilometrów woda w rzece stawała się głębsza. Kilkadziesiąt kilometrów przed Iquitos dwie rzeki wpadają do Amazonki. Jedna to Ukayala, którą płyneliśmy drugą jest Maranion. Szerokim rozlewiskiem rzek dopłyneliśmy do Iquitos.

Przygoda, osobista. Już po pierwszym dniu wystąpiły u mnie sensacje żołądkowe znane załodze (jedzenie). Musiałem po drodze w jednej z wiosek korzystać z pomocy lekarskiej, gdyż zły stan zdrowia postępował bardzo szybko. Barka ze wszystkimi pasażerami czekała posłusznie na mój powrót. Po otrzymaniu leków choroba ustępowała szybko tak jak postępowała. Niezaplanowana przygoda w podróży uprzykszała czas. Musiałem uważać na jedzenie i higienę ogólną. …Znudziły mi się dania ryżowe. Jadłem z dnia na dzień coraz mniej.

Iquitos
Choć widzieliśmy z daleka łunę świetlną nad miastem w nocy to dobiliśmy dopiero przed południem do portu ciągnącego się kilometrami wzdłóż brzegu. Pięć dni podróży rzecznej wśród głośnej dżunglii amazońskiej skończyły się.
…Udałem się „moto-taxi” do hotelu i zadzwoniłem do Raula – agenta turystycznego, którego polecił Mietek i z nim ułożyliśmy program na następny dzień. Tego dnia pomógł wymienić mi dolary po korzystniejszym kursie od bankowego. Urodzony w Iquitos znał prawie wszystko i wszystkich.
Plan: wycieczka na akademię techniczną „Senati”, do amazońskich Indian ze szczepu „Bora” i zwiedzanie miasta. Załapanie pracy na akademii byłaby okazją do poznania lepszego dżunglii. …Po odbyciu rozmowy zaakceptowano mnie i zarezerwowano pozycję w wydziale technologii maszyn na przyszły rok akademicki.
…Raul pokazał mi prowincje miasta zbudowanego na palach (Buenos Aires), gdzie żyje najuboższa ludność. Okolica nieskanalizowana, wszystko pływało pod domami i wokół całej okolicy. Widok żałosny.
A, że Raul miał środek transportowy moto-car (motocykl połączony z przyczepką pasażerską na dwie osoby) podjechaliśmy do podmiejskiego portu z którego pasażerskie lanchie (długie, wąskie łódki odpływają w różne części rozlewiska dżunglowego. …Jak żyją Indianie w Amazonii ciekawiło mnie od dawna. …Była to raczej turystyczna wycieczka do miejsca w którym Indianie pod turystów mieli przygotowany spektakl (tańce, śpiewy) by po nim wziąść w obroty turystów i wciskać im ręczne wyroby w postaci naszyjników, wisiorków, torebek czy ubiorów. …Odwiedziny prawdziwego szczepu zostawiłem na następny raz.

Kilka dni zleciało szybko. Zadowolony, że mam pojęcie o Iquitos wróciłem tą samą drogą do La Merced, gdzie czekała na mnie „Zabawka” w garażu „Dzikiego”.
…Bardziej przypadła mi do gustu dżungla górzysta, która otacza La Merced. Można wśród drzew uprawiać plantację kawy czy kakao. Dżungla amazońska jest płaska i bardziej niedostępna dla poruszania się. Woda z rzek wlewa się niemalże kilometrami wgłąb lądu tworząc niebezpieczne siedlisko różnego typu zwierząt.

Trochę cyferek:
Wycieczka – 15 dni
transport – 470.- soles
wydatki – 255.- soles
Razem: 725.- soles (około 260.- USD), 17.30.- USD / dzień.
$1.- USD = 2.80 soles

– cdn.
Przesyłam dżunglowe Pozdrowienia!
Jędrek

Posted in Ameryka Południowa 2011 | Comments Off on Wieści z trasy

Wieści z trasy

PERU (1)
Kraj dla każdego

20 maja, w środę nie wiem kiedy znalazłem się na granicy Peru. Do kraju Inków wjechałem jak buża z szerokiej autostrady, pachnącej świeżością, bez zauważenia jakiego kolwiek oznajmiającego znaku przekroczenia granicy ekwadorskiej. Oficer imigracyjny zawrócił mnie po pieczątkę wyjazdową z Ekwadoru. …Dalsza odprawa odbyła się bez biurokracji. Kraj otwarty na turystykę, zaspakaja wszystkich turystujących ludzi hobby, od sportowych i biznesowych po naukowe i przygodowe.
Do planowego przystanku w Limie przeszło 1200 km drogi. Drobnostka. …Po drodze zjadłem pyszną zupę w restauracji „U Moniki” w mieścinie Moncora. Skierował mnie jeden starszy Peruwiańczyk, spotkany przy automacie bankowym. Powiedział, wróć się dwie ulice wcześniej, nie jedź do centrum – drogo, …tam za skwerkiem po prawej stronie ulicy jest mała restauracyjka z której korzystam od 10 lat, …nie zaszkodzi ci, zapewniam. Posłusznie skorzystałem z propozycji. Polecam również te miejsce wszystkim przejeżdzającym. …By odsapnąć, skierowałem się w kierunku Pacyfiku. …Słońce, drobny piasek, czysta woda przedłużyła odpoczynek. Musiałem nadrabiać w nocy planową działkę kilometrów. A, że droga wspaniała wszyscy gnali powyżej 100 km/godz, i ja też.
…Zdżemnąłem się gdzieś na jakiejś stacji benzynowej by nie tracić czasu. W pamięci został widok 10 letniego dorosłego chłopca pracująceo przy pompie zastępując żywiciela rodziny, który odszedł w niebiosa przed rokiem.
Jadąc zatrzymywałem się na posiłki, które byłły małym odpoczynkiem, w centrum miasteczek by odbyć przy okazji przejażdżkę przez ich centum i nacieszyć się widokiem tętniącego życia. Na przykład w Trujillo przed katedrą,w słoneczny dzień, na placu z kwietnikami zauważyłem przesiadujących i zajętych dyskusją grupę emerytów elegancko ubranych, często pochylonych z laseczkami. Widok taki podnosi atmosferę bezpieczeństwa i szacunku dla całej okolicy. …Jedynym mankamentem był kłopot powrotu na „Panamerykanę”. Po prostu miasteczka są ubogie w drogowskazy miejskie i wydostanie się na drogę zabierało trochę czasu. Uruchomiłem powiedzenie ojca – „za przewodnika weź koniec języka”.

Jechałem podczas tygodnia świątecznego „Semana Santa” – poprzedzającego Wielkanoc i zdobycie miejsca w hotelach było niemożliwe. …Kilka godzin jazdy do Limy zjechałem w Chimbote nad brzeg Pacyfiku. Mając wspaniałe łoże w samochodzie z ortopedycznym materacem, brakiem miejsc nie byłem bardzo przejęty.
…Spacerując po morskim bulwarze nocą poznawałem zwyczaje młodzieży peruwiańskiej, która na dłuższy weekend wymyknęła się spod kurateli rodzicielskiej. Chcąca świętować poza domem rodzinnym tworzyła rozłożonymi namiotomi kolorowe miasteczka na ciągnącej się plaży przy Pacyfiku W blasku latarni wzdłuż chodnika plażowego wyglądało wszystko bajecznie. Grupy odróżniały się też śpiewaniem innych piosenek lub odtważaniem innej muzyki.
Na spanie brakowało czasu. …Rankiem pięny widok kolorowych miasteczek ginął. Gdzie niegdzie było widać zawalone namioty, narosłe śmieciowisko butelek i papierów. Widok nieprzejmującej się tym młodzieży, został w pamięci. …Brak poszanowania czystości i porządku od tego momentu spostrzegałem częściej w całym kraju z którego bogactwa historycznego i środowiskowo-geograficznego kożysta z każdym rokiem więcej turystów z całego świata.

Lima – miasto kontrastów i produktów światowych najświeższej technologii. Autostrady przebiegają przez miasto, a tuż obok wyboiste ulice. Z wielopiętrowymi domami sąsiadują maleńkie domki przylepione do zboczy górskich, nie ma tam ulic wchodzi się na wyższe partie po schodach. Widać samochody nowe przednich marek jak i ryksze napędzane mięśniami lub osiołki ciągnące wóz. Do takich widoków ludzie ze Stanów i Europy są nie przyzwyczajeni. Ale jest tu czar wiekowy, kolonialny, geograficzny, który przyciąga turystów.

Za cel obrałem sobie dotarcie do przyjaciela sprzed lat – Leszka Piotraszewskiego, wojennego weterana z II Wojny Światowej u którego gościłem podczas pierwszej wyprawy dookoła świata. Okazało się, że nie żyje od kilku lat, żona – Pilili też aniołkiem, dom sprzedany a nowa właścicielka nie wie gdzie potomstwo mieszka. W ten sposób zamknąłem część znajomości. …Drugim celem było odwiedzenie kumpla aryzońskiego, który osiedlił się z Peruwianką w La Merced, kilkaset kilometrów na wschód od stolicy, za Andami – Mieczysława Sobczaka, znanego jako „Dziki Mietek”.
Dotarłem do Mietka bez problemu, ale nie szybko. Po wyjechaniu z Limy około południa, wjechałem w masywne Andy. Drogami wśród olbrzymich skalistych wąwozów jechałem z zachodu na wschód coraz bardziej w górę aby dostać się na drugą stronę. Przeliczyłem się z kilometrami. W górach nie jedzie się na kilometry tylko na czas. Kręte drogi i ruch ciężarówek zwolnił tempo jazdy. Nie wyrobiłem się tego dnia. Noc zastała mnie przed miejscowością La Oroya na wysokości kilku kilometrów, gdzie śnieg leżał na stokach górskich. Znużony jazdą po ciemku nie dałem rady jechać dalej. Zatrzymałem się na stacji benzynowej, czynnej całodobowo. …Jakoś przeżyłem do rana. Nie dość, że zimno to budziłem się kilka razy z braku powietrza nabierając kilka głębszych oddechów by móc zasnąć spowrotem. …Już przed szóstą, kiedy ledwo jaśniało, byłem na drodze…. Do Tarmy, leżącej kilometr niżej, dojechałem szybko by wjechać na drogę do La Merced. Kilka godzin jazdy potrzebowałem aby mieć góry za sobą, aby zostawić chłód i brak tlenu w powietrzu.
Robiło się przyjemniej, kiedy zjeżdżałem coraz niżej i niżej aż ujżałem inną roślinność, wodospady i poczułem inne powietrze przesycone wilgocią. Tu po tej stronie wschodnich Andów inny klimat i krajobraz; dżungla się zaczyna.
…Czas jazdy się wydłużał na robienie zdjęć tunelom, wodospadom spadających kaskadami czystej, szumiącej wody słyszanej z daleka, z przeciwleglej strony wąwozu. …Pod planowany adres w La Merced dotarłem w niedzielę po południu.

Mietek mieszka w budynku znanym jako „Casa de Gringo”, zajmuje się sprzedażą działek, ziołolecznictwem jak i prowadzeniem pensjonatu. Zna go niemal każdy kierowca „moto taxi”. …Do późnej nocy gadaliśmy i wspominaliśmy sprzed trzech lat czasy arizońskie i spotkania w „Centrum Wagabundy”.
Ze względu na mój napięty czas, postanowiliśmy wypełnić pobyt atrakcjami miejscowymi. …Z rana wycieczka, azymut – wodospady i wioski indiańskie. Znużony wróciłem wieczorem do domu.
W pamięci została brązowa woda spływającej z szumem wody wodospadów Bayoz w Puerto Yurinaki. Jeden nosił imię „Vielo de la Novia”, drugi „Oańon de Yunnaki”.
…Małe plemię – Pampaimichi składające się z 220 rodzin osiedliło się na równinie 22 km od La Merced w miejscowości Yurinaki. Miałem przyjemność rozmowy z wodzem będącym następcą swojego ojca, który był szamanem żyjącym do 104 lata. Będąc „właścicielem” 11 żon i ojcem kilkudziesięciu dzieci sprawował władzę nad swoim plemieniem. Cała wioska ze swoistym charakterystycznymi rękodeziełami skórzanymi, napojami dżunglowymi i mini ZOO dżunglowym przyciągała turystów. Miałem okazję zobaczyć wielkie jadowite węże z rodziny pytonowtych.
Do drugiego plemienia Indian – Bajachirani można było dostać sie wiszącą nad rzeką drezyną linową napędzaną mięśniami. Indianie ci, bardziej edukowani zajmują się plantacją kawy, kakała i bananów. Mają na swoim terenie szkołę podstawową i peruwiańskie miejskie nauczycielki. Wodę czerpią z wodospadów wykorzystując do upraw.
…Po zachęcającym gadaniu Mietka o Iquitos wybrałem się do miasta zbuduwanego w środku dżungli. Byłem też osobiście ciekawy jak rozwija się cywilizacja bez połączenia lądowego z inną częścią kraju. Można tam tylko dolecieć lub dopłynąć. …Nie zastanawiając się i nie tracąc czasu tego samego dnia miałem już rezerwację na autobus następnego dnia w stronę Iquitos.
– cdn.
Pozdrowienia – Jędrek

Posted in Ameryka Południowa 2011 | Comments Off on Wieści z trasy

Wieści z trasy

Ekwador

Inny kraj
Już na granicy dała się odczuć szybkość w załatwianiu formalności. Policja-Imigracion w szybkim tempie wbiła wizę na 30 dni, Odprawa celna dotyczyła tylko sprawdzenia numerów rejestracyjnych samochodu i z życzeniami „Buen viaje” (Dobrej drogi) wjechałem spowrotem na szosę „PanAmerykanę” by po gładkiej nawierzchni pomknąć w głąb Peru. Znknęły widoki uzbrojonych patroli policyjnych.

Niedaleko od Cayambe przechodzi równik. Dla wyróżnienia tego miejsca na stworzonym placu umieszczono z tej okazji pomnk – kulę ziemską metrowej średnicy, która stoi na linii rozdzielającej dwie półkule, gdzie szerokość geograficzna (latitud) wskazuje 0.00 stopni. Zatrzymałem się by stanąć jednocześnie na dwóch półkulach – północnej i południowej. Wśród zdjęć, na jednym jest widoczna linia równikowa przechodząca przez napis „AutoGuard” na samochodzie – GPSu Poland z którym przemierzam świat od początku najdłuższej swojej wyprawy życia.

W deszczu przejechałem z północy na południe przez środek ekwadorskiej stolicy Quito leżącego w wąwozie masywów górskich. …Inną drogą niż przed laty skierowałem się w stronę portu Manty, leżącego nad Pacyfikiem, który znam z poprzedniej podróży. …Jadąc przecinałem rzeczki i strumyki płynące w poprzek drogi.

…Była niedziela palmowa – 17 kwietnia, na górskiej drodze mijałem ludzi w regionalnych strojach odświętnie przywdzianych idących z lamami. Jechałem powoli i podziwiałem przepiękne widoki, kolorowe stroje ludzi gapiąc się z „Zabawki” wypełnionej zapachem przepysznych ananasów.
Panuje tu zwyczaj od lat, że za zdjęcia ludziom daje się napiwki. To jest ich dorobek do marnej egzystencji. Nie dasz, zobaczysz plecy. Pomimo tych prymitywnych warunków życia tubylcy Indijenas z okolic Parrogoia Pilali dożywają do 80 – 90 lat.
W pewnej wiosce za Quevedo trafiłem na mszę św. celebrowaną na ulicy, połączoną z świąteczną procesją. Uczestniczyłem w niej przez moment podziwiając wiązanki palemkowe. Ruch kołowy w tym czasie stanął a niektórzy pasażerowie z autobusów wyszli na zewnątrz by pomodlić się razem z przechodzącą procesją.

Jadąc na południe przy Pacyfiku przed Guayaquil pod wieczór skręciłem na miejscowość „Playas”. Tam w małym hoteliku zatrzymałem się na odpoczynek i uzupełnienie korespondencji. Poczułem się jak na wczasach. Był poniedziałek i miałem ciszę z wielką plażą do odpoczaynku i podładowania swoich baterii słonecznych. Iguana 1,5 metrowej długości zaglądała z rana do okna pełzając po murku i wygrzewając się w porannym słoneczku nie zwracając uwagi na ludzi.

Ominąłem rozległe miasto portowe Guayaquil bez plaży, bez nabrzeża morskiego dla ludzi, wydawało się przeludnionego i tętniącego życiem całodobowo. Trudno było z niego wyjechać na drogę wzdłuż brzegu prowadzącą do Peru z powodu braku tabliczek orientacyjnych. Szybko zapadł wieczór, kiedy dobiłem do Machala – miejscowości tranzytowej.
Rankiem, po zwiedzeniu miasta z jego słynnym bazarem dobiłem do granicy peruwiańskiej nie wiedząc kiedy przekroczyłem strefę graniczną Ekwadoru. Musiałem zawrócić po wyjazdową wizę do paszportu.

Kilka danych: 4 i pół dnia w Ekwadorze
przejechałem 786 mil (około 1,310 km)
średnio 200 mil dziennie ( około 320 km)
od Cartageny – 2,245 mil (około 3,740 km)
z wyjechania z domu – 6,704 mile (około 11,173km)
waluta – dolar ekwadoriański = dolar amerykański

Pozdrowionka z kraju równikowego!
Jędrek

Posted in Ameryka Południowa 2011 | Comments Off on Wieści z trasy

Wieści z trasy

KOLUMBIA (B)

Azymut – Buenaventura
Po przygnębiającym poprzednim dniu i nieciekawej nocy wyjechałem na ulicę za Manuelem. On pojechał w jedną stronę a ja udałem się na południe, potem na zachód w drugą. Było pochmurno i mdżyście i nie zapowiadało się słonecznie. Jechałem od tej pory bez kalkomanii z imieniem Jana Kobylańskiego – obrońcy polskości czując się nijako w obecnym czasie wolności słowa i demokracji konstytucyjnie zapewniającej. Jak widać poza krajem inne siły i wartości działają. Nie wiem czym to wytłumaczyć, mogę się tylko domyślać. …Obrałem azymut na port nad Pacyfikiem – Buenaventurę.
W deszczu po zmiennej jakości drodze, pomiędzy załadowanymi ciężarówkami jechałem dosyć wolno trzymając się w napięciu słabej widoczności. Doga stawała się bardziej kręta, nawierzchnia stara i z dziurami. Jechałem nad Pacyfik z nadzieją, że zobaczę kurort wczasowy Kolumbii. Mijając po drodze budującą nową autostradę szybkiego ruchu, unoszącą się wysoko na kilkadziesiąt metrów nad przełęczami w górach sprawiało wrażenie rozbudowy ruchu turystycznego na wielką skalę. Ciasnota na wąskiej górskiej drodze z dołami wyrobionymi przez TIRy sprawiała, że szybkość czasami nie przekracza piechura czy rowerowej. Słychać było ledwo pchających się po górę samochodowych ciągników częste zgrzytanie przekładni i sapanie silników ciągnących na przyczepach załadowane i ciężkie kontenery do bazy portowej i odwrotnie. Jechałem w tej kolumnie omijając zwalone ściany ziemi z gór, wydłużając przeznaczony czas. Wpadałem z nienacka w dziury, wyrwy na kiepskiej drodze. „Zabawka” przechodzi ciężki sprawdzian jadąc po półkach gór wśród głębokich wąwozów. Mam to co chciałem. …I tak do 19:00, do postoju nocnego na jakieś strzeżonej stacji czynnej całą dobę. W zmęczeniu nic więcej nie potrzeba do szczęścia.
Szczęśliwy, że w końcu po 11 godzinach osiągnąłem miasto, które było w moich planach. Byłem ciekawy jak wyglądają plaże i hotele. Dzisiejszego dnia pokonałem z Bogoty do Buanaventury 478 mil (około 800 km). Być może ustanowiłem swjego rodzaju rekord jadąc w górach po kiepskiej drodze i w kiepskiej pogodzie.

7:00 godz. Deszcz. …Około godziny jeździłem sobie po mieście. Czar uroku prysnął. To nie kurort wczasowy, to slamsowe miasto portowe z murzynami wałesającymi się do póżnej nocy. Ulice wąskie, wyboiste i brudne, strach się zatrzymać. Po prostu murzynowo. Na krańcu miasta widnieją jakieś hoteliki ogrodzone wysokim parkanem dla bezpieczeństwa. Nawet jeden utrzymany w stylu przyzwoitym, pilnowany przez dwóch uzbrojonych policjantów. Zawiedziony wyrawałem się w stronę Popayan leżącego kikaset kilometrów dalej na mojej trasie. Dostałem namiary od pani Melanii na pewnych Warszawiaków.
Pogoda zrobiła się słoneczna, drogi lepszej jakości, więc i kilometry ubywały szybko. …Już od 14:00 błądziłem po mieście. Znalazłem adres i okazało się, że nie mieszkają pod nim. Telefon nie aktualny, wyłaczony. Co robić?

Niemalże cud
Specjalnie z ciekawości zboczyłem z okrężnicy do centrum by spotkać swoich ziomków, mieszkających tam od 20 lat. …Zadzwoniłem pod domotelefon posiadającego numeru, nie odpowiada….Otworzyła się brama, jakiś lokator powiedział, że tak, mieszkali jacyś Polacy ale od dwóch lat nie mieszkają. Wstąpiłem do bliskiego punktu internetowego i mówię do pracownicy, że mieszkał tu jeden Polak o imieniu Andres i był muzykiem. Oczy jej się otwierały coraz bardziej jakby go znała. Nagle wykrztusiła …on przed chwilą przechodził tu i nie dokończywszy rozmowy wybiegła na ulicę i pognała daleko. Dorawała parę idącą po chodniku. Widziałem jak rozmawiała z nimi. Podeszłem bliżej a ona wskazała i powiedziała, że to ten. Podszedłem do nich by powiedzić o co chodzi, po polsku. …Okazało się, że to ta osoba, którą chciałem odwiedzić. Cud! Nie mając aktualnych namiarów spotkałem dzięki dziewczynie tę osobę do której specjalnie zboczyłem z drogi. Oni też szli tą drogą, którą nie chodzą często na terapię. To tylko w tym dniu zboczyli by coś kupić w innym sklepie. Po prostu był zbieg okoliczności, ja – zainteresowany, dziewczyna – znająca ich i sekundy, które dzieliły od rozmowy z nią do spacerowej przechadzki Andrzeja z żoną Joanną na ćwiczenia terepautyczne.

Oczywiście, zrezygnowali z wizyty u lekarza i zaprosili mnie do domu. Spełnili moje życzenia: niedrogi hotel i strzeżony parking. Wszystko było w zasięgu ręki u znajomych. Tym milej się poczuliśmy, że jesteśmy razem z prawobrzeżnej Warszawy, oni z Grochowa, ja z Targówka. Z Andrzejem chodziliśmy na początki grania na trąbce do Pałacu Kultury, tylko w innych latach. Mamy wspólnych znajomych, ale nigdy się w życiu nie spotkaliśmy. Wspólną gwarą rozmawiamy i o znanych ulicach. Okazało się, że oboje są na emeryturze. Andrzej był przez 15 lat wykładowcą muzyki w tutejszym Konserwatorium Muzycznym; wszyscy go niemal znają.
…Tak zleciały niepostrzeżenie dwa dni na zwiedzaniu miasta i odwiedzinach. …Zawiązała się nowa przyjażń. Obiady i kolacje razem. Gdy wspomnałem o niemiłej sprawie z Bogoty, nie zdziwili się tym. Z tego powodu są daleko od tej placówki i nie chcą mieć z nią nic wspólnego. Nie tylko oni, pomyślałem.

Trzeciego dnia po wspólnym objedzie wyjechałem zgodnie ze swoim azymutem podóży – na południe. Lał deszcz jak z cebra, umył „Zabawkę” przy okazji. …Nie dojechałem tego dnia do granicy. Szalejący deszcz, lecące z gór kamienie i obsuwająca się ziemia zatrzymywały cały ruch na drodze. Na pewnym odcinku trzeba było czekać kilka godzin, by spychaczami utorować drogę w obsuniętej ziemi z błotem. W późnych godzinach wieczornych dojechałem na nocleg w mieścinie górskiej – El Gordo, gdzie zatrzymałem się przy hoteliku z restauracją. Właściciel biznesu „La Casita” z podziwem dla mojej jazdy zafundował mi fasolówkę i kawę na dodatek rozmawiając długo.
Drogą gładką jak stół wyjechałem z samego rana.. Do granicy zostało okoł 5 godzin jazdy. Przeliczyłem się. Zła pogoda, obsuwająca się ziemia i spadające kamienie ze ścian gór zwalniały jazdę. Ledwo przed zmrokiem dobiłem do miasteczka przedgranicznego – Ipiales. Poziom wysokich gór, chłodna noc, zmęczenie jazdą w napięciu zmusiła mnie do zatrzymania w hotelu. Otrzymałem pokój na piętrze bo na parterze zimniej, nie ogrzewają hotelu. Mimo koca dodatkowego zmarzłem. Prysznic też chłodny. Bałem się o przeziębienie. Temperatury pomiędzy dniem i nocą sa duże. Rozgrzałem się gorącą kawą, która czekała w recepcji dla gości hotelowych.
Do granicy jechałem już kilkanaście minut.
cdn.
Zasyłam Pozdrowienia!
– Jędrek.

Posted in Ameryka Południowa 2011 | Comments Off on Wieści z trasy

Wieści z trasy

KOLUMBIA (A)
W Cartagenie

Dobiłem po długich 8 godzinach, z duszą na ramieniu, międzymiastowymi autobusikami do Cartageny by zamieszkać w hostelu „La Posada del Pirata” w części starego miasta („Centro Sandiego”). Płaciłem za łóżko na sali dziesięcio łóżkowej, …żeby taniej, aby się przespać. Dojechałem tam miejskim autobusem spod dworca.

Odbiór „Zabawki”
Środa, 6 marca 2011, 7:00 pobudka, taxi i do portu pod wskazany adres. …Dnia nie starczyło na załatwienie spraw, …spowrotem do hotelu. W ten sposób zwiedzałem miasto. …Spotkany przypadkowo Czech w Aduanie – Toni Swoboda przyspieszł obieg spraw nieco. Czekałem do południa przed oczami naczelnika, wszystkie opłaty z głowy, za pół godziny mieli podstawić „Zabawkę”. …Nagła wiadomość, że samochód czeka już na parkingu poderwała mnie z miejsca. Poszedłem odebrać, …kluczyk nie wchodził w stacyjkę, był zgięty (nieprawidłowo się posługiwali), stacyjka się zacina, …kręcą głową, że to w Panamie się stało. …Ale jakoś zapaliłem.

Do Bogoty
Oni poszli, ja się przebrałem w podróżne ubranie i pojechałem prosto, do Bogoty. Jechałem do zmęczenia. …Góry, kręta droga, pochmurnie i duszno, silnik grzał się. Ciemno zastało mnie w górach, grzmiało, czarno dookoła, …na pewnym zakręcie wypadłem z trasy i pojechałem przed siebie myśląc, że to droga. Stanąłem przy jakiejś chatce na zboczu. Okazało się, że żwir wysypany na zakręcie był rozsypany i poza. Nie było w tym miejscu barierki i po prostu w ciemności wyskoczyłem z trasy; zabłądziem. Zgasiłem silnik i czekałem jak burza minie. Gdy deszcz zelżał rozejżałem się dookoła. Anioł Stróż czuwał, …jeszcze z dziesięć metrów, zjechałbym w dół z góry i byłoby po podróży. Wycofałem się powoli tyłem skąd przyjechałem na twardszą nawierzchnię. Wjechałem na drogę i do przodu. Tak jechałem w ciemności kilka godzin do pierwszej lepszej stacji benzynowej. …Zasnąłem nie wiem kiedy.

Piątek, 8 marca 2011. Obudziłem się, słoneczko ale wilgotnie. Ledwo co wjechałem na dogę i spowrotem stoję. Przede mną kolejka. W przodzie przewróciła się ciężarówka na zakręcie załadowana po czubek bananami. Stałem przeszło dwie godziny. Podchodzili do mnie ludzie co widzieli mnie na trasie, rozmawialiśmy, odpowiadałem na różne pytania. Cieszyli się, robili „Zabawce” zdjęcia. Zjeżdżając więcej z góry jak pod górę, hamulce zaczęły piszczeć. Czyżby te górskie zakręty…? Niemożliwe. Nie dobrze, muszę jak najszybciej odwiedzić mechanika. …W planie miałem zajechać do ambasady RP by puścić artykuły.

W Bogocie
…Ostatnia płatna bramka, szybki posiłek. Przeleciałem przez miasto by zapytać jak daleko pod adres polskiej placówki. …Niespodziewanie zatrzymałem się kilka ulic do celu.
Około 16:00 przywiatała mnie pani radca prawny – rzecznik ambasady, która z powodu nadmiaru pracy została dłużej. Miałem szczęście. Po przedstawieniu się i celu podróży, zapytała w czym pomóc. To miłe pytanie tak rzadko słyszane w placówkach polskich wprowadziło w przyjacielski nastrój. …Zawsze w podróży jest jakiś kłopot. Potrzebuję dostęp do internetu, sprawdzić hamulce i spotkać się z kimś z tutejszej Polonii, …to były kluczowe sprawy. Pani Mirosława zaproponowała mi zatrzymanie się w gościnnym pokoiku. Pasowała mi ta propozycja na uzupełnienie pisania, laptop mam, tylko modem potrzebuję.
Sobota przeleciała szybko. Cisza, mogłem spokojnie pisać. Kierowca ambasadora pomógł mi w znalezieniu warsztatu naprawczego. Kłopot, nie mieli części do amerykańskiego samochodu, …ale zreperowano jako tako na drogę. Okazało się, że w jednym kole nie było sprężynki odciągającej klocki od tarczy i się starły szybko. Włożyli mi ceramiczne klocki, bardziej trwałe. …Spotkałem w ambasadzie Krzysztofa Szafrańskiego – jednego z polskich alpejczyków o którym słyszałem od Mietka Kwapika z Nowego Jorku. …Umyłem zabawkę, gdyż p. Mirosława umówiła nas z prezeską Polonii – Melanią Kowalewską na wspólne śniadanie. Żeby nie tracić czasu z pisaniem, opiekująca się gośćmi pani radca, zafundowała mi objad. (Zapewniono pokoik do wyjazdu, do wtorku rana).

Niedziela i niespodzianka
Na 10:00 pojechaliśmy na śniadanie do „Komercjalnego Centrum”, gdzie czekała już pani prezes Melania Kowalewska. Na pięknym tarasie przy basenie konsumowaliśmy śniadanie. Każdy zamówił sobie inne danie. …Tu spotykają się Polacy mieszkający i będący członkami tutejszej Polonii. …Nie w wolnych pomieszczeniach ambasady, tylko w dzierżawionym centrum. Nie mogę pojąć, że Polacy nie mogą korzystać ze swojej placówki, tylko muszą szwędać się po innych miejscach. Okazało się, że polska placówka dyplomatyczna jest niezainteresowana współpracą z Polonią.
Ze spotkania z rodaczką mieszkającą w Kolumbii od 35 lat i działającą społecznie wróciłem zadowolony do pokoju kontynuować pisanie artykułów. Pani Melania nie szczędzi czasu ani pieniędzy na sprawy związane z Polską. Tylko pogratulować. …Położyłem się, odprężyć kręgosłup; niedolegliwość powypadkowa. …Przysnąłem.

Jak w kryminalnej komedii…
…Myślę, że warto opisać zbieg wydarzeń, który spotkał mnie w polskiej, dyplomatycznej placówce – Ambasadzie R.P. w Bogocie, jadąc Jako Polak z polskim paszportem przez świat. Chciałbym nie być źle zrozumianym, taka niespodzianka może spotkać każdego, kto się nie dostosuje do rygorów tu panujących. Zgodnie z etyką dziennikarską pisania prawdy, którą reprezentuję, przedstawię fakty tak jak one miały miejsce. Prawda jest zawsze prawdą, nie przez wszystkich właściwie przestrzeganą.

…Około 15:00 zabrzmiał telefon. Poderwał mnie śpiącego, …coś się stało. Pani Mirosława zadzwoniła i powiedziała, że obecny ambasador Jacek Perlin zaprasza mnie do siebie od zaraz na pozostanie do wtorku urzyczając miejsca w swojej rezydencji. Aż zapytałem czy to nagana czy wyróżnienie. Jak to…, wyróżnienie odpowiedziała pani rzecznik, …ambasador to ważna postać. Postać tak, a czy osoba też? …Szkoda, …miałem tu, na podwórku przepakować w spokoju bagaż poprzewracany przez celników. Pod hotelami jest niewygodnie to robić, za dużo gapiów. …Wyniosłem rzeczy i wyjechałem na ulicę. W międzyczasie pani rzecznik rozmawiała z ambasadorem. …I niespodzianka…, powiedziała, że ambasador dzwonił i odwołuje decyzję, gdyż nie może przyjąć mnie ze względu antyrządowego napisu na samochodzie. Zaskoczyło to mnie, jadę z polską fantazją nie jako polski wywrotowiec.
Zażenowana Pani rzecznik i poddenerwowana ale spokojnie wyjaśniła całą sprawę. Okazało się, że napis patriotyczny, który koledzy nalepili mi na samochód w Arizonie w przeddzień podróży nie pasował do kierunku myśli pana ambasadora. Cytuję: „Jan Kobylański walczy z antypolonizmem”. …Nie podobało mu się, że popieram Jana Kobylańskiego, uważał, że jestem jego zwolennikiem i szkodzę krajowi. – Krajowi? Nie znam pana Kobylańskiego, nie widziałem go nigdy na oczy, nigdy z nim nie rozmawiałem, podobała mi się treść i pozwoliłem nakleić na samochód. Słyszałem tylko, że jest założycielem „UOSPAŁ” w Ameryce Południowej, pożytecznej unii integrującej rozsianych Polaków po kontynencie. …Usłyszałem od pani radcy: „ – Wie pan, Kobylański walczy z naszym rządem, podał do sądu naszego ministra i innych państwowych urzędników. – Nic takiego nie słyszałem, dla mnie cytat jest wymowny a nie jego autor. Nie jestem politykiem, jestem podróżnikiem i patriotą swojego kraju. Celem moim nie jest zwiedzanie placówek dyplomatycznych, one tylko pomagają mi w wypełnieniu misji jaką jest zakomunikowanie jeszcze żyjącym weteranom, że na ich sanktuaria wojenne czeka Muzeum Armii Krajowej w Krakowie. I to wszystko. – Może pan mieć kłopot po drodze w innych placówkach konsularnych. Nie widzę nic złego w tym napisie przeciwko komuś, może tylko przeciwko czemuś – antypolonizmowi, który odczuwalny jest na codzień w ostatnim okresie. Każdy prawdziwy Polak będzie bronił swojej Ojczyzny a nie był przeciwko niej, czy polonizmowi, …ale mogę te nazwisko usunąć jak ma się coś złego stać w mojej patriotycznej wyprawie. Po obejżeniu samochodu doniesiono szefowi dyplomacji o tym cytacie, że zdążył ułożyć historyjkę z wyprowadzką. Gorliwie tu działają urzędnicy państwowi nawet w niedzielę, gdyż od piątku dopytywałem się o spotkanie z konsulem do spraw polonijnych czy ambasadorem by przedstawić się z celem przewodnim podróżowania i na próżno.
…Kiedy usuwałem ten napis nożem kuchennym, podjechał samochód z innymi pracownikami ambasady …żeby zrobić zdjęcie napisowi. (…a skąd wiedzieli, że ja stoję na ulicy?!) …Zaproponowałem zrobienie zdjęcia im na pamiątkę ze słynnym samochodem, który przemierza świat pod polską banderą przynosząc swojemu krajowi rozgłos. …Usłyszałem przy tej okazji dużo obelg pod adresem autora tego cytatu. Uświadamiali mnie kto to jest Jan Kobylański, jaki to on jest wróg klasowy ich wszystkich, że będąc więźniem oświęcimskim kolaborował z Niemcami, był kapo, dorobił się nielegalną drogą majątku na handlu znaczkami itd, że jest postacią antypolską itp. Dowiedziałem się, że Polonia w Ameryce Południowej to przeważnie spolszczeni żydzi, którzy opuścili obozy koncentracyjne i uważają się za bohaterów wojennych. …Byłem tą wiadomością bardzo zaskoczony …Takiej atmosfery nie wyczułem podróżując po Ameryce 35 lat temu wśród oficerów i żołnierzy, którzy bili się za Polskę, przelewali krew i do niej nie wrócili, nie mogąc się pogodzić z nowym okupantem ze wschodu. …Rozśmieszały mnie te wymyślone bzdury, które mnie nie interesowały. Ale nie mogłem popolemizować; …co robić jak się nie jest zaangażowany w żadną polityczną sprawę. Wynikało, że Jan Kobylański to jak członek antyrządowej mafii działający przeciw uczciwym i rzetelnym patriotom polskiej dyplomacji. ….Coś tu mi nie pasowało.
W między czasie zadzwonił jakiś konsul przez panią radcę, która miała przy sobie telefon komórkowy. Nie przedstawiając się zapytał mnie o paszport by zrobić kopię, bo nie wie kto ja jestem. Zagubił siębiedak w związku z tą banalną sprawą wykonując polecenie. Śmieszny facet, znalazł czas w niedzielę by się odezwać i to w chwili, kiedy stałem na ulicy, …jakby miał wszystko na monitorze. …Zrobił się zament i sztucznie wredna atmosfera bez żadnej przyczyny. Stare porzekadło mówi: „udeż w stół a nożyce odezwą się”. I tak wyczułem, że Ci ludzie z panem ambasadorem coś mają na sumieniu, że zaczeli się przejmować i natychmiast działać.

…Usunąłem nazwisko i pomyślałem, że temu komu się nie podobało to jest nie przeciwko antypolonizmowi ale przeciwko polonizmowi. Szkoda, że to się stało w niedzielę i tak późno, było już po 16:00. Poczułem się oszukany, poczułem się obco na skrawku polskiej ziemii, jak nie wśród patriotów mojej Ojczyzny. …Może uda mi się spotkać kiedyś osobiście pana Jana Kobylańskiego, wydającego mi się interesującą osobą, jak spotkałem w przeszłości Zbigniewa Brzezińskiego, Lecha Wałęsę, Jana Pawła II, Józefa Glempa, Mieczysława Moskala, Bronisława Wildsteina, Andrzeja Zybertowicza czy innych. …Będę zadowolony.

…Ale pan ambasador, chciał wyjść z twarzą i zaproponował mnie pozostanie do wtorku u swojej kolumbijskiej sympatii czy narzeczonej, która ma brata ponoć z niekrępującym pokojem, że tam jest też strzeżony parking i jest akces do internetu by wykończyć artykuły do prasy czekającej na wieści z podróży. Mnie było wszystko jedno gdzie, by był kącik spokojny do pisania. Wieczór się zbliżał i niebezpiecznie jechać było na noc w góry, więc zgodziłem się na tę zmianę przekwaterowania. …Lubię po drodze poznawać życie tubylców.

Nowe lokum
Pojechałem pod dom ambasadora, dwie dziewczyny czekały już przed. Zabrałem jego narzeczonę z koleżanką Murzynką. Wgramoliły się z butami na moje łóżko. Przeprosiłem i powiedziałem, żeby zdjęły buty, …to nie podłoga. Pojechaliśmy do jej brata daleko, poza centrum miasta. Narzeczona ambasadora wychodziła z samochodu pytać się o drogę i już butów nie zdejmowała. Ruszyło to mnie nieco. …Jechaliśmy długo, więc był czas na rozmowę i słuchanie muzyki. Karolinka przedstawiła się, że ma 21 lat i jest narzeczoną Jacka. – ….Którego Jacka zapytałem. – A …ambasadora. – Wspaniale, powiedziałem, Jacek ma dobry gust. Powiedziała, że Jacek jest dla niej miły. …Żeby wyglądać ładniej prostuje sobie zęby, …że chciałaby pojechać do Polski, czy do USA. …Uśmiałem się w duchu z tych jej marzeń.
Pomyślałem sobie, że trochę niepoważnie ze strony ambasadora. Wykorzystuje swoje stanowisko jak i dziewczynę przynosząc wstyd całej placówce dyplomatycznej. W Polsce, uchodzi za lowelasa, lubi baby cały czas – to jego hobby. Moim zdaniem jest niemoralny stary 56 letni facet afiszujący się z 21 letnią dziewczyną. Nie powinien reprezentować Polski w świecie i psuć jej autorytet. …To moja opinia. Sprawy z małolatą powinien załatwić podczas prywatnej wycieczki zagranicznej a nie podczas funkcji państwowego dyplomaty. …Chuć u niego bierze górę nad rozumem.
…Jak tu wierzyć w wolność słowa i wyznania w tej polskiej demokracji?

…Już było ciemno jak zajechaliśmy pod dom jej brata Manuela. Wyczułem, że chłopak był nie przygotowany na moją wizytę, nic o mnie nie wiedział. …To była decyzja ambasadora, któremu nie zręcznie byłoby urzyczyć skrawka swojej tymczasowej prywatności z powodu konszachtu z dziewczyną. …Weszliśmy do środka i nie było gdzie usiąść, atmosfera się pogorszyła, ciaśniej zrobiło się o trzy osoby. Czując ten dyskomfort powiedziałem, że tylko do rana, chciałbym tylko przenocować i pojechać dalej. W małym wąskim dwupiętrowym apartamencie mieszkają trzy pary, dwóch braci Karoliny z pięciorga rodzeństwa i kuzyn, dla rozłożenia płatności za lokal. Młodszy brat 22 letni mieszka z dziewczyną i 5 miesięcznym synkiem. Wszyscy młodzi, więc i atmosfera jest żywa. …Zaoferowano nocleg, na kanapie przed którą stoi komputer okupowany przez młodzież bez przerwy na zmianę i wpatrzoną w „face book”, lubującą się w zdjęciach bez końca. …Karolinka pochwaliła się serią zdjęć jak modelka. Lubi się fotografować.
Siedzieliśmy i gadaliśmy, śmieliśmy się i żartowaliśmy do późna. Jak my – goście, usiedliśmy to niektórzy musieli stać, i tak na zmianę. …Zmieniali się często przy komputerze. Kiedy wszyscy nasycili się i rozeszli, ja skorzystałem z luzu i sprawdziłem pocztę. …Z wysyłania korespondencji zrezygnowałem. Brata żona zniosła z góry kilka kocy i poduszkę. …W szparę pod blaszanymi drzwiami, wejściowymi bezpośrednio z zewnątrz do środka pomieszczenia, wcisnęła jakieś spodnie, żeby chłód nocy nie wkradał się do wewnątrz. Pomyślałem sobie, że dobry byłby materiał do filmu, akcja działa się w dobrym tempie.

Rano z chłodu wstałem najszybciej ze wszystkich i czekałem na Manuela, który do pracy jeździł motocyklem. Przy pożegnaniu z podziękowaniem za miłe przyjęcie zostawiłem słoik masła orzechowego, który wszyscy lubią. Zostawiłem też swój adres do skorzystania, gdyby ktoś znalazł się w pobliżu mojego zamieszkania.
– cdn.

Posted in Ameryka Południowa 2011 | Comments Off on Wieści z trasy

Wieści z trasy

Karaibska przygoda

Niedziela, 3 kwietnia 2011

Dzień pożegnania Centralnej Ameryki

Po nawiązaniu kontaktu ze skiperem katamaranu, czwartek, 31 marca był moim dniem opuszczenia Portobelo jak i „Zabawki”, która wypłynęła z Colon w kontenerze. W planie jest spotkanie się we wtorek kierowcy z samochodem w Cartagenie, Kolumbia.
…Godz. 8:00, zgodnie z planem katamaran podniósł kotwicę i odpłyną w stronę otwartego Morza Karaibskiego. Skład załogi: skiper Mike z Panamy, pomocnik Oscar z Hondurasu, pasażerka Zeya z Anglii i ja. Załoga bezalkoholowa. Na przywitanie i zapoznanie – poczęstunek z mieszanki panamskich owoców.
Imię katamaranu – „Silver”, kadłub z fiberglassu, dwa silniki desila „Yamaha” 3 cylindrowe po 30 KM z układem „Z” w środku, długość – 12 m., żagle – 98 m kw., zanużenie 1 m, GPS, radio, telefon satelitarny, TV, solar energy panel, ekwipunek do scuda diving, ponton, generator, 4 kabiny, limit – 8 pasażerów. Jednostka pływa pod banderą duńską zarejestrowana w Kolumbii.

Niezapomniana przygoda
Płynęliśmy większość drogi wzdłuż dżungli Darien ciągnącej się od Panamy do Kolumbii przy pięknej pogodzie z podniesionymi żaglami pomagając silnikiem. …Westchnąłem sobie czasy, kiedy dwa lata temu dobrnąłem Toyotą na południe Panamy w rejonie Darien dokąd było można. Gdy skończyła się droga wybrałem się dalej wąską długą łódką rzekami wgłąb tej dżungli do końca aż płycizna i kamienie nie pozwalały płynąć dalej. Zawróciłem i przenocowałem w ostatniej wiosce na rzece.
…Podczas kilkudniowego rejsu stawaliśmy na kotwicy pomiędzy uroczymi wyspami, gdzie rafy koralowe rozbijały fale tworząc cichy i spokojny klimat. Uroku dodawała błękitno-zielonkawa przezroczysta woda i biały piasek dookoła. …Złapane po drodze ryby (barakuda, king fish) wzbogacały obiady.
W dniu aprilisowym, 1 kwietnia, („April foolsday”) kapitan przdłużył postój przy wyspie „Shishima” – jednej z 367 wysp zamieszkałych przez Indian Kune, dając możliwość popływania i zwiedzenia. …Skorzystałem z okazji i popłynąłem łódką wydłubaną z pnia ledwo utrzymując równowagę. Obszedłem wyspę dookoła rozmawiając po drodze z „właścicielami” tych wysp. Indianie Kune są bardzo gościnni i przyjacielscy dla turystów. Niektóre rodziny zmieniają się rotacyjnie co kilka miesięcy, inne mieszkają na stałe zajmując się rybołustwem. Żywią się też złapanymi krabami, rakami, kokosami, bananami. Resztę pożywienia przywożą z lądu. Są drobni i małego wzrostu. Rodzin przybywa na wyspach a wyspy się kurczą pod wpływem wód rozmywających brzegi. Indian zarejestrowanych jest około12 tysięcy, mieszkających na wyspach Panamy i częściowo Kolumbii. Indianie Kune wyróżniają się złotą obrączką w nosie u kobiet, dużą ilością koralikowych obrączek na rękach i nagach jak i kolorowych naszyjników.
Przy niemal bezwietrznej pogodzie dobiliśmy niedzielą w nocy do przepięknej zatoki okrążonej zielonymi górami, z plażą białego piasku, by z rana wodą dobić do przyległego portu – Capurgana z którego odpływa lancia z rana do Turbo. …Skończyła się morska sielanka.
…Pływając przez kilka słonecznych dni i kąpiąc się w ciepłej wodzie wracałem wspomnieniami do rejsu dookoła świata, który odbyłem jachtem kilkanaście lat temu.

Na drugi dzień dobiliśmy pontonem zmoczeni i spóżnieni do Capurgany. Okazało się, że łódka do portu Turbo, z którego odjeżdżają autobusy do Cartageny, już odpłynęła. Wykupiłem bilet na następny dzień by znaleźć się w pobliżu portu Cartageny do którego miał dobić kontener z „Zabawką”.

Długie dwie godziny
O 7:45 punktualnie lancia – długa plastykowa łódka kilkudziesięciu metrów, szerokości paru metrów z ławkami drewnianymi, z dwoma slnikami „Yamaha 200” przyczepionymi z tyłu, mieszcząca około 60-70 pasażerów siedzących po 4-5 w rzędzie odbiła od brzegu. …Wczorajsza przygoda z pontonem to była zabawa.
…Po kilkudziesięciu sekundach przewoźnik otworzył spusty gaźników i ta turystyczna lancia zamieniła się w ślizgacz płynąc (raczej lecąc) po grzbietach fal przy deszczowej pogodzie. Zaparło dech, wszyscy zaniemówili, byli sparaliżowani. Płyneliśmy w wąwozach fal widząc ściany wody i po grzbietach widząc z boków przepaść. Niedobrze się robiło patrząc na takie widoki. W pewnym momencie skoczyliśmy i z wielkim hukiem odbiliśmy się od fal. Ławki trzeszczały, dzieci płakały a my „fruwaliśmy” przez niespełna jeszcze dwie godziny licząc minuty, kiedy osiągniemy brzeg. Adrenalina podskoczyła kilkaset procent. Gdy zobaczyliśmy ląd wszyscy w ciszy spoglądali na siebie. …Przewoźnik żartował sobie z kolegą .

Po lądzie dalej
Zapłyneliśmy w śmierdzący zaułek kanału – przystani pasażerskiej. Nie mogłem wgramolić się na pomost, chuśtało jeszcze w głowie. W ścisku pomiędzy tubylcami odbyło się sprawdzenie wiz przez żołnierzy. Ledwo wydostałem się na ulicę, ludziów jak mrówków”, nie wiadomo w którą stronę, gdzie dworzec autobusowy.
…W małym autobusiku z przystanku na ulicy upchnięto mnie pomiędzy pasażerów. Trzeba było przedostać się do wiekszego osiedla by pojechać dalej autobusem miejskim do Cartageny. Jazda po wybojach na krętych drogach i w poprzek rzeki nie należała do przyjemnych. Pozostały wspomnienia z dreszczykiem.

Tak upłynęło kilka ciekawych dni u wybrzeża Morza Karaibskiego, które urozmaiciły moją wyprawę.

A hoj!
Następne wieści z Kolumbii, Ameryka Południowa.

Trochę cyfr:
270.- USD – katamaranem
5.- USD – pontonem
30.- USD – lancią
20.- USD – autobusikiem
25.- USD – autobusem
Ogólnie moja podróż z Portobelo, Panama do Cartageny, Kolumbia wyniosła około 350.- USD – Jędrek

Posted in Ameryka Południowa 2011 | Comments Off on Wieści z trasy

Wieści z trasy

Panama City

Końcówka w Centralnej Ameryce

Piątek, 24 marca, 2011
Z samego rana miałem do wykonania plan – znaleźć transport do Południowej Ameryki.
Skierowałem się na trasę prowadzącą do Colon. Tam będę szukał agencji. Dwa lata temu poznałem kilka osób prowadzących dziełalność przewozową. …Przedstawię po części ten ciekawy obieg sprawy z transportem w pierwszym dniu po przyjeździe.

…Już podczas tankowania na pewnej stacji nawiązał ze mną rozmowę pewiem Murzyn. Przedstawił się, że jest adwokatem od morskich spraw. …Od razu zadzwonił do swojego kolegi i powiedział o co chodzi. …Pierwszy kontakt.
…Trzymając się azymutu na Colon w przypadkowej rozmowie z robotnikiem ulicznym, on zasugerował mi bym wjechał do dzielnicy „Diablo” i rozejżał się w agencjach. Tak zrobiłem. …Jeden szyld wpadł mi w oko. Menadżer firmy przewozowej zorientował mnie w transporcie morskim do Południowej Ameryki. Drugi kontakt.
Rozmawiając z nim spoglądałem na „Zabawkę” przez okno i zauważyłem jak dwie osoby obchodziły samochód z zainteresowaniem. Kiedy wyszedłem, oni czekali na mnie. To rodacy z Polski wyszli z biura od siostry dwa budynki dalej. Przypadkowe spotkanie. Siostra mieszkająca od 30 lat zawiadomiła polskich księży o mojej potrzebie. Okazało się, że jeden z nich jest mi znany sprzed dwóch lat jak byłem w Panamie „Toyotą Cruiserem” – proboszcz parafii o. Franciszek. Pamiętał mnie i dał namiary na agenta pracującego w Colon. Trzeci kontakt.
Tego piątkowego wieczoru byłem goszczony przez polskich księży by następnego ruszyć z rana do Colon.

…Już w sobotę sprawy papierkowe ruszyły z miejsca. Propozycja agenta odpowiadała mi. W poniedziałek miałem z Policji przynieść „wymeldowanie’ „Zabawki” z kraju. Byłem w biurze celnym na czas, wyznaczony o 8:00. Po sprawdzeniu wstępnym samochodu naznaczono przyjście drugi raz o 14:00. Tam spotkałem Amerykanina, który zaproponował wziąść do spółki dłuższy kontener by zyskać na cenie. Zgodziłem się wstępnie. Okazało się, że firma jego jest za droga dla mnie; zrezygnowałem.
Wykorzystując dzień odbyłem spotkanie w redakcji „Panorama Catolico”. Artykuł z wywiadu ukaże się w przyszłym tygodniu; mnie już nie będzie w Panamie. …Po dłużącym się dniu z czekaniem na dokument wyjazdu z Panamy byłem zmęczony, otrzymałem go po godz 16:00.
Wyczerpany pojechałem do Portobelo – portu skąd płyną jachty w kierunku Kolumbii. W barze kapitańskim nawiązałem kontakty ze skiperami jachtów.
Z rana byłem już w biurze Gabriela – protegowanego agenta morskiego. Obiecanka załatwienia spraw z wysyłką w tym dniu została zrealizowana. Wypełniłem formularze i wpłaciłem 1000.- USD. Po zaliczeniu kontroli węchowej przez psa, zakręciłem drzwi śrubami i zostawiłem klucze w drzwiach samochodu. Wróciłem, w towarzystwie grupy Francuzów, autobusem do Portobelo szukać taniego wodnego transportu dla siebie. W hotelu „Aduana” zamieszkaliśmy razem. Oni byli zainteresowani transportem jachtowym do Cartageny również. Było mi to na rękę.

Środa, 30 marca, 5 dzień w Panamie a 25 od wyjechania z domu.
„Zabawka” w objetnicach ustnych i papierkowych opuści w kontenerze dok w Colon w czwartek i dotrze do Cartageny w niedzielę. Ja przez ten czas muszę tam dotrzeć również. Jak? – zobaczymy.

…Już podczas zakupów w sklepie kolonialnym zaczepił mnie pewien Panameńczyk urodzony w Portobelo i zaproponował rejs za 270.- USD w pobliże Cartageny bym dalej popłynął łódką do większego portu Capulgana i dalej autobusem do portu Turbo. Wydawała się propozycja zachęcająco ciekawa. Transport samolotem z Panamy do Cartageny kosztuje 340.- USD. Ale zobaczymy co dzień przyniesie. Mili francuscy młodzi podróżnicy także znależli rejs do Kolumbii, bezpośrednio do Cartageny – za 400.- USD. Jacht wypływa w piątek.

…Zdecydowałem się na tańszą lecz bardziej złożoną opcję. Umówiłem się ze skiperem jachtu, że w czwartek z rana odbijemy od brzegu. Dałem przedpłatę 100.- USD. Tego dnia też wyruszy statek kontenerowy z „Zabawką”. Okazało się, że będę płynął katamaranem.

Nieco statystyki przed umieszczeniem „Zabawki” w kontenerze:

Po 20 dniach znalazłem się w ostatnim kraju Ameryki Środkowej – Panamie, wliczając czas napraw „Zabawki” i 4 dni urlopu w Tipitapa, Nicaragua.
Jakimi pieniędzmi się posługiwałem: USA – dolar amerykański
Meksyk – peso
Gwatemala – quiecal
Salwador – dolar amerykański
Honduras – empira
Nikaragua – cordoba
Costa Rica – colon
Panama – balboa, dolar amerykański
Pomiędzy Colon a Balboa wykręciłem za sprawami wysyłkowymi – 160 mil (około 265 km)
Ogólnie: wydałem na benzynę 520 .- USD
na naprawy 268.- USD (opona, koło, chłodnica, kurek chłodnicy)
Razem na transport „Zabawki”: 788.- USD ( X 3.5 zł za USD = około 2,760 zł )
Przejechałem od startu 4,457 mil ( około 7,425 km)
Przeciętna dawka (16 dni) = 278 mil (około 464 km / dzień)

Następne wieści, z wycieczki Portobelo – Cartagena, Kolumbia. – pierwszego miasta Ameryki
Południowej z którego rozpocznę podróż dookoła kontynentu „8 – 2”, włączając przejazd „Zabawką” z Alaski do Ushuai (Ziemia Ognista – Argentyna).

Pozdrawiam Wszystkich!
Jędrek

Posted in Ameryka Południowa 2011 | Comments Off on Wieści z trasy

Wieści z trasy

Jeszcze w Nikaraguii
Piątek, 18 marca, 2011. Po krótkiej nocy jeszcze bym sobie pospał. Nie dała mi właścicielka restauracji Mirna, oznajmiła, śniadanie czeka na stole. …W towarzystwie córki Marii Eugeni, wnuczka Hugo kończyliśmy wczorajsze nieskończone tematy. Z wielkim krempowaniem zapytali, czy mógłbym pomóc Hugo w otrzymaniu wizy do USA. Nie mogłem nie odmówić. Zobowiązała do tego wieloletnia przyjaźń. …Wyjadę najwyżej później, …po obiedzie.
O 1100 byliśmy w środku Amerykańskiego Konsulatu mieszczącego się z boku ambasady. Nie tak łatwo jakby się wydawało z tą wizą. Pani w okienku poinstruowała mnie, że muszę wpłacić pieniądze na podróż Hugo do banku, a ten z kolei po 24 godzinach da mi numer telefonu na zamówienie wizyty w konsulacie. Trzeba czekać do poniedziałku, żeby o 8:00 zadzwonić i dowiedzieć się jaka jest dalsza droga załatwienia. Hugo musi mieć dwie fotografie z sobą. …Mam w ten sposób nieprzewidziane mini wakacje podczas podróży.

Dalszą dnia poświęciłem pisaniu i uzupełnieniu korespondencji internetowej. Obejżałem wiadomości i trochę sportu w telewizji przed spaniem.
Spało mi się dobrze …do czasu, kiedy około godziny trzeciej w środku nocy jakiś typ otworzył drzwi w samochodzie w celu rabunkowym. Przestraszyłem się nieco. Złapałem puszkę z syreną pneumatyczną, …zawyła strasznie, złodziej mało co się nie przewrócił, …zaskoczyła go taka reakcja nieprzewidzianego kogoś w środku samochodu. …Uciekł szybko jak mógł. Nie byłbym w stanie go dogonić. …Jak to dobrze, że nie dałem się namówić na komfortowe spanie w pokoiku gościnnym, mimo zapewnienia o spokojnej dzielnicy. …Potwierdziło się, że nie ważny jest komfort, ważne w podróży jest bezpieczeństwo całości ekwipunku, którego nie ma się na wymianę.

Kąpiel w ogrodzie z naczyniem w ręku orzeźwiła. …Już w Meksyku słyszałem, że w Nikaragui jest deficyt z wodą. Woda kapie z kranów w porze nocnej. Bardziej zapobiegawczy nałapali jej. U mirny jest jej pod dostatkiem w beczkach plastykowych.
Po śniadaniu Hugo zaprosił mnie na przejażdżkę, nad jezioro Managuła („Lago Xolotlan”). Ładne miejsce wieczorem, kiedy wszystkie światła kolorowe, łącznie z „luna parkiem” tworzą kolorową łunę nad wodną przystanią. …Wypiliśmy po piwie i wróciliśmy okrężną drogą, zwiedzając stolicę Managuę. Ciekawym pomnikiem została katedra („Catedra Vieja de Managua”), która nie rozpadła się po trzęsieniu ziemi.
Po obiedzie, lekkiej dżemce czas na pisanie. Objad, kolacja i boks w TV. Bokser – Chocolitito, ulubieniec Nikaragui wygrał walkę z mniejszym, słabszym ale twardym zawodnikiem meksykańskim. Z zapuchniętymi oczami na ślepo przegrał. Otrzymał od widowni oklaski za tę postawę do końca 12 rundy bez nokałtu.
Jedna z kelnerek, żeby dorobić sobie uprała mi ciuchy za pare dolarów.

Niedzielna wycieczka
Propozycja Hugo wycieczki do Grenady nad jeziorem Nikaragua została przyjęta z radością. …Wyjazd przed 8:00 rano. Zjadłem szybko śniadanie, poszedłem do fryzjera z myślą o jutrzejszym dniu. Fryzjer w zakładzie z blachy, przy głównej drodze. Wejście prosto z szosy do środka. Małe lusterko wisi na scianie, można się z daleka zobaczyć. Ostrzygł mnie krótko, ogolił na leżąco, powyrywał rosnące niepotrzebnie włosy z uszu. Koszt 3.- USD. …Czekam, minęła 11:00 a hugo się nawet nie odezwał. Wziołem się za szykowanie do wysłania korespondencji. …I tak zeszło pół dnia. Doszła 13:00, matka ze wstydem za niego powiedziała, że śpi jeszcze. …Tak to jest w tych ciepłych krajach z odpowiedzialnością za słowa. Poprzedniego dnia wygłupy wieczorowe z kolesiami a nasrępnego dnia odsypianie. Nie ważne dane słowo komuś, sprawa nie jego. …Ale wieczorem z pomocą sąsiada wypełnił formularze na „on line” z konsulatu.
Poniedziałek
Wypełnione formularze, zdjęcia, wpłacone pieniądze. Hugo dzwoni o 8:00 jak procedura wymagała, umówili go do konsula na wtorek z rana. Dzień wypełniliśmy na przejażdżce do Granady, miasta z tradycją historyczną od 1524 roku nad jezioro „Niakaragua” („Lago Cocobolca”). Turystów ciekawi katedra „La Maced”, Centralny park z postojem derożek czkających na zwiedzających, Muzeum Artystyczne pamiętające czasy przed Kolumbem, praca wolontarialna w szkole języka „Spanish School”, gdzie nauka trwa uczeń – nauczyciel.. Później Masaya, gdzie odbywają się festiwale tradycji hiszpańskiej, warsztaty grafiki za 8 godz./30 dolarów., i po okolicach. Jest słońce ale i wiatr, Nici z pływania. Zwiedziliśmy z płatnym wstępem „Turystyczne Centrum Rekreacyjne” („Centro Turistico”). Można zamówić rejs na wyspę lub rejs dookoła jeziora 14 godzinny, można spróbować złapać rekinka.
Wypiliśmy piwo, posiedziałem z 20 minut na słońcu i w drogę. Piękny widok na „kurczaka jezioro” („Lago Pollo”) podziwialiśmy siedząc nad Laguna de Apoyo” położonej 9 km od stolicy. …Wszędzie musimy płacić za wjazd na parking dla turystów, niezalażnie od innych opłat. Nic za darmo, więc tylko turyści sobie pozwalają na zwiedzanie.
Wtorek
O 8:00 już jechaliśmy do konsulatu USA. O 9:00 mamy już numerek. Czekamy 2 godziny. Podchodzimy do okienka. Gość, wważny pan konsul z okienka, od ktorego zależy decyzja wypytuje Hugo na wszystkie sposoby. Mnie nie pyta, mówi od razu, że nie może dać wizy bo prawo zabrania wydawania młodym. (Nie ważne, że: kryminalnie jestem czysty, że pracowałem w Boeingu, czy Honywell, że mam patenty i techniczne artykuły itp.) Nie można wydać wizy i koniec. Odwołać się mogę do senatora w Arizonie. Zrobię to po przyjeździe do domu dla cikawości. Wakacje szkolne Hugo ma z głowy, będzie siedział w domu. A tak się szykował do USA na wycieczkę.
Wróciliśmy smutni tym obiegiem sprawy. Mirna jak zwykle przysłała obiad przez kelnera. Dziś: kurka, sałata, banany pieczone, fasolka, ryż z warzywami i sok z mieszanki owocowej na popicie.
Kończę wysyłać korespondencję, zapłata za pranie, po benzynę i pakowanie się do drogi. Na pożegnanie wyszła cała rodzina na ulicę: prababcia, babcia, mama i syn. Wszyscy mieszkają pod jednym dachem, wszyscy pilnują biznesu, sprzątają, zaopatrują biznes, w nim pracują. Tylko kucharki dochodne jak większe zamówienie. Wszystkie słuchają się Mirny jak nauczycielki, która podała rękę im w biedzie spowodu opuszczenia przez mężów. A dzieci kosztują wychowanie.
Prysznic orzeźwiająca z garnka, golenie i gotowy do wyjazdu
O 16:00 jechałem w stronę Costa Rici. …Aby do granicy. Pogoda słoneczna dopisuje. Wieczorkiem już załatwiałem formalności graniczne: emigracja, policja, celnicy, turystyczne okienko, podatek za drogi, ubezpieczenie, kilkanaście kopi i 3 godziny z głowy. Przy załatwianiu urzędnicy oszukują z pieniędzmi, stale nie mają wydać reszty, zaokrąglają do siebie, trzeba uważac. Zbliżyła się 22:00. Odjechałem. Po drugiej stronie trochę szybciej. Wyrobiłem się przed zamknięciem urzędowania o 24:00.

Costa Rica
Zjechałem na nocleg, jak wszystkie TIRy na specjalny plac, 14 km za granicą. Nie skorzystałem z wygód sanitarnych i popędziłem dalej, …by szybciej do Panamy, by odrobić straty czawsowe.
Od 6:00 wyrabiam ledwo ledwo przy mijaniu się z TIRami po krętej drodze. Jadąc pod górkę zauważyłem jak temperatura wody wzrosła. Zjechałem na kawaqłek płaszczyzny przed sklepem. Okazała się, że nie ma przykrywki wlewowej na chłodnicy. Gdzieś zgubiłem po drodze. Znów pech. Całe szczęście, że niedaleko w dolinie było jakieś małe miasteczko. Działo to się 50 km przed San Jose. Jedna sprzedawczyni przyniosła mi wiadro wody i pomogła w rozładowaniu sprawy. Zatkałem szmatą wlew wody i bardzo wolno, bez gazowania, dojechałem do miasteczka wydawało mi się wystarczająco pomocnego w kupieniu przykrywki. To przeważają japońskie samochody i do amerykańskich nie ma części. …Jeden taksiaż doradził żebym pojechał na złomowisko i poszukał sam. Znów wody dolałe, żeby dojechać wolno do złomowiska. Przyszedł mi z pomocą pierwszy własciciel złomowych samochodów i zadzwonił do swojego kolegi. Tamten do innego i znaleźli przykrywkę w slepie z drugiej ręki. Poczekałem i przywieźli mi nową. Całość kosztowała 5.- dolarów i straconego pół dnia.
Jest już dobrze, wyglądająca nowa to nie stara, że się pod ciśnieniem i wstrząsami odkręciła. …Pognałem dalej. Do granicy się dziś nie wyrobiłem. Jechałem do San Isidro pokonując tysiące zakrętów, mgłę, deszczyk tropikalny, junglową scenerię.
O 18:00 zdecydowałem nie jechać dalej. Nocą jest niebezpiecznie jechać po nieznanej drodze. Dużo samochodów i jezdnia zapadnięta momentami na krawędziach i przeplatana czasami szerokimi szczelinami – skutkiem japońskiego trzęsienia ziemi. Za 5.- dolarów zjadłem obiado-kolację (ryż z ważywami, fasolka, mięsko, sałatka z limoniadą własnej produkcji do popicia, do woli. Skorzystałem z prysznicu, TV całodobowo grającej.
Obudziło mnie słoneczko. Jechałem do granicy z Panamą omijając dziury jak ratery wulkaniczne 20 -30 cm głębokości i obwodu kilkudziesięciu centymetrów. Łatwo wykończyć przednie zawieszenie.

Panama
Na granicy szybko zostałem obsłużony po obu stronach. Inny świat, droga z jednopasmowej wskoczyła w dwupasmową. Od razu „Zabawka” poczuła się lepiej i pognała w stronę stolicy. Betonowa nawierzchnia przyspieszyła tempo podrózy. Ale do czasu, kiedy zobaczyłem migającego światła naa motocyklu. Policjant, nie wiem skąd wyskoczył i dogonił mnie. …Od razu: dokumenty proszę, jeszcze nie sprawdził i już zaczyna pisać mandat. Ale musiałem odczekać chwilę, żeby powiedzieć mu, że nie jestem „gringo” tylko z Europy. Wysłuchał, i nawet dał się sfotografować na motocyklu, jak i urzyczył mi kasku i zrobił mi zdjęcie na pamiątkę jak siedzę na policyjnym motorze. Skończył się na miłej rozmowie. Ale musiałem już uważać na znaki, które są rozmieszczone bardzo rzadko przy drodze. Dlatego rzadko, bo ludzie kradną, więc trzeba się wpatrywać na jezdnię by dostrzec znaki ograniczające szybkość i znak, że w pobliżu jest szkoła – zwolnić szybkość do 40 km/godz.
Tak dobrze i szybko mi się jechał, że przegapiłem zjazd do przyjaciela sprzed lat, Amerykanina, który kupił wiele hektarów ziemi by wybudować park zabaw dla młodzieży. Byłem ciekawy postępu w zwariowanym pomyśle. Bob już miał wybudowany jeden dom, doprowadzoną drogę i szalone plany.
…Może w drodze powrotnej wstąpię.
W znanym mi hotelu „Back Packers”, 35 km przed Panama City zatrzymałem by odpocząć i zrobić plan działania na najbliższe dni.

Trochę liczb:
Przejechałem w USA 633 mile (1,055 km)
w Meksyku 1,627 mil (2,710 km)
w Gwatemali 537 mil ( 880 km)
w Salwadorze 429 mil ( 715 km)
w Hondurasie 103 mile ( 170 km)
w Nikaragui 246 mil ( 410 km)
w Costa Rice 386 mil ( 643 km)
w Panamie 420 mil ( 700 km)
Od startu 4,382 mil (7,303 km)

Posted in Ameryka Południowa 2011 | Comments Off on Wieści z trasy

Wieści z trasy

Do Panama City (A)

Jeszcze w Meksyku
Sobota, 12 marca, 2011, siódmy dzień jazdy Z samego rana odwiedziłem Bazaylikę Matki Boskiej Guadalupiańskiej – Królowej Ameryki, mieszczącej się przy placu „De las Americas”. Jest to katolicka świątynia meksykańskiej patronki Guadalupe Virgin. Przy Starej Bazylice (Basilica Antigua) zbudowanej w 1709 roku znajduje się Nowa Bazylika (Basilica Nueva) mogąca pomieścić około 10,000 ludzi, zbudowana w 1976 roku będąc w kontraście z istniejącymi budowlami.
…Pielgrzymów jak zawsze – masa. Byłem świadkiem pokazów jednej z grup, która według starych rytuałów śpiewała i tańczyła na placu przez kilka godzin. Odwiedziłem też plac „Trzech Kultur”: prehiszpańskiej, azsteckiej i kolonializmu hiszpańskiego połączonego z meksykańską. Ostatni raz zwiedzałem te okolice kilka dni po trzęsieniu ziemi w 1985 roku.
Tego dnia zajechałem jeszcze do fabryki „VW” w Puebli, by nawiązać kontakt w sprawie autobusika „ogórka”. Później zboczyłem z głównej drogi na miasto Oaxaca. …5 minut zabrakło do zwiedzenia ruin. Strażnik przy szlabanie nie dał się uprosić na wjazd; zawróciłem na drogę. …Na stacji benzynowej pod okiem strażnika z bronią zasnąłem szybko w „Zabawce”; przejechałem około 800 km. Nadmienię, że stacje benzynowe są strzeżone całodobowo, wyposażone są w pomieszczenia sanitarne dostępne dla podróżników podczas tranzytowych przemieszczeń.

Gwatemala już blisko
Od samego rana myślę o synka Czarki urodzinach, jak spędza swoje święto. …Szosa w Meksyku nie zmienia się, co jakiś czas dziury i nieoznakowane garby (topes) w poprzek drogi dają się we znaki.
Około 50 km przed granicą gwatemalską pech. Wpadłem prawym kołem w wyrwę. Rzuciło samochodem, zaczęło trząść. Stanąłem, gdzie widać było kawałek pobocza. Kapeć. …Rozglądam się wokoło. Pusto z wypaloną trawą i małymi krzakami, górki większe i mniejsze, żar z nieba, i to wszystko na pocieszenie. …Zacząłem odkręcać śruby w kole. …Usłyszałem jakiś głos z motocykla: poczekaj, przywiozę mechanika. …Przerwałem pracę. …Przyjechało dwóch, odkręcili koło i pojechali zreperować. Okazało się, że opona jest nie do zreperowania. …Nowa była, jeszcze na gwarancji …i co mi z tej gwarancji w drodze, kiedy trzeba kupić następną. Kupili, przywieźli, zamontowali. Opona łysa jak moja głowa ale użyteczna. …Jechałem ostrożnie, byle do przodu, wypatrując jakiś warsztat naprawczy. Do granicy niedaleko. Za ostatnie pesa zafundowałem kolację. Kanapki – placki z mięsem z pnia i anansami przywróciły mi humor.
…Odprawa graniczna przeciągnęła się do ciemności. Pozwolono zaczekać do rana na przygranicznym parkingu, by ruszyć dalej. Nie znalazłem otwartego miejsca z oponami; była niedziela. Pierwsza za granicą stacja benzynowa z gwiazdą Dawida, napełniłem koszerną benzyną do końca. Niemiłym widokiem był wywrócony na bok przy krętej górskiej drodze TIR z przyczepą. Przyczyną wypadku było oślepienie przez pojazd jadący z góry.

W Salwadorze
Zauważyłem znak opony na słupie, zajechałem. Mieli jedną w niezłym stanie. Przy tej okazji chciałem zrobić rotację,. Nic z tego, nie można odkręcić dwóch śrób. Zdecydowaliśmy, że na drugi dzień muszę pojechać do specjalnego zakładu, który wyeliminuje usterkę. Gdyby pękła z tyłu, prawdopodobnie stał bym jeszcze w Meksyku.
Rano Pojechałem do specjalisty…Po kilku godzinach mocowania udało się odkręcić dwie zatarte śruby. Okazało się, że przy zakładaniu nowych opon w Phoenix niemyślący mechanik, jak każdy spieszący się w pracy Amerykanin, wkręcił ganem w pośpiechu nakrętki w nieodpowiednią ścieżkę gwintu na śrubie i pod uderzeniem pneumatycznym zakneblował je. Cała przygoda z kołami była niepotrzebna. …Teraz będę mógł szybciej jechać, …a oto mi chodzi. …Rotację kół zdecydowałem zrobić w Panamie przed Południową Ameryką
Jazda po szosie przeplatanej jakościowo nie należała do przyjemności. Częste ostre hamowania przed zmianą jakości nawierzchni dała się weznaki hamulcom. …W jednym momencie gładka szosa wpadała w piaszczysto – kamienistą drogę, w drugim pojawiały się rozsiane często dziury jak wulkaniczne kratery, w innym jakby kawałek nawierzchni był wycięty i przeniesiony w inne miejsce. Wpadało się jednym skokiem w dół aż zęby zgrzytały.

Ach ten Honduras!
Błędem było jechanie do oporu w stronę granicy. Obecnie Honduras należy do niebezpiecznych krajów tak dla turystów jak i dla obywateli. Bieda zmusza ludzi do oszustw i kradzieży, gdzie się da i co się da. Pozatym kraj jest opanowany przez korupcję i narkotyki.
…Szybko zrobiło się ciemno. Na granicy spotkałem trzech podróżników jadących na rowerach. Wszyscy pilnowli jeden drugiego przed wałęsającymi się bez żadnej opieki wyrostkami. Ja dałem pół dolara za pilnowanie „Zabawki” w której nie zamykają się drzwi i nie domykają okna. Przed 22:00, kiedy robiło się pusto, spytałem celników o możliwość przenocowania na granicy, kategorycznie odradzili mi, że nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za uszkodzenia samochodu jak i za kradzież. Otwarcie powiedzieli, że panuje w kraju bezprawie i na granicy też. Nie proponują jazdy nocnej, gdyż zdażają się rabunki samochodów turystycznych. Policja nie urzęduje i nie interweniuje w nocy, boi się band narkotykowych na których nie ma lekarstwa. Kraj jest skorumpowany od strony Pacyfiku. …Szybko musiałem zwinąć się z tego niepewnego miejsca.
…Zajechałem do pierwszego lepszego hotelu. Zajęty. …Słysząc tę odpowiedź, jeden szofer od „Moto-taxi” zaproponował nocleg u siebie gratis, Zgodziłem się. …Zajechałem do jego posiadłości. Bramę zamknął. Pokazał sypialnię gościnną w której znajdowały się porozwieszane hamaki od słupa do słupa. Zrezygnowałem z propozycji. …Przyzwyczajony jestem spać na płaskim podłożu a nie w zgięciu. …W „Zabawce” wysypiam się bez problemu. …Gadaliśmy długo. Okazało się, że Manuel – właściciel tego domostwa jest katolikiem o dobrym sercu, Wychowuje syna starszej córki, która umarła przy skomplikowanym porodzie. Ożenił się z wielodzietną rozwódką, którą mąż zostawił dla innej. Wszystkich kocha jednakowo. Dałem mu 50% wartości noclegowej w hotelu. Uradowany miłą niespodzianką, zawołał zaraz żonę, wskazał mi łazienkę na zewnątrz. …Za kurtyną, pod blachą wziąłem kąpiel na stojąco polewając się garnkiem zimną wodą. Poczułem się od razu żwawiej.
Przespałem planowaną pobudkę o 7:00 rano. …Kiedy Manuel zauważył, że krzątam się koło samochodu, szybko zorganizował śniadanie. Placki z serem i kawa z mlekiem. Musiałem zjeść przynajmniej dwa, czekał. Zapraszał w odwiedziny. …Kilka kilometrów dalej zatrzymałem się przy następnym wywróconym TIRze by zrobić zdjęcie. Patrzyłem jak młodzieńcy wyrywają trąbkę pneumatyczną nie zwracając uwagi na karabiny w rękach stojących policjantów. Kiedy pokazałem ten widok grabieży jednemu z nich usłyszałem odpowiedź: „Co, mam go w kajdanki zakuć za to?”. …Zrozumiałem sytuację i pojechałem.

W Nikaraguii
16 marzec, środa. Odpocząłem na granicy nerwowo. Nie musiałem bać się o ekwipunek w środku „Zabawki”. Uśmiech na twarzy granicznych urzędników rozładowywał atmosferę czekania na szybsze załatwienie. Do odwiedzenia przyjaciół sprzed lat zostało kilka godzin jazdy. Pogoda wspaniała, droga równa, humor dopisuje, nic nie może się przydażyć. …Nie może?!…
…Około 100 km od dłuższego postoju zobaczyłem nagle jak wskaźnik temperatury zbliża się szybko do czerwonych kresek. Coś nie tak. …Zatrzymałem się natychmiast na poboczu. Zajżałem pod maskę i słyszałem jak syczy gdzieś wydobywający się płyn w górnej części chłodnicy. Plama na piachu. Wlałem zapas płynu.
…Podjechałem do przodu i zatrzymałem się za skrzyżowaniem dróg jakiejś wioski. …Widząc unoszącą się parę przybiegło dwóch młodzieńców i wskazali mi warsztat mówiąc – naprawimy. Podnieśli maskę i decyzja padła z ust szefa mechanicznej grupy: „wyjmujemy chłodnicę”. Zamurowało mnie. Ledwo skończył się jeden problem, a zaczął się drugi. …No cóż, nie miałem wyjścia, Wyjeli chłodnicę. …Dziś jest za późno na zawiezienie do naprawy, jutro taniej i lepiej. Mam bezpieczne miejsce na nocleg. …Stało się to 10 km przed większym miastem – Esteli.
Zobaczymy co nowego przyniesie następny dzień.

17 marzec, czwartek….Po popłudniu zobaczyłem chłodnicę z nową metalową częścią. była ręcznie dorobiona z kawałka blachy. Na oko wyglądała podobnie. …Po godzinie 15:00 wyjechałem na próbną jazdę. …Nie zauważyłem nic złego. …Następny nieprzewidziany wydatek i następny problem z głowy.
…Pod wieczór zdążyłem dobić do starych znajomych sprzed lat mieszkających w Tipitapa. Radość ze spotkania. Czuję się tu jak w rodzinnym gronie. Mam dostęp do internetu, pokoik i lodówkę z różnymi napojami.
Zatrzymałem się do następnego dnia.

Trochę liczb
Przejechana odległość: – USA 633 mile (około 1,055 km)
– Meksyk 1,627 mil (około 2,710 km)
– Gwatemala 532 mile (około 880 km)
– Salwador 425 mil (około 715 km)
– Honduras 103 mile (około 170 km). Ogólnie od startu 3,320 mil (około 5,530 km)
11 dni w podróży, przedciętna dawka dzienna – 302 mile (około 505 km)
c.d.n.

Posted in Ameryka Południowa 2011 | Comments Off on Wieści z trasy