Wieści z trasy

WENEZUELA (a)
Do Caracas

Po załatwieniu formalności wyjazdowych z Brazylii zatrzymałem się w pasie międzygranicznym, który ozdabiają maszty z flagami państwowymi i popiersia bohaterów narodowych: Sama Martina i Simona Boliwara. Tam wykorzystałem polski paszport na 30 dniową wizę. Posiadacze paszportu amerykańskiego obecnie płacą 40.- USD za wizę do Wenezuelii.
Zadowolony z szybkiego obrotu sprawy na policji zostałem przyhamowany przy formalnościach celnych. …Tu wymagali kopie wszystkich dokumentów (paszport ze zdjęciem i wbitą wizą, rejestracja samochodu, tytuł własności, prawo jazdy międzynarodowe, ubezpieczenie samochodu, ubezpieczenie własne i opłata drogowa). Nie było możliwości zrobienia kopi na granicy i trzeba było wrócić się do Brazylii kilka kilometrów. …Młode urzędniczki po sprawdzeniu kopi dopatrzyli się, że nie mam ubezpieczenia na Wenezuelę. …Zmuszony byłem pojechać do najbliższego miasta Santa Elena odległego o kikadziesiąt kilometrów. Paranoja!!! …Sprzedają tylko roczne ubezpieczenia na pojazdy nie zależnie jak długo będzie się w kraju. …I tak 200.- USD wydałem dodatkowo.

…Po zatrzymaniu się w hotelu „Anaconda” zafundowałem sobie na kolację arepę z serem. Jest to typowa potrawa wenezuelańska, którą pierwszy raz sprubowałem trzydzieści lat temu. Serwowana jest w postaci okrągłej bułki z mąki kukurydzianej wyprużnionej z ciasta i wypełnionej według życzenia konsumenta (przeważnie serem, kurczakiem, mięsem, wędlinami lub ważywami). Czasami dodatkowo podpieczona na zgrzewarce.

…Zapaliło się światełko rezerwy, zjechałem na stację i stanąłem w kolejce. …Szok! …litr benzyny kosztuje 1.4 centa amerykańskiego. Poza tym pracownik zaokrąglił sumę bez centów dodatkowych. …Nie, nie pomylił się, tu kosztuje benzyna 100 razy mniej niż butelkowana woda. …Nie do wiary. Raj dla podróżników i ciężarowych samochodów.
Możliwie dobra droga pomogła osiągnąć Upata bez odpoczynku. …W Guayana przeprawiłem się promem przez rzekę Orinoco wśród 70 innych pojazdów oszczędzając „Zabawkę” objechania okrężną trasą. Kilkadziesiąt minut – tyle trwała przeprawa i rozmowa z ciekawskimi pasażerami na temat wyprawy „Zabawką”. Jeden kierowca, podniecony osiągnięciami „Zabawki”, zadeklarował się w pilotowaniu do następnego miasta z zaproszeniem na obiad, lecz po kilku kilometrach zniknął mi z oczu; widocznie zmienił zdanie. …Zwolniłem i jechałem uważniej wypatrując doły i urwiska.

…Po drodze rzucały się w oczy dużych rozmiarów afisze z hasłami przywódcy narodowego – Hugo Chawesa: „Ojczyzna, Socjalista albo Śmierć!”. Jak za dawnych czasów komunistycznych …propaganda na całego. …Zauważyłem na szosach niesamowite ilości starych, klekoczących, podrdzewiałych, poobijanych amerykańskich 8-cylindrowych krążowników szosowych. …Nic dziwnego, benzyna tańsza od wody. To było odpowiedzią dla mnie na znikające szybko z szos tych amerykańskich samochodów. …Jak kiedyś Urugway wygądał jak skansen samochodów zabytkowych z epoki „Forda-T”, dziś Wenezuela jest śmietnikiem złomu amerykańskiego. …W Stanach Zjednoczonych niewiele ich jeździ po drogach, odpucowanych i lśniących przez kolekcjonerów, aż miło popatrzeć.

Przed Caracas zdecydowałem odwiedzić port Caraballeda w okolicy La Guardii, który był kiedyś bazą kilkunastodniowego pobytu s/y „White Eagle”, okrążającą razem ze mną świat. …Dotarłem tym razem do „Yacht Clubu” od lądu. …Niestety, nikogo pod polskim nazwiskiem nie spotkałem. Kilka jeszcze lat temu, kilku Polaków trzymało swoje jachty w klubowej marinie. …Jeden Czech, stary członek klubowy, widząc mój samochód stojący na klubowym parkingu niedaleko kei i słysząc mój kłopot, zabrał głos, proponując mi towarzystwo do następnego dnia. …Bosman klubowy pozwolił na wydzwanianie pod numery, które wiozłem z sobą. …I tak przez Ambasadę R.P. dotarłem do pani Justyny – prezeski Stowarzyszenia Polonijnego. …Zadzwoniłem i umówiłem się na następny dzień.
Jeszcze tego dnia z Iwanem popływałem przez kilka godzin razem jego 11 metrowym jachtem s/y „Zelony Dwor” przy brzegu Morza Caraibskiego. Powiedział mi, że czuł się z Polakami jak w jednej rodzinie. …Wieczorem kolacja i nocleg w domku nadmorskim, gdzie poznałem żonę i dzieci. Mieliśmy wspólny żeglarski temat….Z wdzięcznością zadedykowałem mu książkę w której opisałem przygodę huraganową na Pacyfiku podczas rejsu wookołoziemskiego. …Miłe przyjazne, niespodziewane spotkanie zostawiło niezapomniane wspomnienia. Żegnaliśmy się z godzinę, …Iwan nie mógł się nagadać.
…Dojechanie pod wskazany adres prezeski zajęło mi parę godzin, choć w linii prostej jest kilkanaście kilometrów. …Justyna, z Polski wspaniała dziennikarka, zrobiła oczy kiedy zobaczyła mnie w drzwiach. Spodziewała się telefonu, gdyż nie wierzyła w moją jazdę na azymut. …Po prostu, udało się. …Przepraszała za mały bałagan. Lecz jak się wychowuje samej 5 letniego Piotrusia, to nie można czasami nadążyć ze wszystkim. …Zamknąłem jedno oko i drugim widziałem tylko ład i porządek.
…Kawka i pytanie co potrzebuję. …Nie ma problemu z zatrzymaniem się, tylko mały problem z garażem, gdyż na ulicy parkowanie niebezpieczne. …Razem ustaliliśmy szybko plan działania. …W pierwszej kolejności odwiedzenie jeszcze żyjącego kombatanta wojennego, jedynego przedstawiciela Rządu Polskiego w Londynie, pana Feliksa Żubra (90 latka), znanego mi od ponad 30 lat. …Po to przecież specjalnie jechałem do Caracas. …W drugiej kolejności wizyta w Ambasadzie R.P.

Spotkanie z Feliksem Żubrem
Pod podanym adresem okazało się, że nie słyszano o pacjencie z takim nazwiskiem. …Kiedy zrezygnowani opuszczaliśmy miejsce podjechała karetka pogotowia i pytała się nas o jakiś adres. Justyna z ciekawości zapytała do kogo jadą, a ci pokazali wezwanie z nazwiskiem. Okazało się, że gnali do pana Feliksa na reanimację. …My za nimi ledwo się wyrobiliśmy. …Ale traf.

Gdy dotarliśmy pod drzwi pokoju, pan Felix Żubr zaczął oddychać. …Ulżyło mi. Nie ważne było jak długo czekałem, ważne, że mogłem zamienić kilka słów. …Z początku nie kojarzył sobie z kim rozmawia, lecz po pewnym czasie załapał i zaczął mówić do rzeczy. Stwierdziłem, że był to ostatni dzwonek na spotkanie. …Podzieliłem się swoją misją i zapytałem gdzie znajdują się jego pamiątki wojenne i materiały z czasów II wojny światowej. …Żeby wyszedł na miasto trzeba mieć pozwolenie żony lub dzieci. Więc zadzwoniłem do żony i umówiłem się z Haliną, …wyrazi zgodę. Pozostało mi tylko telefonicznie lub elektronicznie dowiedzieć się jak się sprawy potoczyły.
Szkoda żeby tę sprawę zaprzepaścić. Byłaby to niesamowita strata w poznaniu historii z czasów II wojny światowej jak i po jej zakończeniu. …Jestem przekonany, że pan Żubr miał największe zbiory dotyczące okresu wojennego, podobnie jak śp. Jerzy Skoryna w Meksyku. …Trzydzieści kilka lat temu pomagałem nalepiać w Caracas, podczas nocy, plakaty antykomunistyczne treści: „Komunizm jest gorszy niż rak”. Pamiętam, jak on z pełną wiarą powtarzał, że ten twór komunistyczny rozleci się. Nie wierzył w jego dalsze przetrwanie.
…Tylko polski żołnierz znał siłę tamtego systemu, nikt inny nawet nie myślał o rozpadzie „silnego” Związku Radzieckiego, nie wierzył, gdyż nie był tak blisko pomiędzy radzieckimi żołnierzami jak Polacy w których nigdy nie zagasło zwycięstwo nad wspólnym wrogiem. To oni powinni być szczególnie okryci specjalną opieką rządową do końca życia a nie poniwierać się na starość.
Często wspominam wypowiadania ich uczuć i przewidywań co do rozlecenia się komunistycznego systemu, który był jak trojański koń na drewnianych nogach. W wierze zwycięstwa nad komunizmem żołnierze działali wśród Polonii przewodząc w różnych polonijnych klubach. Reprezentując weteranów i kombatantów wojennych, tacy jak znani mi prezesi polonijni: Jerzy Skoryna w Meksyku, Adam Praun w Gwatemalii, Feliks Żubr w Wenezueli, Tadeusz Czarnobrywy w Argentynie, Jan Pszczólkowski w Chile, Jan Klacewicz w Brazylii, Julian Augustyński w Urugwaju, Leon Michalski w Costa Rice czy Leon Ejsak w Australii i Stanisław Panek w Nowej Zelandii trzymali Polonię razem jak jedną rodzinę. Chwała im za to.

Wizyta w Ambasadzie R.P.
Po zaliczeniu wizyty u pana Feliksa Żubra, czyniącej mnie szczęśliwym, czas pozwolił na złożenie wizyty w polskiej placówce konsularnej.
…Choć było już późno odczułem, że przyjazna atmosfera polskiej placówki w Caracas nie zmienia się od lat. Pamiętam przyjacielskie przyjęcie podczas rejsu dookoła świata s/y „Biały Orzeł” 15 lat temu, kiedy wspólnie odbyliśmy krótki rejs po Morzu Karaibskim. …Myślę, że to dzięki rozsądnym głowom, które piastują tam stanowiska. …Tu zapomina się o niemiłych poprzednich odwiedzinach innych placówek. …Wciąż dźwięczy mi w uszach powiedzenie ojca: „są ludzie i ludziska”.
…Miła pani konsul Patricja od spraw kulturalnych przyjęła mnie kawą na tarasie wśród kwiatów. …Poruszyłem mi pilny temat weteranów. Była wielce zaskoczona moją misją i zadowolona jednocześnie z poznania się. Z atencją pogratulowała, że podjąłem się tego wyzwania. …Tak, to prawda, lecz kilka lat za późno realizuję to co polskie konsulaty powinny zrobić wcześniej. …Ktoś „coś” przegapił… Doszliśmy do wniosku, że lepiej późno niż wcale.
…Zadowolona była, że z Justyną – prezeską Polonii Wenezuelańskiej będzie mogła odwiedzić nestora polskich kombatantów, wielce zasłużonego dla Polonii Feliksa Żubra. Ciekawe zbiory jakie posiada pan Felix byłyby zastrzykiem wiedzy z czasów wojennych dla czekającego na takie trofea wojenne Muzeum A.K. w Krakowie. …Będę trzymał kciuki za powodzenie wydobycia choć części zbiorów jak i za współpracę pomiędzy Polskim Konsulatem a Stowarzyszeniem Polonijnym.

…Miłym zaskoczeniem było dla mnie udzielenie lokum by wypocząć i nadrobić elektroniczną korespondencję. Myślę, że inne placówki dyplomatyczne powinny wziąść przykład z placówki w Caracas. Wtedy będziemy czuć jedność a nie obcość w stosunkach pomiędzy sobą gdzie byśmy się nie znajdowali.

Serdeczne Pozdrowienia z Caracas!
– Jędrek

Posted in Ameryka Południowa 2011 | Comments Off on Wieści z trasy

Wieści z trasy

BRAZYLIA (c)

Od Belem do Manaus
Jadąc ulicą przy wodzie zatrzymałem się psim swendem przed budunkiem portowym z którego odbijają promy w głąb Amazonki. Przyciągnęły uwagę statki stojące przy kei. …Więc to tam pomyślałem sobie.
…Ledwo co zamknąłem drzwi samochodu obstąpili mnie naganiacze turystyczni. Zorientowali mnie, że prom odpływa jutro i mogę płynąć razem z samochodem. Odpowiadało mi to. …Lecz oczy zrobiły się wielkie gdy usłyszałem cenę.
…Jeszcze nie było późno, podjechałem do następnego terminalu. …Miejsca są ale zabierają bez samochodu. …Szybko ściemniało i zostałem na noc w środku ogrodzenia portowego pod strażą. …Sprawdziłem swój zasób pieniężny i doszedłem do wniosku, że jakbym nie liczył to mam za mało na przedostanie się do Manaus do którego muszę dobić za wszelką cenę, by lądem pojechać dalej.
Następną alternatywą dobrnięcia do Wenezuelii było przedostanie się do Manaus drogą „Transamazonią” biegnącą ze wschodu na zachód. Lecz po przestudiowaniu drogowych warunków nie mogłem sobie pozwolić na morderczą podróż „Zabawką”. Odłożyłem ten plan na przyszłość, …może z synem Cezarkiem skuszę się wykonać tę eskapadę. Byłaby napewno większym wyzwaniem niż obecna.
Inna alternatywa to przedostanie się promem do Macapa w stanie Amapa by dalej drogą pojechać do Guiany Francuskiej. Hamulcem wykonania tej idei jest okres deszczowy w którym czerwono gliniasta groga jest nie przejezdna dla ruchu kołowego. Znam te warunki ślizgające podczas niewielkiego deszczu z poprzedniej wyprawy „garbusem”, kiedy jechałem na skróty z Rio. Samochód ślizgał się na boki ale nie do przodu. Musiałem zrezygnować z jazdy, prosząc przypadkowych ludzi o wypchanie samochodu z pobocza na powierzchnię czerwonej drogi by ostrożnie wrócić na asfalt.
…Środa, 10 sierpień, 8:00 rano.
Zaparkowałem samochód przed frontem portowego budynku, odmówiłem zdrowaśkę i wszedłem do środka spróbować załatwić transport Amazonką do Manaus. Strażnik zapytał mnie gdzie idę, na to ja pewnie – „jestem umówiony z kapitanem promu – Seniorem Tadeo”. …To samo powtórzyłem oficerom na promie. Nieśmieli zapytać w jakiej sprawie, powiedzieli mi, żebym poczekał do 10:00.
Godz. 10:00. Zjawił się kapitan i ze srogą miną zaprosił mnie do kabiny biurowej. …Cierpliwie wysłuchał mój powód zjawienia się na promie i wyksztusił: … niestety, nie mogę nic pomóc. …Po chwili ciszy zapytał, co to za samochód, …gdzie stoi? …– Na ulicy, przed wejściem. …Wyszliśmy w ciszy. …- To ten, …z napisami? …Tak. …Poczekaj. Sięgnął po notes, zadzwonił gdzieś jeszcze (rozmawiał długo) i …mięknął w głosie. …Wyczułem sprawę rozwiązaną. …Za zniżoną cenę, bez pokwitowania …asystował mi przy strzeżonej bramie przez żołnierzy, bym podjechał na dziko pod stojący przy kei wielki biały catamaran. …Jeszcze nie ochłonąłem z emocji a problem zniknął. …Tak, zniknął, …znalazłem się na liście wśród pasażerów.
Gdy poziom wody podniósł się, wjechałem po deskach do środka i zaparkowałem pomiędzy towarami, którymi zawalona była cała ładownia. Otrzymałem uwagę, żeby promu już nie opuszczać. …Tego dnia obiad i kolacja była gratis.
Wielki prom z Belem do Manaus odchodzi tylko raz w tygodniu i pasażerów jest zawsze więcej niż miejsc. Poczułem się wyróżniony widząc siebie, jak w ulu pszczołę, pomiędzy setkami pasażerów, którzy płynęli do swoich osiedli dżunglowych. Podobnie jak do Iquitos w Peru do którego dopłynąłem z braku lądowego połączenia. …Druga przygoda na tej samej rzece. Jedna z prądem rzeki w Peru z Puccallpa, druga pod prąd w Brazylii z Belem. Inny prom, inni pasażerowie, inne zwyczaje, inny język.
…Miałem do wyboru; wynieść materac z samochodu i spać na pasażerskim deku lub wracać na noce do „Zabawki”. Wybrałem drugi wariant. Poziom z towarami był pod okiem oficera gospodarczego i on otwierał mi drzwi kiedy potrzebowałem. Cieszył mnie ten układ bo nic nie musiałem wynosić z samochodu. Znajdowało się miejsce ze stolikiem na posiłki i pisanie. Nikt nie wiedział na jakiej zasadzie płynę i wszyscy z obsługi byli przyjacielscy. Kilka dodatkowych słów po portugalsku umilały moją hiszpańską konwersację.
…Syrena (3X). Wszyscy stali na piętrach promu przy barierkach jak i ci na lądzie wymachując rękami, chusteczkami czy kwiatami. Wyglądało bajecznie, Brazylijki i Brazylijczycy lubią ubierać się kolorowo. Wesołości dodawała muzyka z głośników rozmieszczonych przy kei. …Było popołudnie, prom odbił bezszelestnie powolutku od portowego doku zataczając wielkie koło od wschodu by wpłynąć w jedną z odnóg amazońskiej delty. …Widok portu i całego zabudowanego nabrzeża malał z minuty na minutę.
Jedni stali i czekali aż widok portu zniknie z oczu, inni byli zajęci zakwaterowaniem i rozmieszczeniem swojego dobytku na piętrach. …Wiszących różnej wielkości i koloru hamaków przybywało z minuty na minutę. Po godzinie grupa pasażerów odwiedziła salę barową by odprężyć się przy piwku i pozbyć wyjazdowych emocji.
Kilka dni przeleciało szybko. W dzień umilała podróż muzyka z baru, wieczorami amatorska na najwyższym deku przy akompaniamencie gitar i regionalnych piosenek. …Z pasażerów zaprzyjaźniłem się ze Szwedem Hansem i Brazylijczykiem Diomarem. Pierwszy 87 letni biker-emeryt na motocyklu Honda Shadows, drugi producent filmowy na Yamaha. Mieliśmy wspólny temat, ofiarowałem Diomarowi zadedykowaną przez nas dwóch książkę „Raz za razem dookoła świata” w której przedstawiłem swoje zmagania podczas okrążania globu Harleyem. …Nabrali do mnie szacunku, nawet pytali mnie się o porady co do niektórych spraw.
Jak zleciały dnie?
…W upalne godziny na barowym deku korzystaliśmy z pryszniców rozmieszczonych po dwóch stronach. …Ciekawym zwyczajem było rzucanie toreb z różnościami, przeważnie z ciuchami. W wąskich miejscach Amazonki podpływały na czułnach matki z dziećmi a czasami i same dzieci zbierając pływające prezenty, kołysające się na falach kilwateru zostawionego przez prujący katamaran. Wyglądało to jak po zakończeniu jazdy figurowej na lodzie zawodnicy robili koło na tafli lodowej w celu pozbierania kwiatów rzutami z publiczności. …Zauważyłem jak jednym dziadkiem opiekowały się małe wnuczki, obmywając mu nogi co dzień i wcierając krem. Twarz jego była spokojna czując szacunek w rodzinie i nieosamotnienie. …Ciekawostką dla mnie było podpływanie przez młodzież na czułnach i zaczepianie się hakami za wiszące opony z boku kadłubu. Taka jazda na dziko trwała czasami po kilka godzin. Następnie spływali z prądem do swoich przybrzeżnych wiosek. …W cieple wieczów młodzież tańczyła w rytm samby na barowym deku wypijając niezliczone ilości piwa. Małe kilkuletnie dziewczynki matki ubierały w skąpe sukieneczki ucząc je ruchów w rytm brazylijskiej muzyki. Wszystko z myślą o powodzeniu w przyszłości.
…W połowie trasy kapitan zarządził dłuższy postój na zwiedzenie miasta Santarem. Wykorzystując ten czas pojechałem motor-taxi do centrum i uzupełniłem przy okazji elektroniczną korespondencję, zrobiłem dodatkowe zakupy i najadłem się w końcu do syta. …W pewnym momencie na mijance podczas nocy zbliżyły się do siebie dwa statki płynąc przez jakiś czas razem, burta przy burcie przy zapalonych kolorowych lampkach umieszczonych na górnym doku od dziobu do rufy. Można było wymienić kilka słów z sąsiadami statku, posłuchać muzyki. Wyglądało to na jakąś turystyczną fiestę. Wzosząc toasty po obu stronach powoli każdy statek wrócił na swój kurs. …Dobijając nocą do jakiegoś portu, na kolejny przeładunek towarów, w ryku syren i wystrzelonych z rakietnicy kolorowych fireverków przywitano nowych pasażerów. …Udzieliłem wywiadu dla TV brazylijskiej.
Ostatni dzień. Wszyscy zaczęli pakować się, pokłady pustoszały z hamaków. Jedni już spakowani wynosili na dłół swoje bagaże, inni siedzieli na nich i czekali na opuszczenie katamaranu. …Do Manaus dobiliśmy nocą. Ci co nie mieszkali w mieście mogli pozostać do rana. …Wykorzystując dogodny poziom wody wyjechałem „Zabawką” i przenocowałem na portowym parkingu.
Ostatni odcinek drogi
…Nie wypuścili z na miasto bez opłaty portowej. Starym zwyczajem pojeździłem i pochodziłem po mieście robiąc zdjęcia. W oczy rzucił się budynek Opery-Amazonia ze swoją kopułą na dachu. Manaus kilkuset tysięczne miasto z wielopiętrowymi budynkami ma w sobie styl życia biedoty. Ludzie stołują się w przyulicznych barach na kółkach, niektóre ulice są zamknięte dla straganów. Ruch niesamowity. Zatrzymałem się w hotelu „Kristal” by doprowadzić siebie do wyglądu po kilkudniowym pobycie na statku, gdzie wszystko było niewygodne.
Z rana wyjechałem na drogę. Do przejechania ostatnie 1000 km na ziemi brazylijskiej. Azymut – Boa Vista, większe miasto na szlaku „BR-174” do Wenezueli. Jechało mi się z początku bez przeszkód po równym asfalcie. Tak ciągnęło się do granicy stanu z Parainą. …Po kilku kilometrach droga stawała się coraz bardziej wyboista w postaci wyrw, dołów przypominających księżycowe kratery. Szybkość jazdy zmalała do piechurowej. Nakręciłem się kierownicą za wszystkie czasy, z nosem na szybie, uważając by nie wpaść w wyrwę o kańciastej krawędzi. W dodatku żar z nieba i bezruch powietrza potęgował wysiłek jazdy. Jadąc pamiętałem o przecięciu drogi przez równik, i wypatrywałem jakiś znak z tym związany. …O niemal bym nie przejechał tego geograficznego miejsca. Rozglądałem się na boki. …Zauważyłem, że po lewej stronie drogi jakiś kamień wystawał z trawy. Podjechałem. Żałosne miejsce, zaniedbane, zarośnięte, przez nikogo nie czyszczone. Skała z wmurowaną wskazówką pokazującą strony świata w postaci liter trudnych do zobaczenia wśród wysokiej wyschniętej trawy. …Większość przejeżdża obojętnie nie zauważając tego ciekawego punktu na ziemi.
Po minięciu równika zaczęła się gehenna. Dół za dołem obok dołu. Nie dałem rady wywinąć. Wpadłem w jeden. Wynik – pęknięta felga! Zmieniłem koło na zapasowe. Po godzinie jazdy złapałem następny kapeć. Nie miałem drugiego zapasu. …Strata kilku godzin na naprawę skróciła dzień jazdy. W wiosce Equador znalazłem mały warsztat naprawczy całodobowo otwarty. Żeby być pewnym koła wzmocnłem oponę wkładając do środka dętkę. Tam też w spokoju zostałem na noc. Z rana posiliłem się w prowizorycznej restauracji z której korzystają kierowcy ciężarowych samochodow. …Dalsza w napięciu jazda ciągnęła się przez następne300 km. …Wielka ulga, kiedy pojawił się asfalt pozwalający zwiększyć nieco szybkość. Doły były płytsze i rzadziej występowały. …Przednie zawieszenie zaczęło dawać znak o sobie przez stuki w przegubach podczas pokonywania nierówności.
…Do Boa Vista dojechałem wyczerpany. Miałem to co nie chciałem: Wymianę koła, żar z nieba, brak powietrza, wilgoć, gorąco dokoła i bez kawałka cienia. …W zajeździe tirów odpocząłem i zrobiłem oględziny samochodu. …Po za kołem nie zauważyłem zewnętrznych zmian. …Spotkałem tam ciekawego 74 letniego podróżnika Walkera z Niemiec, który podróżuje samotnie od lat po Południowej Ameryce toyotą „Land Cruiser”. Przy kawie z niemieckiego opakowania dowiedziałem się od niego o wielu ciekawych drogach przejezdnych nie umieszczonych w turystycznych mapach.
Ostatnie 100 km – droga z asfaltem najlepszej jakości doprowadziła do granicy. Odprawa przebiegła szybko. Opuszczając Brazylię czułem niedosyt wrażeń. Jeszcze tu wrócę, gdyż w tym największym kraju Południowej Ameryki zostało dużo miejsc do poznania. …Znalazłem się w pasie pomiędzy dwiema granicami: brazylijską i wenezuelańską.
Zasyłam graniczne brazylijskie Pozdrowienia.
– Jędrek

Trochę cyferek:
Spędzonych dni w Brazylii – 42
Przejechanych w Brazylii – 5,359 mil (około 8,935 km)
Od wyjazdu z domu – 20,818 mil (około 34,700 km)
Z Cartageny, Kolumbia – 16,359 mil (około 27,265 km)
Wydanych na benzynę w Brazylii – 1550.- USD
Wywiadów: w TV – 4, radio – 3, gazetach – 3
Amazonką – około 1500 km
Złapanych gum – 2
1 litr benzyny – około 1.75.- USD
W tym czasie 1.- USD = 1,55 Raias

Posted in Ameryka Południowa 2011 | Comments Off on Wieści z trasy

Wieści z trasy

Dalej, …na północ Brazylii
…Jeszcze nie wyleciało z pamięci celebrowanie urodzin, które było polonijnym prezentem dla mnie tam, gdzie jeszcze nie byłem. …Zwiedziłem „Fortyfikację miasta” podziwiając od strony wody Rio de Janerio ze słynną plażą Copacabaną. …Udałem się wysokogórską kolejką na „Głowę cukru” zachłystując się widokiem pięknego miasta i lądującymi samolotami od strony wody wyglądającymi jak zabawki lecące w przełęczy pomiędzy budynkami a górami, zwłaszcza po zachodzie słońca.
…Zmęczeni miejskim turystowaniem zatrzymaliśmy się w restauracyjce zajadając się „hot dogami” przyrządzonymi po brazylijsku. Były to podłużne chrupiące bułeczki, a w środku znajdowały się: dwie kiełbaski o różnym smaku, okrągłe jajeczko japońskich kurek, fasolka, pomidory, ogórki, groch, rodzynki, oliwki, posiekana kapusta, cebula, keczap, musztarda czy majonez do wyboru, do popicia napoje butelkowe. Wszystko w jednej cenie. …Była tego fura, z trudem usta otwierałem by ugryźć. …Mniam, mniam, palce lizać.
…Półmetek w Novej Vicosie
Po opuszczeniu Rio de Janerio, znalazłem się spowrotem na drodze „BR 101”. …Do dłuższego odpoczynku około 1000 km.
Jadąc przez stan Spirito Santo ze stolicą Vitorią czułem się jak na urlopie. Z jednego boku biała plaża z błękitną wodą z drugiego bananowce i mango zachęcały często do zatrzymania na relaks. …Zrobiło się nagle szaro, przerwałem jazdę, zjechałem na nocleg, gdyż jazda nocą w Brazylii jest bardzo ryzykowna. Młodzi kierowcy ciężarówek pędzą jak nakręceni pomijając często zasady ruchu kołowego zapominając, że jest jedno życie. Nie raz zjeżdżałem na pobocze by uniknąć czołowego zdeżenia z wariatami jezdni. Osobowy samochód dla nich to żadna przeszkoda.
…Do rezydencji mojego przyjaciela od lat – kapitana jachtowego Wacława Matuszewskiego dojechałem po południu. Ostatni odcinek, to droga boczna odchodząca od szosy stanowej ciągnąca się przy oceanie o wspaniałej nawierzchni i migającym niebieskim lustrem wody pomiędzy palmami. Podobny widok widziałem w Kostaryce jadąc przy Morzu Karaibskim. …Aż chciało się zjechać i wykąpać.
Nova Vicosa to młode miasto na końcu drogi „698” prowadzącej z Mucurii. Niegdyś wioska rybacka, dziś wczasowo-weekendowa miejscowość zapełniająca się turystami z odległych miast. Magnesem są: minimalne wachania temperatury (25-30 st. C), znikome opady deszczu, spokojna ciepła woda z małymi odpływami i przypływami, białe plaże, niebo bezchmurne i świeże potrawy z owoców morza jak i różnorakie owoce lądowe. Jest to miejsce ekologicznie czyste, bez przemysłu i wielokondygnacyjnych hoteli. Wspaniałe miejsce do relaksu i regeneracji siły wśród przyjacielsko ustosunkowanych do turystów tubylców.
…U Wacława czułem się jak na wczasach.
Tam znalazłem czas i miejsce na przepakowanie swojego ekwipunku i lekki remont „Zabawki” przed najdłuższym i najtrudniejszym odcinkiem (gdzie djabeł mówi dobranoc) na północ do Belem by drogą wodną na barce po Amazonce przedostać się do Manaus i pojechać przez Boa Vista do Wenezueli. …Ciuchy uprane, prowiant uzupełniony, korespondencja wysłana, „Zabawka” po przeglądzie czekała na wyjazd w „siną dal”. …Ostatniego dnia odwiedziny w studio radiowym i kilka fotek ciekawszych miejsc miasteczka.
Wyjechałem z myślą, że tam wrócę. Było wszystko to co lubię: spokój dookoła, bez pośpiechu, zieleń, ciepła pogoda, plaża, woda, ryby, świeże owoce i uśmiechnięci ludzie.

Ostatnie długie odcinki przed Amazonką.

…Wróciłem na drogę „BR 101” by pomknąć na północ. Pogoda od tygodnia bez zmian, lazurowe niebo, ciepło i lekki wiaterek. Docelowe miasto – Belem osiągnąłem po przejechaniu kilku tysięcy kilometrów. Nie martwiłem się o jedzenie, miałem kanapki, ciastka swojego wypieku i sok owocowy przyszykowany przez gosposię. …Po długim odpoczynku u Wacława nie czułem zmęczenia. Pół dnia zleciało piorunem. Minąłem wywróconą ciężarówkę, którą czyściły bezkarnie z worków cebuli grupy ludzi z pobliskich zabudowań.
Z upływem czasu jazda stawała się wolniejsza spowodowana dziurami w asfalcie. Szybko zjechałem na nocny postój oszczędzając zawieszenia.
Wczesnym rankiem znalazłem się na drodze wywijając szosowe slalomy. …Z boku drogi sępy już obrabiały potrąconego osiołka. O mało co bym rozjechał kilka leniwych i ciężkich ptaków z przeżarcia. …Ledwo się wyrobiłem mając w pamięci sprzed lat lekkie puknięcie ptaka, które skończyło się na zbiciu lampy.
Przejeżdżając po drodze przez większe miasta jak: Salvador, Maceio, Recife, Natal, Fortaleza, zostawiałem na kliszy ich ciekawsze widoki na pamiątkę. Miały jadną wspólną cechę: bezplanowe zabudowanie starszych i biedniejszych dzielnic, gdzie łatwo się zgubić i nowoczesne budynki z szerokimi ulicami będącymi wizytówką handlowych centrum. Miasta z grupą nowoczesnych wieżowców znajdowały się od siebie o kilkaset kilometrów. Pomiędzy miastami oczy nasycały się widokiem egzotycznej roślinności, gdzie nisko rosnące palmy o szerokich liściach podobne były do wielkich liści paproci opisywanych w „W pustyni i puszczy” Henryka Sienkiewicza.
Dzienną dawkę zaliczałem swobodnie „Zabawką” jadąc przeciętnie około 100 km / godz. …Jadąc w pobliżu Atlatyku, nabrałem chęci do zjechania na plażę, by wykąpać się i odpocząć. Szybko zmieniłem zdanie. Dziurawa i kamienista droga w miasteczku Aracati zawróciła mnie z drogi, pomimo gorączki. Nie mogłem… „Zabawka” zgrzytała wpadając z dołu w dół, …w głowie trzeszczało i …zęby bolały. …Zaczęły dawać znać o sobie hamulce.
Przed Belem masa kóz pasła się w przydrogowych rowach bez opiekuna. Trzeba było uważać by nie potrącić brykających i wpadających na szosę z nienacka małych kózek.
Im bardziej na pólnoc tym trudniej o zatrzymanie się na noc. Stacje odległe od siebie w niezabudowanych okolicach, zamykane są o 22:00. Na niektórych występowały muzyczne zespoły i szalała cała wioska. Dziewczyny chodziły parami wzdłuż szosy z nadzieją spotkania kogoś odpowiedniego. Strach było zatrzymać się. Wszystko wydało się obce. …Ludzie bujali się na hamakach zawieszonych pomiędzy drzewami rosnącymi niemal na drodze. Dzieci, pomimo późnej pory bawiły się i siedziały na asfalcie w niebezpiecznej odległości.
…Jechałem i jechałem z nadzieją, że znajdę wkońcu odpowiednie miejsce na odpoczynek. …I tak zeszło mi do pierwszej w nocy. …Nagle oświetlony plac, restauracja i sporo tirów stojących zasugerowały zatrzymanie. Dla klientów gratis: kawa, umycie okien, sprawdzenie oleju i ciśnienia w oponach, TV czynna całą noc. …Z rana golenie i prysznic przed ostatnim odcinkiem. Dzień zapowiadał się gorący. Czuło się suszę w powietrzu.
Puszcza w opałach
Około południa ruch na drodze wstrzymano. …Dżungla się paliła. Policjanci nie puszczali ciężkich i powolnych tirów. Na swoją odpowiedzialność otrzymałem zezwolenie na przejechanie. …Ostrzeżono: jechać względnie szybko, nie zatrzymywać się, mieć pozamykane wszystkie okna. Takiej propozycji nie usłyszał bym w USA, tam policjanci czują się jak dyktatorzy, czując władzę przez mundur. Nie byłoby z nimi dyskusji. …Całe szczęście, że ogień nie przedostał się na drugą stronę drogi. Byłaby to pułapka dla ryzykantów zapalenia się pojazdu. …Jadąc z duszą na ramieniu, patrzyłem w bok i widziałem jak małe kawałki drzew żarzących się i dymiących fruwając uderzały o „Zabawkę”. Swąd spalenizny wdarł się do środka, czuło się niesamowitą gorączkę tak, że bałem otworzyć choć troszkę okno by nie być poparzonym przez suchy ukrop wiatru. Cięższe kawałki palących się roślin turlały się i przesuwały po jezdni. Świecące słońce łagodziło widok. Miałem wrażenie jakby to był początek pożaru. …Z przeciwnej strony ruch był już całkowicie wstrzymany. …Szybko miałem chwilę grozy za sobą. Jadąc do przodu mijałem wozy strażackie nie spieszące się z pomocą. Po kilku minutach widok śmiercionośnego pożaru zniknął mi z oczu za zakrętem. Nie wiem kiedy ugaszono pożar, …popędziłem dalej.
Do Belem, miasta widocznego z daleka, dobiłem po południu. Wielkie milionowe miasto i wielki miejski trafic wciągnął mnie do centrum. …Na wyczucie jechałem przed siebie, by znaleźć się jak najbliżej wody. Wiedziałem, że tam znajdę transport Amazonką do Manaus, by dalej pojechać do Wenezueli.
Pozdrawiam
– Jędrek Cdn.

Posted in Ameryka Południowa 2011 | Comments Off on Wieści z trasy

Wieści z trasy

BRAZYLIA (a)

Kilkaset metrów po minięciu granicy urugwajskiej zatrzymałem się w budynku granicznym po stronie brazylijskiej. Tam oznajmiono, że Amerykanie muszą mieć wizę w paszporcie. Ci co jej nie mieli, niestety, wrócili do Montevideo. …Wyjąłem polski paszport i wbito mi wizę na trzy miesiące.

Brazylia podzielona jest na stany, w ilości 26, które skupiją się w pięciu geograficznie położonych terytorium: Południowe, Południowo Wschodnie, Północno Wschodnie, Północne i Centralno Wschodnie. Ja będę jechał przez stany przy Atlantyku by udać się na północ do Wenezueli. Podróż zacząłem od stanu Rio Grande do Sul sąsiadującego z Urugwajem i dalej przez: Santa Catarina, Parana, Sao Paulo, Rio de Janeiro, Espirito Santo, Minas Gerais, Bahia, Sergipo, Alagoas, Pernambuco, Paraiba, Rio Grande de Norte, Ceara, Piaui, Maranhao, Para, Amazonas i Roraima – ostatni stan na mojej trasie.

Po drodze przez skupiska polskie
Polscy emigranci od stuleci osiedlali się przeważnie w stanach po stronie Atlantyckiej. Kiedy odwiedziłem pierwszy raz Brazylię byłem zdumiony pielęgnowaniem języka, obyczajów i kultury polskiej. Wpisy w moim albumie podróży po polsku rodaków trzeciego i czwartego pokolenia zdumiewały wszystkich. Jadąc obecnie byłem ciekawy dalszego utrzymania polskości przez młodzież i przybyłych imigrantów po II wojnie światowej. Podróż rozpocząłem z południa na północ, …uciekałem z chłodnej zimowej pogody i często padającymi deszczami.

Porto Alegre
W słoneczną pogodę rozpocząłem podróż po Brazylii od stanu Rio Grande de Sul, którego stolicą jest Porto Alegre. Mając kilka adresów środowisk polonijnych z poprzedniej podróży dookoła świata jechałem z nadzieją spotkania jeszcze może żyjących i zaprzyjaźnionych rodaków lub ich potomstwo. …Nowe miasto. Nic nie mogłem sobie przypomnieć z poprzedniej wizyty. Trzydzieści lat zrobiło swoje. Dotarłem do dzielnicy, kiedyś polskiej, w której organizacje działały w sąsiedztwie.
…Jadąc powoli i rozglądając się za poskimi nazwami zatrzymał mnie patrol policji. Okazało sie, że kierowca po zobaczeniu polskich znaków na „Zabawce” zapytał mnie po polsku „co szukasz?”. …Szukam miejsc polskich. …Powiedział: jedź za mną. Po czasie wskazał napis „Sociedade Polonia” na domie. Okazało się, że jego matka była Polką i nauczyła go języka ale on ma żonę Brazylijkę i w domu panują obyczaje brazylijskie.
…W środku restauracja z emblematami polskimi na ścianach, nikt z obsługi nawet nie rozumie polskiego, właściciel jest Brazylijczykiem. …Zaraz zadzwonił do jednego ze swoich klijentów. …Sydney przyszedł z Leonardo. Zaparkowałem „Zabawkę” w zamkniętym parkingu i zjedliśmy wspólnie objad. Na drugi dzień poznałem prezesa Polonii – wspaniałego pana Mariana Hossa i innych. W przydzielonym pokoiku czułem się nieskrępowany, mogłem odpocząć, nadrabiać zaległości w reportażach, przygotować plan dalszego działania. Pomagał mi Ryszard Klacewicz, syn znanego mi lotnika, kombatanta wojennego, którego mundur ozdabia gablotę w „Domu Polskim”.
Niestety kilku pozostałych weteranów nie utrzymuje kontaktu z powodu różnych starczych chorób. …Kilka dni zeszło mi na zwiedzaniu miasta, odwiedzaniu innych miejsc, wywiadach w prasie i TV, spotaniach z dziećmi kombatantów wojennych pamiętających mnie przez niektórych.
Urodzony na obczyźnie Leonard prowadził w Domu Polskim zajęcia języka polskiego z młodzieżą emigrantów jak i Brazylijczykami chcącymi znać nasz język.

Curitiba
W deszcz opóściłem Porto Alegre. Kiedy zatrzymałem się na stacjii benzynowej w stanie Santa Catarina po paliwo i krótki odpoczynek, obstąpiła mnie grupa młodzieży. Okazało się, że jadą na zawody do Urugwaju. Przewodził wyprawie Laorcio Lichecki z mieszanego małżeństwa, matki Portugalki i ojca Polaka. Polecił mi swojego przyjaciela mieszkającego w centrum Kurytyby. Że zajechałem nocą, to przespałem się w pobliżu polskiego punktu, znanego wszystkim Polakom, nazwanego „polskim domem” – miejscem „Tadeo – króla pierogów”.
Z rana, po przywitaniu się z królem pierogów dała się odczuć rodzinna atmosfera. Bez wspólnego śniadania nie było rozmowy. Tadeusz skierował mnie później do ks. Jerzego Morkisa, proboszcza polskiej parafii Św. Stanisława, który miał, jak każdy pasteż wśród Polonii, rozeznanie warunków swoich parafian.
W pobliżu zwiedziłem muzeum „Modern Art” i skansen nazwany imieniem „Park Jana Pawła II”. Miejsce znane wszystkim mieszkańcom z odwiedzin naszego papieża. Wśród sprowadzonych z innej części Brazylii góralskich drewnianych chat wyróżnia się – kapliczka, którą poświęcił papież i pomnik papieża stojący na rozstaju dróżek parkowych wśród zachowanej dziewiczej roślinności. Jest to miejsce modlitwy, odpoczynku i polskich pamiątek.

…Odwiedziłem zaprzyjaźnione miejsce Jana Kowalczuka. Żona chora na alcajmera, synowie w finansowych tarapatach, córka w Stanach. Najstarszy syn Tadek pamiętał jak w warsztacie ojca wymieniali mi przód garbusa po złamaniu się przedniego zawieszenia. Z nim odwiedziłem warsztat, gdzie zmienili mi klocki hamulcowe i felerną oponę. Rozglądając się po mieście, ciekawością były przystanki autobusowe w postaci szklanych tub z kasą i poczekalnią dla pasażerów czekających na podjeżdżające autobusy, które jeździły odzielnym pasem od wewnętrznej strony ulicy omijając trafik.
…Z wyśmienitymi pierogami na drogę opuściłem Kurytybę w stronę następnego skupiska Polonii nad Atlantykiem.

Sao Paulo
Płatną, łataną autostradą pognałem w stronę największego miasta Brazylii, stolicy stanu – Sao Paulo. …Już na całego zostawiłem zimną pogodę. Widoczne po bokach szosy bananowce, palmy i gęsta roślinność na zboczach gór wprowadzała w miły nastrój.
Nie mając aktualnych namiarów zaparkowałem „Zabawkę” na chodniku głównej ulicy w centrum miasta. …Wróciwszy z posiłku zastałem trzy niewiasty oglądające samochód. Okazało się, że mają rodowód polski i uczą się polskiego przy konsulacie. …Znały tylko „dzień dobry” i „dziękuję”. Ciężko było coś wyciągnąć od nich. Nie były zorientowane w życiu polonijnym. A przecież w tym mieście dudniło polskie życie za moich czasów. …Obecnie kluby posprzedawane (razem ze sławnym „Klubem 44”) a organizacje pozamykane.

Odwiedziłem polski konsulat z myślą uzyskania jakiś kontaktów. Sekretarz konsula generalnego przyjął mnie w pośpiechu na ulicy zaznaczając już na wstępie, że cały personel jest zajęty przygotowaniem wizyty z Polski i nie mogę być dziś przyjęty. …Nie zwykłem rozmawiać oficjalnie na ulicy i pokazałem młodemu pracownikowi pismo z MSW, popierające moje wojażowanie po świecie. …Oczy z wrażenia i wstydu otworzył. …Wyksztusił: proszę niech pan zaczeka w pokoiku i da mi kopię to pokażę konsulowi. …Żeby nie przeciągać w czasie, dałem cały skoroszyt z pismem w środku. …Czekałem aż 25 minut kiedy ukazał się w drzwiach nie sekretarz ale pan konsul generalny. …Dyplomatycznie poświęcił mi kilka minut czasu. …Pouczył mnie przy okazji, że tak się nie podróżuje, że przed podróżą powinienem nawiązać kontakty z polonią i ustalić czas spotkań. …Ciężko westchnąłem i powiedziałem, że chyba nigdy nie podróżował skoro tak mówi. Miałem z sobą masę nazwisk i adresów ale dziś nie aktualnych i dlatego tu się zjawiłem. …Okazało, że konsulat poza kościołem „Capelania Poloneza” nie ma żadnych namiarów o Polakach a co dopiero ja miałem zrobić na odległość z Warszawy. …Śmieszne. …Gdy przedstawiłem swoją misję i kontakty z muzeum AK w Krakowie, pan konsul powiedział, że o takim czymś myślał od dawna i poprosił o kopie informacji muzealnej przyrzekając, że umieści w biuletynie. …Rozstaliśmy się po przyjacielsku a speszony sekretarz zamknął drzwi za sobą, …bez dowidzenia.
Przypadek zrządził, że w tym czasie wychodziła jedna niewiasta z konsulatu. Myśląc, że to Polka zapytałem czy zna skupiska polonijne. Odpowiedziała, że jest Brazylijką i stara się o wizę dla męża Polaka. …Pojechałem za nią, pod kościół, w którym znajduje sie polska kaplica. To mi wystarczyło.
Choć msze polskie odbywają się raz w niedzielę to spotkałem tam pracownika Polaka, który pracował tego dnia wolontarnie. Po przedstawieniu się i tego co robię po drodze, Gienio nie puścił mnie i zakończył robotę by towarzyszyć mi tego dnia. Wielki patriota i katolik, sprzeciwił się osobiście na plan zamknięcia polskiej działalności w kościele. Pojeździliśmy po San Paulo aż skończyliśmy na objedzie w jego domu. Wieczorem obejżeliśmy film archiwalny pt.: „Hubal”. Łzy mi poleciały, gdy majora Hubala dosięgła kula, … o jednago prawdziwego Polaka mniej.
Następnego dnia miałem zaproszenie Gienia na objad pożegnalny jednego księdza, który wracał do Polski na stałe. Zgodziłem się, gdyż pożegnanie było na mojej trasie w Mongagua, niedaleko Santos.

Do Rio de Janeiro
Po pożegnalnym objedzie musiałem wrócić na trasę do Santos by pojechać przyoceaniczną drogą nr „BR 101” do Rio. Ta kilkudziesięcio kilometrowa sceniczna droga po mostach wznoszących się wysoko nad lasem dżunglowym i przez kilkukilometrowe tunele kosztowała około 15.- USD. Nie każdy może sobie na taki wydatek pozwolić. Ja nie miałem wyjścia, gdyż jechałem nad oceanem dalej, …do Rio de Janeiro.
…Kiedyś Santos było odskocznią wczasowo-weekendową Sao Paulo, dziś jest olbrzymim miastem z plażą na wzór Copacabany w Rio. …W południe kiedy słoneczko przygrzewało zjechałem nad ocean w jakiejś zatoczce widocznej uprzednio z górskiej drogi. W spokoju patrząc na zielonkawą wodę, bujające się jachty i ptaki latające konsumowałem jedzenie otrzymane na drogę z pożegnalnego objadu. …Zrelaksowany pojechałem dalej.

Piątek, 22 lipca 2011.
Przed południem wjechałem w rejon miasta Rio w stanie Rio de Janeiro. Już o 9:00 dopiekało słoneczko i termometr wskazywał 20 stop C. Kilkadziesiąt kilometrów przed miastem widoczna była biała plaża i turkusowa woda, jak na Copacabanie.

Na V Militarnej Olimpiadzie Świata
Na pewnej stacji benzynowej zainteresował się „Zabawką” pewien motocyklista. Zapytał się o trasę mojej podróży, ja w zamian, o miejsce odbywania się Militarnej Olimpiady. Okazało się, że niedaleko odbywa się Olimpiada konkurencji strzeleckich. Nabrałem chęci, nigdy jeszcze nie byłem na olimpiadzie tego typu.
…Wojsko wszędzie widoczne. Na skrzyżowaniach ulic gotowe do akcji czołgi. W bramie na teren wojskowy wpuszczali tylko za okazaniem specjalnej przepustki. …Wyciągnąłem z bagażnika podobną wymiarami i kolorem polską kartę dziennikarską i zawiesiłem na szyję. Sprawdzający przepustki żołnierze nie zwrócili uwagę na inność mojej, machnęli ręką aby szybciej, do środka, bo kolejka samochodów czekała za mną.
W budynku olimpijskim, zapytałem o polską ekipę. …Przy okazji wręczyli mi oryginalną przepustkę dziennikarską. Poruszałem się swobodnie wśród sportowców świata, częstowałem się piciem i ciastkami jak wszyscy uprzywilejowani. Mogłem też odwiedzić inne stadionowe kokurencje ale deszcz padał.
…Chodząc po hali zauważyłem polski emblemat na bluzie jednego sportowca. …Podszedłem. …Radek Podgórski (rekordzista Polski w pistolecie szybkostrzelnym) zorientował mnie o charakterze i rygorach strzeleckich konkurencji. Reprezentował WKS Flota-Gdynia, zespół sportu Marynarki Wojennej w broni krótkiej. Był blisko medalu, konkurencja najlepszych w świecie wyśrubowała wyniki. Za to panie powróciły do domu z 4 medalami.

Polonia w Rio
Trafiłem łatwo pod adres Stowarzyszenia Polonijnego. Dom Polski wspaniałej jakości, posłuży długo rodakom. Jedna z pań, Gienia, podała mi adres polskiego kościółka M.B.Częstochowskiej. Pojechałem, by spotkać może kogoś znajomego. Na mszy św. celebrowanej przez ks. Jana Sobieraja uczestniczyło dwadzieścia kilka osób. …Zapamiętałem z kazania dwa fragmenty, cyt.: 1. „Dla Salomona największym skarbem poza Bogiem była mądrość, serce czułe i sprawiedliwość”. …Dziś nie doceniamy Boga jak i pomijamy piękne skarby. 2. „Dziadzio mówił: jak nie umiesz mówić po polsku, …to nie ma chleba”. …Tak polski język zatrzymywano dawniej u pokoleń. Współcześni dziedkowie są wygodni, extrawagandcy, myślący o sobie.

Przykry widok i uczucie jak szybko zanika polskość w Brazylii, kraju kilkuset tysięcznej polonii o najstarszych i najsilniejszych korzeniach na tym kontynencie. …Gdzie są młode pokolenia Polaków z krwi i kości swoich ojców, gdzie tkwi przyczyna ich wykruszania, od czego lub kogo to zależy? Na te pytanie jest trudno odpowiedzieć. …Po mszy, w salce przykościelnej, przedstawiłem cel podróży, złożyłem na ręce prezesa kombatantów – Ignacego Felczaka informację z krakowskiego muzeum AK. Spotkałem się z drugim kombatantem wojennym – Krzysztofem Głuchowskim (ps. „Jeleń”) z 7 Pułku Ułanów Lubelskich AK, będącym aktywną postacią wśród Polonii, posiadającą dużo odznaczeń i wyróżnień.

…Kiedyś byłem goszczony przez znanego w Polonii kombatanta, inżyniera konstruktora lotnictwa („Ikara Wielkopolski”) – Antoniego Gabriela, słynnego z adaptacji silnika niemieckiego samolotu do amatorskiej konstrukcji o nazwie „Śląsk”, zaraz po II wojnie światowej oraz z produkcji lotni, których oblatywaczką była córka Marylka i syn Janek. Przy spotkaniu, Marylka – obecnie dorosła kobieta, wręczyła mi krążek CD celebrujący stulecie urodzin swojego taty. Syn jej Mateusz, myśląc o unoszeniu się w powietrzu kończy studia pilotażu. Córka Monika studiuje medycynę w Gdańsku i pasjonuje się lotniami. Sama zaś utrzymuje kontakt z klubem lotniarzy i lata na swojej lotni ponad Rio de Janeiro zaspokajając swoje marzenie.

…Kilka dni upłynęło na zwiedzaniu i spotkaniach. W między czasie celebrowałem z małą grupką polonijną swoje urodziny, które przypadły 26 lipca. …Starszy o jeden rok, pojechałem przez Vitorię dalej na północ odwiedzić po drodze przyjaciela, żeglarza z Kanady – Wacaka, mieszkającego w nadmorskiej wczasowej miejscowości stanu Bahia – w Novej Vicosie.
Pozdrawiam! Jędrek – cdn.

Posted in Ameryka Południowa 2011 | Comments Off on Wieści z trasy

Wieści z trasy

URUGWAJ

Droga do Montevideo
O drugiej w nocy siedziałem już w Zabawce”. Studiowałem mapę w celu najszybszego wyjechania z Buenos Aires i znalezienia się na autostradzie zwanej Panamerykaną. …Pognałem siedmiopasmową autostradą w kierunku miasta Gualeguachu by przez most nad rzeką Guazi przedostać się do Frai Bentos leżącego po stronie Urugwaju.
Kilka godzin jazdy zeszło z Buenos Aires na dojechanie do granicy. …Po zdaniu papierków wyjazdowych z jednego kraju otrzymałem nowe papiery na poruszanie się i 90 dniową wizę w drugim kraju. Widoczny z daleka znak – Montevideo 310 km, tam się skierowałem.

Kilkadziesiąt kilometrów podczas pięknej pogody jechałem po jednopasmowej autostradzie z szybkością wczasową wypatrując miejsce do odpoczynku. Jechało się po falowanej łagodnie szosie po środku ogrodzonych łąk i pastwisk patrząc się na pasące krasule w biało brązowe łaty. …Widok jak w Polsce. Na pewnym zakręcie zjechałem. Zjadłem kanapki kupione w mini markecie na stacji benzynowej w Buenos Aires. Popiłem ciepłą kawą z termosu i ruszyłem do przodu.
Po czasie zatrzymałem się nad wodą Atlantyku w mieście Colonia del Sacramento. Po relaksie nad brzegiem oceanu objechałem miasto, starym swoim zwyczajem, nasycając oczy widokiem kolonialnych budynków i wąskich kamienistych uliczek.

Montevideo
Im bliżej było do metropolii tym korek na jezdni stawał się większy. …Trzymałem się brzegu oceanu by nie wyjechać za miasto. Zależało mi na punktualności bo czekał na mnie prezes USOPAŁ-u (Stowarzyszenia Polaków Ameryki Łacińskiej). Moim celem było spotkanie pozostałych weteranów II wojny światowej i byłem przekonany, że pod tym adresem otrzymam ich namiary.
Byłaby to również okazja poznać człowieka, który walczy z antypolskością, jest przeciwko parcelacji kraju i sprzedawania kapitału narodowego w obce ręce. …Wygląda na to jakby Polacy byli nieudolni w gospodarowaniu swoim krajem. Myślę, że wpływają na tę sytuację czynniki, niezależne od woli obywateli.

Niedoszłe spotkanie
…Godzina 12:00 w południe. Przywitały mnie panie współpracujące z prezesem – Janem Kobylańskim. Zaprosiły od razu do gabinetu przejściowego na chwilkę relaksu by powiadomić go o moim zjawieniu się. Jedna z wieloletnich pracownic – pani – Joana (Urugwajka) zaproponowała w imieniu prezesa obiad w znanej jej restauracji. Mile spędzony czas po hiszpańsku zleciał szybko. W między czasie dowiedziałem się o zarezerwowaniu dla mnie noclegu przez panią Leonor w hotelu gdybym miał ochotę zatrzymać się na dłużej.
…Po powrocie do rezydencji smutna wiadomość czekała na nas. Pan prezes źle się poczuł i musi pojechać do doktora. No cóż choroby człowiek nie wybiera. …Jeszcze tego samego dnia miła Joana obwiozła mnie firmowym samochodem po Montevideo tam, gdzie miałem życzenie. Szkoda tylko, że nie nauczyła się rozmawiać po polsku dla wizytujących Polaków, więcej by było pytań po drodze.
Zobaczyłem „Dom Polski” w opłakanym stanie, obrośnięty dookoła chwastami stoi od lat nie używany, Kościółek ledwo się trzyma. Nie ma komu dbać o tę spuściznę swoich przodków. Ci co wpisali się poprzednio do mojego albumu już nie żyją a potomkowie wtopili się w urugwajskie społeczeństwo i nie utrzymują pomiędzy sobą kontaktu.
…Spacerując wieczorem po starej części miasta pomiędzy kolonialnymi budynkami widziałem pełno przyulicznych zatłoczonych kawiarenek. Biedni chłopi z zaprzęgami konnymi oczyszczają ulicę z wystawionych toreb ze śmieciami. W ten sposób utrzymują miasto w czystości zabierając państwowe posady innym. Takiego widoku nie ma w Europie czy w Północnej Ameryce. Sieć małych sklepików konkuruje z dużymi supermarketami całkiem nieźle. Tu obywatele są przyzwyczajeni do tradycyjnego stylu życia.

W Automobil Klubie Urugwajskim (ACU)
…Następnego dnia pojechałem do Urugwajskiego Automobilklubu na zmianę oleju. …Od razu wzięto „Zabawkę” w opiekę a mnie zaproszono do muzeum starych samochodów. Wspaniała lekcja rozwoju automobilizmu w Urugwaju przez dyrektora salonu zachwyciła mnie historycznym tematem. …Przy kawie krótki wywiad do prasy sportowej, gdyż
„Zabawka” jest wersją sportową podobną do samochodów biorących udział w sławnych wyścigach „Daytona-500” na Florydzie. Zaproszony dziennikarz zrobił wielkie oczy patrząc się na 14 letni samochód, który nie wygląda na sfatygowany mając na swoim koncie wiele długich rajdów i przejechanych 350 tys km.
…Z gratulacjami i przyjaznymi życzeniami wyjechałem zadowolony z klubowego warsztatu z cicho pracującym silnikiem „Zabawki”. Aż chciało się pościgać, pracy silnika nie było słychać. …Stojąc na światłach myślałem, że zgasł.

Następne dnie
…Gdy wróciłem do hotelu niespodzianka. Czekała na mnie torba małych prezentów z pozdrowieniami od pana Jana Kobylańskiego. Tego się nie spodziewałem. …Pan prezes pojechał do senatorium i nici wyszły ze spotkania. Szkoda. Jechałem wiele godzin non stop i w nocy by choć na moment spotkać się z człowiekiem, który jest znany z hojności w stronę Polski, który by mógł coś powiedzieć o starszych Polakach, z którym być może miałbym wspólny język gdyż spędziliśmy w świecie wiele lat.

Na następny dzień opuściłem Montevideo i pojechałem nie spiesząc się już w stronę brazylijskiej granicy. Szeroka, kilkuset kilometrowa austrada, zaprowadziła do Maldonado by dalej pojechać w sąsiedztwie oceanu szosą dwukierunkową do Rio Branco na granicy brazylijskiej.
W ciepłe południe zatrzymałem się na brzegu oceanu skonsumować uprzednio kupione jedzenie. Było to okazją do wysłania impulsu przez GPS AutoGuard – Poland, który towarzyszy mi niezawodnie od kilku lat pokonując razem ze mną dziesiątki tysięcy kilometrów daleko w świecie.
…Na jednej stacji benzynowej spotkałem się z małym oszustwem. Pracownik wlał mi paliwa o połowę mniej. Zareagowałem na ten fakt szybko. Wyszedłem z samochodu i zapytałem o menadżera stacji. Był w drodze. A gość wykorzystując, że kończyła się zmiana nie czekał na jej zdanie tylko wsiadł do samochodu z planem odjazdu. …Szybko otworzyłem drzwi i gościa za frak wyciągnąłem z samochodu. Zapowiedziałem, że mam czas i sprowadzę policję. …Zląkł się widocznie i zwrócił mi połowę sumy spowrotem. …Udało się tym razem. Dobra nauczka na przyszłość trzymania otwartych oczu zawsze i wszędzie.

Do granicy dojechałem przed zmrokiem. Po szybkim załatwieniu formalności po stronie urugwajskiej, zatrzymałem się kilkaset metrów dalej by zaliczyć formalności wjazdu do największego, najbogatszego i najbardziej niebezpiecznego kraju w Południowej Ameryce.

Z najmniejszego kraju w Południowej Ameryce ślę Pozdrowienia
– Jędrek

Trochę cyferek:
Ilość dni w kraju – 4
Ilość dni w podróży – 125
Paliwo – 120.- USD
Długość drogi – 389 mil (około 650 km)
W tym czasie 1.- USD = 4.3 peso urugwajskie

Posted in Ameryka Południowa 2011 | Comments Off on Wieści z trasy

Wieści z trasy

ARGENTYNA (b)

W Buenos Aires

Znajomości sprzed lat
Po minięciu ostatniej płatnej bramki na autostradzie nr „2” łączącej Mar del Plata z Buenos Aires okazało się, że niedaleko jest zjazd na Bernal, gdzie miałem bazę podczas pierwszej podróży dookoła świata.
…Gdy podjechałem pod wskazany adres, poznałem dom na rogu ulicy w którym spędziłem kilka tygodni. Ale okazało się, że nikt z moich znajomych od dawna tam nie mieszka. …Zastały Argentyńczyk pomógł mi w odszukaniu byłych gospodarzy.
Wielka radość, kiedy Ela Czarnobrywy otworzyła drzwi. Poznaliśmy siebie.od razu, mało się zmieniła. Nie trzeba było się przedstawiać, poznawać, udawać. Siostra Basia mieszka w Bariloche a ona z mężem Markiem mieszka tu od dawna. Wielka szkoda, że nie spotkałem się z Basią w Bariloche. Noclegowałem półtora kilometra od jej posiadłości.
Starzy przyjaciele oznajmili od razu, żebym czuł się jak u siebie w domu. Więc miałem swoją bazę, jak za dawnych czasów od pierwszego dnia. …Nie mogli mnie zorientować o bieżącym życiu Polonii, gdyż dolegliwości zdrowotne nie pozwalały, ale służyli innymi informacjami. To mi wystarczyło. Marek prowadzi warsztat elektryczny, Ela przewodzi w Instytucie Języka Angielskiego.

…Po przestudiowaniu mapy z Markiem odwiedziłem też znaną mi rodzinę Ćwierzów. Po dobiciu pod wskazany adres, od razu poznałem domek w którym byłem goszczony . Nic się nie zmieniło w szacie domku tylko przybyło zabudowań wokoło. Oczy zrobiłem jak otworzył mi gość z czarną brodą i wąsami podobny do Bin Ladena. …Okazało się że jest synem Karola i Roxany. Na drugi dzień z Łukaszem pojechaliśmy do warsztatu naprawić oberwany tłumik.

Wczasy u Carlosa
Po zatelefonowaniu do spotkanego w Peru Argentyńczyka – Carlosa z Buenos Aires, byłem zaproszony w gościnę od zaraz. Więc taksówką na jego koszt pojechałem do biura mieszczącego się w centrum Buenos Aires by już z nim pojechać poza stolicę.
…Kilka następnych dni spędziłem w towarzystwie Argetyńczyków w ekskluzywnej rezydencji na weekendy oddalonej 50 km od zatłoczonego miasta.
Kąpiele w jacuzi i pływanie w krytej pływalni przywróciły mi potrzebną kondycję potrzebną do przyszłej jazdy. Zajadałem się co dzień daniami z argetyńskiego mięsa przyrządzanego na rożnie i domowej produkcji serami przez przydzielonego na mój pobyt kucharza. Palce lizać po miękkim i pachnącym jadle popijanym czerwonym winem. Czułem się jak gośc nie na tej planecie. …Ciuchy wyprane, „Zabawka” umyta pierwszego dnia. …Żyć, nie umierać. Takich wspaniałych dni podczas podróży nie miałem do tej pory.
Ojciec Carlosa, mieszkającego kilka ulic obok przyjeżdżał do towarzystwa wózkiem elektrycznym i zabierał mnie na pole golfowe udzielając podstawowych wskazówek wymachiwania kijem. …Nie dla mnie ten sport, za nudny i powolny. Nie widzę w nim korzyści zdrowotnych. …Namachałem się kijem pierwszego dnia aż ramię bolało. Ojciec Casimir chwalił mnie za szybki postęp. …Przyjąłem te pochwały jako przyjacielski gest. …Golfiarzem nigdy nie zostanę.
Pomyślałem sobie, że Carlos popisywał się tą wspaniałomyślnością. …Nie wiem czym zasłużyłem na taką, wysokiej jakości, gościnę. …Może w przyszłości znajdę odpowiedź. Napewno będę pamiętał długo ten mile spędzony czas.
Odwieziony przez „taxi” wróciłem do swojej bazy u Basi i Marka zadowolony i zrelaksowany. Gdy opowiedziałem im tę przygodę to z trudem uwierzyli. …Nie takie przygody są celem w tej podróży. Czuję się lepiej jak spotkam jeszcze żyjących kombatantów i weteranów II wojny światowej, którzy mają więcej ciekawych wspomnień z życia niż towarzystwo Carlosa słuchające moich opowiadań.

Ruch jak w ulu
…Jak we Włoszech wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, tak i w Argentynie wszystkie drogi prowadzą do Buenos Aires. Z Bernal pomknąłem szeroką autostradą do stolicy w której mieszka prawie połowa mieszkańców kraju. Rozpędem wpadłem na najszerszą ulicę Argentyny – Av. „9 de Julio”, która przecina miasto przechodząc dalej w autostradę.
Ruch na ulicach w godzinach pracy jest ogromny, taksówki jeżdżą jak szalone wciskając się w każdą lukę na zatłoczonych jezdniach. …Tak jak w ulu pszczoły poruszają się, na pozór haotycznie w różnych kierunkach pracując ciężko, tak i na ulicach panuje haos łamiący wszelkie zasady ruchu. Na jezdni trzy pasmowej wciska się przed światłami minimum pięć samochodów stojąc w odległości kilku niemalże centymetrów od siebie. Nikomu to nie przeszkadza. …Odwiedzający ludzie z innych części kraju parkują samochody na peryferiach Buenos Aires i wykorzystują metro, autobusy miejskie lub „taxi”, które są najbezpieczniejszą komunukacją. Turyści zmotoryzowani mają kłopot w ofenzywnej jeździe „na wyczucie.
Gdy formuje się korek na jezdni wtedy rozlega się dźwięczna muzyka klaksonów czekających z tyłu samochodów. Do tego trzeba się przyzwyczaić i nie przejmować się tym za bardzo – tak poinformował mnie Marek. …Gdy jest się zbyt uprzejmy na ulicach wtedy jazda staje się bez końca. Najbardziej arogantcy w jeździe są kierowcy autobusów i większych pojazdów. Dosłownie wpychają się bezczelnie aby tylko róg zdeżaka wcisnąć trochę na centymetry przed pojazd. Nauczenie się jazdy na wyczucie zajmuje kilka dni. Reguła „prawej strony” nie istnieje. …Trzeba być stale skoncentrowanym, oglądać się na boki i rwać do przodu jak inni. A to nie łatwa sprawa.
Chcąc w miarę szybko dojechać pod odpowiedni adres turysta zmuszony jest do przygotawania się teoretycznie według miejskiej mapy, żeby nie tracić czasu na szukanie nieistniejących nazw ulic. Mapy miejskie dosyć dokładnie pokazują układ ulic łatwy do zrozumienia z tym, że trzeba później jechać jak szalony w trafiku by uniknąć popędzania klaksonami będącego namiętnością południowo-amerykańskich kierowców.
Tragedia jazdy po mieście zaczyna się po zmroku lub w kiepską pogodę, kiedy małe literki nazw ulic są niewidzialne z daleka i trzeba podjechać blisko w celu ich odczytania. Tubylcy są zorientowani w jeździe bez nazw ulic, ale przyjezdni są zagubieni.

Polskie miejsca
…Po kilku nawrotach dotarłem do polskich miejsc niedaleko centrum miasta. W sąsiedstwie niedaleko od siebie, na ulicy Jorge L. Borges znajduje się „Dom Polski” (Casa Polaca) i „Stowarzyszenie Byłych Kombatantów”. W obu miejscach byłem przyjęty bardzo serdecznie. Sekretarz Domu Polskiego pan Henryk Kozłowski udostępnił mi adresy miejsc, których szukałem. Niestety, większość z nich jest już historią. Niewielka garstka spotyka się od czasu do czasu w „Domu Polskim” . Zauważyłem jak odbywała się lekcja polskiego w jednej z sal..
Utrzymanie tej placówki polonijnej bez wsparcia finansowego Polskiej Ambasady byłoby niemożliwe. Dzięki temu budynek jest odrestaurowany i jest wizytówką całej Polonii w Buenos Aires i okolic. Brawo! Dobrze by było żeby pod koniec życia odchodzący w niebiosa, pozostali starzy, zchorowani kombatanci i weterani z II wojny światowej odczuli polską opiekę tak im potrzebną.

Miłym momentem pobytu w Buenos Aires było uczestniczenie w obiado-kolacji na zaproszenie Prezesa Stowarzyszenia Byłych Kombatantów. Prezes Franciszek Slusarz (85) zaopiekował się mną jak bratem. Miałem mozliwość przedstawienia swojego celu w tej podrózy wokołoziemskiej. A celem (dla przypomnienia) jest zorientowanie żyjących kombatantów lub ich rodzin o możliwości zaopiekowania się ich trofeami wojennymi przez Muzeum Armii Krajowej w Krakowie.
W dzierżawionej sali kilkanaście domów odległej od „Domu Polskiego” obiad wyglądał jak rodzinna uczta. Ludzie schodzili się i schodzili przez godzinę. Myślałem, że się nie pomieścimy. …Uspokoił mnie prezes.
Panie przygotowały obiad z czterech dań: kanapeczki, barszczyk czerwony, befsztyk z surówką i ziemniakami, tort z ciastkami do wyboru, szampan i inne trunki pod smak gości. Siedziałem w towarzystwie prezesa stowarzyszenia, v-prezesa Edwarda Arendarza (86) i dwóch księży. Choć aktywnych weteranów było trzech salę wypełnili ich synowie, przyjaciele, i potomkowie polskich weteranów wojennych z innych krajów. Wszyscy tworzyli mieszaną grupę, która od lat spotyka się w soboty na „rodzinnym objedzie”. Choć większość z nich komunikuje się hiszpańskim to z dumą pielęgnują tradycje swoich ojców.
Należąca do tej grupy pani Irena uczy języka polskiego wśród rodaków jak i sympatyków naszej Ojczyzny. Udziela lekcje wyjeżdżającym do Polski na wakacje lub studia. Są starsi i młodsi.

Do pochwał trzeba dołączyć mozolną pracę pani Barbary Sobolewskiej – redaktorki „Głosu Polskiego”, osoby poświęcającej wiele godzin bezinteresownie dla utrzymania prasy polskiej wśród kurczącej się szybko grupy polonijnej. Niezależnie od pory dnia i nocy stale jest gotowa tam gdzie toczy się sprawa polska. Panie wiedzą, że bez języka polskiego trudno jest zachować polskość na obczyźnie i miłość do Ojczyzny swoich przodków. Brawo! Życzymy wytrwałości w pracy.

…Przykrym momentem kończącej się wizyty w Buenos Aires była bierna postawa w Polskim Konsulacie. Kiedy spytałem w sprawie możliwego dotarcia do konsulatu lekarstw dla mnie wysłanych przez żonę, usłyszałem niespodziewaną odpowiedź, że konsulat jest nie do pośredniczenia w przekazywaniu poczty turystom. Na usprawiedliwienie moje powiedziałem, że reprezentuję godnie swój kraj realizując podróż dookoła świata pod jego banderą i nie mam innej możliwości odebrania lekarstw po drodze. Zapytałem też pani konsul, żeby podsunęła mi lepszą ideę przesyłki, którą bym w przyszłości wykorzystał. …Usłyszałem, cytuję: „to nie moja sprawa”. …Byłem przekonany, że obecnie polska placówka dyplomatyczna jest zawsze gotowa udzielić pomocy rodakom jadącym z polskim paszportem przez świat a nie odsyłania ich z kwitkiem. Jestem cukrzykiem i załamałem się w tym momencie. …Nie wolno mi się denerwować.
…Pwiedział kiedyś mój dziadek (podróżnik sprzed wojny): „są ludzie i ludziska, trzeba nie zwracać na nich uwagę tylko szukać innego wyjścia z sytuacji. Pamiętaj, w życiu zawsze dobroć odpłaca się za dobroć, zło wraca za zło”. Takie jest prawo przyrody na tym świecie, że bilans wszystkiego musi być wyrównany. Mogę to potwierdzić przykładami ze swojego wieloletniego podróżowaniu.

…Nadszedł czas opuszczenia kraju. Azymut – północ kontynentu po stronie Atlantyku.
Pojechałem z pożegnaniem w ostatnie odwiedziny sprzed lat – Elżbiety i Marka Cząstkiewiczów oraz Roxany i Karola Ćwierzów. …Do zobaczenia następnym razem …w Aryzonie.

…Wyjechałem z Buenos Aires nocą by zdążyć na umówione spotkanie o 12:00 w Montevideo. Wyjechałem z Argentyny bez lekarstw. …Tylko żebym nie zasłab po drodze z ich braku przy sobie. Zadzwoniłem do żony z prośbą o ponowna wysyłkę tym razem na adres mojego znajomego w Brazylii z nadzieją, że nie wykręci mi takiego numeru jaki usłyszałem w Buenos Aires.

Z Argentyńskimi Pozdrowieniami!
– Jędrek

Kilka cyferek:
Ilość dni w Argentynie – 20
Na paliwo wydane – około 535.- USD
Przejechanych – 2,536 mil (około 4,225 km)
W Południowej Ameryce przejechanych – 10,711 mil (około 17,851 km)
Z Phoenix, Arizona – 15,170 mil (25,283 km)
W tym czasie 1.- USD = 4.35 peso argentyńskie

Posted in Ameryka Południowa 2011 | Comments Off on Wieści z trasy

Wieści z trasy

ARGENTYNA (a)

…Do Buenos Aires

Ustalony plan jazady wykonałemi bez większych poprawek.

Rodrigo opuścił swą nową filię „Centrum los Vagabundos” o 7:00 rano do pracy zostawiając mi śniadanie i karteczkę z życzeniami szczęśliwej podróży i do szybkiego zobaczenia!
Przed opuszczeniem nowego „Centrum Wagabundy” zdążył przyjść pożegnać się Ricardo – sąsiad i zarazem mój doktor, wręczając mi kanapki na drogę przygotowane przez żonę. Miał wyrzuty sumienia za przedłużenie pożegnalnego wieczoru, który skrócił moją noc. Wspaniały gest przydał mi się oszczędzając czas po drodze. …Razem zeskrobaliśmy szron z okien „Zabawki”.
…To jest wynik zawiązanej przyjaźni podczas mojej gościny w Cerro Sombrero.

Wyjechałem według założeń, po 11:00 by uniknąć ślizgawicy na drodze. …Ale już na pierwszym zakręcie wyrobiłem się z trudem, zamarznięty szron nie stopniał jeszcze. … Przydał się „ciekły łańcuch, który wiozłem z Ushuai. Wjeżdżając na prom lżejsze samochody ześlizgiwały się z rampy. Ja nie odczułem tego wrażenia, „łańcuch” tymczasowy działał. …Przy opuszczaniu promu wszyscy wyjeżdżali żółwim tempem. Jedni skręcali w lewo na zachód do Punta Arena, drudzy w prawo by pomknąć na północ do Argentyny. Na granicy po wbiciu wizy usłyszałem witamy w Argentynie, życzymy przyjemnego pobytu!. Z tymi życzeniami pomknąłem dalej na północ, ile się da według założeń. …Aby do cieplejszego miejsca.
Mknąłem z myślą wyrwania się z prowincji Patagonii – Santa Cruz, gdzie była minusowa temperatura w dzień. Ucieszyłem się jak widziałem przed sobą w dali bezchmurne jasno-błękitne niebo a z tyłu ciemne kłębiaste chmury z których sypał śnieżek. Wyglądało to jak jadę w inny klimat.

Zatrzymałem się na noc w miasteczku turystycznym – Puerto Madryn. Po odwiedzeniu punktu „Informacji Turystycznej” dałem się namówić na przejażdżkę po pówyspie z którego można oblądać morskie zwierzęta. Nie do końca trwała wycieczka, zawróciłem po godzinie jazdy. Doszedłem do wniosku, że szkoda czasu na jazdę po ziemnej drodze i oglądanie z daleka gdzie niegdzie zwierząt, które nie raz widziałem. …Będąc kilka dni na Galapagos, podczas okążania kuli ziemskiej wodą, miałem przyjemność chodzić między zwierzętami. Foki bawiły się ze mną na plaży, iguany wielkie jak aligatory można było dotchnąć, nie uciekały, ptaki jadły z ręki a nasz jacht traktowały jak swoje gniazdo zostawając na noc. Był to dla mnie szok, …wszystko żyło w przyjaźni z ludźmi.

…Pomknąłem dalej na północ drogą „Camina del Costa # 3” do zmęczenia, do Mar del Plata, ostatniego przystanku przed Buenos Aires. Chciałem przypomnieć sobie te słynne wówczas miasto z gier kasynowych. …Choć lubię zabawić się w gemblerkę to zrezygnowałem z niej obecnie. Nie czułem się najlepiej.

Pogoda słoneczna po drodze z kilkuset kilometrowymi odcinkami pomiędzy osadami, z krzakami i drzewami zielonymi po bokach, umilała jazdę. Jadąc monotonnie po prostej drodze jak strzała wśród płaskich stepów wpadałem w sen z otwartymi oczami. Broniąc się przed tym, zjeżdżałem gdzie się dało na krótki relaks i zamknięcie oczu.
…Gdy zerowa temperatura minęła, poczułem się dużo lepiej.
W pewnym momencie droga była zablokowana przez spęd tysięcy owiec na strzyżenie. Trzech pasterzy na koniach z czterema owczarkami było odpowiedzialnych za trzymanie w grupie tych zwierząt idących przed siebie wzdłóż szosy. Jechałem jakiś czas za tą grupą z podziwem trzymania porządku drogowego.

…Przejeżdżając przez miejscowość Patagones nad Atlantykiem spotkałem się z ogranicznikami szybkości na ulicach w postaci poprzecznych zagłębień jezdni. Żeby nie wpaść rozpędem w taki dół i uszkodzić zawieszenie stoi tablica ostrzegawcza z napisem: „falista droga” – zmuszająca wszystkich do ostrożnej jazdy.
Samopoczucie poprawiło się, gdy zobaczyłem przed Bahia Blanca soczystą zieloną trawę po bokach drogi i drobne kwiatki na krzewach. Już po nocnych przymrozkach, temperatura nieco powyżej zera. Zniknął widok ludzi w kożuchach.
…Jadąc tą drogą 30 lat temu małym „VW-garbuskiem” podczas pierwszej podróży dookoła świata mogłem sobie pomażyc o asfalcie. Przejechałem wtedy około 600 km na południe od Mar del Plata po kamienisto polnej drodze by w końcu zawrócić z problemem silnika. Nie udała się wtedy wycieczka do Ushuai. Odłożyłem ją w czasie na później, aż marzenie zrealizowałem „Zabawką” podczas obecnej rundy okrężnej kontynentu.

…W Mar del Plata przed spaniem, dla rozgrzania, zafundowałem sobie głęboki talerz zupy warzywno-mięsnej z przystawką pierogów. …Ledwo co zjadłem. Musiałem pochodzić przed spaniem dla zrzucenia kalorii. Nocny chłód i zimny przenikliwy mokry wiatr sprawował odczucie mrozu. Zamknąłem w samochodzie wszystkie okna szczelnie by te zimno nie budziło mnie ze snu. Spałem aż do 10:00, nie zauważyłem skroplonej pary na oknach. Słońce zdążyło już wysuszyć szyby.

…Przed opuszczeniem miasta, poświęcona godzinna runda, jak zwykle, na zwiedzanie nie zaszkodziła. Podziwiałem szerokie dwupasmowe ulice przecinające miasto w różnych kierunkach. Duże ronda z kilkumetrowymi pomnikami stojących po środku ułatwiały trafik.
…Lubię poświęcać w podróży czas na zwiedzanie miast samochodem. Czuję wtedy jakby krajoznawczy film przesuwał mi się przed oczami i pozostawał w pamięci. …Ciekawsze objekty zwiedzam i utrwalam w zdjęciach.

Po godzinie 14:00 wyruszyłem dwupasmówką, drogą #2, w stronę Buenos Aires – stolicy Argentyny, skupiającej połowę ludności kraju. …Do przejechania pozostało 400 km. Słońce i niebo bezchmurne zapowiadało wspaniałą pogodę. Jechałem tam z myślą spotkania przyjaciół sprzed lat a w szczególności pozostałych weteranów i kombatantów II wojny światowej.
Po kilkugodzinnej jeździe i opłatach za używanie autostrady znalazłem się na przedmieściach metropolii.

Zasyłam Pozdrawienia!
– Jędrek
– cdn.

Posted in Ameryka Południowa 2011 | Comments Off on Wieści z trasy

Wieści z trasy

CHILE (c)

Opuszczenie Ushuai i „Ziemii Ognistej”
Dopełniłem zbiornik paliwa na stacji w centrum miasta przy porcie, odebrałem w redakcji kopie gazety z reportażem o wizycie w Uszhuai i pojechałem w stronę rogatek miasta. Było po 15:00, słońce i niebo bez chmur. …Od pierwszego patrolu dowiedziałem się, że droga jest w dobrej kondycji i po otrzymaniu instrukcji defensywnej jazdy puścili mnie dalej.

Szybko zleciał czas do granicy chilijskiej, gorzej było na granicy. Dwa autobusy pełne turystów zablokowały dojście do okienek tranzytowych. A tak się spieszyłem, żeby przed nocą dobić do Sombrero. Po odprawie granicznej o godz 19:00 zdecydowałem pojechać dalej. Lepiej przenocować u Rodriga niż czekać na granicy do następnego dnia. Temperatura dodatnia sprzyjała mi w podjęciu decyzji pokonania ostatniego 110 km odcinka po tej kiepskiej drodze.
…Zaczął padać deszcz.
Po pewnym czasie odczułem trzęsienie „Zabawką”, nie było gdzie zjechać żeby sprawdzić co się stało. Zatrzymałem się w końcu, …obszedłem samochód po błocie i …pech!, zobaczyłem kapeć w tym samym kole. Co robić? Jest noc, czarno dookoła, zimny deszcz, wąska kamienisto-ziemna droga i nie ma gdzie zjechać a tiry jadące tranzytem przez Chile dalej na północ Argentyny mijają mnie bez przerwy i chlapią błotem na samochód. …Płakać się chce w takiej sytuacji. Mam to co nie chciałem.
…W końcu podjechałem na kapciu do przodu wzdłuż rowu by zatrzymać się na jego krawędzi. „Zabawka” pochylyła się niebezpiecznie na bok, że ja bałem się siedzieć w niej. Ale nie miałem wyjścia, postawiłem trójkąt z tyłu na drodze i czekałem aż deszcz, który zwiększył się i zacinał przestanie padać. …Okryłem się kołdrą i zasnąłem na siedząco nie wiem kiedy.

…Obudziło mnie pukanie w szybę. …Co się stało, czy wyciągnąć samochód na drogę? …zapytał patrol nocny. …Nie, czekam aż deszcz przejdzie by zmienić koło. …Tu niebezpiecznie stać, może dojść do kolizji. …pomożemy zmienić. …Odjechali i po kilku godzinach wrócili z podnośnikiem. W tym czasie kilka tirów zatrzymało się oferując pomoc w wyciagnięciu, z kanapkami czy piciem. Na odpowiedź, że czekam na umówioną pomoc odjeżdżali.

Przyjechali, pomogli przenieść bagaż z kufra do środka i samochód powindował do góry, zapasowe kółko wymieniło przedziurawione. …Operacja trwała około 20 minut a zabrudzeni błotem wyglądaliśmy jakby cały dzień zleciał przy pracy. …Przysługa gratis, …to w ramach potrolu nocnego ENAP (Empresa National del Petrolio). Obszedłem samochód dookoła i sprawdziłem czy wszystko w porządku i wszystko zabrane z drogi. Ofiarowałem im na pamiątkę pióra i breloczki z polską banderą. …Ucieszeni, że zagrożenie zderzenia minęło odjechali a ja powoli na małym zapasowym kółku pojechałem w stronę Cerro Sombrero.
Pod dom Rodriga zajechałem około 6:00 rano. Nie budziłem go, dospałem w samochodzie do dnia. …Niemalże obrażony był na mnie, że nie wszedłem do środka. Przeczuwając mój powrót nie zamknął drzwi na klucz, były otwarte całą noc.
…Jak mu opowiedziałem przygodę szybko zorganizował dzień. …Zabrał koło do wulkanizacji, zrobiliśmy zakupy i umyliśmy „Zabawkę” z błota. Zdradziłem, że czuję ból w gardle i kaszlę. …Rodrigo zadzwonił, …pojechaliśmy do szpitala, …zastrzyk na zmniejszenie dolegliwości zadziałał szybko. …Ciuchy brudne znalazły się w pralce.

Niedziela, 16 czerwiec. Za dnia zacząłem przepakowywanie wszystkiego. Denerwował mnie bałagan po wielokrotnych granicznych kontrolach i ostatniej nocy. Wieczorem miła atmosfera. Wiezione wino z Arizony na celebrowanie dojechania do Ushuai znalazło się na stole. W towarzystwie kolegi lekarza szpitalnego i sąsiada wznieśliśmy toast za szczęśliwy powrót w porze zimowej z Ushuai.

Domek Rodrigo zamienił się w podróżniczą bazę. Atmosfera przyciągała sąsiadów i przyjaciół. Zatrzymałem się kilka następnych dni by wydobrzeć i nadrobić zaległości dziennikarskie. Na rękę mi to było, gdyż skończyła się na Vizie gotówka i zmuszony byłem do przeczekania nowego kryzysu finansowego, spowodowanego dodatkowymi wydatkami z reperacją opon. …Wieziony prowiant zaczął się przydawać.

…Zapowiedziano w TV, że chmury śnieżne nadciągnęły na miasto. Byłem gotowy do podróży.
… Plan jazdy: jak najszybciej i jak najdalej na północ, by wyrwać się ze strefy zimowej. Potem mogę zwolnić.
24 czerwca, w piątek, po godz 9:00 wyjechałem od Rodrigo z nowej bazy podróżniczej. Śnieg zaczął prószyć, dookoła zrobiło się biało. To był znak, że czas najwyższy w drogę.
…Przeprawa promem i kikanaście kilometrów ostrożnej jazdy do rozgałęzienia dróg. W lewo droga do Punta Arenas, w prawo do przejścia granicznego i dalej do Rio Gallegos w Argentynie. Z uwagą skręciłem na drogę prowadzącą do ostatniego przejścia granicznego z Argentyną w tej podróży.

Łączę Pozdrowienia!
– Jędrek

Trochę cyferek:
Z bazy w Phoenix, Arizona do Ushuai – 12,308 mil (około 20,515 km)
Z Cartageny do Ushuai – 7,894 mil (około 13,500 km)
W Chile – 1X przebita opona
W Chile benzyna – 620.- USD
Ogólnie spędziłem w Chile 25 dni.
W tym czasie $ 1.- USD = 420.- peso chilijskie

Posted in Ameryka Południowa 2011 | Comments Off on Wieści z trasy

Wieści z trasy

CHILE (b)
Dalej Panamericaną

Wróciłem do punktu na trasie z którego miałem w planie jechać aż do końca „Panamericany” – autostrady ciągnącej się po stronie Pacyfiku od Alaski do wyspy Chiloe. Po zorientowaninu się o możliwości podróżowania drogą wodną na południe.jeszcze tego dnia ruszyłem dalej.
Dotarłem do miejsca na wyspie, które Chilijczycy oznaczyli „zerem”. Znajduje się ono kilka kilometrów od centrum Quellon – ostatniego miasta na południu. Trochę wybojów nie przeszkodziło w dążeniu do celu, do którego jechałem z GPS AutoGuard, monitorującego całą trasę. Myślę, że jazda z GPSem jest potwierdzeniem mojej trasy dla niedowiarków.
Na końcu „Panamericany” jest tablica, pomnik i skwerek kończący się na wodach zatoki pacyfickiej „Golfo Corcovado”. …Treść na tablicy: „Huiliche Mapu, HITO CERO, „Monumento simbolo que representa el fin o comienzo de la carretera panamericana que unee desde Anchorge – Alasca hasta Quellon – Chile por mas de 21000 Kms. Al continente americano”. (PUNKT ZEROWY, “Pomnik symbol, który reprezentuje koniec początku szosy panamericany, która zaczyna się w Anchorage – Alaska i kończy w Quellon – Chile mając wiecej niż 21,000 km na kontynencie amerykańskim”).

…Po obejściu uważnie „Zabawki”, przez jednego gościa mieszkającego w pobliżu końca tej autostrady, który podszedł i powiedział, że mieszka w sąsiedztwie od 20 lat i pierwszy raz widzi tabliczkę rejestracyjną z Alaski na samochodzie.
…To wszystko dzięki memu przyjacielowi Markowi, który ofiarował mi w Ancorage, Alaska na pamiątkę swoją rejestracyjną tablicę która sprawiała mi przyjemność i od czasu do czasu kłopot wioząc zawieszoną z przodu samochodu. Na przykład w Kanadzie, Meksyku czy Kolumbii musiałem zdejmować, po interwencji policji drogowej, gdyż nie wolno mieć dwóch różnych tabliczek rejestracyjnych na samochodzie..

Na wyspie Chiloe w porcie Quellon dowiedziałem się o promie na południe Chile do Natales. …Po zastanowieniu się postanowiłem oszczędzić samochód i odbyć część nieprzejezdnej drogi po lądzie szlakiem wodnym przez fiordy i wśród setek zielonych wysp i wysepek. Na decyzję wpłynął dodatkowo kłopot wyjechania z pewnego miejsca porośniętego trawą. Deszcz i rozmokły teren pomogły w buksowaniu się kół. Musiałem korzystać z pomocy dwóch młodzieńców, którzy wypchneli samochód na twardsze podłoże. Takich nawierzchni miękkich po drodze żwirowo-ziemnej może być więcej w tej pogodzie a samochód nie jest młody.

Ferry – dadatkowa przygoda
Miałem dwa wyjścia: jechać na południe przez Bariloche, Argentyna do Ushua i lub część trasy odbyć promem od strony Pacyfiku w pobliżu lądu chilijskiego podziwiając przyrodę. …Wybrałem prom pasażersko-samochodowy oszczędzając w ten sposób „Zabawkę”.
Płyneliśmy powoli, duże fale bujały niebezpiecznie promem. …Jesienna i pochmurna pogoda przeplatana opadami śniegowo-deszczowymi psuła urok oglądania tej pięknej wodnej trasy płynąc naturalnymi kanałami i fiordami Południowej Ameryki.. Jedną z ciekawostek było minięcie statku zarekwirowanego przemytnikom, stojącego nieruchomo jako symbol walki z narkotykowym przemytem.
Po pięciu dniach relaksu dobiliśmy przed południem do końcowego portu. …Pasażerowie z plecakami opóścili prom szybko. Ci z samochodami zmuszeni byli czekać kilka godzin na wyładunek przyczep blokujących wyjazd. …Kapitan wynagrodził czekanie dodatkowym objadem.
…Za zaprzyjaźnionym pasażerem promu Carlosem pojechałem do Punta Arenas. Rozumiejąc moją sytuację Carlos zaprosił mnie na kolację, która, jak się okazało, była rodzinnym spotkaniem po jego powrocie urlopowym. Impreza przeciągnęła się do późnej nocy. …Ja zostałem do następnego dnia, który przeciągnął się do poniedziałku. Miałem zaaplikować w opony gwoździe na gołoledź ale zięć Rodrigo zasugerował inną opcję jazdy. Droga ziemna proponowana przez Carlosa wykończyłaby „Zabawkę”.

…Przyjąłem zaprosiny Rodrigo, mieszkającego po drodze do Argentyny w Cerro Sombrero. Była pogoda pochmurna i mroźna. „Zabawkę” zaparkowałem w garażu chroniąc przed pokryciem szronu.

Zimowe odwiedziny Ushuai
Środa, 15 czerwca, do Ushuai około 600 km. Rodrigo nie póścił mnie bez śniadania i kanapek na drogę. Przyrzekłem mu, że wstąpię w drodze powrotnej, gdyż jego miasto leży na szlaku argentyńskim międzynarodowej drogi nr „3” z Ushuai przez Chile i dalej na północ brzegiem Atlantyku.
Wschodząca czerwona kula słońca zapowiedziała ładną pogodę. Jechałem ostrożnie po polno-kamienistej drodze, jak przez pustkowie Syberii mijając pasące się dzikie lamy i zamarznięte kałuże. Z górek nie czułem hamowania, ześlizgiwałem się „Zabawką”. …Tak dojechałem do granicy argetyńskiej by pomknąć po asfalcie w stronę Ushuai. Dotankowałem w Rio Grande by mieć pewność w dojechaniu do celu. Pogoda choć mroźna ale sucha i słoneczna pomogła mi pojąć decyzję dalszej jazdy.

…Jeszcze się nie rozpędziłem a znak „PARE” (stop) zatrzymał mnie. Policja sprawdzała samochody i nie puszczała dalej bez kolcy w oponach. …Jakoś zrozumieli mój powód krótkiej wizyty i puścili mnie po wysłuchaniu pouczenia. Mieli rację, minąłem jeden samochód osobowy bezradnie stojący w rowie i czekający na pomoc drogową. Pomyślałem, że kolce by się przydały, ale na kilka dni szkoda mi było wydania kończących się pieniędzy.

…Do Ushuai, ostatniego miasta na południu Argentyny, wśród pokrytych śniegiem gór andyjskich zajechałem późnym wieczorem bez większych kłopotów.
Od pierwszych chwil czułem się swojo w tym turystycznym miesteczku. Zatrzymałem się w hostelu „Cruz del Sur” by z rana szukać połączenia do Portu Williams ostatniego miasta leżącego na południu kontynentu po stronie chilijskiej. To jest moje marzenie jak i Antarktyda, od lat….Niestety spóźniłem się o kilka miesięcy. Sezon podróżowania na południe zaczyna się we wrześniu i kończy w kwietniu. …Zazwyczaj o tej porze Ushuaia pokryta jest śniegiem. Występują bardzo rzadko anomalie pogodowe, jak w tym roku – zima jest sucha, śnieg sprzed kilku dni leży na poboczach drogi. Czuję jakbym otrzymał prezent od natury odwiedzając Ushuaię o tej porze roku. …Jeszcze tu wrócę latem.

Kilka dni zleciało mi jak burza.
Już pierwszego dnia „Zabawka” wpadła w oczy jednemu dziennikarzowi, który przypadkiem odwiedził hostel. Gadaliśmy do późna w nocy. …Gratulował mi odważnej jazdy o tej porze, zwykłym samochodem osobowym, bez odpowiednich opon. …Z rana obudził mnie i poprosił o uczestniczenie w zdjęciach za dnia. …Reportaż ukazał już się na drugi dzień w największej miejskiej gazecie „Diario Prensa” pod tytułem: „Andrzej Sochacki w Ushuai – Polak, który przemierza świat ósmy raz”.
Wzmianka prasowa zadziałała, gdzie pojechałem czułem się wyróżniany. Lecz odwiedzenie „Parku Narodowego” i pojechanie na koniec argentyńskiej autostrady nr „3” skończyło się fiaskiem. Strażnik po sprawdzeniu opon nie wpóścił mnie do środka z łysymi oponami. Powiedział, że są strome zakręty i nie będę w stanie się wyrobić. Muszę mieć w lepszej kondycji opony. …Dostanę przepustkę jak będę miał ze sobą „łańcuch w płynie”, lub „łańcuch plastykowy” nakładany na opony.

…Odwiedziłem największą parafię w centrum miasta – „Don Bosco”. Zostawiłem torbę ubrań dziecięcych, którą wcisnęła mi żona przed wyruszeniem w podróż. Podobnej treści torbę zostawiłem w kościółku, w Firebanks na Alasce. To symboliczne prezenty dla najuboższej parafialnej rodziny. W obu przypadkach niespodziewanie spotkałem się z polskimi misjonarzami. W Ushuai Polak o. Tamasz prowadzł zajęcia w selezjańskiej szkole podnosząc jej edukacyjny poziom. …Ze wzruszeniem przyjął prezent obiecując przekazanie ubogiej rodzinie, których nie brakuje w parafii. Zapytał mnie. jaki powód jest wiezienia z sobą tych prezentów. Żaden. Przyjemność po mojej stronie jeżeli się komuś przyda. W podróży mam nietypowy etap „Od Alaski do Ushuai” i chciałem uczcić symbolicznie na północy i południu kontynentu.

…Na stacji benzynowej, według zaleceń strażnika parku, zaopatrzyłem się w puszki spryskujące opony „płynnym łańcuchem”. Zrobiłem pamiątkowe zdjęcie, na terenie portowym, przed tablicą „Ushuaia – misto najdalej na południu kontynentu” i wróciłem do hostelu.

Nowy dzień. …Tu widnieje około 10:00 a zciemnia się o 16:00. Więc wycieczka do Parku Narodowego pierwsza z rana by jeszcze za dnia wyjechać z Ushuai w drogę powrotną. Po kilkunastu minutach jazdy zatrzymałem się przed budką strażnika parkowego. …Wszystko w porządku, pokryj plastikiem opony i uważnie jedź – brzmiało orzeczenie. Gdy zabierałem się do czynności zauważyłem kapeć w tylnym kole. Nie myśląc długo szybko przerzuciłem bagaż z kufra do środka samochodu i wyciągnąłem zapasowe koło. …Pech, jest bez powietrza. …Co robić? Jestem uziemiony, stoję daleko od centrum miasta na lodzie, wieje zimny wiatr dookoła.
…Strażnik zadzwonił po „taxi”. …Pojechaliśmy do warsztatu, dziura cięta od kamieni, przy okazji wentyl trzeba było wymienić. …Już problem z głowy, „łańcuch w płynie” zainstalowany, na jak długo starczy, nie wiem? …Około południa wolno wjechałem w Park Narodowy. Pierwszy zjazd z zakrętem bez poślizgu, …działa „łańcuch”. Po kilku kilometrach coraz bardziej traciłem przyczepność, aż do pętli kończącej państwową drogę nr „3”. Ostatni odcinek z sercem na ramieniu, po wybojach podjechałem pod informującą tablicę o końcu przedłużenia „Panamericany” z 18 tys km od Alaski i 3,090 km od Buenos Aires.

Półmetek wyprawy osiągnięty
Zrobieniem zdjęcia na pętli powrotnej, którą zakończyłem podróż na południe kontynentu amerykańskiego osiągając półmetek po 100 dniach podróży od wyjechania z domu. …Jedno zaliczenie więcej ciekawych punktów w mojej eskapadzie będącej częścią podróży dookoła świata. Przede mną droga powrotna na północ kontynentu przez Argentynę, Urugwaj, Brazylię, Wenezuelę do Cartageny w Kolumbii.

Wróciłem z parkowej przejażdżki ledwo ledwo, …„łańcuch” przestał działać. Pod jedną z górek nie mogłem podjechać, musiałem cofnąć się i z rozpędu pokonać wierzchołek podobną techniką jaką forsowałem w Kanadzie stromą ulicę po śniegu, …teraz po lodzie.
Brzegiem drogi, po śniegu, dojechałem do bramki wjazdowej. Strażnik ucieszony, że wróciłem cało, pożegnał mnie serdecznie .
Czując zadowolenie, że zaczyna się powrotna droga z najdalszego miejsca mojej trasy na południe ruszyłem w kirunku centrum miasta.
– cdn.

Posted in Ameryka Południowa 2011 | Comments Off on Wieści z trasy

Wieści z trasy

CHILE

Do Santiago
Kilka godzin jazdy z Arequipy na południe kontynentu i …następny kraj w podróży.

Ledwo co przekroczyłem peruwiańską granicę, …niespodziewana rewizja bagażu w Chile; … pierwsza taka w drodze. Młody celnik przyczepił się do przetworów „suchych śliwek” bez pestek. …Dopiero interwencja u jego szefa spowodowała zwrot „lekarstwa”. …Szperając niechlujnie w środku samochodu młokos złamał mi oprawkę okularów bez których nie mogłem jechać bezpiecznie podczas nocy.
Azymut – południe kraju, na drogowskazie – 2085 km do Santiago. Bagatela, …do Ushuai jest kilka razy więcej, …silnik pracuje równo i cicho, …to pociesza.
W pierwszym mieście – Arica spędziłem resztę dnia na szukaniu warsztatu optycznego. …W końcówce kupiłem na bazarze tanie okulary i śrubokręcik. …Mam już je na nosie.

Po drodze zatrzymałem się przy piaszczystych górskich zboczach by podziwiać jazdę terenową na quadach i motocykach. Ciarki przechodziły jak chłopcy skakali przez sztuczne przełęcze.

W następnym mieście Iquique nad Pacyfikiem ogarnął mnie smutek wielki kiedy nie było gotówki na koncie „VISY”. …Remont silnika w Peru wyczyścił kartę. …Zmuszony byłem przeczekać, śpiąc kilka następnych dni w „Zabawce”. Zwolniłem tempo jazdy. …Aby do 3 czerwca, kiedy znów będę mógł korzystać z inwalidzkiej renty.
…Podróż bez pośpiechu nad Pacyfikiem wydawała mi się jak wczasy, tylko brakowało słońca i kąpili morskiej. Pełną uroku jazdą krętymi drogami wśród kolorowych domków i hotelików nadbrzeżnych, częste przystanki, podziwianie wzbużonego oceanu z falami do surfingu, wydłużało dojechanie do Santiago de Chile. …Kiedyś Valparaiso było łatwe do zapamiętania ulic, dziś jest drugim wielkim miastem w kraju. …Trudno było z nigo wyjechać na przyoceaniczną drogę. Dużo uliczek jednokierunkowych myliło wydostanie się.

Santiago i spotkania.
Środa, 1 czerwca, 2011. …Zadzwoniłem do Ambasady R.P. i usłyszałem głos damski: „nie ponimaju”. Pomyślałem, że nie w to miejsce wykręciłem numer. Nie dzwoniłem już, podjechałem sprawdzić korespondencję elektroniczną i wysłanie nowej oraz otrzymanie namiarów na Polaków, mieszkających od II wojny światowej. Pani konsul Grażyna znalazła chwilkę. Zasmuciła mnie wiadomością o zanikającej Polonii a razem z nią rodu Wołeyki. Z kilkudziesięciu dawnych rodzin, z okresu mojej wizyty, obecnie zostało dosłownie kilka i to już łącznie z nową generacją. Młodzi, urodzeni w Chile wtopili się w tamtejsze społeczeństwo i wątek polskości ginie u nich z upływem czasu. Słabo niektórzy rozmawiają po polsku, a bez języka ojców nie ma polskości. Wielka szkoda…., że nie ma polskiego miejsca.

Pojechałem pod otrzymany z trudem jeden adres. …Spotkanie weteranów jest przewodnim celem obecnej podróży. …Stary weteran II wojny światowej – 95 letni Jerzy Jannasz przybył do Chile jako 14 letni młodzieniec razem z ojcem z Peru. Gdy usłyszy, że jakiś Polak chce się z nim widzieć, bez namysłu zaprasza. …Taka to polska stara gościnność.
Tak było ze mną, kiedy z ambasady sekretarka zadzwoniła, zapytał tylko – za ile minut się zjawię.. Po wojnie za generała Pinoczeta polskiej ambasady w Chile nie było i jego gościnny apartament nazwany był nieoficjalnie „Małą Polską Ambasadą”. Każy tam znalazł oparcie psychiczne i ekonomiczne. Przyjmował wszystkich nie zależnie od zapatrywań. Polska ambasada powstała w ostatnich latach panowania Pinoczeta w której nie każdy był mile widziany, a szczególnie ci którzy nie wrócili do kraju po II wojnie światowej.

…W 1943 roku pan Jerzy zgłosił się na ochotnika do brytyjskiej armii ”RAF” by walczyć w grupie plskich pilotów. Znając dobrze języki przydzielony był w roli tłumacza dla polskich żołnierzy. Po krótkim przeszkoleniu latał w dywizjonie 309 na bombowcach. Za ofiarność uhonorowany został kilkoma brytyjskimi medalami i orderami.
Kiedy przyszła chwila opowiadania o odznaczeniach smutno robiło mu się, i mi też. Nie znalazł godnego miejsca na wojenne sanktuaria pomimo zadeklarowania w polskiej ambasadzie. …Ostatecznie rozdał w rodzinie swoje najcenniejsze pamiątki czując, że czas żywota kończy się.
Pocieszyłem pana Jerzego, …że gdyby tylko zechciał to na jego archiwalia wojenne czeka w Polsce Muzeum Armii Krajowej w Krakowie. Dyrektor muzeum – pan Rąpalski, przyjmie każdą ofiarowaną pamiątkę by udostępnić część prawdziwej historii wojennej każdemu zainteresowanemu a szczególnie młodzieży, która niewiele miała styczność z weteranami i kombatantami żyjącymi za granicą daleko od Polski. …Słysząc to rozczulił się…

…W 1998 roku pojechał do Polski w odwiedziny, chciał przekazać swoje pamiątki ale nie wiedział gdzie i komu. Powiedział, że nie wrócił do Polski, gdyż nie za taką się bił. Nie może pojąć sprzedawania ojcowizny polskiego narodu przez obecnie panujących, …kilka kropel łez wypłynęło z suchych oczodołów. …Mając niemiłe doświadczenie z żydami podczas II wojny światowej i po wojnie powiedział, że żyda widzi na stanowisku dyrektora, ekonomisty a nie na placówkach dyplomatycznych.
…Zostawiłem kopie „Apelu do kombatantów” z krakowskiego muzeum, na wszelki wypadek przekazania cennych wojennych pamiątek w odpowiednie miejsce.

…Pan Jerzy zasugerował mi spotkanie z 94 letnim Raulem Małachowskim.
…Ten z kolei mało co walczył na wojnie, lecz ma wspomnienia z hitlerowskiego obozu zagłady do którego dostał się podczas jednej z łudzkich łapanek pracując w czerwonym krzyżu. Często powtarzał o znieczuleniu na widok konających i rozstrzeliwanych więźniów. To była codzienna normalka, mówił.
W Chile mieszka od kilkudziesięciu lat zajmując różne stanowiska w świecie artystycznym.. Od aktora i dyrektora teatralnego po malarza obrazów olejnych jak i akwarelowych scen obyczajowych. …W moim albumie podróży na pamięć, nie widząc stawianych kresek, naszkicował wymowną scenkę barową. O swoich przeżyciach opowiada z podnieceniem i detalami jakby to miało miejsce niedawno. Mieszkanie pana Raula wygląda jak antykwariat z różnymi tematycznie i technicznie obrazami, tkaninami i albumami….Wizyta choć krótka to bardzo ciekawa, pozostanie w pamięci.

Zaplanowane spotkanie z panią Marią Dziekońską 92 letnią nie doszło do skutku z powodu śmierci jej brata wczesnym rankiem tego dnia. Zadzwoniła z przeprosinami, że nie jest w stanie do rozmowy. Pozostało mi złożyć gorące kondolencje z życzeniami zdrowia i …do następnego razu.

Do końca „Panamericany”
Opuszczaqjąc Santiago, czułem się jakbym opuszczał swoich bliskich. Ci weterani wojenni potrafią stworzyć taką rodzinną atmosferę. Nic się u nich nie zmieniło w mentalności do bliźniego od wieków, będąc zawsze gotowi do przyjmowania wizyt z nienacka, jak w moim przypadku. Wielka ulga następuje podczas otwarcia drzwi, kiedy słyszy się: „zapraszam, proszę niech pan się czuje jak u siebie w domu”.

…Zajechałem do Concepcion, by utrwalić na filmie skutki trzęsienia ziemi sprzed półtora roku i wysłuchać opowiadań tubylców, którzy byli zaskoczeni kataklizmem i towarzyszącą kilkumetrową falą tsunami, która spustoszyła przybrzeżne zabudowania. …Po dzień dzisiejszy teren nawiedzają lekkie wstrząsy odczuwalne przez mieszkańców. …Dwa domy pozostawiono jako pomniki tragedii.
…Jadąc i słysząc głośne fale oceanu i mając przed oczami obejżany film na żywo w Meksyku po drodze obecnej podróży śmiercionośnego tsunami z Japonii napawało mnie pewnym strachem przed kataklizmem mogącym wystąpić w każdej chwili.

Bariloche
W Osorno, zatrzymując się na skrzyżowaniu dróg przy Pacyfiku, nie mogłem oprzeć się pokusie odwiedzin miasteczka – „Szczytu Patagonii”, jakim jest Bariloche leżące nad jeziorem Gallardo. …Odbiłem na wschód i pojechałem przez Andy do San Carlos de Bariloche leżącego po stronie argentyńskiej – do stolicy turystycznej Patagonii, która jest zielonym ogrodem Argentyny. Popularne są pola kampingowe z wszelkimi wygodami nad brzegiem jeziora z kilkudniowymi wycieczkami kajakowymi włącznie. Można wynająć niedrogo rower, czy skuter a nawet samochód.

…Nie spodziwałem sie, że będę jechał po zaśnieżonej drodze, zmarzłem i w dodatku brak benzyny w samochodzie niepokoił mnie. …Mapa wskazywała stację paliwową a w rzeczywistości nie było jej. Jeden z chilijskich celników widząc mój paliwowy kłopot, spuścił gratis kilka litrów potrzebnych do następnej stacji, ze służbowego samochodu.

…Po przekroczeniu granicy widać z daleka pomnik Matki Bożej Śnieżnej „De la Nieve”, stojącego na zboczu górskim, do którego ludzie odbywają pielgrzymki. Wokoło piękne widoki Patagonii przypominały mnie podobną scenerię gór na Alasce. …W dole zieleń a na górach śnieg.

…Spokojnie dojechałem do miasteczka leżącego na 800 metrach wysokości, gdzie kwitły jeszcze kwiaty i świeciło słońce. …W śródmieściu na placu „Centro Civic”, niedaleko znaku „I” (informacja turystyczna) dorwała mnie telewizja. Ukazanie się notki w dzienniku pomogło mi w zatrzymaniu się na kempingu „Petunia”. …Nie dość, że gratis to nie pozwolono mi spać w samochodzie tylko przydzielono mi ciepły pokoik w budynku przy recepcji. Było mi to na rękę, w nocy temperatura była minusowa. Niespodziewanie jeden z pracowników umył mi „Zabawkę”. …Nic za darmo. Właściciel kempingu zaprosił mnie na kolację rodzinną z lampką chilijskiego wina „Cincho” i wciągnął mnie w opowiadanie o przygodach z przeźroczami. …Zaciekawiły go numery na drzwiach samochodu – „8-2”. Gdy powiedziałem mu, że odbywam ósmą podróż dookoła świata to …nie popuścił mi. Wyjechałem …po sytym śniadaniu.
…Zawiązała się nowa przyjaźń.
– cdn.

Posted in Ameryka Południowa 2011 | Comments Off on Wieści z trasy