Droga nad Morze Azowskie

Ostatnie pożegnanie w Uhta i wymiana prezentów wzruszyła nas wszystkich. Pod wrażeniem wiadomości o tragicznym zalaniu, przez małą rzeczkę, miasteczka Krymsk z okolicznymi wioskami postanowiłem zmienić w planie marszruty kierunek by dotrzeć do powodzian.
Jadąc wzdłóż gór Ural na południe po stronie zachodniej mijałem miasta różniące się między sobą, obyczajami i strefą klimatyczną. Tak przejechałem przez kilka dni przez: Syktybkar, Kirow, Juszkar-Ola, Kazań, Ulianowsk, Dimitrowgrad do Samary, miasta leżącego na magistrali M32 do Uralska – w Uzbekistanie leżącego na skrawku ziemi europejskiej. Od Samary odbiłem nieco na zachód okrążając Kazachstan i przez Saratow, Wołgograd dobiłem do Astrachania. Dalej pojechałem przez Elista, Stawropol, Majkop zatrzymując się w Soczi na odpoczynek. To miasto było ostatnim w mojej obecnej podróży leżącym w Rosji na południo-wschodzie Europy.

Jadąc na południe wciąż popadywało jeszcze. Nie zatrzymywałem się na dłużej podczas postojów. Chciałem przejechać jak najszybciej wielkie odległości międzymiastowe. Zauważyłem jak od Kirowa zmieniały się wielkości roślin i kolory pól obsianych zbożem od zielonego do żółtego. Kurczące się w szybkim tempie moje rentowe finanse zmusiły mnie do dietetycznego pożywiania się, które wizę z sobą na wszelki wypadek kryzysu ekonomicznego. Skończyło się za rozglądaniem miejsc typu restauracje czy jadłodajnie przy stacjach benzynowych lub kolejowo-autobusowych.
Zatrzymując się w pewnej wiosce nispodziwanie jeden Kaumuk wskazał mi bazę turystyczną. Pojechałem i spotkałem się z wielką przjaźnią Rosjan spędzających urlop nad Wołgą. Zaszokowani samotną jazdą po północnych drogach Rosji starym Volwem zaprosili mnie do towarzystwa na wieczór i ranek. Trudno było im uwierzyć, że tę trasę przebyłem w pojedynkę i bezawaryjnie. Pewny byłem, że do tego sukcesu przłączył się warszawski dealer „Dom Volvo”, który nie wypuścił mnie w daleką podróż bez wymiany zużytych elementów podwozia. Podczas biesiady zajadałem się rybami i rakami prosto z Wołgi przez całą noc nie odmawiając drinków.
W drodze do Soczi, która była w moich planach wyprawy pojechałem na skróty i niemalże bym „Zabawkę” zniszczył jadąc w kurzu po kamienistej drodze. Musiałem przejść na defenzywną jazdę i przez godziny szybkością piechura uparcie pokonać 30 kilometrowy odcinek. Pokonując pewne zakęty zsuwałem się razem z kamienniami do tyłu z kręcącymi się kołami do przodu. Czułem momentami jak traciłem panowanie nad „Zabaką”. Pył dotarł wszędzie: do oczu, nosa, uszu i osadził się na twarzy. Myślałem, że kiepskie drogi mam już za soba, …ale to jest Rosja, trzeba o tym stale pamiętać, że niespodzianki czychają na okrągło.
Gdy wyjechałem z tego zakurzonego piekła poczułem ulgę i satysfakcję mijając samochody stojące z jakimiś awariami.

Miłe spotkanie
Mając w tyle ten fatalny odcinek i jadąc już po względnym asfalcie mingnęło mi coś polskiego z boku. Zatrzymałem się szybko jak mogłem. Z zawróceniem na wąskiej szosie było trochę kłopotów, musiałem przepuść wąż samochodów jadących w obu kierunkach. …Zawróciłem wkońcu. Dogoniłem tę polską flagę Okazało się, że dwóch przyjaciłół z Bieszczad – Andrzej i Teodor wybrali się na rajd urlopowy rowerami z Krymu do rejonów wód mineralnych. Moim zadaniem było uprzedzić ich o tym kiepskim odcinku, o którym nie można było wyczytać z mapy. Spotkanie wprost na drodze ucieszyło wszystkich. Tak jak ja to i oni nie spodziewali się takiego obrotu sprawy. Powiedzieli, że moje uwagi wezmą pod uwagę i może na ten fatalny odcinek załapią się jakimś transportem. Pojechali powoli pod górę, ja zawróciłem. …Gdyby nie polski znak do spotkania by nie doszło w tak specyficznej sytuacji.

Gdy zobaczyłem na tablicy – „Soczi 100 km” – zadowolenie, że odpoczynek po tej spiekocie przyjdzie już wkrótce. Ale to w teorii. Samo południe, wąska droga przepleciona bierzącymi remontami, sznur samochodów z dwóch stron powodowały na mijankach postoje i wydłużały jazdę w czasie. Po pięciu godzinach ślimaczej jazdy stanąłem w centru miasta przyszłej olimpiady.

Krymsk, miasto powodzi
Pognałem w stronę nieszczęścia – kilkudziesięcio tysięcznego miasta zalanego wodą. …Dojeżdżając coraz bliżej zauważyłem zwiększenie policji na drodze. Na wzgórzu jakieś obozowisko polowych namiotów przyciągnęło mnie do podjechania. To wolontariusze z innych rejonów pomagają usunąć skutki powodzi. Zjadłem przy okazji posiłek polowy, smaczną pszeniczną kaszę z kawałkiem mięsa. Nie dowiedzialem się za dużo, nie byli rozmowni.
Podjechałem bliżej miasta i zatrzymałem się przy punkcie pomocy dla powodzian. Pewna mieszkanka wioski poświęciła czas by pokazać mi tragedię.. Fala rzeczna przeszła 2 metrowej wysokości. Usłyszałem, że o godz 19:00 wyłączono ludziom prąd i gaz. Nie raz to robiono więc nikt nie robił z tego tragedii. Wszyscy normalnie poszli wcześniej spać. Nagle o 23:00 w nocy szum wściekłej wody obudził mieszkańców. Nie było już czasu na nic, tylko ratować siebie. Woda wdzierała się każdą szczeliną do domów i rosła w sekundach pod sufit.
Gorzej było z miastem Krymsk, które było w dolinie rzecznej. Tam woda osiągnęła 4 metry wysokości tak, że fala popłynęła nawet ponad dachami niektórych domów. Ze statystyki rządowej podano, że okoł 700 osób zatonęło a z ust pokrzywdzonych, że kilka tysięcy. Wynikiem katastrofy było przerwanie się tamy w jeziorze pod naporem spływających wód z roztopionego śniegu w górach. Rząd o tym wiedział wcześniej lecz nie uprzedził mieszkańców, zostawił ich na pożarcie losu.
Podobne zdarzenie było w 2004 roku, kiedy fala wody pół metra niższa przeszła przez dolinę nie zabierając żywej duszy. …Usterek technicznych nie naprawiono.
Na drugi dzień pojechałem do miasta. Główne ulice były jeszcze sprzątane. W bocznych piekło było widoczne. Domy poprzewracane, popękane pod dach a gdzieniegdzie i zabrane przez wodę. Ludzie bezradnie stali i płakali. Punktów pomocy dla powodzian stało sporo niedaleko jeden od drugiego. Rząd zorganizował akcję ratunkową z rzywnością, odzieżą i zamieszkaniem w namiotach. Wojsko z policją i grupami wolontarnymi pracują przez całą dobę usuwając i naprawiając straszne skutki, nie informując ciekawych.
Towarzyszyła mi w oglądaniu katastrofy TV-Electron. Kilkanaście toreb wiozących z ciuchami zostawiłem dla najbardziej poszkodowanych, którzy zostali z tym co mieli na sobie. Nie chciało się opuszczać ludzi, którzy czekali na jakieś słowa nadziei i pocieszenia.
Wyjeżdżając nie dotarło jeszcze do mnie wszystko. Kupy śmieci sterczących na ulicy czekało na wywózkę, która trwała od tygodnia. Czuć było zapach wilgoci i smród dookoła. Nie wiadomo tak naprawdę ile żywych istot ze zwierzętami popłynęło z wodą i kiedy wszystko wróci do normy.
Cała tragedia trwała od dwóch do czterech godzin. Po tym czasie woda w ciszy stopniowo opadała do rana. Na drugi dzień wszyscy spotkali się na ulicach w smutku i płaczu. …Nie sposób odrobić strat. Wiek i choroby na to nie pozwolą. Załamywali się psychcznie. Odszkodowanie symboliczne w postaci 10 tys rubli otrzymała każda rodzina. Ludzie stali kolejkami zgłaszając stratę majątkową, cały dorobek życia. Potrwa lata, kiedy otrzymają choć częściową rekompensatę.
W smutku pojechałem przez Noworosyjsk w stronę Kercza – miasta otoczonego przez dwa morza – Azowskie i Czarne. Wykorzystując pogodę i słoneczko zatrzymałem się nad Morzem Azowskim by ochłodzić się. Odprawa przejściowa w Porcie skończyła się prawie nad ranem.
Kilka dni upłynęło od zobaczenia tej sceny popowodziowej a wydaję się, że ją wczoraj widziałem. Zostanie napewno w mojej pamięci na zawsze.

Trzeci odcinek wyprawy mam już z głowy. (I-szy był do Nordkapp, II-gi do Uhty). Rosja pozostała w tyle.

Zasyłam Pozdrawienia dla swoich wspaniałych Przyjaciół bez których pożyczki nie dozbierałbym pieniędzy na samochód i nie zacząłbym organizować wyprawę. Pozdrawiam zacnych Patronów i Sponsorów, w tym: GPS-AutoGuard Poland, Dom Volvo, Polski Związek Motorowy, Instytut Transportu Samochodowego, Stowarzyszenie Przyjaciół Dzieci Ulicy im. Kazimierza Lisieckiego, Koło Seniorów z Automobilu Polskiego, Gminę Targówek i swoje Centrum Wagabundy.

Podsumowanie:
Od Uhty nad Morze Azowskie dotarłem przez Syktywkar, Kirow, Kazań, Ulianowsk, Samarę, Saratow, Wołgograd, Astrachań, Stawropol, Krasnodar do Kercza już w Ukrainie.
Przejechałem około 14,000 km po drogach od kiepskich do dobrych w tym po rosyjskich – około 10 tys km przez 17 dni. Dzięki pomocy technicznej „Domu Volvo” „Zabawka” jedzie dalej bez problemu. Renta inwalidzka nie starcza mi na benzynę, muszę czekać gdzieś po drodze do wypłaty. – Jędrek

Posted in Europa 2012 | Comments Off on Droga nad Morze Azowskie

Droga do Uhty

Ostatnie pytanie rosyjskiego konsula w Norwegii brzmiało: kiedy chcę przekroczyć granicę? Wtedy kiedy otrzymam wizę, odpowiedziałem. Z potwierdzeniem opłacenia wizy (120.- USD) odebrałem paszport i zatrzymałem się dopiero na granicy norwesko – rosyjskiej, kilka kilometrów za miastem Kirkenes.
Jak za dawnych czasów odprawa celna trwała długo, tym razem półtorej godziny. Musiałem wypełnić formularze, przejść inspekcję w środku i pod spodem „Zabawki”, odpowiedzieć na kilka niepojętych pytań w cywilizowanym świecie. …Nic się nie zmieniło.
Od środka miasta droga do Murmańska widnieje na drogowskazach po rosyjsku i po angielsku. Nie można przeoczyć. …Ledwo co wyjechałem z terenu przygranicznego rzucił się w oczy wrak samochodu po wypadku sterczący na słupie będący przestrogą dla kierowców. Wyrwy i doły niespodziewanie zwalniały prędkość nie wymagając dodatkowych przepisów ograniczenia szybkości. Dodatkowym ograniczeniem szybkości jest pofalowana szosa wzdłuż i wszeż tak, że wyprzedzające samochody bujają się jak idące kaczki na boki. Czasami asfaltowa nawierzchnia kończyła się bez uprzedzenia znakowego i rozpędem wpadałem w dół podskakując i waląc głową w sufit „Zabawki”.
W drobnym deszczyku pomknąłem dalej na południe w kierunku St. Petersburga szerszą aleją o ruchu dwukierunkowym, tj. ruską magistralą M-18. Będąc W Murmańsku nie było możliwości zwiedzania; deszcz nie przestawał padać. Straciłem kilka godzin szukania odpowiedniego banku by zrealizować walutowe potrzeby.
Zmęczony pogodą dojechałem do Pietrozawodzka. Dojeżdżając do centrum miasta, zatrzymałem się przed przejściem dla pieszych widząc przechodniów szykujących się do przedostania na drugą stronę. Stałem i czekałem aż przejdzie ostani pieszy z pieskiem na smyczy. …Nagle usłyszałem pisk opon i huk, …walnęło coś z tyłu w „Zabawkę”. Wpadła kopnięta aż na pasy, ostatni przechodzień podskoczył do góry ze strachu, ledwo unikając potrącenia. Okulary aż spadły mi z nosa gdziś pod nogi. Wydawało się przez moment groźnie. Skończyło się na strachu i widocznych wklęśnięciach zderzaka i blachy, skrzywionym zamku w kufrze, oberwanej tabliczce rejestracyjnej i pękniętej osłonie świetlnej lewego światła. …Nie wiadomo co pod samochodem się zmieniło. Zajście miało około 15:00, było sucho.
…Ciężarówka miała długie hamowanie i nie wyrobiła się. …Znalazło się kilku świadków od razu. Zadzwonili po policję; …przyjechała po trzech godzinach. W tym czasie nawet jeden Polak Krzyś zgłosił się z gapiów do pomocy. Zrezygnowałem z pomocy przypadkowych pomocników, nie wyglądali mi na poważnych. Wystarczył pan z pieskiem i drugi co przechodził w tym czasie przez pasy. …Przyjechał radiowóz, policjant spisał świadków bez pośpiechu i sporządził protokuł z zajścia wypadku. …Pojechaliśmy po tym wszyscy na policję i tam do I:30 w nocy czekałem na historię wypadku dla ubezpieczenia i poszkodowanego (mnie). Przespałem się w „Zabawce” na policyjnym parkingu by z rana naprawić usterki i pojechać dalej. …No cóż w podróży wszystko jest możliwe. Można też i z podróży nie wrócić do domu. Na wszystko trzeba być przygotowanym. Więc proszę trzymajcie kciuki za powodzenie wyprawy a zostanie zrealizowana jak zawsze.

Odechciało mi się zwiedzania miasta i przyjeziornych terenów. …Jeszcze raz zerknąłem na rosyjską wizę w paszporcie. Jest podana tylko data ważności, bez wyszczególnienia trasy. Więc w skupieniu i napięciu pojechałem dalej na wschód okrążając Onieżskie Jezioro od południa. Pojechałem drugorzędną drogą korzystając z promu w Wytegrze skierowałem się na Kargopol. Po drodze zatrzymałem się na nocleg w góralskim stylu leśniczówce Narodowego Parku Rejonu Archangielskiego. …Żeby nie komary przedłużyłbym odpoczynek.
Wykorzystując słoneczko, pod namową wielu spotkanych ludzi, dałem przekonać się na jazdę przez Wielsk do Archangielska by spowrotem skierować się przez Kołas na drogę do Uhty – mojego krańcowego teoretycznego punktu wyprawy pod Uralem. Przejażdżka do Archangielska była podyktowana więcej ciekawością jak zwiedzeniem. Niczym mnie nie zaskoczyło te miasto, podobnie jak Murmańsk, Nie czuć wielkości i ważności miasta portowego. …Tak znalazłem się w Dwińskiej Zatoce Morza Białego.
Do Uhty jadąc z przeciętną szybkością 40 km na godzinę po piaszczystych, kamienistych i ze starym popękanym z dziurami asfaltem miałem odczucie, że osiągnę cel nie wiedomo kiedy. Dodatkowo dawały się we znaki chłodne dnie i plaga komarów. Ale jechałem. Jednym pocieszeniem były letnie białe noce, które wydłużały dzień. Dwa znaki na drodze wyróżniały się, to: 1.Zakaz wyprzedzania i 2.Wyboista droga. Im dalej na wschód tym miałem odczucie jakby Rosja była tylko drewniana z kiepskimi drogami.
Do Uhty dojechałem wczesnym popołudniem. Myślałem, że to wieś uralska a to duże miasto ze 120 tys mieszkańców z uporządkowanym światłami ruchem ulicznym. Kupiona po drodze bardziej szczegółowa mapa wskazała na jeszcze jedno miasteczko leżące 30 kilometrów dalej na północ – to Sosnogorsk. Jak zwykle z ciekawości pojechałem. Zatrzymałem się w hotelu dla doprowadzenia siebie do jako takiego porządku po podróży.
Przydał mi się dzień relaksu. …Kiedy byłem gotowy do opuszczenia hotelu zagrodził mi jeden gość wyjście. Okazało się, że pani z recepcji zainteresowała się samochodem i zadzwoniła do pobliskiej redakcji. Dziennikarz Denis nie póścił mnie szybko, przeprowadził wywiad.
…Po południu wyjechałem z ostatniego swojego punktu podróży dookoła Europy umytą „Zabawką” i znalazłem się w centrum miasta Uhty – swojego teoretycznie założonego podróżniczego marzenia. Zatrzymałem się spontanicznie w centrum miasta na Placu Lenina z jego pomnikiem. Niespodziewanie wdała się w rozmowę jedna para karmiąca uliczne gołębie, kiedy chciałem zrobić zdjęcie pomnika – wiecznego Boga Rosji. Jeszcze wymiana słów się nie skończyła a podeszli jacyś ludzie z kamerą. To Antoli poinformował swoich znajomych z miejskiej TV pracujących przy tym samym placu. I tak znalazłem się w programie wiadomości TV. Zaproszony zostałem do owiedzin studia TV i w gościnę do Antoliego. Skorzystałem, była okazja uzupełnienia korespondencji. Znajomość przeszła się w przyjaźń. Miałem przewodnika, wikt i opierunek gratis – podobnie jak w moim Centrum Wagabundy.
Z nowymi wrażeniami opóściłem Uhta udając się według planu południem gór Uralu do Samary – miasta ostatniego na południu Uralu, swojej marszruty dookoła Europy po stronie rosyjskiej.

Drugi odcinek wyprawy mam już z głowy. (I-szy był do Nordkapp)
Zasyłam Pozdrawienia z Sosnogorska – miasta najdalej wysuniętego na północno-wschodniej granicy Europy przy górach Ural – swoich wspaniałych Przyjaciół bez których pożyczki nie dozbierałbym pieniędzy na samochód i nie zacząłbym organizować wyprawę. Pozdrawiam zacnych Patronów i Sponsorów, w tym: GPS-AutoGuard Poland, Dom Volvo, Polski Związek Motorowy, Instytut Transportu Samochodowego, Stowarzyszenie Przyjaciół Dzieci Ulicy im. Kazimierza Lisieckiego, Koło Seniorów z Automobilu Polskiego, Gminę Targówek i swoje Centrum Wagabundy prosperujące od 1992 roku.

Podsumowanie:
W ciągu 6 dni do Sosnogorska na północy gór Uralu po stronie Europy dojechałem „Zabawką” po opuszczeniu Norwegii przez miasta: Murmańsk, Pietrozawodzk, Wielsk, Archangielsk, Kotłas, Syktywkar, Imwa i Uhta. Przejechałem około 10,000 km po różnej jakości drogach. Dzięki pomocy technicznej „Domu Volvo” „Zabawka” przebrnęła te piekielne drogi w Rosji bez problemu. Renta inwalidzka pomaga mi w zdobywaniu świata.
– Jędrek

Posted in Europa 2012 | Comments Off on Droga do Uhty

Początek podróży w siną dal

Przed wyjazdem z Warszawy wstąpiłem do GPS-AutoGuard Poland na Omulewską by zaprezentować ostatecznie „Zabawkę” (Volvo-460, 1995) w naklejkach, która będzie moim transportem, domem, biurem i hotelem w podróży. Dzięki wyposażeniu w GPS wszyscy zainteresowani będą mogli śledzić na bierząco moją trasę wyprawy. Tym razem GPS Autoguard wyposażył mnie dodatkowo w nawigacyjny system na całej Europie bym nie tracił czasu na wyszukiwanie palcem po mapie punktu docelowego.
O godz. 15:00 kilka chwil minęło podczas pożegnania w przyjaznym „DOMIE VOLVO” na Puławskiej, gdzie „Zabawka” poddana była ostatecznemu doszykowaniu technicznemu w ramach bezpieczeństawa i komfortu jazdy. Całość kosmetyki przekroczyła mój wydatek związany z nabyciem samochodu. Wielkie dzięki im za to. …Kawka Capucino, miła rozmowa, kilka zdjęć przed gmachem biurowym i koponiak Ani na szczęście rozpoczął wojaż po granicach Europy.
Stan licznika w punkcie rozpoczęcia podróży wskazał 243,742 tys km.
Opuszczając Warszawę, rozpadało się na dobre. Bezpieczna jazda zwalniająca tempo podróży przyczyniła się do minięcia wizyt swoich przyjaciół od lat w Poznaniu i Wolfsburgu.
Pierwszym i krótkim odpoczynkiem był Hamburg. Tu w zasadzie obrałem sobie punkt zerowy przecięcia linii okrążającej Europę (stan licznika 244,750). Jak wszystkie drogi prowadzą w Warszawie do Pałacu Kultury tak i w Hamburgu wszystkie drogi prowadzą do dzielnicy St. Pauli. Odwiedziłem egzystujący kościółek polski, który nie pasuje obecnie do charakteru dzielnicy z nocnymi klubami, barami ‘Go-go” i menelami szwendającymi się niemalże przez całą noc. Bazą było miejsce pracy kumpla Mirka w przyulicznym barze na Reeperbahn 122. U niego odpoczywałem i posilałem się smacznymi „hot dogami” zrobionymi na duńską receptę długimi parówkami z suszoną cebulą, majonezem i kwaśnymi ogórkami. Pycha!
W zaparkowanym samochodzie, w dzielnicy mieszkaniowej przespałem się kilka godzin by z rana wyruszyć dalej w drogę. Nie skorzystałem z zaprosin Mirka na nocleg. Nie chciałem przeciągać opóźnionego i tak czasu podróży. Z rana starym zwyczajem pojeździłem po Hamburgu robiąc zdjęcia ciekawych miejsc. Ulice bez trafiku pozwalały na wolną jzadę i obserwowanie zmian budującego się wciąż miasta.

Po lekkim śniadaniu w barze przy stacji benzynowej popędziłem przez Danię w stronę Frederikshaven i dalej promem do Geteborgu w Szwecji. Gdy się zaokrętowałem już nie wychodziłem z samochodu. Padłem na łóżko i przespałem całą 3.5 godzinną drogę.
Do Oslo pojechałem inną drogą, gdyż tę przybrzeżną E6 z Geteborgu znałem z poprzednich podróży. Odwiedziłem przyjaciela z Warszawy – Radka, który osiedlił się w pięknej miejscowości Fagestraun, niedaleko Drobak przed Oslo. W norweskim drewnianym domu musiałem gadać przy objedzie, przygotowanym przez mamę i córkę – żonę Radka. Piękny zwyczaj wspólna kolacja z rodzicami przy świeczkach w niedzielę należy do tradycji rodzinnej. Póżniej był czas wypełniony deserami i napitkami domowej roboty.
Radek wypełnił mój czas przejażdżką do Drobak – małego portowego mini miasteczka, które szczyci się będąc miastem Sw. Mikołaja. Pomiędzy zabytkowymi budynkami znajduje się fabryczka z pamiątkami ze znakiem Sw. Mikołaja, działa tu poczta ze specjalnymi pieczątkami w okresie Świąt Bożego Narodzenia. Na ulicach wzdłóż ulic zauważa się znaki drogowe z Sw. Mikołajem. W ten sposób Drobak konkuruje z finlandzkim miastem Rowanemi, które znam z odwiedzin podczas okrążania świata motocyklem. Trudno ocenić, które jest ważniejsze dla czczenia tradycji mikołajowej.
Innym ciekawym miejscem jest wybudowanie podwodnego betonowego przejścia dla wszystkich jednostek pływających z łodziami podwodnymi włącznie. Żeby wpłynąć przez fiord do brzegu portowego jednostki pływające muszą kożystać z podanej locji przez kapitanat portowy bo na wodzie nie ma żadnej ostrzegawczej boi. Taką zaporę Norwegia wykorzystała w II wojnie światowej, kiedy okręt niemiecki wojenny zatonął z powodu nieprzestrzegania z zasad manewrowania płynąc w kierunku Oslo.
Odwiedziłem też starych weteranów wojennych – Jerzego Jankowskiego i Bogdana Kubasa, którzy piastują pozycje prezesów w organizacjach kombatanckich i innych polonijnych.
Wypoczęty, pojechałem na zachód kraju drogą E18 by brzegiem fiordowych wcięć lądu udać się w stronę Nordkapp – mekki wszystkich podróżników udających się na pólnoc Norwegii.

Posted in Europa 2012 | Comments Off on Początek podróży w siną dal

Wyprawa Dookoła Europy

Samochodem „Volvo – 460” osobowym

w okresie: czerwiec – wrzesień 2012

15 czerwca 2012 – do przejechania około 30/35 tys km przez 23 kraje.

Wyruszenie, piątek, dnia 15.06.2012 roku o godz 11:00

Główny start – 11:00 , Ratusz Gminy Targówek

TRASA: I ETAP START z WARSZAWY (na zachód) przez Niemcy,
Hamburg (na północ) – Dania, Alberg, Szwecja, Norwegia do North Cupe.
II ETAP Dalej (na południe) – Finlandia, Rosja przez Murmańsk, Kargopol, Archangelsk, Petrozawodsk w stronę gór Ural do Perm.
III ETAP Dalej (wzdłuż gór na południe) przez Ufa, na Krym w Ukrainie, wzdłuż Czarnego Morza przez Rumunię, Bułgarię do Turcji, Istanbuł .
IV ETAP Dalej (na północ) przy Adriatyku przez: Grecję, Albanię, Serbię, Bośnię, Kroatję, Słowenię do Włoch, Wenecja. Po stronie Adriatyku przez Bari, Messina, Rzym, Monaco, Francję, Marsylię, przez Pireneje do Hiszpanii. Po stronie Morza Śródziemego (na południe) przez Barcelonę do Gibraltaru.
V ETAP Dalej po stronie Atlantyku (na północ) do Portugalii. Przez Lizbonę, Cape Finisterre, Francja do Anglii.
VI ETAP Spowrotem z Londynu pociągiem „Eurostar” pod Kanałem La Manche do Belgii i przez Holandię, Niemcy, Gdańsk, WARSZAWA!

* * *
Podróż Dookoła Europy („8-3”) przez około 23 krajów jest jedną z ogniw cyklu samotnej podróży dookoła świata rozpoczętej w 2008 roku przez „Jędrka” – ANDRZEJA SOCHACKIEGO, mającego na koncie siedem wokółświatowych podróży różnymi środkami transportowymi, różną drogą.
GPS AutoGuard S.A. Poland i „Dom Volva” będzie towarzyszył przez cały czas wyprawy, jak zwykle, odznaczając progresywnie w internecie punkty nakreślonej trasy.

( Przygotowała firma GPS AutoGuard )

Warszawa, dnia 13 kwietnia 2012 roku

Posted in Europa 2012 | Comments Off on Wyprawa Dookoła Europy

Szykowanie „Zabawki 3” (Volvo-460)

Po obiecankach cacankach użyczenia samochodu od dealerów VW-gena i Skody na odbycie podróży dookoła Europy zostałem w Polsce po wylądowaniu bez pojazdu.
Przyszła mi z pomocą pewna nieznana niewiasta, którą poznałem w Londynie podczas czekania na połączenie tranzytowe. Pożyczyła mi 3 tys zł na szczęście bym nie wycofał planu odbycia podróży. Dopożyczyłem od przyjaciół resztę i kupiłem stare Volvo wyglądające na oko całkiem całkiem odpowiednim samochodem na moją europejską escapadę.

Sobota, 26 maja.
W słoneczny dzień pojechałem na „ręczną myjkę” i zrobiłem dokładniejsze oględziny nowego nabytku nadając mu imię „Zabawka-3”. 17-letni samochód Volvo-460 z 240 tysiącami przejechanych kilometrów, koloru ciemnozielonego, wymagający nieco prac kosmetycznych będzie moim stalowym przyjacielem przez następnych kilka miesięcy z dala od domu w nieznanym mi świecie.
Wymienione zostało to, co mechanik zaproponował: olej silnikowy, klocki hamulcowe, paski klinowe, dopełnniłem inne płyny, zmieniłem opony, zainstalowałem łóżko z boku siedzenia kierowcy. Przerejstrowałem na swoje nazwisko i przedłużyłem ubezpieczenie. Całość przyszykowania „Zabawki” kosztowała mnie około 8 tys zł. (1 USD = 3.35 zł)
Po kilku dniach jazdy nie stwierdziłem większych usterek. …Ale to nie wszystko.

Miła niespodzianka
Żeby być pwnym pojazdu w drodze miałem w planie sprawdzenie ostateczne u jakiegoś autoryzowanego dealera Volva. …Tak trafiłem pod adres „Volvo – Polska” na ulicę Puławską w Warszawie. Chciałem wiedzieć w jakiej kondycji znajduje się mój nabytek.
Tam podzieliłem się ideą przejechania Europy i promowania w świecie 17 letniego samochodu u dealera „Dom Volvo” z zastępcą dyrektora – Wójcikiem Łukaszem. Z upływem czasu poczułem zainteresowanie moim przedsięwzięciem. Sprawa nabrała rumieńców. Na drugi dzień usłyszałem decyzję: „Pomożemy, żeby ta samotna podróż przebiegła bez przykrych niespodzianek. Proszę podstawić samochód do przeglądu technicznego”. Wyznaczono do pomocy Annę Jaworską z marketingu i Adama Radzika z serwisu technicznego. W opiece takiego zespołu poczułem się jakbym był ich przedstawicielem, których nie sposób zawieść. …Nie wiedziałem czy śmiać się, czy płakać z takiego obrotu sprawy. Tego się nie spodziewałem. Pomyślałem sobie, że są jeszcze osoby, które znają się na aspekcie mojej podróży i jej trudności odbywania w pojedynkę. Będę pewniej i szybciej przemieszczał się po bezdrożach Europy. W ten sposób stałem się po części lojalny tej firmie. Wymowne loga „Volvo” przystroiły „Zabawkę nr 3.

Dzięki uprzejmości dyrekcji gminy Targówek której jestem mieszkańcem od urodzenia i opieki rzecznika prasowego Rafała Lasoty odbyła się 15 czerwca 2012 roku pożegnalna konferencja prasowa przed ostatecznym wyruszeniem w podróż. Padło sporo stereotypowych pytań jak zwykle, kiedy znajdują się młodzi dziennikarze.

Szczęśliwy jak zawsze, wyjechałem z domu na Targówku w siną dal na kilka miesięcy. Po drodze wstąpiłem do „Domu Volvo” by od tego miejsca odliczać przejechane kilometry.

– Jędrek

Posted in Europa 2012 | Comments Off on Szykowanie „Zabawki 3” (Volvo-460)

Patriotyczna podróż Jędrka

Z archiwum:
PATRIOTYCZNA PODRÓŻ JĘDRKA

Na klubowym spotkaniu dowiedzieliśmy się o aspektach podróżowania naszego światowego wagabundy a jednocześnie prezesa klubu. Głównym aspektem dla Andrzeja jest cel patriotyczny, innym aspektem to obyczajowość innej kultury jak i przemiszczanie się po wiejskich drogach świata.
…Jak zawsze, byliśmy wsłuchani w opowiadania, które mają patriotyczny wątek, gdyż Andrzej podróżuje z polską fantazją i samochodem zaopatrzonym w polskie emblematy. Nie trudno się domyślić jakiej narodowości jest kierowca zacnego pojazdu. Chwała mu za to. Niech to będzie dopingiem dla nas wszystkich, wyróżniania się wśród innych pojazdów na drogach. Tym małym sposobem pokazujemy światu swoją tożsamość narodową.

Niestandardowy podróżnik i nie spotykany cel podróżowania wypełnia mu czas podczas jazdy. Jadąc przez świat odnawia stare i nawiązuje nowe kontakty z kombatantami i weteranami II Wojny Światowej. Tu trzeba wspomnieć, że pierwszy raz nawiązał kontakty 35 lat temu (rok 1977), kiedy odważył się po raz pierwszy samotnie okrążyć świat. Przez niespełna dwa lata – małym „VW-garbusem” o imieniu „Pryszcz” poświęconym przez ks. J. Szpilskiego – proboszcza parafii Św. Stanisława Kostki na Greenpointcie w Brooklinie realizował, bez pomocy z boku, pętlę wokół globu przez 35 krajów.
Wtedy za czasów „żelaznej kurtyny” Jędrek był jedynym Polakiem podróżującym dookoła świata. Podczas tej długiej przygody poznawał prawdziwą wojenną historię, nie znaną mu w Polsce, wprost od polskich żołnierzy i oficerów; odwiedzając ich żołnierskie domy. Ci wojenni bohaterzy, nie ze swojego wyboru lecz z powodu politycznej sytuacji osiedlili się poza granicami swojej Ojczyzny, za którą przelewali krew. Jędrkowi łatwo było nawiązywać kontakty startując ze Stanów Zjednoczonych będąc synem wojennego kombatanta Jerzego Sochackiego.
Drzwi domów kombatanckich otwierał Andrzejowi list polecający z rąk Alojzego Mazewskiego – ówczesnego prezesa Kongersu Polonii Amerykańskiej, który nazwał go „polonijnym ambasadorem”. Andrzej swą pierwszą podróż dookoła świata odbył bez posiadania paszportu polskiego, który odebrano mu podstępnie przed wyprawą w polskim konsulacie w Nowym Jorku. Jechał przez świat niczyj ale z białym orzełkiem w złotej koronie na piersiach (doszytej przez matkę), legitymując się amerykańskim dokumentem podróży – „Permit to Reenter”, który pomógł mu przemierzyć 50 krajów na pięciu kontynentach.

Po drodze słuchał żołnierzy jak martwili się o losy swoich cennych pamiątek wojennych. Jedni mają ich niewiele, inni mają ich całe pomieszczenia. Nie mogąc liczyć często na swoją rodzinę, przymierzają się do pozostawiania swoich zbiorów po różnych parafiach, szkołach, klubach itp. Martwią się, bo nie są to odpowiednie miejsca na tak cenne archiwalia. …Jeden kombatant w Seattle, w stanie Washington – mający syna adwokata, mieszkającego niedaleko, powiedział mu, cytuję: „Wiesz co synu, ty jesteś tak bardzo zajęty, że chyba o mojej śmierci dowiesz się przypadkowo z nekrologu wydrukowanego w gazecie”. …I rozpłakał się. Dziś jest już śp.

Po skonsultowaniu się z kilkoma kombatantami, mieszkającymi na różnych kontynentach, Jędrek zdecydował, że trzeba by zebrać te unikatowe archiwalia wojenne i umieścić w jakimś odpowiednim miejscu – na polskiej ziemi.

…Nie wytrzymał. Napisał list do dyrektora największego europejskiego Muzeum Armii Krajowej im. Emila Fieldorfa „Nila” w Krakowie i przedstawił całą sprawę. Po kilku tygodniach otrzymał pozytywną odpowiedź, której fragmenty cytuję: „…Zapewniam, że jeśli chodzi o miejsce w naszym krakowskim Muzeum AK – dla wszelkich pamiątek po kombatantach i weteranach II wojny światowej, zawsze było i będzie!. …Proponuję zacnym kombatantom, by w tej sprawie nawiązali kontakt z polskimi placówkami konsularnymi, którym niezręcznie będzie odmówić pomocy i pośrednictwa w przekazaniu do Ojczyzny pamiątek naszego Dziedzictwa Kulturowego”. – pozostaję z wyrazami szacunku, Adam Rąpalski, dyr. Muzeum A.K., Kraków, 9 czerwca 2009 r. …Cieszymy się razem panie dyrektorze!

Z takim glejtem i innymi poparciami co do słuszności sprawy – Andrzej Sochacki podróżuje po świecie i przedstawia wszystkim spotkanym kombatantom wojennym, ich rodzinom i przyjaciołom. Około 85-95 letni zazwyczaj bohaterscy kombatanci, często płakali podczas spotkań opowiadając swoje historie; płakał też razem z nimi i Andrzej. Z radością przyjmowali Andrzeja wiadomość o przychylnym nastawieniu administracji muzealnej w Krakowie na ich wojenne trofea, służące w odzwierciedleniu prawdziwej historii II Wojny Światowej, która jest nieznana większości a szczególnie polskiej młodzieży. A oto przecież nam wszystkim chodzi, aby prawdziwa historia dotarła do młodego pokolenia.
Dziś, sędziwi weterani po spotkaniu z Andrzejem mogą spać spokojnie i jak przyjdzie pora rozstać się z archwaliami wojennymi będą wiedzieli gdzie je skierować i jaką drogą. …Dzięki Ci Andrzeju za to.

…Opowiadaniom o kombatanckich spotkaniach z Jędrka wyprawy nie było końca. Każde zawierało inny wątek wspomnień. W dzisiejszych czasach podróż w pojedynkę jest wyjątkowo ryzykowna, dlatego ludzie podróżują przynajmniej we dwoje; tak jest bezpieczniej. Dawniej podróżnik obawiał się zwierząt, pożywienia i chorób a dziś obawia się ludzi. Trzymajmy kciuki za powodzenie tej wspaniałej misji.

Jadąc drugorzędnymi drogami przy brzegu morza, daleko od autostrad życie dudni dawnym tempem wśród tubylczego folkloru bez odczucia pośpiechu i wrogości do obcego. To ostatnia szansa znalezienia się w naturalnym środowisku, które zamiera wraz z rozwojem techniki i budowy autostrad przecinających miasteczka będące dawniej główną ich ulicą.

Nasunęło się pytanie: Jak można sobie wyobrazić najdłuższą wyprawę po lądzie? Odp.: To, okrążenie Ziemii wszelkimi drogami po obrzeżch kontynentów; najbliżej wody. Więc Jędrek postanowił wykonać te przedsięwzięcie w ciągu siedmiu lat. Z wyliczeń wynika, że cały dystans wyniesie około 300 tysięcy kilometrów. …Ile wyniesie w praktyce – zobaczymy.

Zapytany niedyskretnie – kto finansuje jego podróże? Zmieszał się i odpowiedział – nikt do tej pory. Rzekł, że robienie czegoś dla wyższych racji pozwala zapomnieć pytania o pomoc, która niejednokrotnie by się przydała do lepszego wykonania zadania. …Podróż ta pochłania w całości dochody Jędrka z renty inwalidzkiej, które nie pozwalają na odbijanie z głównej zaplanowanej trasy na boki, by ją bardziej pogłębić. …Napewno pomocnym by było mieć dopełniony bak paliwa do pokonywania ogromnych i kosztownych odległości, by podróż była przyjemniejsza i bardziej wypełniona, powiedział Andrzej. Może kiedyś w przyszłości znajdą się ludzie chcący pomóc Andrzejowi finansowo w jego misji patriotycznej, której nikt do tej pory nie podjął.

…Wracając do domu, już późną nocą, jeszcze raz odtwarzałam sobie ciekawe i niepowtarzalne opisy spotkań Andrzeja z Polakami – bohaterami swojej Ojczyzny jak i tubylcami w różnych krajach.

Więcej o Jędrka przygodach podróżniczych znajdziecie państwo na stronie: www.azpolonia.com pod hasłem „Centrum Wagabundy” lub w „Google” pod hasłem „Andrzej Sochacki”.

Ewa Sochmar

– korespondentka prasowa
„Centrum Wagabundy”
Phoenix, 2010

* * * * * * * * * * *

The Foundation of the Vagabond Center
3715 E. Taylor Street, Phoenix, AZ 85008, USA tel. 602 244 1293
centrumwagabundy@yahoo.com, www.andrzejsochacki.com

Phoenix, lipiec, 2008 r.
Wiadomość z Centrum Wagabundy:

ZŁOTY KRZYŻ ZASŁUGI DLA ANDRZEJA SOCHACKIEGO

Dzięki staraniom: – Zarządu Towarzystwa Przyjaciół Dzieci Ulicy „Przywrócić Dzieciństwo” im. Kazimierza Lisieckiego (prezes Bogusław Homicki), – Polskiego Związku Motorowego (prezes Andrzej Witkowski) i – Muzeum Sportu i Turystyki (dyrektor dr Iwona Grys) – postanowieniem z dnia 30 listopada 2007 roku podróżnik Andrzej Sochacki został uhonorowany przez Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Pana Lecha Kaczyńskiego Złotym Krzyżem Zasługi przyznanym za propagowanie Polski w świecie.

Uroczystość wręczenia państwowego odznaczenia odbyła się w Phoenix – Arizona w Klubie Pułaskiego, na bankiecie Związku Podhalan w Arizonie.
Pod nieobecność Andrzeja, który przebywał w podróży, w imieniu Prezydenta RP Złoty Krzyż Zasługi wręczył konsul RP z Los Angeles, Kalifornia – Pan Jakub Zaborowski na ręce żony – Ewy Sochackiej w obecności dzieci – Joanny i Cezara Sochackich.

Należy nadmienić, że jest to tym bardziej przyjemne dla nas, gdyż jest to pierwsze odznaczenie podróżnika w Polonii Arizońskiej jak i również Polonii Amerykańskiej, którą szacuje się na dziesiątki milionów rodaków.

Wielkie i Serdeczne Gratulacje dla naszego globtrotera i Prezesa „Centrum Wagabundy”.

– rzecznik prasowy „C.W.”
Joanna Marciniak

Posted in Europa 2012 | Comments Off on Patriotyczna podróż Jędrka

Przystań 046

XI rok, nr 46, listopad 2011 r.

* * * * Co słychać w “Przystani”?

* Kawka przywitalna Jędrka po podróży
* Ostatni odcinek, podsumowanie
* Przedstawienie południowo-amerykańskiej podróży w kolorach

* * * * Kącik Wydarzeń:
WITAMY JĘDRKA !
Tradycją stało się w naszym klubie przywitanie powracającego Jędrka z odbytej podróży przez sympatyków wojażowania. Tym razem oficjalne przywitanie naszego polonijnego bohatera było przesunięte w czasie. Powód: Jędrek trafił niemalże prosto z samolotu do szpitala. Okazało się, że wędrowanie po obszarach dorzecza Amzonki w Brazylii przepłacone było zaatakowaniem tamtejszej bakterii. …Infekcja dała się we znaki po opuszczeniu Kolumbii dopiero znalezienia się w środowisku zamieszkania. Niecałe dwa dni po zauważeniu zmian na skórze zmusiły Jędrka skorzystania ze szpitalnego pogotowia. Kuracja trwała około tygodnia. Zaaplikowano kroplówki do obiegu krwi z antybiotykami. Bakteria nie zidentyfikowana nazwana zostala „bakterią podróży”. Po nastepnych kilku dniach Jędrek wrócił do normy.
…W piątkowy wieczór członkowie klubu zaprosili Jędrka do podzielenia się wrażeniami z sześciomiesięcznej rozłąki rodzinnej i klubowej, kiedy musiał borykać się z przeciwnościami losu, skazany wyłącznie na siebie, podczas pokonywania tysięcy kilometrów objętych rozlewiskiem najdłuższej rzeki świata – Amazonki w Peru jak i w Brazylii. Jędrek wspomniał o różnicy pomiędzy górską dżunglą po wschodniej części Andów w okolicy La Marcet a płaską dżunglą otaczającą dorzecze Amazonki od Belem przez Manaus do Iquitos i dalej. Ciekawym zjawiskiem było brak koryta rzecznego. Amazonka jak i jej odnogi w okresie przypływu wlewają się kilometrami w głąb dżunglii po obu stronach tworząc siedlisko zwierząt, niebezpiecznych mikroorganizmów dla człowieka.
Miłą niespodzianką w klubie była wizyta podróżników pp. Adamczyk – Andrzeja i Anny i pp. Smolag – Marka i Marty. Andrzej jest filmowcem mającym na koncie kilkadziesiąt podróżniczych filmów. Ciekawy film z wizyty obejżyć można w internetowej gazecie – „Euro-Arizona”, Anna – dziennikarka z Polski. Marek – historyk z powołania, Marta – artystyczna dusza mająca setki ciekawych pomysłów plastycznych.
* * *
KOLUMBIA – zamknięcie pętli „Zabawką”
…Został ostatni odcinek do zakończenia podróży, który był zaledwie jednym procentem całej jazdy „Zabawką” w eskapadzie 2011 roku. …Wstąpiłem po drodze do portowego miasta – Barranquilly, by zorientować się w transporcie „Zabawki”. Tam dowiedziałem się ceny przesyłek do Europy i USA. …Nie podołałem wydatkować z oszczędności swojej skromnej pensji rencisty. …Sprzedaż nie wchodziła w rachubę, zawsze bym to mógł zrobić bez problemu – …a więc ???
..Marzeniem moim było sprezentować „Zabawkę” reklamodawcy GPSu – znanej polskiej firmie AautoGuard. W ten sposób odwdzięczyłbym się po części za symboliczne sponsorowanie. …Wbrew moim odczuciom, odmówili przyjęcia, podobno przez procedurę papierkową i niemożliwość wydatkowania pieniędzy na ściągnięcie wartościowego – przede wszystkim reklamowego – prezentu. A czasu było niewiele.
…Mój stary przyjaciel i czynny dziennikarz w Polsce – Wiesław Mrówczyński, relacjonujący moje wyprawy od początku napisał mi o tym ze smutkiem. Nie mógł tego zrozumieć. Takim sukcesem żaden samochód (przynajmniej w Polsce) nie może się poszczycić, a szkoda.
…Nie mogłem dłużej czekać, kieszeń pustoszała szybko, musiałem zadecydować. Wyruszyłem więc do Cartageny zamknąć praktycznie pętlę wokół całego kontynetnu amerykańskiego. …Wstąpiłem do redakcji dziennika „El Universal” by podzielić się z czytelnikami sukcesem moim i „Zabawki”, jak i kłopotami z wysyłką na inny kontynent. Spróbowałem przemycić słowo – „dotacja”, nie prezent, który chciałem zrobić w Polsce. …Młody redaktor Samuel po kilku zdaniach, przy małej czarnej, zaskoczył temat odbytego wyczynu w pojedynkę. Powiedział, że nie pozwoli by taki samochód trafił w niegodne ręce jakiegoś dealera, który oprócz obrotu pieniędzmi nie ma pojęcia o innych sprawach. Z zasady są to ludzie z żyłką handlową, wykorzystujący często naiwności zarówno kupujących – jak sprzedających.
…Zadzwonił pospiesznie do .znajomego prezesa automobilowego klubu, …opowiedział mu historię.
Godzina 18:00. Wiadomość z recepcji „Hotelu Familiare”, że jest redaktor gazety „EL Universal”. …Dwóch mężczyzn czekało, Samuel i Eduardo. …Poszliśmy na hotelowy parking. …Podchodząc powoli do „Zabawki”, Eduardo zatrzymał się na moment, nie obchodząc jej jeszcze dookoła, …i powiedział: „o nie, nie, on jest tak ładny, że będzie ozdobą naszej witryny klubowej dla odwiedzających, bez używania po ulicach, jest wspaniałym eksponatem wystawowym. Ja się tym zajmę, umyję go, naprawię i wyczyszczę osobiście”.
…Szkoda, bo „Zabawka” powinna być gdzieś ozdobą w Polsce a nie w świecie…, ta myśl nie dawała i nie daje mi spokoju.
…Następnego dnia, podczas wspólnego obiadu, ustaliłem z prezesem klubu kilka punktów. …W zamian za prezent klub opłacił mi hotel z wyżywieniem do dnia wyjazdu. Wyszukał połączenie, opłacił przelot do domu jak i wysyłkę pozostałego ekwipunku. …Będę mógł zawsze nim jeździć kiedy tylko odwiedzę Kolumbię.
…Tego się nie spodziewałem od Kolumbijczyków, którzy okazali się dżentelmenami. Wartość wdzięczności kosztowała dużo więcej niż wartość samochodu….Poznali się na moim wyczynie jak i „Zabawki” mającej, nota bene, na koncie objechanie Północnej Ameryki i odbycie po drodze rajdu jesienno-zimowego z Alaski do Nowej Szkocji po północnych drogach Kanady (2009), pętlę od Pacyfiku do Atlantyku przez 30 stanów USA (2010), przejechanie Centralnej Ameryki i odbycie raidu dookoła Południowej Ameryki (2011) wchodzącego w objechanie całego kontynentu amerykańskiego dookoła wioząc tablicę rejestracyjną od Alaski do Ushuai. …Doszli razem do wniosku, że takim wyczynem nie może pochwalić się żaden samochód na świecie.
…W niedzielę Edwardo zaproponował wycieczkę na obiad do rybnej jadłodajni w Paso Cabayos nad brzegiem Morza Karaibskiego o zielonkawym kolorze wody. …Po kilkunastocentymetrowych krewetkach i smacznej barakudzie z naładowanym żołądkiem Eduardo zaprosił mnie tego dnia do swojej rezydencji w Cartagenie. Tam przeleciał czas jak błyskawica. …W między czasie wyciągneliśmy ze szklanej gabloty inkrustowany złotymi i srebrnymi nićmi i kolorowymi kamieniami ubiór „matadora walki z bykami”. Żona matadora a zarazem pani domu zorganizowała sesję zdjęciową przy „Zabawce”. Każdy z obecnych robił zdjęcia z samochodem jakby on był z innego świata. …Zrobiłem sobie zdjęcie w ubiorze matadora. Ciężka kurtka, płachta na byka i zasłona ramienna ważyło przeszło dwadzieścia kilogramów. I to wszystko trzeba było mieć na sobie i wywijać „lekko” szpadą podczas koridy. …Nie dla mnie taki sport.
…Wróciłem zmęczony do hotelu by nazajutrz znaleźć się w odpowiednim czasie z rana na lotnisku. …Po odprawie celno – paszportowej, nie dotarło do mnie jeszcze rozstanie się z moim stalowym przyjacielem. …A jednak, …stało się.
Podsumowanie
Podróż wykonana i udana choć nie zawsze sprzyjał wiatr, czasami powiał piasek w oczy. Były momenty grozy i strachu. …Jak zwykle, trzeba było działać szybko w pojedynkę i być optymistą by osiągnąć cel. …Pewnie się czułem po drodze otrzymując regularnie co miesiąc rentę inwalidzką. Tego uczucia nie znałem w podróżowaniu do tej pory, zawsze trzymałem ołówek i notes pod ręką do pilnowania rozchodów i kurczącego się z dnia na dzień bilansu.
Dzięki jeździe z GPS AutoGuard – Poland zainteresowani znali na bieżąco moją pozycję i „Zabawki” na trasie. …Anioł Stróż miał mnie w opiece. Dzięki Ci Boże! Więcej o samotnej podróży „Zabawką” jest w internecie – w reportażach na bieżąco: www.azpolonia.com pod hasłem – „Centrum Wagabundy” jak i na portalu motoryzacyjnym: www.auto-news.pl

Nieco danych: Wykonawca przedsięwzięcia – ANDRZEJ „Jędrek” SOCHACKI
Miejsce urodzenia – Targówek warszawski, wiek około 60, wzrost 179 cm, waga około 95 kg, łysy, po żółtaczce, zawale serca, chorobie nerek, problemach z krzyżem, kilku złamaniach kończyn, cukrzyk, mieszkający z dwojgiem dzieci – Asią (18), Czarkiem (14), piękną i dobrą żoną Ewą, urodzony optymista.
Pojazd: amerykański samochód osobowy Oldsmobile – Cutlass Supreme S, 1997, 6 cylindrów, silnik 3.1 l, 7 osobowy, automatyk, ze stanem licznika – 227,655 mil (około 362,760 km)
Przejechanych od bazy w Phoenix, Az – 23,245 mil (około 38,375 km), w tym dystans po obrzeżach Południowej Ameryki – 18,386 mil (około 30,050 km.
Wodny transport – Morze Karaibskie – 400 km, Peru (Amazonką) – 1200 km, Chile (Fiordami Pacyfiku) – 1000 km , Brazylia (Amazonką) – , Wenezuela (Orinoco) – 1 km
Inny transport: a) autobusem Kolumbia – 300 km, Peru – 1000 km
b) samolotem, powrót – 2000 km
Ogólny czas wyprawy – 192 dni (pół roku, 1 tydzień i 5 dni)
Dni pobytu w krajach: Kraje Centralnej Ameryki – 29, Kolumbia -25 (13+12), Ekwador -3, Peru -37, Chile -24, Argentyna -17, Urugwaj -4, Brazylia -42, Wenezuela -11.
Wydanych $ na benzynę – około 5,000.- USD
Wydatki towarzyszące wyprawie – Noclegi, parkingi, transport dodatkowy, zwiedzanie, taxi itp
Naprawy: chłodnica – uszczelka głowicy silnika, hamulce. Ilość kapci – 6 X
Szybkość podróżna – 110 – 130 km / godz
W podróży wypadków – 0, kolizji – 0, chorób – 0, kradzieży – 1(aparat fotograficzny).
Wydanych $$ w podróży dookoła Am. Płd. – około 12 tys USD
Dystans objechania po obrzeżach = 49,719 mil (około 82,865 km) nie licząc dojazdów i odjazdów (8,535 mil (około 14,225 km)).
Sugestia dla początkujących podróżników:
Chcąc się jako tako czuć komfortowo ekonomicznie w dzisiejszym międzykontynentalnym podróżowaniu na poziomie turysty z plecakiem, nie wliczając dodatkowych przykrych niespodzianek, proponuję na jeden dzień/osobę przeznaczyć około 50.- USD (nocleg, pożywienie, zwiedzanie, opłaty transportowe, itp). Np.: 180 dni x 50.- USD = 9,000.- USD.
Dobrym nawykiem jest zabezpieczenie po zachodzie słońca, powierzchownej części ciała jakimś lekkim okryciem przed insektami. Miałem nieszczęście zetknąć się gdzieś po drodze w rejonie Amazonii z jakąś bakterią, która dała znać o swoim istnieniu w powrotnej drodze już po opuszczeniu Kolumbii. Wynikiem tego zetknięcia było trafienie do szpitala w USA w którym zastosowano leczenie infekcji …bez zindentyfikowania jej rodzaju. Kosztowało mnie 10 dni niepotrzebnego eksperymentowania na mojej osobie. …A więc, nie bagatelizować najmnieszych ukąszeń, udaj sie do lekarza, chorby równikowo-dżunglowe rozwijają się w kosmicznym tempie – z minuty na minutę, żeby nie było za późno….Jak jedzenie wydaje ci się nie pewne, odmów sobie poczęstunku. Pamiętaj – zupy najbezpieczniejszym pożywieniem w nieznanym świecie.
Obszerniej wszystko w internecie
* * *
BRAWO JĘDREK !
Ciepły listopadowy wieczóry mała grupka przyjaciół przyszla przed czasem by zadać na spotkaniu kilka prywatnych pytań co do podróżowania. Nie ma się co dziwić, przecież jest to miejsce w którym można uzyskać sporo praktycznych porad wprost od naszego obieżyświata.
Jędrek pokazał nam w pięknych ujęciach momenty z podróży z daleka od autostrad, które opanowywują świat. Tam życie idzie swoim tempem podobnym od wieków. Zmiany urbanizacyjne zachodzące w wielkich miastach widoczne są z daleka. Na wsi ludzie wykorzystują dobrodziejstwa natury do której ciągnie społeczeństwo uprzemysłowione, będąc niewolnikiem obecnego systemu w którym jest brak życia w swobodzie i wolności. Właśnie życie naturalne było i jest w zainteresowaniach podróżnika.
…Na własne oczy widzieliśmy ubogie życie, bez zmian ewolucji, pokazane w rejonach amazońskiego obszaru. Gdyby nie film trudno by było uwierzyć w tak powolną ewolucję korzystania z dobrodziejstw techniki. Proste życie nie wprowadza ludzi w kompleksy a wręcz przeciwnie chwalą sobie taką egzystencję z dala od chorób cywilizacji.
Wielkie uznanie dla Jędrka odwagi, kiedy zmagał się sam na sam z osobistymi problemami jak i problemami samochodu, już podstarzałego rocznikiem i eksploatacją, daleko od jakichkolwiek zabudowań. Powiedział nam, że awarie zdażają się również niedaleko od domu. Trzeba zreperować i jechać dalej. Tak jest i w dalekiej podróży.
Drugim aspektem podróży, którym Andrzej się zajmował było odwiedzenie środowisk kombatanckich i wterańskich II wojny światowej. Doszedł do wniosku, że za późno wyruszył z taką misją. Pozostali bohaterowie, którzy walczyli za wolność Polski są już w ostatnim okresie życia, który wymaga opieki lekarskiej i na którą często nie mają funduszy. Jeszcze kilka lat a nie będzie świadków walki o niepodległość swojej Ojczyzny. Wiek, około 90 lat, mówi sam za siebie. A placówkom konsularnym jest ta sprawa obojętna. Oto im chodzi, wywnioskował. Nikt z dyplomatów nie troszczy się również o ich przebogate zbiory, które mogą nigdy nie ujżeć światła dziennego a tym samym nie trafią do młodych pokoleń, które jest żądne prawdy o zbrodniach wojennych. Andrzej zauważył skurczenie się diaspory polskiej na obczyźnie. Młodzi nie są zainteresowani działalnością polskich klubów, które są zamykane. Obecnie isnieje kilka dosłownie polskich miejsc spotkań w których przeważają emeryci a młodsi nie są zainteresowani ich rozbudową członkowską czy działalnością społeczną. W konkluzji powiedział, że ginie polskość tak dawniej pielęgnowana z pokolenia na pokolenie.
Do domu Jędrek wrócił tak zmęczony jak i szczęśliwy, że udało mu się bezpiecznie odbyć tak długą samotną podróż po bezdrożach świata. Po zamknięciu pętli podarował swojego stalowego przyjaciela na kółkach „Zabawkę” Automobi-Klubowi w Cartagenie, Kolumbia. Nie stać było go na powrotny transport. Jechał bez sponsorów przecież. Ceny wygórowane zmieniły plany przyszłej eksploatacji „Zabawki”.
Który kontynent do okrążenia będzie następnym w planach Jędrka, dowiemy się wkrótce.
– Asia, rzecznik prasowy klubu
* * * * Kącik Wydawcy:

Mile widziana jest młodzież w pisaniu swoich ciekawych spostrzeżeń z otaczającego życia lub ze spędzonych wakacji w naszej gazetce. Odrzucić tremę w pisaniu – pomożemy. Zdobywajmy wiedzę ciągle według starego porzekadła: „Ucz się dziecko ucz, bo nauka to potęgi klucz. Kto ten klucz zdobędzie, to szczęśliwy i bogaty będzie”. Dewizą życia jest myślenie własnym rozumem, mowa własnym językiem i patrzenie własnymi oczami.
Pamiętajmy !!! – naszym językiem jest język polski gdziebyśmy się nie znajdowali a każdy inny język wykorzystujemy tylko do egzystencji tam gdzie żyjemy. Bez Języka Polskiego nie ma Polski!
Bawmy się razem! – to nasza myśl przewodnia. Warto mieć łączność z “Przystanią”, pod której skrzydłami nabywa się pewności i wiary w siebie. Jest drogą „odnalezienia się”.
– mgr inż. Andrzej Sochacki

* * * * Kącik Ciekawostek:
COŚ O WESELACH:
Upowszechnił się zwyczaj nadania imienia określonym rocznicom ślubu, by mieć okazję do celebrowania weselnego. Ponieważ nie wszyscy wiedzą – podajemy nazwy. A więc: I rocznica – to Wesele Papierowe, II – Wesele Słomiane, III – Cukrowe, IV – Skórzane, V – Drewniane, VII – Jedwabne, X – Cynowe, XV – Kryształowe, XX – Porcelanowe, XXV – Srebrne, XXX – Perłowe, XXXV – Koralowe, XL – Rubinowe, L – Złote, LV – Diamentowe, LX – Brylantowe, LXV – Żelazne, LXX – Spiżowe, LXXX – Kamienne. Życzymy Wam abyście mogli dożyć w szczęściu i radości – tych ostatnich !

* * * * Kącik Humoru: 10 fraszek Jana Sztaundyngiera:
Charakterystyka pewnej głowy: W tej głowie… Pustkowie
Był raz: Był raz jeden taki mistyk, Lubił baby i z nimi styk.
Cierpliwość: Cierpliwość trzeba mieć anielską, Ażeby znosić własne cielsko.
Czasem głupoty: Czasem głupoty człowiek sobie życzy,
Bowiem w mądrości tyle jest goryczy.
Ćwierkanie wróbla: Nadal jak wróbel ćwierkam wesoło,
Choć przeszło po mnie historii koło.
Daltonista: To, co na czarną chował godzinę, Wnet na różową wydał dziewczynę.
Daruj!: Daruj minutom, dniom, godzinom – Miną…
Dary: Jest obok daru blasku, Łaska cienia. Jest obok daru uczuć, Dar zapomnienia.
Dedykacja: Temu w hołdzie – Na czyim żołdzie.
Dewiza mojej żony: W grobie Pomyślę o sobie.

* * * * Co? Gdzie? Kiedy?
Ciekawe spotkanie w Centrum Wagabundy, piątek, 15 luty 2012, godz 19:00. Tematy: 1. „O podróży do Polski” – Jędrek. 2. ”Wernisaż filmowy i fotograficzny znad Atlantyku” naszego czołowego polonijnego videowca – Andrzeja Adamczyka.
Więcej informacji: 602-244 1293 Do zobaczenia !

Przypominamy: Spotkania w „Centrum Wagabundy” odbywają się cyklicznie co kwartał (luty, maj, sierpień, listopad) w najbliższą sobotę środka miesiąca o godz. 19:00. Przynosimy z sobą jak zwykle – co kto lubi, według swojego gustu. Informacje w klubie: 1-602-244 1293

O G Ł O S Z E N I A i R E K L A M Y
* W Centrum Wagabundy są do nabycia książki: „Sześć podróży dookoła świata”, „Poradnik Trampingu Turysty Zmotoryzowanego” i ”Harleyem dookoła świata” – Andrzeja Sochackiego.
* Czytaj ciekawą stronę: www.azpolonia.com, nie pożałujesz.

Uwaga: Poprzednie wydania gazetki jak i wiele innych ciekawych pozycji są w archiwum „Centrum Wagabundy”: www.azpolonia.com i www.andrzejsochacki.com.

– Pozdrawia zespół prasowy gazetki „PRZYSTAŃ”
Tel: 602-244 1293, centrumwagabundy@yahoo.com, 3715 E. Taylor St. Phoenix, AZ 85008, USA
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
$$$ Dziękujemy wspierającym Fundację, rozumiejących nasz aspekt: Wszystko dla biednych, utalentowanych i bez szczęścia. Darowiznę wskazane odpisać od podatku.

Posted in Gazetka Przystań | Comments Off on Przystań 046

Wieści z trasy

KOLUMBIA – zamknięcie pętli „Zabawką”
(ostatni odcinek)

Od północy do Cartageny

Choć ostatnie kilometry przedgraniczne w Wenezueli dały się weznaki to postój podczas odprawy celnej w Kolumbii był odprężeniem. Policjant pilnujący porządku naprowadził mnie do znajomego sprzedawcy wymieniającego walutę po lepszym kursie od granicznych cinkciarzy. Miał na oku „Zabawkę” gdy poszedłem na obiad z pewnym Hiszpanem przekraczającym granicę w przeciwnym kierunku. Nie interesowało go jak przed oczami policjanta handluje się benzyną bez pozwolennia. Wagabunda Hiszpan od roku był na trasie dookoła świata motocyklem „Kawasaki-650” i chciał się dowiedzieć o warunkach w Wenezuelii o których słyszał wiele.

…Został ostatni odcinek do zakończenia podróży, który był zaledwie jednym procentem całej jazdy „Zabawką” w eskapadzie 2011 roku. …Przez ostatnie 300 km podziwiałem kraj jadąc dobrymi szosami blisko brzegu Morza Kraibskiego. Dobrymi lecz bardzo drogimi. Jazda z Barranquilly była droższa od benzyny na tym odcinku. Płatne bramki ustawione co kikadziesiąt km na szosie, nieco szerszej od ulicy z dwukierunkowym ruchem, płoszą zmotoryzowanych turystów i właścicieli pojazdów..
Tym razem nie spieszyło mi się, po wtóre zużyte opony, hamulce i przeguby przemawiały za rozsądną jazdą. Zakończenie pętli miałem w zasięgu ręki. Czułem już zadowolenie, że podołałem temu trudnemu wyzwaniu jak zwykle, …w pojedynkę !
Gdy wjechałem w głąb Kolumbii ogarnęło mnie ogólne przemęczenie. …Wyszukałem spokojne miejsce w pewnej wiosce wchodzącej w morze na odpoczynek. Za namową właściciela zagrody Alfreda udałem się do szpitala na przebadanie. …Ciśnienie okazało się mniejsze niż zwykle, cukier wysoki. Po wynikach doszedłem do wniosku, że przyczyną złego samopoczucia był stres jak i niewłaściwe lekarstwa oraz nieodpowiednia dieta. No cóż, mogło być gorzej. …Nie wypuszczono mnie ze szpitala, musiałem zaliczyć dwie kroplówki na wzmocnienie organizmu. …Ciśnienie wróciło do stanu przedwyprawowego, pokazały się kolorki na policzkach.
…Kilkudniowy pobyt w ciszy, nad wodą pomiędzy rybackimi osadami, doprowadził mnie do normy.
W niedzielę udałem się w towarzystwie Alfreda do Katedry w Cienaga by podziękować Bogu za szczęśliwie kończącą się podróż jadąc mimo zamieszek wewnątrz krajowych jak i panującego bezprawia w wielu miejscach na trasie. Przy okazji podarowałem dużą kopię zdjęcia papieża Jana Pawła II, którą wiozłem z Kurytyby przez tysiące kilometrów. Proboszcz Parafii Matki Boskiej w diecezji Santa Marta nie tylko przyjął ze wzruszeniem prezent ale pochwalił się o tym parafianom z ambony podczas mszy świętej, po której zaprosił nas na obiad.

Poniedziałek, 5 wrzesień, 2011
Po zostawieniu Alfredowi części ekwipunku znów znalazłem się na drodze. …Wstąpiłem po drodze do portowego miasta – Barranquilly, by zorientować się w transporcie „Zabawki”. Następnym miejscem była Cartagena z której wyruszyłem 6 kwietnia na podbój Południowej Ameryki po jej obrzeżach dookoła.

…Marzeniem moim było sprezentować „Zabawkę” reklamodawcy GPSu – znanej firmy AautoGuard, żeby była jej żywą reklamą na co dzień w Kraju jak i w Europie. W ten sposób odwdzięczyłbym się po części za symboliczne sponsorowanie. …Wbrew moim odczuciom, odmówili przyjęcia, podobno przez niemożliwość wydatkowania pieniędzy na ściągnięcie wartościowego – przede wszystkim reklamowo – prezentu.
…Mój stary przyjaciel i czynny dziennikarz w Polsce – Wiesław Mrówczyński znający się na rzeczy (przepodróżował świat) i relacjonujący moje wyprawy od początku próbował nawiązać kontakt z Muzeum Motoryzacji w Otrębusach pod Warszawą – kolekcjonerem samochodów jak i w kilku innych miejscach. …Wszystkie starania spęzły na niczym. Napisał mi o tym ze smutkiem w korespondencji elektronicznej. Nie mógł tego zrozumieć. Wyglądało to jak by ludziom są obojętne osiągnięcia rodaka, który ma się czym poszczycić samotnie podróżującego za rentę przez Świat. Może nie zrozumieli wyczynu, jadąc samotnie przez świat bez żadnej pomocy. Takim sukcesem żaden samochód (przynajmniej w Polsce) nie może się poszczycić a szkoda. …Byłaby to wspaniała rzecz, dla zapalonych polskich młodych podróżników eksponant, przed oczami.

…Podobnie jak przed kilkudziesięciu laty, po zrealizowaniu podróży dookoła świata „Pryszczem” przez 35 krajów w ciągu dwóch lat (1977-79) nikt się nim nie zainteresował w Polsce. …Ostatecznie z goryczą wyjechałem z kraju i zaproponowałem wystawienie „Pryszcza” w Auto Muzeum w Volksburgu. Dyrektor dr Wierch przyjął eksponat z otwartymi rękami. …I tak przez 18 lat „Pryszcz” ozdabiał niemieckie muzeum i był eksponatem w różnych, nie tylko niemieckich miastach, do czasu, gdy uległem namowie redaktorowi Wiesławowi Mrówczyńskiemu. Ściągnąłem go do kraju by był przez kilka lat ozdobą „Salonu VW” Sobiesława Zasady w Warszawie. …Obecnie spotkać można popularnego i wysłużonego „Pryszcza” ozdabiającego zjazdy „garbusiarzy” w całej Polsce. …Bo tu jest jego miejsce a nie zagranicą !

Barranquilla, wielkie miasto, czwarte co do wielkości w Kolumbii.
Żeby nie tracić czasu pojechałem do portowej strefy „Franco” eksportu i importu. Tam dowiedziałem się ceny przesyłek do Europy i USA. …Nie podołałem wydatkować z oszczędności swojej skromnej pensji rencisty. …Transport w kontenerze do Europy kosztuje około 3,000.- USD a do USA (dowolnego portu) przeszło 1800.- USD. Do tego dochodzi opłata za mój przelot. To zdecydowało co powinienem zrobić godnego dla mojego stalowego przyjaciela z którym miałem za sobą dobre i złe chwile ! …Sprzedaż nie wchodziła w rachubę, dawno bym to mógł zrobić bez problemu. Ceny transportu na świecie podskoczyły w ostatnich latach kilkakrotnie – …a więc ???

…Nie mogłem dłużej czekać, kieszeń pustoszała szybko, musiałem zadecydować. Wyruszyłem więc do Cartageny zamknąć praktycznie pętlę wokół całego kontynetu amerykańskiego.
…Tym razem przyjechałem do Cartageny brzegiem Morza Caraibskiego podziwiając piękne plaże i nowoczesne hotele. …Gdzieś w centrum miasta przeciąłem pętlę, którą zacząłem tworzyć przez pięć miesięcy jadąc po obrzeżach kontynentu. Pętlę rozpocząłem jazdą na południe w stronę Ekwadoru a dobiłem do Cartageny z północy od Wenezueli.

Co z „Zabawką” …
…Po odwiedzeniu hostelu w kolonialnej i antycznej części Cartageny, niedaleko znanej wszystkim fortfykacji „San Felipe” w którym poprzednio nocowałem wstąpiłem do redakcji największego dziennika „El Universal” by podzielić się z czytelnikami sukcesem moim i „Zabawki” jak kłopotami z wysyłką na inny kontynent. Spróbowałem przemycić słowo – „dotacja”, nie prezent, który chciałem zrobić w Polsce. …Młody redaktor Samuel po kilku zdaniach, przy małej czarnej, zaskoczył temat odbytego wyczynu w pojedynkę. …Oczy zaczęły mu się otwierać szerzej i szerzej słysząc o podróżach „Zabawką”. Sam jest sympatykiem klubu motorowego w Cartagenie. Powiedział, że nie pozwoli by taki samochód trafił w niegodne ręce jakiegoś dealera, który oprócz obrotu pieniędzmi nie ma pojęcia o innych sprawach. Z zasady są to ludzie z żyłką handlową, wykorzystujący często naiwności zarówno kupujących – jak sprzedających.

Zadzwoninł pospiesznie do .prezesa automobilowego klubu, …opowiedział mu historię.

…Umówiliśmy się jeszcze tego dnia na spotkanie. W między czasie, Samuel zabrał fotografa i wyszliśmy z redakcji zrobić kilka zdjęć do reportażu. …Zasugerował mi hotel z parkingiem i polecił swoją znajomą z „Oficina de Viaje” w znalezieniu ekonomicznego połączenia lotniczego ze Stanami, gdzie czeka na mnie moja rodzinka.

Godzina 18:00. Wiadomość z recepcji „Hotelu Familiare”, że jest redaktor gazety „EL Universal”. …Zszedłem na dół. …Dwóch mężczyzn czekało, Samuel i Eduardo. …Poszliśmy na hotelowy parking. …Podchodząc powoli do „Zabawki”, Eduardo zatrzymał się na moment, nie obchodząc jej jeszcze dookoła, …i powiedział: „o nie, nie, on jest tak ładny, że będzie ozdobą naszej witryny klubowej dla odwiedzających, bez używania po ulicach, bo jest wspaniałym eksponatem wystawowym. Ja się tym zajmę, umyję go i wyczyszczę osobiście”.

…Szkoda, bo „Zabawka” powinna być gdzieś ozdobą w Polsce a nie w świecie…, ta myśl nie dawała i nie daje mi spokoju.

…Następnego dnia, podczas wspólnego obiadu, ustaliłem z prezesem klubu kilka punktów. …W zamian za prezent klub opłacił mi hotel z wyżywieniem do dnia wyjazdu. Wyszukał połączenie, opłacił przelot do domu jak i wysyłkę pozostałego ekwipunku. …Będę mógł zawsze nim jeździć kiedy tylko odwiedzę Kolumbię. Samochód będzie sprawdzony w warsztacie i stał do mojej dyspozycji.
…Tego się nie spodziewałem od Kolumbijczyków, którzy okazali się dżentelmenami. Wartość wdzięczności kosztowała dużo więcej niż wartość samochodu. Oni, będąc aktywnymi zawodnikami w jazdach przez nieznane tereny rozumieli czym jest jazda w pojedynkę. …Poznali się na moim wyczynie jak i „Zabawki” mającej, nota bene, na koncie objechanie Północnej Ameryki i odbycie w tym rajdu jesienno-zimowego z Alaski do Nowej Szkocji (2009), pętlę od Pacyfiku do Atlantyku (2010) i raid dokoła Południowej Ameryki (2011) wchodzącego w objechanie całego kontynentu amerykańskiego dookoła wioząc tablicę rejestracyjną od Alaski do Ushuai. …Doszli razem do wniosku, że takim wyczynem nie może pochwalić się żaden samochód na świecie.

…Okazało się, że Eduardo jast nie tylko prezesem klubu, raidowcem ale i toreadorem z wieloletnim doświadczeniem (30 lat). Ma posiadłość za miastem (200 hektarowe campo) i chętnie by mnie zabrał w gościnę na kilka weekendowych dni, jako wdzięczność za prezent. …Zgodziłem się, zostało do opuszczenia Kolumbii kilka dni.

…Czwartek był dniem ulewnym, w piątek z rana lało też. …W obiad Eduardo podjechał jipem pod hotel i zjedliśmy wspólnie obiad. Powiedział, że z wycieczki na campo nici, gdyż tam leje i leje od kilku dni. Tak myślałem, że nie było sensu spędzać czasu w deszczowy weekend na wsi. Życie wiejskie ma urok w piękną pogodę.
…Sobota – na plaży ładowałem baterie słoneczne a na niedzielę Edwardo zaproponował wycieczkę na obiad do rybnej jadłodajni w Paso Cabayos nad wodą o zielonkawym kolorze.
…W Kolumbii jest zwyczaj spędzania weekendów w gronie rodzinnym i z przyjaciółmi. Tak, że spotkaliśmy się wszyscy razem w przyplażowej restauracji zajmując trzy stoły. Wyglądało to jak specjalne przyjęcie. A to po prostu zwykły obiad w rozszerzonym gronie o kilku członków klubu. …Po kilkunastocentymetrowych krewetkach i smacznej barakudzie z naładowanym żołądkiem Eduardo zaprosił mnie do swojej rezydencji w Cartagenie.

Tam przeleciał czas jak błyskawica. Nie było odpoczynku. …Znów pytania: co bym się napił, co zjadł, co do kawy…, jaką muzykę chcę posłuchać itp. …W między czasie wyciągneliśmy ze szklanej gabloty inkrustowany złotymi nićmi i kolorowymi kamieniami ubiór „matadora walki z bykami”. Wyszliśmy na zewnątrz i żona matadora a zarazem pani domu zorganizowała sesję zdjęciową przy „Zabawce”, która czekała do przyszłego tygodnia na zadomowienie się w klubowym pomieszczeniu. Każdy robił zdjęcia z samochodem jakby on był z innego świata. …Ja zrobiłem sobie zdjęcie w ubiorze matadora, choć nie podzielam tego sportu. Ciężka kurtka, płachta na byka i zasłona ramienna ważyło z dwadzieścia kilogramów. I to wszystko trzeba było mieć na sobie i wywijać „lekko” szpadą podczas koridy. …Nie dla mnie taki sport.
Czas opuszczenia Kolumbii
Zadowolony z kilkudniowego pobytu w innym świecie wśród innej kultury i obyczajów wróciłem zmęczony do hotelu by nazajutrz znaleźć się w odpowiednim czasie z rana na lotnisku. …Bagaże czekały na spakowanie.
Poniedziałek, 12 września. Eduardo podjechał pod hotel i pojechaliśmy na śniadanie. Czas pospieszył nas do stawienia się na lotnisku.
…Kończąc odprawę celno – paszportową, nie dotarł do mnie jeszcze fakt rozstania się z moim stalowym przyjacielem. …A jednak, …stało się. …Myślę, że w odpowiednim miejscu będzie ozdobą przez długie lata podobnie jak było z „Pryszczem”.

Pozdrawiam z pasu startowego w Cartagenie!
– Jędrek

Podsumowanie

Podróż wykonana i udana choć nie zawsze sprzyjał wiatr, czasami powiał piasek w oczy. Były momenty grozy i strachu. …Jak zwykle, trzeba było działać szybko w pojedynkę i być optymistą by osiągnąć cel.
…Pewnie się czułem po drodze otrzymując regularnie co miesiąc rentę inwalidzką. Tego uczucia nie znałem w podróżowaniu do tej pory, zawsze trzymałem ołówek i notes pod ręką do pilnowania rozchodów i kurczącego się z dnia na dzień bilansu.
…Dwa razy na biegunach wyprawy „Zabawka” zdała egzamin dzielnie, jeżdżąc i ślizgając się po śniegu i lodzie na Alasce i w kanadzie jak również i po Ushuai w Patagonii.
Dzięki jeździe z GPS AutoGuard – Poland zainteresowani znali na bieżąco moją pozycję i „Zabawki” na trasie.
…Anioł Stróż miał mnie w opiece. Dzięki ci Boże!
Więcej o samotnej podróży „Zabawką” jest w internecie – w reportażach na bieżąco: www.azpolonia.com pod hasłem – „Centrum Wagabundy” jak i w Polsce na portalu motoryzacyjnym: www.auto-news.pl
* * *
Nieco danych:

Wykonawca przedsięwzięcia – ANDRZEJ „Jędrek” SOCHACKI

Miejsce urodzenia – Targówek warszawski, wiek około 60, wzrost 179 cm, waga około 95 kg, łysy, po
żółtaczce, zawale serca, chorobie nerek, problemach z krzyżem, kilku złamaniach kończyn, cukrzyk, mieszkający z dwojgiem dzieci – Asią (18), Czarkiem (14), piękną i dobrą żoną Ewą, urodzony optymista.

Pojazd: amerykański samochód osobowy Oldsmobile – Cutlass Supreme S, 1997, 6 cylindrów, silnik
3.1 l, 7 osobowy, automatyk, ze stanem licznika – 227,655 mil (około 362,760 km)

Przejechanych od bazy w Phoenix, Az – 23,245 mil (około 38,375 km), w tym dystans po obrzeżach
Południowej Ameryki – 18,386 mil (około 30,050 km.

Wodny transport – Morze Karaibskie – 400 km, Peru (Amazonką) – 1200 km, Chile (Fiordami Pacyfiku) –
1000 km , Brazylia (Amazonką) – , Wenezuela (Orinoco) – 1 km
Inny transport: a) autobusem Kolumbia – 300 km, Peru – 1000 km
b) samolotem, powrót – 2000 km

Ogólny czas wyprawy – 192 dni (pół roku, 1 tydzień i 5 dni)
Dni w krajach: Kraje Centralnej Ameryki – 29, Kolumbia -25 (13+12), Ekwador -3, Peru -37, Chile -24, Argentyna -17, Urugwaj -4, Brazylia -42, Wenezuela -11.

Wydanych $ na benzynę – około 5,000.- USD
Wydatki – Noclegi, parkingi, transport dodatkowy, zwiedzanie, taxi itp
Naprawy: chłodnica, uszczelka głowicy silnika, hamulce
Ilość kapci – 6 X

Szybkość podróżna – 110 – 130 km / godz
W podróży wypadków – 0, kolizji – 0, chorób – 0, kradzieży – 1(aparat fotograficzny).

Wydanych $$ w podróży dookoła Am. Płd. – około 15 tys USD

Dystans objechania kontynentu amerykańskiego po obrzeżach = 49,719 mil (około 82,865 km) nie
licząc dojazdów i odjazdów (8,535 mil (około 14,225 km)).

* * *
Sugestia dla początkujących podróżników:

Chcąc się jako tako czuć komfortowo ekonomicznie w dzisiejszym międzykontynentalnym podróżowaniu na poziomie turysty z plecakiem, nie wliczając dodatkowych przykrych niespodzianek, trzeba na jeden dzień / osobę przeznaczyć około 50.- USD (nocleg, pożywienie, zwiedzanie, opłaty transportowe). Np.: 180 dni x 50.- USD = 9,000.- USD.
Dobrym nawykiem jest zabezpieczenie po zachodzie słońca, powierzchownej części ciała jakimś lekkim okryciem przed insektami. Miałem nieszczęście zetknąć się gdzieś po drodze w rejonie Amazonii z jakąś bakterią, która dała znać o swoim istnieniu w powrotnej drodze już po opuszczeniu Kolumbii. Wynikiem tego zetknięcia było trafienie do szpitala w USA w którym zastosowano leczenie infekcji …bez zindentyfikowania jej rodzaju. Kosztowało mnie 10 dni niepotrzebnego eksperymentowania na mojej osobie. …A więc
Nie bagatelizować najmnieszych ukąszeń, udaj sie do lekarza, chorby równikowe rozwijają się w kosmicznym tempie – z minuty na minutę, żeby nie było za późno.
…Jak jedzenie wydaje ci się nie pewne, odmów sobie poczęstunku. Zupy najbezpieczniejszym pożywieniem w nieznanym świecie.
– koniec
Andrzej „Jędrek” Sochacki

Posted in Ameryka Południowa 2011 | Comments Off on Wieści z trasy

Przystań 045

XI rok, nr 45, lipiec 2011 r.

* * * * Co słychać w “Przystani”?

* Apel edukacyjny
* Jędrek na wylocie
* Wiadomości Jędrka z drogi

* * * * Kącik Wydarzeń:
APEL DO WSZYSTKICH
Szanowni Państwo,
zwracam się z uprzejmą prośbą o udzielenie wsparcia finansowego letniego kursu języka polskiego organizowanego w Critical Languages Institute na Uniwersytecie Stanowym Arizony w Tempe w czerwcu i lipcu 2011 roku.
Tradycja letnich kursów sięga 2004 r., kiedy to po raz pierwszy język polski został zaoferowany studentom w czasie letniej szkoły. Kolejne kursy odbywały się nieprzerwanie do 2008 r. W ciągu 6 lat w kursach naszego języka wzięło udział 65 osób. Osoby te z dużym sukcesem wykorzystały znajomość naszego języka. 10 osób spośród tej grupy, po ukończeniu arizońskiego kursu, wzięło udział w Leniej Szkole Języka i Kultury Polskiej organizowanej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza (UAM) w Poznaniu. Jedna osoba adoptowała chłopca z Domu Dziecka w Koszalinie. Jeden student odwiedził swoją rodzinę w Sanoku, z którą wcześniej nie miał kontaktu. Inny uczestnik przyleciał do Polski na święta Bożego Narodzenia, zamieszkał u polskiej rodziny i obserwował zwyczaje świąteczne. Dwoje studentów ASU, którzy otrzymali grant NSEP, przyleciało do Polski na pół roku. Czas ten spędzili, ucząc się języka polskiego w Studium Języka i Kultury Polskiej dla Cudzoziemców na UAM, uczęszczając na zajęcia z nauk politycznych oraz muzyki. Dwa lata temu jedna z moich studentek została wytypowana przez „USA Today” do grona najlepszych studentów w USA.
Studenci, którzy wzięli udział w letnich kursach, mieli także możliwość dalszej nauki naszego języka na ASU na zajęciach z profesorem Dankiem Šipką.
Do roku ubiegłego roku letnie kursy języka polskiego były organizowane dzięki finansowemu wsparciu American Council of Learned Societies i zaangażowaniu p. Andrzeja Tymowskiego, dyrektora ds. programów międzynarodowych tej instytucji. Duże zasługi w tym zakresie ma także Kongres Polonii Amerykańskiej, Oddział Arizona, który nie szczędził wysiłków w organizacji akcji charytatywnych i środków finansowych, aby kursy letnie były wpisane do programu letniego CLI.
Z powodu braku środków finansowych Critical Languages Institute jest zmuszony szukać innej drogi pozyskiwania środków finansowych, aby kontynuować nauczanie języka polskiego. Dlatego też zwracam się do Państwa z prośbą o wsparcie finansowe. Każda kwota, nawet najmniejsza, jest istotna w budżecie kursu.
Jeśli widzą Państwo możliwość wsparcia finansowego programu języka polskiego na Uniwersytecie Stanowym Arizony, uprzejmie proszę o wypisanie czeku na:
“ASU Foundation” i przesłanie go na adres: The Melikian Center
Arizona State University
PO Box 874202
Tempe, AZ 85287-4202
Z poważaniem, dr Agnieszka Mielczarek lektor języka polskiego
Agnieszka.Mielczarek@amu.edu.pl
* * *
OSTATNIE GODZINY PRZED WYRUSZENIEM

Nadszedł dzień, kiedy ANDRZEJ „Jędrek” SOCHACKI zaczął być w swoim żywiole. Widziałam jak cieszł się patrząc na klubowy samochód czekający na wyruszenie.
Samochód produkcji General Motor Co. Oldsmobile „Catlass Supreme S”, 1997 rok produkcji, 6 cylindrów, silnik 3.1 l pojemności, 205 tys mil ( 330,000 km) na liczniku jest w dobrej kondycji. Jędrek wymontował siedzenie pasażera, by zainstalować łóżko, mając pod nim schowek.
Było to niemałe wyzwanie, tym bardziej, że Jędrek jechał miesiącami w pojedynkę bez żadnej pomocy z boku pokonując dziesiątki tysięcy kilometrów. …Trzeba mieć zaufanie do pojazdu i siebie, być zahartowanym w dyskomfortcie, rozłące z rodziną jak i w rozwiązywaniu niespodziewanego problemu.
Potwierdzeniem sprawności klubowego samochodu była odbyta jazda od Meksyku po Alaskę i pętla od Pacyfiku do Atlantyku. …Jędrek jeździ naokrągło z polskimi nalepkami i z GPS AutoGuard Poland, którym chwali się przy każdej okazji mogąc sprawdzić w internecie pozycję podczas podróży.
Nie wytrzymał
5 marca, sobota 2011 roku był dniem wyjechania z domu na podbój Południowej Ameryki. Musiał dotrzeć do Panamy, by tam znaleźć środek transportu dalej wg planu.
Ostatnie godziny Jędrek wykorzystał na odbycie rozmów telefonicznych, wysłanie e-mailów, sprawdzenie zebranego ekwipunku. Gdyby jakieś szczepionki były potrzebne, uzupełni po drodze. Notatki z drogi i zdjęcia będzie wysyłał do „Centrum Wagabundy”, które ma łączność z polskimi i światowymi mediami. Wiesław Mrówczyński – nestor rajdowych dziennikarzy, który podsunął propozycję wyprawy będzie łącznikiem z massmediami w Polsce.
Wierzę w Andrzeja, gdyż pozytywną i upartą cechą charakteru nie raz udowodnił konsekwentne zakończenie swoich okołoziemskich wypraw. Jego dewizą jest uczciwe przygotowanie. Jest optymistą i nie podda się niespodziewanym przeszkodom. Powiada, że powodzenie wyprawy zależy od dobrego Anioła Stróża, w której on jest tylko wykonawcą. – Asia
* * *
PRZYSTANEK W MEXICO CIUDAD D.F.
Sobota, 5 marzec, 2011 roku. Godzina 9:00.
Ostatnie spojżenie na spakowaną „Zabawkę” (imię samochodu). Lekkie śniadanie, zdrowaśka i z Panem Bogiem w ciszy i spokoju ruszył w słoneczną arizońską pogodę. Jechał solo, bez pomocy z boku! …Samochód załadowany na dobre i na złe rozpędzał się wolno. Nie zatrzymywał się na posilenie. Kilka kanapek, smacznych pierogów i placków ziemniaczanych, cytrusowe owoce i orzechy z własnego ogrodu zaspakajały żołądek w czasie jazdy. Pogoda w górzystej części drogi nieco dała się odczuć; zaczęło strzykać w kościach. Porwisty zimny wiatr wyrywał kuliste uschłe krzaki i toczył po autostradzie. Po przejechaniu pierwszych 500 km tankowanie i krótki odpoczynek; kilka ćwiczeń rozluźniających.

Przed granicą meksykańską zwiedził okazyjnie farmę kogucią. Nic by nie było dziwnego żeby nie fakt, że to były specjalnie wyselekcjonowane koguty-wojowniki na sprzedaż do Meksyku i dalej w głąb Ameryki Południowej. Do tej pory znał te zwierzęta z walk i hodowli po kilka sztuk przez miłośników i hazardzistów tej rozrywki. A tu nagle wielka połać ziemi i zmechanizowana hodowla. Woda z potrzebnymi witaminami i minerałami automatycznie rurkami przesyłana do zbiorników w klatkach. Pasza rozwożona ciągnikiem z przyczepką dawkującą mieszankę. Nie można było zbliżyć się do klatki bo rzucały się na widok wyciągniętej ręki.
Granica
Jędrek jechał według znaków w stronę przejścia granicznego: „Eagle Pass” (Orle przejście) i „Piedras Negras” (Czarne skały); było już nie daleko. …Widoczny szlaban, …nikt nie wyszedł. Zapaliło się zielone światło, szlaban podniósł się, więc ruszył powoli. Nie do wiary, czyżby odprawa celna i paszportowa była zniesiona. Kilka tygodni temu był na plaży w Meksyku i żądali wizę.
…W oczy rzucało się dużo jeżdżących samochodów po ulicach z uzbrojonymi żołnierzami. To walka rządu z bandami narkotykowymi. …Po 15 godzinach dniowej jazdy zatrzymał się na bezpieczny nocleg tuż za płatną autostradową bramką w okolicy miasta Satillo. Tak jak wszyscy kierowcy TIRów i on przespał się. Była to pierwsza noc w „Zabawce”. Noc dosyć ciepła, nie wymagająca śpiworu. Obudziło go pukanie do okna. To policjant, powiedział z uśmiechem „buenos dias”. Czas wstawać i w drogę.
…Zaczęło doskwierać, monotonna jazda prostymi i długimi odcinkami stawała się śpiąca. …Ożywił się nagle, gdy minął wywrócony TIR z dwiema pokręconymi przyczepami na bok i rozwalonym towarem w rowie po drugiej stronie drogi.
Mexico City Distrito Federal
Rozpędem wjechał autostradą w stolicę Meksyku, będącego przystankiem w pierwszym etapie do Ameryki Południowej. Tam ma swój gościnny pokój od dawna w domu śp. Jerzego Skoryny Lipskiego, którego poznał 35 lat podczas pierwszego okrążania „VW-garbusem” naszej planety. O śmierci dowiedział się pisemnie e-mailem. Łzy cisnęły się do oczu, gdy odwiedził w towarzystwie żony Deli, miejsce pochówku w krypcie kaścioła Matki Boskiej Częstochowskiej, którego pan Jerzy był pomysłodawcą.
Ten wierny Polsce patriota do ostatnich chwil swojego życia był jedynym polskim weteranem w Meksyku. Pokój urzędowania pana Jerzego zastał nie naruszony. Wystrój salonu pamiątkami archiwalnymi zmarłego kombatanta wojennego bije polskością jak za dawnych czasów. Upłynęło kilka miesięcy od śmierci Jerzego Skoryny a wydaje się jakby wyszedł na chwilę, wszystko leży na miejscu nie ruszone. Cześć jego pamięci! …Syn Staś zobowiązał się wydać pamiętnik biograficzny tego Wielkiego Polaka, przedstawiciela Delegatury Rządu Polskiego w Londynie na Meksyk i postanowił prowadzić dalej działalność swojego taty w imię polskości.

…Od startu w Phoenix, Arizona do Meksyku miasta Jędrek przejechał 2,122 mile (3,535 km). Wydał na benzynę około 140.- USD. Nie jest tragicznie. Samopoczucie mu dopisuje. (obszerniej wszystko w internecie)
– Asia, rzecznik prasowy klubu

* * * * Kącik Wydawcy:
Mile widziana jest młodzież w pisaniu swoich ciekawych spostrzeżeń z otaczającego życia lub ze spędzonych wakacji w naszej gazetce. Odrzucić tremę w pisaniu – pomożemy.
Pamiętajmy !!! – naszym językiem jest język polski gdziebyśmy się nie znajdowali a każdy inny język wykorzystujemy tylko do egzystencji tam gdzie żyjemy. Bez Języka Polskiego nie ma Polski!
Bawmy się razem! – to nasza myśl przewodnia. Warto mieć łączność z “Przystanią”. Jest to droga „odnalezienia się”.
– mgr inż. Andrzej Sochacki

* * * * Kącik Poetycki:
Płynie Wisła
Płynie Wisła płynie
Po polskiej krainie
A dopóki płynie,
Polska nie zaginie.
Nad moją kołyską
Matka tak nuciła,
No i na to wyszło,
Że się nie myliła!
Wisła to nie rzeka,
Ale brudny kanał,
Polom, lasom, łąkom
Istnieć nie pozwala.
Truje co przez wieki
Żywiła, karmiła,
Niszczy czego żadna
Wojna nie zniszczyła.
Siedzą decydenci
W pięknych gabinetach,
Co tam dla nich Wisła,
Co tam dla nich rzeka!
Stawiają pomniki
Swojej tępej pychy,
Kombinaty śmierci
I smrodu fabryki.
Umęczona ziemia,
Lasy i powietrze…
Płynie Wisła płynie
Lecz jak długo jeszcze? – Jan Pietrzak

* * * * Kącik Ciekawostek:
Czyń dobro mimo to
-Ludzie są nierozsądni, nielogiczni i zajęci – kochaj ich mimo to
-Jeżeli uczynisz coś dobrego, zarzucą ci egoizm i ukryte intencje – czyń dobro mimo to
-Jeżeli ci się coś uda, zyskasz fałszywych przyjaciół i prawdziwych wrogów – staraj się mimo to
-Dobro, które czynisz jutro zostanie zapomniane – czyń dobro mimo to
-Uczciwość i otwartość wystawia cię na ciosy – bądź sobą mimo to
-To, co zbudowałeś wysiłkiem wielu lat, może przez jedną noc lec w gruzach – buduj mimo to
-Twoja pomoc jest naprawdę potrzebna, ale kiedy będziesz pomagał, oni mogą cię zaatakować – pomagaj mimo to
-Daj światu z siebie wszystko, a wybiją ci zęby – dawaj dalej mimo to – Matka Teresa z Kalkuty

* * * * Kącik Humoru: 11 fraszek Jana Sztaundyngiera:
Agitatorzy: Wilki wśród baranów, Głoszą równość stanów.
Agnieszka: Rysowałem jej imię na piasku, Trwało chwilę, ale chwilę blasku.
Antenaty i potomki: Cóż, że wzniosłe antenaty, Gdy potomków giętkie gnaty.
Bezsenne noce: I znów się wlokła noc bez końca, Darmo czekałem snu lub słońca.
Bliźni: Jedni na drugich warczym – Sposobem gospodarczym.
Mimo najszybszych; Mimo najszybszych samolotów, Do wczoraj nie ma już powrotu…
Tęcza: Tęcza, Wszystko bieli zawdzięcza.
Bądź wola Twoja: Już czeka na to Bóg, Bym pył otrzepał z nóg,
Lecz kusi tyle dróg…, Jakżebym ustać mógł?
Cacy: Zadaję sobie wiele pracy, By ciągle mówić: Cacy, cacy.
Cena świętości: Była piękna, dobra, święta, Do dziś płacę alimenta.
Chorągiewka: Wiatr przyganiał chorągiewce, Że się zdeklarować nie chce.
– Ależ moje przekonania, Zależą od kierunku wiania.

* SZANUJ SZEFA SWEGO… MOŻESZ MIEĆ GORSZEGO
1. Szef ma zawsze rację.
2. Jeżeli szef nie ma racji: patrz pkt 1.
3. Szef nie flirtuje, szef szkoli personel.
4. Szef nie wrzeszczy, szef dobitnie wyraża swoje poglądy.
5. Szef nie zapomina, szef nie zaśmieca pamięci zbędnymi informacjami.
6. Szef się nie krzywi, szef uśmiecha się bez entuzjazmu.
7. Szef nie toleruje sitw, szef szanuje zgrany zespół.
8. Szef nie jest nieukiem, szef przedkłada twórczą praktykę nad bezpłodną teorię.
9. Szef wie, że przyjemnie jest być ważnym, ale ważniejsze jest być przyjemnym.

* * * * Kalendarzyk; (co? gdzie? kiedy?)
Spotkanie w Centrum Wagabundy, piątek, 11 listopada, 2011 o godz. 19:00. Temat: „Relacja Jędrka z dookoła Południowej Ameryki” w kolorach. Wszyscy są mile widziani. Do zobaczenia. – Asia

Dla przypomnienia: Spotkania w „Centrum Wagabundy” odbywają się cyklicznie co kwartał (luty, maj, sierpień, listopad) w najbliższą sobotę środka miesiąca o godz. 19:00. Przynosimy z sobą jak zwykle – co kto lubi, według swojego gustu. Informacje w klubie: 1-602-244 1293

O G Ł O S Z E N I A i R E K L A M Y
* W Centrum Wagabundy są do nabycia książki: „Sześć podróży dookoła świata”, „Poradnik Trampingu Turysty Zmotoryzowanego” i ”Harleyem dookoła świata” – Andrzeja Sochackiego.
* Czytaj ciekawą stronę: www.azpolonia.com, nie pożałujesz.
Uwaga: Poprzednie wydania gazetki jak i wiele innych ciekawych pozycji są w archiwum „Centrum Wagabundy”: www.azpolonia.com.

– Pozdrawia zespół prasowy gazetki
Tel: 602-244 1293, centrumwagabundy@yahoo.com, 3715 E. Taylor St. Phoenix, AZ 85008
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
$$$ $$ Dziękujemy wspierającym Fundację, rozumiejących nasz aspekt: Wszystko dla biednych, utalentowanych i bez szczęścia. Darowiznę wskazane odpisać od podatku.

Posted in Gazetka Przystań | Comments Off on Przystań 045

Wieści z trasy

WENEZUELA (b)
Zwyczaje, …obyczaje

Po kilku dniach pobytu w Caracas odczułem, że to jest inne miasto, obce miasto niż te, które znałem z poprzednich odwiedzin. Ulice brudne, zaśmiecone, stare konstrukcje nie remontowane, brak oznakowań ulic zmusza kierowcę jeździć na azymut. Co dzień prawie jakaś ulica jest nieprzejezdna z powodu organizowanych lokalnych manifestacji. Króluje bezład i nieporządek. Ludzie nawet w dzień boją się spacerować, używają taxi przy każdej potrzebie poruszania się. Widoczny ruch uliczny jest w godzinach przerwy objadowej. …Im byłem dłużej tym byłem więcej wstrząśnięty tą sytuacją.

Jadąc od granicy brazylijskiej spotykałem coraz większą ilość patroli drogowych. Zatrzymywali mnie czasami kilka razy dziennie, żeby pogadać a nie sprawdzić dokumenty. Zrobiło to na mnie wrażenie bezpieczeństwa w podróżowaniu. Ale szybko zmieniłem zdanie, kiedy widziałem na własne oczy jak wojak wsadził rękę do kieszeni zatrzymanego i wyciągnął gotówkę, być może jedyną, …w celu rabunkowym. Nie było mowy o odzyskaniu, groźba maszynowym automatem wyciszyła sytuację. Pozostał tylko cichy płacz.
Powiedziałem to Justynie. Ona na to: że kilka lat temu padła ofiarą rabunku i bandytyzmu w biały dzień. Jakiś drań otworzył drzwi w samochodzie i zarządał okupu, dorwał torebkę wiszącą na szyi i ciągnął. Justyna nie dała za wygrane i złapała torebkę, nie chciała puścić. …Huk usłyszała i nic już nie pamięta. Znalazła się w szpitalu. Szczęście wielkie, kula utkwiła gdzieś w brzuchu nie dziurawiąc organów. …Zrozumiała jest dla mnie jej lekka nerwowość i brak cierpliwości.
Otworzyło mi to oczy. …Jadąc modliłem się, żeby mnie taka sytuacja nie spotkała, gdyż pozbycie mnie czegokolwiek byłoby stratą w podróży nie do nadrobienia. …Czujnie jechałem w Brazylii po zamordowaniu polskich podróżników w dżunglii amazońskiej. Ale to było na terenach dżunglii gdzie prawo nie dosięga. …A tu na ruchliwych drogach piekło w biały dzień pogarsza się z roku na rok.

Wyjechałem z Caracas.

…Udałem się do La vela de Coro by pochodzić dla rozluźnienia po karaibskiej plaży przed dłuższym odcinkiem do Maracaibo, do którego zajechałem szczęśliwie wieczorem. …Piękną autostradą z mostu ponad zwężeniem jeziora-zatoki Maracaibo dobiłem do granicy miasta. …Nie było czasu na szukanie ekonomicznego hotelu typu „Hospedaje”. Na dodatek słabo oświetlone ulice skróciły czas rozglądania się za noclegiem.
Zatrzymałem się w hotelu „La Fe”, …aby do następnego dnia. …Kolację zaliczyłem w pobliskim Barze – Pizza widocznym z hotelu. Właściciel baru Senior Miuller, kiedy zobaczył „Zabawkę” zaprosił od ręki znanego dziennikarza na przeprowadzenie wywiadu do prasy, …pomógł mi wynająć prywatną kwaterę na następny dzień i zdobył też kontakt do jedynej polskiej rodziny mieszkającej w Maracaibo.
…Z rana, kiedy poszedłem na śniadanie, pokazał mi już wydrukowany artykuł w największej dziennej gazecie „Panorama”. Ucieszony był, że zdjęcie w dzienniku było zrobione na tle firmowego napisu „Cherki – Pizza”. …Na prośbę Miullera parkowałem „Zabawkę” przed pizzeryją. …Przez najbliższych parę dni serwowano mi gratis różne rodzaje pizzy do wyboru. …Pizza „Hawayana” była nie do pobicia. Gdy jadłem sok z ananasów ciekł po palcach.

…Spotkałem się z Polką Ewą na moment, gdyż nie mogła sobie pozwolić na dłuższą przerwę. Ekspresowo wymieniliśmy kilka zdań. …Mieszka od kilkudziesięciu lat w Wenezuelii a w Maracaibo kilkanaście, od czasu pracy męża w Filharmonii jako skrzypek, jej zawód z Polski – tancerka a tu ekonomistka w hotelowym biurze.
Pani Ewa dopowiedziała mi o panującym bezprawiu. Sama kilka lat temu straciła samochód w biały dzień, jak przez uchylone okno zobaczyła koło głowy pistolet i ryk słów: wynoś się, bo koniec. …Wysiadła w szoku pośpiesznie, bandyta odjechał, …do dziś czeka na odszkodowanie. Wytłumaczyła mi fakt z policją. Że ona jest do pilnowania nie porządku publicznego a prezydenta, który potrzebuje w utrzymaniu się przy władzy.

…Innym głośnym zdarzeniem było zatrzymanie na głównej autostradzie, przez kilku uzbrojonych bandytów w przebraniu policjantów, autobusu jadącego z Maracaibo do Caracas. Dla posłuszeństawa pasażerów zabito dwóch mężczyzn, wszystkim odebrano bagaże, kosztowności, komórkowe telefony i pieniądze. …Zgwałcono kilka niewiast i odjechano. Ślad po nich zaginął. …Została tylko wzmianka prasowa.

Ewa prosiła mnie, żebym nie jechał tą północną drogą przy Morzu Karaibskim, bo mogę stracić wszystko i życie też. Sama nie wychodzi z domu, do pracy dojeżdża taksówką. Zakupy robi jej służąca, sprawy załatwia w towarzystwie znajomego kierowcy. Z mężem wychodzą na spacery w większym towarzystwie znajomych.
…Włosy od tego momentu zaczęły mi się jeżyć na głowie. Czułem jakby ich przybyło więcej ze strachu.

…Pewnego dnia znajomi właściciela Pizzy wzięli mnie na przejażdżkę po mieście. Zwiedziłem odrestaurowany kościół Św. Cecyli, pasaż w miejskim parku, Rzymską Katedrę z jej bogatym wnętrzem, brzeg jeziora z placami i miejscami rozrywkowymi i antyczną część Maracaibo z jej barową atmosferą. Zchodzeni wstąpiliśmy na piwo do jednego baru „Ho-Ho”. …Od wejścia rozweselała muzyka latinoska. Ludzie śpiewali razem z grającymi, niczym „praska mordownia” tylko w lepszym wydaniu. Żeby zaoszczędzić czas na oczyszczanie stołów z pustych butelek, kelnerki podstawiały pod stoły kolorowe skrzynki na odkładanie butelek. Dobry zwyczaj. Turystowanie miejskie pozostanie w pamięci.

Nadszedł dzień wyjazdu z Maracaibo. Musiałem się pożegnać, pogadać, wypić zimne piwo, przyjąć owoce na drogę i obiecać, że tam wrócę. …Oczywiście, jest to w moich marzeniach. Myślę, że ludzie zrozumieją dyktatorską władzę i zmienią kraj w stronę przodujących krajów a nie upadających podobnych do Kuby i Północnej Korei.
Jadąc do Wenezueli byłem przekonany, że jak wszystkie kraje łacińskie podwyższają standard życia to. Wenezuela też, będąc jednym z krajów gdzie czuło się bogactwo. Dziś turyzm i podróżowanie w tym kraju wycofuje się w szybkim tempie widząc i czuć groźbę rozboju na każdym kroku bez jakiejkolwiek odpowiedzialności karnej. …Taka sytuacja musi się zmienić, żeby życie toczyło się w normalnym tempie.

…Przy brzegu Zatoki Wenezuelańskiej (Golfo de Venezuela) pojechałem jednak, mimo ostrzeżeń, na północ przez San Rafael, Sinamaica do Paraguaipoa leżącej na granicy z Kolumbią. W połowie drogi dotankowałem najtańszej w świecie benzyny. Jechałem ostrożnie i czujnie po negatywnym nastawieniu do tej części kontynentu. Przed granicą kilkukilometrowy odcinek drogi dał się we znaki. Dół był dołem pokryty. …Ale dobrnąłem pod graniczny budenek w zapomnieniu o strachu, bez awarii. Odprawa emigracyjna i celna w przyjacielskiej atmosferze wśród ludzi rozumiejących sytuację wprowadziła mnie w dobry nastrój.

Pozdrawiam z ostatniego kraju w mojej pętli po Ameryce Południowej.
– Jędrek

Kilka cyferek:
Ilość dni pobytu – 11
Przejechany dystans w Wenezueli – 1,533 mile (około 2,550 km)
Od Cartageny wokół kontynentu – 16,892 mile (około 28,153 km)
Wydane na benzynę – kilkanaście dolarów USD (1 litr kosztuje 1.35 centa USD)
Złapana 1X guma
Jeden wywiad prasowy
W tym czasie: 1.- USD = 4.4 Boliwara (na ulicy 1.- USD = 7,5 Boliwara)

Posted in Ameryka Południowa 2011 | Comments Off on Wieści z trasy