O 11:00 czasu miejscowego wg grafiku odprawy podróż promem trwała dwie i pół godziny. Siedziałem na poczekalni do późnej nocy i korzystałem z WiFi terminalowego. Poznałem kierowców Tirów, którzy czekali z ładunkiem na ten sam prom. Jeden z nich Węgier – Józef znał wszystkie zakamarki i oprowadził mnie po terminalu. W ten sposób skorzystałem z prysznicu i ogolony poszedłem do „Zabawki”, która czekała na parkingu „Ferry Car Terminal”. Spało mi się z przerwami, chłód nie pozwolił się wyspać. W pobliskim M’c Donalds zjadłem śniadanie i o 10:30 stanąłem w linii czekającej na odprawę celną. Samochód rzucał się w oczy swoimi nalepkami i Francuzi nie przepuścili dalej bez wiskania i dodatkowych pytań. Po kilkunastu minutach postoju na boku pojechałem w stronę czekającego promu „Brittany Ferries – Cherbourg II” do Poole.
Po stronie angielskiej przy wyjeździe z promu w kierunku centrum miasta znów dodatkowy i nie potrzebny postój. Tu Anglicy bawili się we Francuzów i wzieli się za kontrol w środku „Zabawki”. …Wyciągnąłem paszport amerykański i powiedziałem, że to moje wszystkie prywatne rzeczy z prośbą o szacunek dla nich. Celnik Anglik przyznał się, że jego dziadek był Polakiem i jest dumny z tego. Gdy powiedziałem, że dziedek napewno by taką robotą by się brzydził. On, spoważniał na minie jakby coś go zabolało i przerwał wiskanie samochodu. Ba, nawet zaczął poprawiać po sobie bałagan. Wytłumaczył mi jak mam wyjechać z portu najkrutszą drogą i pojechać dalej wzdłuż brzegu na zachód wyspy.
Okrążając Europę po jej obrzeżach popędziłem na zachód w stronę „Lend’s End”. Jest to część angielskiego lądu wysuniętego w kraju najdalej na zachód. Jak przywykłem do poznawania krańcowych kawałków ziemi w Europie mam porównanie co do zagospodarowania tych cypelków atrakcyjnych dla podróżników i turystów. Po części opisuję niektóre w swoich sprawozdaniach.
Jechałem do późnego wieczoru. Tego dnia nie dało się uwiecznić widoku na z djęciu z powodu szybko zapadającej ciemności. Spóźniłem się nieco na obejżenie zachodu słońca zatapiającego się w oceanie. Po odpoczynku w kawiarence hotelowej zjechałem na polanę i uciołem sobie dżemkę do rana. …Popatrzyłem sobie jeszcze na zajączki, które wyszły na spacer i baraszkowały sobie nie zwracając uwagi na „Zabawkę”, tak jakby jej nie było. Uchyliłem dżwi, nie uciekły a raczej przybliżyły się bliżej z ciekawości i ostrożnie patrzyły w moją stronę. Widoczne były w świetle lamp wokół nabrzeża. Rzuciłem kromkę chleba i pa, do jutra.
Cypelek jak inne ale innaczej zagospodarowany. Ciężko o wolny kawałek ziemi na budowlę. Wszystko zajęte, dużo biznesów działa, w tym sklepy, kina place do zabaw dla dzieci przyciągają turystów z daleka i bliska. Spało się dobrze ale krótko, gdyż stróż obudził mnie pukaniem do okna oznajmiając, że to nie parking.
Jadąc dalej na północ przez Wales drogi ciągnęły się często przez zielone tunele z rozłożystych drzew i wpadały w Atlantic Higway. Po drodze zaczepiłem o cypelek „St. David Head”. Spodziewałem się jakigoś zagospodarowanego miejsca a zastałem kawałek płaskiego brzegu z plażą porośniętą trawą z kilkoma łódkami i zaparkowanymi samochodami. Okazało się, że są rafy koralowe i świetne miejsce do nurkowania.
Jechałem dalej na północ z przerywającą pracą silnika wypatrując po drodze jakiś mechaniczny warsztat. I tak zajechałem do portu w Heysham by zrealizować swoje następne marzenie, to zwiedzenie wyspy Man, leżącej na Irlandzkim Morzu między Anglią i Irlandią. Gdy dowiedziałem się, że prom odchodzi o 4:00 rano, nie opuszczałem okolic portowych i wieczór spędziłem w Pubie i w poczekalni portowej. W między czasie jeden przypadkowy biker powiedział, że pomoże postawić diagnozę złej pracy silnika, więc podniosłem maskę i wszystko dotknął i poruszał. Nawet znalazł pokrywkę olejową z silnika zawieszoną za przewodami świec na boku silnika. Dzięki mu za to, zaoszczędził kupno nowej.
Ranek, ulewny deszcz, prom dobił do kei w Douglas – stolicy Isla de Man. Panorama domów jak pałacyków na skarpie okrężających zatokę portu wyczuwało się innych duch jakiś starodawny. Widok podobny do brzegów Malty. Nie było wycieczek zorganizowanych. Wykupiłem całodzienny autobusowy bilet i udałem się piętrowcem do dawnych stolic: – Castltown i Peel, które ozdabiały stare zamki. W Castltown – stolicy południowej zamek był twierdzą, więzieniem jak i domem odwiedzin człopnków rodziny królewskiej. Zamek w Peel – stolicy północnej był siedzibą administracyjną wyspy. Man – mała wysepka ma swoje godło, flagę, monety, konstytucję i rząd. Jest pod skrzydłami Anglii wchodząc w skład Wspólnoty Brytyjskiej (United Kingdom).
Zadowolony, że marzenie od lat spełnione wróciłem ostatnim promem na ląd angielski. Noc dospałem w „Zabawce”, która czekała na parkingu. Szukałem warsztatu samochodowego. W okolicach Liverpoolu na poziomie Lancastar wypatrzyłem warsztat i aby silnik był sprawny kazano mi poczekać do poniedziałku. I tak pod bramą warsztatu „MOT” spędziłem czas w deszczową i chłodną noc by być pierwszym klijentem na drugi dzień. Po oględzinach Chris – szef warsztatu, zarządał 150 funtów za naprawę. Nie miałem wyjścia. Czekała mnie droga na wyspę irlandzką, którą chciałem okrążyć bez kłopotu.
Wyrobiłem się na prom „P&O” jeszcze tego samego dnia. Po zapłaceniu w jedną stronę suneliśmy przez dwie godziny po wzburzonym morzu wodolotem bujającym się łagodnie na boki do Larne – portu w Północnej Irlandii. Zdecydowałem okrążyć wyspę od północy w lewą stronę aby odkręcić szyję w drugą stronę dla równowagi. Deszczowa pogoda zwolniła jazdę po drogach podobnych w Anglii. W drugim dniu jazdy zobaczyłem znak 100 km / godz. To oznajmiało, że wjechałem na teren Irlandii kraju z innym system miar. Od tej pory nie muszę przeliczać mil na kilometry i mogłem precyzyjniej określać sobie jazdę na czas. Zaopatrzyłem się w mapę i jechałem wokół następnego kraju.
Gdy zatrzymałem się na stacji benzynowej w okolicy Cork podszedł do mnie Mariusz i zaproponował pomoc. Tak znalazłem się w gościnie w jego domu. Kilka dni upłynęło na pisaniu, zwiedzaniu i spotkaniach z niektórymi osobami z Polskiego Ośrodka Społeczno-Kulturalnego „MyCork”. Dodam, że w Cork mieszka kilkanaście tys Polaków z honorowym konsulatem włącznie. Są polskie sklepy, usługowe miejsca, lekarze. …U Mariusza i Iwony czułem się jak w rodzinie mając swój pokój do dyspozycji. Mariusz – sędzia i trener polonijnego klubu piłkarskiego „Polish Eagles” doprowadził drużynę w 2012 roku do zwycięstwa pucharu przechodniego „Division One” w irlanckiej lidze.
Wstąpiłem po drodze na północ do Dublina – stolicy Irlandii by wysłać meila do dziennikarzy, zadzwonić do rodziny i dowiedzić się adresu jakiegoś stowarzyszenia poloninjnego. Młody konsul nie zrozumiał moich potrzeb. Byłem jego postawą rozczarowany. Bywa, że młodzi pracownicy państwowi nie rozumieją aspektów podróży, nie mają porównania bez praktyki, pracują wg prawideł im narzuconym. Zrobiłem rundę miastoznawczą po stolicy i utrwaliłem ciekawe widoki w aparacie.
Dzień jazdy i znalazłem się w Belfaście – stolicy Północnej Irlandii, wchodzącej w skład Zjednoczonego Królestwa. Tam otoczony byłem troską przez irlancką rodzinę spotkaną na Jersey. Dzięki niej zwiedzenie, załatwianie różnych spraw miałem z głowy. Wycieczka po mieście uwieczniona została obrazkami z portu w którym budowano Titanika, z dzielnicy niezgody pomiędzy protestantami i katolikami, nowej promenady nad zatoką portową z plenarnymi rzeźbami i modelami.
Z Belfast promem udałem się na brzeg Szkocji i pojechałem zachodnią stroną przełęczmi pomiędzy górami nad rzeką na północ by nacieszyć się widokiem dzikiej przyrody górskiej wyłaniającej się z chmur i mgły. Raj dla wędrowników i rybaków. Przejeżdżając przez Glasgow zaczepiła mnie miejska TV by przeprowadzić krótki wywiad przed budynkiem parlamentu szkockiego. Nie przeszkodził w nagraniu programu padający bez ustanku deszcz. Okrążyłem Szkocję od północy po drogach z widokiem na morze. Wracając wschodnim wybrzeżem w stronę Edynburga wstąpiłem do Stone Haven gdzie poznałem Maćka i Przemka, który z talentem malowania systemem „Airbrush” zadziwiał wszystkich. Obiecane mam wymalowanie samochodu w przyszłorocznej wyprawie dookoła Afryki.
W drodze do Londynu gdzie oczekiwał mnie Jerzy Knabe – komandor Polish Yaht Clubu wstąpiłem z pewnym poleceniem odbycia rozmowy do Luton, do PR i Marketingu „Vauxhalla”. Po rozmowie otrzymałem nadzieję na możliwe urzyczenie samochodu na odbycie podróży dookoła Afryki. Z nadzieją wyjechałem na południe do Jurka u którego zastałem korespondenta z PAP-u, mieszkającego w Londynie. Po rezerwacji biletu na prom z Denwer do francuskiego wybrzeża zwiedziłem po krótce Londyn, tam gdzie jeszcze nie byłem w towarzystwie Jurka.
Pozdrawiam Wszystkich z Londynu!
– Jędrek
P.S. Siódmy odcinek wyprawy z głowy. (I-szy był do Nordkapp, II-gi do Uhty, III-ci Do Istambułu, IV-ty wokół Adriatyku, V-ty Od Sycylii do Gibraltaru, VI-ty Zachodem Europy, VII-y Dookoła Wielkiej Brytanii). Pozdrawienia dla Przyjaciół, Patronów i Sponsorów i Sympatyków dalekich podróży.
Troszkę statystyki:
Minęło 97 dni wakacyjnej podróży okrążającej Europę. Przejechałem około 37,625 km od startu spod „Domu Volvo” w Warszawie. Sędziwa „Zabawka” (Volvo-460) po remoncie ciągnie do przodu jak traktorek, Przejechane kraje to: Niemcy, Dania, Szwecja, Norwegia, Rosja, Ukraina, Mołdawia, Rumunia, Bułgaria, Turcja, Grecja, Albania (135), Czarnogóra, Bośnia i Hercegowina, Croesia, Chorwacja, Słowenia, Włochy w tym Sycylia, San Marino, Watykan, Monaco, Francja, Hiszpania, Gibraltar, Portugalia, Jersey (136), Anglia, Wales (137), Man (138), Północna Irlandia (139), Irlandia, Szkocja (140).