Po krótkim pobycie w Polonezkoy pod Istambułem obrałem azymut po krajach okrążających Morza: Egiejskie i Adriatyckie. Z mostu nad Bosforem skierowałem się na zachód jak najbliżej brzegu by dotrzeć do największej budowli muzułmańskiej w tym kraju – „Błękitnego Meczetu” (Eminonu Sultan Ahmet). Położony na wzgórzu widoczny jest z kilkudziesięciu kilometrów. Dojazd pod niego był utrudniony z powodu natężonego ruchu ulicznego. Gdy byłem tu pierwszy raz, około 30 lat temu, mogłem podjechać niemalże pod samą buduwlę..
Z krótkimi przystankami, brzegiem Egiejskiego Morza pojechałem przez Thessaloniki w stronę Aten. Jechałem zgodnie z nakreślonym planem przedwyprawowym okrążającym Egiejskie Morze. Drogi lepsze niż w Turcji. Widać ujednolicenie unijnych znaków, nawierzchnie nowe i po części wyreperowane. Stare Volvo rozpędzało się do 130 km na godzinę, aż byłem zaskoczony.
Dzięki GPS-wi wmontowanemu w „Zabawkę” z AutoGuardu dotarłem w pobliże dzielnicy zamieszkałej przez Polaków. …Rozczarowanie. Polaków została niewielka grupa, Dom Polski nie funkcjonuje, gazety polskie wychodzą w znikomych nakładach, egzystuje niewiele sklepów polskich i biznesów. Polacy w panice przed bankrutctwem kraju porozjeżdżali się w rózne strony Europy. Część z nich wróciła do Polski.
Zajżałem na górę Akropolis by przypomnieć sobie jej widok jak i amfiteatr „Herodium”. Jest w ciągłej konserwacji i w budowaniu dróg łatwiejszego obejścia i podejścia pod historyczny monument.
Ciekawił mnie tym razem półwysep Poloponezyjski. Objechałem go dookoła. Niedaleko Kalamaty, wysuniętego na południu miasta zażywałem kąpieli w parnym i upalnym dniu. W wodzie przezroczystej świeciły na dnie kolorowe kamyczki. Cały półwysep oblężony jest kamienistymi plażami. Bez karimaty opalanie na takiej plaży jest niewygodne. Opuszczając jazdę przybrzegową półwysep miałem dwie drogi do wyboru przedostania się na macierzysty ląd: jedna to tradycyjna promem, druga przez nowy wiszący most. Choć była droższa wybrałem ją z ciekawości. W rezultacie wysoko nad wodą jechało się cicho po moście wiszącym na czterech masywnych filarach podziwiając z perspektywy długą zatokę.
Przed granicą albańską złapała burza z piorunami, ulewny deszcz sparaliżował ruch. Utworzyły się rzeczki przepływające w poprzek dróg. „Zabawka” jak spychacz pokonywała głębokie na pół metra strumyki zadziwiając kierowców małych ciężarówek. Ja sam się dziwiłem, że z taką lekkością bez zalania silnika jechała pchając falę utworzonej wody przelewającej się po masce. Brawo dla Volva, starego przyjaciela. Do granicy pozostało 60 km, ale jadąc w deszcz po drogach słabo oznaczonych i krętych zajęło mi co najmniej trzy godziny.
Zatrzymałem się na parkingu przygranicznym już w Albanii. W restauracji kelner widząc, że jestem z Polski przywitał mnie słowem „dzieńdobry” zadziwiająco. …A to przez kontakt w handlu z Polkami. W ramach przyjaźni polsko-albańskiej postawił mi piwko „Tirana”. …Oglądałem sobie TV do późna w nacy…
Albania jest 135 krajem w moich podróżach. Nasłuchałem się o tym kraju co niemiara, że komunistyczny, że biedny, że okradają, że nie ma dróg. …A tymczasem rozczarowanie dla wjeżdżającego turysty. Drogi już przed stolicą szerokie z nową nawierzchnią, prawie same mercedesy na drogach. Myślałem z początku, że to turyści z innych krajów. Lecz szybko, zmieniłem zdanie. W Tiranie marka niemiecka wyprzedza inne. Jeszcze takich dużych osobowych samochodów niemieckich nie widziałem. …Taką dużą ilość mercedesów widziałem tylko w Republice Południowej Afryki (RPA), gdzie był ich montaż.
Można niemalże kupić wszystko. W kawiarenkach przyulicznych siedzą sami mężczyżni. To skutek bezrobocia jakie zaczyna wkradać się do kraju. Podobał mi się zwyczaj hodowli w ogródkach jak i sprzedawania różnego gatunku ziół w doniczkach zamiast kwiatków. Rośliny wykorzystywane są jako przyprawy na bierząco; przeważała mięta.
Jadąc w Albanii dopiero pozamiejskimi dróżkami z dala od głównych arterii zauważyłem kontrast. Z jednej strony przesadzisty samochód osobowy z drugiej facet idzie drogą pomagając osiołkowi dźwigającemu ładunek. Turystom jadąc w zorganizowanych wycieczkach ten widok jest nieznany,.
W jednym małym miasteczku droga wyglądała jakby łopatą asfalt kładziono. Trzęsło całym samochodem. W pewnym miejscu, w świeżo nałożonym asfalcie, wpadłem z nienacka w dziurę i klops, aż „Zabawka” usiadła na spodzie. Nie sposób było nią wyjechać. Musiałem wezwać kilku mężczyzn do pommocy. I przy pomocy belki wywindowano samochód na powierzcznię. Skutkiem tej „wpadki” oberwał się tylny zdeżak z jednej strony. Musiałem podciągnąć go drutem by nie telepało i pojechać dalej. …Po bokach dróg całe śmieciowisko ciągnące się kilometrami. Widać pastuchów indyków i owiec. …Ale to jest urok albański, znany mi uprzednio z opisywanych w książkach czy prasie. Cieszę się, że w końcu zwiedziłem ten kraj będący w moich podróżniczych planach od dziesięcioleci.
Na granicy albańskiej celnik tylko spojżał na rejestrację z okienka i machną ręką, żeby jechać dalej. Po stronie czarnogórskiej nie widziałem nikogo w okienku, więc nie czekałem i pojechałem dalej, w głąb kraju. Miałem okazję porównać atmosferę i wygląd miejscowości, które znałem z wycieczek za panowania Tito, prezydenta zjadnoczonych krajów w jeden – Jugosławię. Piękną arterią wjechałem w Czarnogórę, czysty, 700 tysięczny kraj nastawiony pod turystów. Przemysł turystyczny napędza całą gospodarkę.
Podobnie jest w krajach: Chorwacji, Bośni i Hercegowinie. Odbiłem od brzegu na Mastar by zajechać krętymi drogami pod górę, do Medugorie. Tam przy sanktuarium Madonny Młodzieży każdego dnia przybywa tysiące ludzi z różnych zakątków świata. Atmosfera niesamowita, wszyscy śpiewają, modlą się, oglądają telebim ze spotkań niemalże przez całą noc. Miasteczko pielgrzymów z całego świata; bez nich nie istnieje.
W Słowenii zatrzymałem się na kąpanie w turystycznym miasteczku – Pula, gdzie zjeżdżają się europejczycy mówiąc, że woda w północnej części Adriatyku okolicy Rijeki jest bardziej brudna. Niemalże na całym wybrzeżu adriatyckim plaża jest to nieskończony pas opalających się turystów.
Przez Triest, będąc wolnym miastem w erze komunizmu, dojechałem do Wenecji. Nic się nie zmieniło od ostatniego razu, kiedy zwiedziłem wodne miasto podczas okrążenia ziemi VW-Cadyy w 23 dni po lądzie. Turystów mrowie i brak miejsca na parkowanie skraca czas wizyty zmotoryzowanym. Drogą na południe zacząłem zamykać pętlę wokół Adratyku.
Według planu zajechałem do San Giowani Rotondo, do miejsca Św. Ojaca Pio, niesamowitego miejsca kultu chrześcijańskiej religii. Wybudowana w nowoczesnym stylu nowa katedra stała się domem na wieki ojca Pio gdzie spoczywa w klasztornej krypcie. Jest co podziwiać, szczególnie gdy na świecie nie przybywa dużo ciekawych miejsc czy budowli w sakralnym stylu. Świat opanowany jest przez nowoczesne technicznie monstrualne budowle – budynki, czy statki, czy miejsca rozrywkowe.
Przez Bari, Lecce, Catanzaro wspaniałą drogą dotarłem do portu Reggio di Calabria na południu półwyspu skąd odbijają promy na Sycylię.
Pozdrawiam Słonecznie! – Jędrek
P.S. Czwarty odcinek wyprawy już z głowy. (I-szy był do Nordkapp, II-gi do Uhty, III-ci Do Istambułu, IV-ty wokół Adriatyku). Pozdrawiam jak zawsze swoich Drogich Patronów i Sponsorów szczególnie Kasię Sadurską, która przyczyniła się do zorganizowania obecnej wyprawy, udzielając mi pożyczki na zakup samochodu.
Troszkę statystyki;
Minęło 50 dni letniej wyprawy dookoła Europy. Przejechałem przeszło 22,679 km po drogach o różnej nawierzchni. 17 letnia „Zabawka” (Volvo-460) dotrzymuje kroku w tej długiej europejskiej eskapadzie. Przejechane kraje startując z Polski to: Niemcy, Dania, Szwecja, Norwegia, Rosja, Ukraina, Mołdawia, Rumunia, Bułgaria, Turcja, Grecja, Albania, Czarnogóra, Bośnia i Hercegowina, Chorwacja, Słowenia, część Włoch, w tym San Marino.