Na wszystkich przejściach granicznych w Rosji jak za dawnych czasów – przejeżdżających traktowano jak podejżanych. I tym razem było podobnie. Kolejka samochodów czekających nie miała końca tamtej nocy w załatwieniu spraw.
Gdyby nie wyrobił się celnik w swoich obowiązkach to następne kilka godzin musiałbym spędzić na dworcu wodnym w ostatnim punkcie granicznym Rosji. …Skatowany czekaniem razem z innymi wjechałem na prom ledwo żywy.
…Żegnając Rosję po 17 dniach jazdy spotkało mnie miłe odprężenie z przygodnymi rosyjskimi bikerami. Szampan prosto z butelki wypełnił czas płynięcia. …Wzniosłem toast za pomyślność swojej wyprawy. W międzyczasie dowiedziałem się o trwjącym „Biker Show” w Sewastopolu na Krymie. Zdecydowałem tam pojechać.
Już w Ukrainie
…Wydostawszy się z promu na ląd zatrzymałem się na nocleg na wielkim placu przygranicznym. Wszyscy zjeżdżali się w pośpiechu na krótką dżemkę przed jazdą w głąb kraju. Ja udałem się na nocleg w swoim domku na kółkach. …Gdy się obudziłem nikogo już nie było. Pusty plac czekał na następną zmianę.
W planie: odwiedzenie miejsca historycznego w Jałcie – Pałacu Labińskiego w którym rozdano karty rozparcelowania Europy w 1945 roku na swoją korzyść przez dyktatorów: Roosevelta (USA), Cherchila (Anglia) i Stalina (Rosja) pomijając wszelkie prawa międzynarodowe. Po jego zwiedzeniu pospieszyłem na „Bike Show” do Sewastopolu. …Zjeżdżający się motocykliści łatwo zaprowadzili na miejsce imprezy. Organizatorzy potraktowali mnie jak VIPa przydzielając miejsce parkingowe honorowo razem z organizatorami. Miło mi się zrobiło gdy powiedzieli, że słyszeli o moich podróżach harleyem dookoła świata.
…Nie do wiary, stanąłem sobie z boku by posłuchać koncertu, usłyszałem jak ktoś za placami prowadzi rozmowę po polsku. To trzej bikerzy z Warszawy „Dziki Wąż”, „Suchy” i „Prędki”. Ucieszeni ze wzajemnego spotkania poszliśmy oblać tę okazję zimnym piwkiem. Czułem się jak na festiwalu muzyki przeplatanym pokazami akrobatycznymi zawodowych bikerów dla których nie ma przeszkód.
Dwa dni zleciały mi pod wrażeniem wielkości imprezy. Miałem bazę odprążenia pod namiotem bikerów nad którym powiewała polska flaga. Po zrobieniu pamiątkowego zdjęcia przed wjazdem do Sewastopolu rozjechaliśmy się. Powoli pojechałem starym zwyczajem do centrum miasta by nacieszyć się jego widokiem i atmosferą.
Jeszcze tego dnia pod wieczór dobiłem w rejon Odessy na odpoczynek po wrażeniach i brzęczącej jeszcze w uszach muzyce ze zjazdu motocyklistów.
Ostanie 50 km przed granicą mołdawską były mordercze dla „Zabawki”. Przypadło mi jechać po ciemku, gdyż zatrzymanie się na noc byłoby ryzykiem w tej okolicy. Takie ostrzeżenie usłyszałem zaopatrując się w prowiant w jednym ze sklepików przy drodze. A wydawało mi się swojsko i bezpiecznie. Nie mialem wyjscia, pojechałem dalej w stronę granicy wykończony.
Przekroczenie mołdawskiej granicy nie różniło się od rosyjskiej. Trzymanie kikugodzinne samochodów – to normalka. Trzeba bylo wykupić wizę za 20.- USD i dodatkowo ubezpieczenie na kilkukilometrowy przejazd przez kraj. Biedny kraj ratuje się w różny sposób. Bez „zielonego papierku” czyli ubezpieczenia nie ma mowy o wjeździe. Nie ma mowy tez o milej odprawie. Twarze pracownikow granicznych bez usmiechu wprowadzaly w pesymistyczny nastroj. …Musiałem wrócić się na stronę ukraińską i wykupić dodatkowo.
Oddech lekki w szybszym obrocie formalności przekroczenia granicy odczułem w Rumunii. Zobaczyli, że tabliczka rejestracyjna samochodu jest unijna wbijali wizę bez dodatkowych pytań życząc przyjemnej drogi.
Widząc Czarne Morze pognalem szybciej i dojechałem aleją do granicy bułgarskiej. Bez straty czasu na biurokrację dalej coraz lepszymi drogami udałem się w stronę Varny.
Do Złotych Piasków dojechałem przed południem. Słońce, szum fal, zielona woda zatrzymały mnie do wieczora na plaży. Tam celebrowałem swoje nastepne urodziny. Wykorzystałem pobyt na jazdę rowerową – urodzinowym prezentem wiozącym z Wołgogradu; jeździłem sobie po promenadzie wzdłuż brzegu.
Ostatni odcinek w Bułgarii, kikadziesiąt kilometrów drogi przed turecką granicą widnieje na mapie zachęcająco. Od brzegu morza do ostatniego miasteczka Malka Tarnowo wygląda bezproblemowo. Inaczej było w rzeczywistości. Wąska i kręta droga z niepielęgnowaną nawierzchnią, bez żadnego oznakowania, bez drogowskazów wydawała się dzika. W pewnych momentach, jadąc na azymut, nie wiedziałem na rozwidleniu w którą stronę jechać. Zmuszony byłem stać i tracić cenny czas na samochód przejeżdżający by upewnić się co do słuszności kierunku. Doslownie jak jazda przez dzungle w Brazylii.
Po kilku godzinach jazdy z szybkością 20 km/godz wyczerpany osiągnąłem miasteczko Malka Tarnowo, które wydawało mi się jak wyspa na pustyni. Obiad zjadłem w restauracji z basenem i hotelem. Droga do tej miejscowości nie pasowała swoją jakością. Tu Turcy przyjeżdżają na weekendy i zakupy.
Przed ostatnim południowym punktem przygody – Istambule zatrzymałem się wieczorem na granicy juz po stronie tureckiej. Nie chciałem jechać dalej, wolałem poczekać do rana. Zakurzona „Zabawka” mówiła o jakości dróg przejechanych.
Turcja
Szeroką, gładką autostradą wjechałem do Turcji, kraju łączącego dwa kontynenty. Pomimo, że ograniczenie prędkości wskazywało 70 km/godz max, to wszyscy gnali ponad 100. Nie dało jechać się inaczej. Czuć od razu inny standard życia i zagospodarowania kraju. Choć do centrum Istambułu było kilkadziesiąt kilometrów, odczuwało się jak jadę przez miasto cały czas zabudowaną ulicą biurowcami i blokami mieszkalnymi za którymi prześwitała od czasu do czasu zielona woda.
Po kilkudziesięciu kilometrach znalazłem się na moście, nad Cieśniną Bosforową, łaczącym dwa kontynenty: Europę i Azję. …Zajechanie na stronę azjatycką było w planie. Nie wyobraziłbym sobie być w Istambule bez odwiedzenia „polskiej kolonii” – Polonezkoy, którą znam od przeszło 30 lat. Opuszczenie dawnego „Adampola” byłoby grzechem. „Polonezkoy” to przeciez skrawek polskości w Turcji.
Pozdrawiam Słonecznie!
P.S.
Troszkę statystyki:
Minęło 37 dni podróży dookoła Europy. Przejechałem przeszło 15,000 km po drogach o różnej nawierzchni, od kiepskich piaszczystych z dolami do dobrych. 17 letnia „Zabawka” (Volvo-460, 1995) jedzie dalej bez problemu. Przejechane kraje: Niemcy, Dania, Szwecja, Norwegia, Rosja, Ukraina, Mołdawia, Rumunia, Bułgaria i część Turcji.
Czwarty odcinek wyprawy już z głowy. (I-szy Do Nordkapp, II-gi Do Uhty, III-ci Droga nad Morze Azowskie)
– Jędrek