Karaibska przygoda
Niedziela, 3 kwietnia 2011
Dzień pożegnania Centralnej Ameryki
Po nawiązaniu kontaktu ze skiperem katamaranu, czwartek, 31 marca był moim dniem opuszczenia Portobelo jak i „Zabawki”, która wypłynęła z Colon w kontenerze. W planie jest spotkanie się we wtorek kierowcy z samochodem w Cartagenie, Kolumbia.
…Godz. 8:00, zgodnie z planem katamaran podniósł kotwicę i odpłyną w stronę otwartego Morza Karaibskiego. Skład załogi: skiper Mike z Panamy, pomocnik Oscar z Hondurasu, pasażerka Zeya z Anglii i ja. Załoga bezalkoholowa. Na przywitanie i zapoznanie – poczęstunek z mieszanki panamskich owoców.
Imię katamaranu – „Silver”, kadłub z fiberglassu, dwa silniki desila „Yamaha” 3 cylindrowe po 30 KM z układem „Z” w środku, długość – 12 m., żagle – 98 m kw., zanużenie 1 m, GPS, radio, telefon satelitarny, TV, solar energy panel, ekwipunek do scuda diving, ponton, generator, 4 kabiny, limit – 8 pasażerów. Jednostka pływa pod banderą duńską zarejestrowana w Kolumbii.
Niezapomniana przygoda
Płynęliśmy większość drogi wzdłuż dżungli Darien ciągnącej się od Panamy do Kolumbii przy pięknej pogodzie z podniesionymi żaglami pomagając silnikiem. …Westchnąłem sobie czasy, kiedy dwa lata temu dobrnąłem Toyotą na południe Panamy w rejonie Darien dokąd było można. Gdy skończyła się droga wybrałem się dalej wąską długą łódką rzekami wgłąb tej dżungli do końca aż płycizna i kamienie nie pozwalały płynąć dalej. Zawróciłem i przenocowałem w ostatniej wiosce na rzece.
…Podczas kilkudniowego rejsu stawaliśmy na kotwicy pomiędzy uroczymi wyspami, gdzie rafy koralowe rozbijały fale tworząc cichy i spokojny klimat. Uroku dodawała błękitno-zielonkawa przezroczysta woda i biały piasek dookoła. …Złapane po drodze ryby (barakuda, king fish) wzbogacały obiady.
W dniu aprilisowym, 1 kwietnia, („April foolsday”) kapitan przdłużył postój przy wyspie „Shishima” – jednej z 367 wysp zamieszkałych przez Indian Kune, dając możliwość popływania i zwiedzenia. …Skorzystałem z okazji i popłynąłem łódką wydłubaną z pnia ledwo utrzymując równowagę. Obszedłem wyspę dookoła rozmawiając po drodze z „właścicielami” tych wysp. Indianie Kune są bardzo gościnni i przyjacielscy dla turystów. Niektóre rodziny zmieniają się rotacyjnie co kilka miesięcy, inne mieszkają na stałe zajmując się rybołustwem. Żywią się też złapanymi krabami, rakami, kokosami, bananami. Resztę pożywienia przywożą z lądu. Są drobni i małego wzrostu. Rodzin przybywa na wyspach a wyspy się kurczą pod wpływem wód rozmywających brzegi. Indian zarejestrowanych jest około12 tysięcy, mieszkających na wyspach Panamy i częściowo Kolumbii. Indianie Kune wyróżniają się złotą obrączką w nosie u kobiet, dużą ilością koralikowych obrączek na rękach i nagach jak i kolorowych naszyjników.
Przy niemal bezwietrznej pogodzie dobiliśmy niedzielą w nocy do przepięknej zatoki okrążonej zielonymi górami, z plażą białego piasku, by z rana wodą dobić do przyległego portu – Capurgana z którego odpływa lancia z rana do Turbo. …Skończyła się morska sielanka.
…Pływając przez kilka słonecznych dni i kąpiąc się w ciepłej wodzie wracałem wspomnieniami do rejsu dookoła świata, który odbyłem jachtem kilkanaście lat temu.
Na drugi dzień dobiliśmy pontonem zmoczeni i spóżnieni do Capurgany. Okazało się, że łódka do portu Turbo, z którego odjeżdżają autobusy do Cartageny, już odpłynęła. Wykupiłem bilet na następny dzień by znaleźć się w pobliżu portu Cartageny do którego miał dobić kontener z „Zabawką”.
Długie dwie godziny
O 7:45 punktualnie lancia – długa plastykowa łódka kilkudziesięciu metrów, szerokości paru metrów z ławkami drewnianymi, z dwoma slnikami „Yamaha 200” przyczepionymi z tyłu, mieszcząca około 60-70 pasażerów siedzących po 4-5 w rzędzie odbiła od brzegu. …Wczorajsza przygoda z pontonem to była zabawa.
…Po kilkudziesięciu sekundach przewoźnik otworzył spusty gaźników i ta turystyczna lancia zamieniła się w ślizgacz płynąc (raczej lecąc) po grzbietach fal przy deszczowej pogodzie. Zaparło dech, wszyscy zaniemówili, byli sparaliżowani. Płyneliśmy w wąwozach fal widząc ściany wody i po grzbietach widząc z boków przepaść. Niedobrze się robiło patrząc na takie widoki. W pewnym momencie skoczyliśmy i z wielkim hukiem odbiliśmy się od fal. Ławki trzeszczały, dzieci płakały a my „fruwaliśmy” przez niespełna jeszcze dwie godziny licząc minuty, kiedy osiągniemy brzeg. Adrenalina podskoczyła kilkaset procent. Gdy zobaczyliśmy ląd wszyscy w ciszy spoglądali na siebie. …Przewoźnik żartował sobie z kolegą .
Po lądzie dalej
Zapłyneliśmy w śmierdzący zaułek kanału – przystani pasażerskiej. Nie mogłem wgramolić się na pomost, chuśtało jeszcze w głowie. W ścisku pomiędzy tubylcami odbyło się sprawdzenie wiz przez żołnierzy. Ledwo wydostałem się na ulicę, ludziów jak mrówków”, nie wiadomo w którą stronę, gdzie dworzec autobusowy.
…W małym autobusiku z przystanku na ulicy upchnięto mnie pomiędzy pasażerów. Trzeba było przedostać się do wiekszego osiedla by pojechać dalej autobusem miejskim do Cartageny. Jazda po wybojach na krętych drogach i w poprzek rzeki nie należała do przyjemnych. Pozostały wspomnienia z dreszczykiem.
Tak upłynęło kilka ciekawych dni u wybrzeża Morza Karaibskiego, które urozmaiciły moją wyprawę.
A hoj!
Następne wieści z Kolumbii, Ameryka Południowa.
Trochę cyfr:
270.- USD – katamaranem
5.- USD – pontonem
30.- USD – lancią
20.- USD – autobusikiem
25.- USD – autobusem
Ogólnie moja podróż z Portobelo, Panama do Cartageny, Kolumbia wyniosła około 350.- USD – Jędrek