Z archwium „Jędrka”
Spotkanie z Sybirakiem – Edwardem Juszyńskim
Z przyjemnością przyjąłem zaproszenie do odwiedzin rodzinnego domu Edwarda Juszyńskiego – jednego z ostatnich sybiraków i weteranów II wojny światowej mieszkającego w Arizonie. Będzie okazja, pomyślałem sobie, do pogawędki na którą brakowalo zawsze czasu.
…Niespodzianką dla mnie był polski objad ze świeczkami czekający na stole: czerwony barszczyk z uszkami, schabowy z mizerią i kompot z mieszanki suszonych jabłek i śliwek. Czułem się wyróżnionym gościem w tej podniosłej atmosferze. Żona Helena jak pan Edward pielęgnują polskie tradycje i język ojczysty po dzień dzisiejszy. Widać to po obrazach polskich malarzy i pamiątkach prosto z Polski rozmieszczonych dookoła pokoju. …Nie wyobrażają sobie żeby było inaczej. Z domu pan Edward wyniósł miłość do Ojczyzny, patriotyzm i wiarę, a szkoła i harcerstwo były tego dopełnieniem. Czytał od deski do deski „Gazetę Grudziądzką” zaprenumerowaną przez tatę.
Podczas tego uroczystego przyjęcia dla mnie poprosiłem pana Edwarda o wspomnienia, choć wyrywkowo, z jego bogatej historii życia, którą nie może poszczycić się każdy z nas. W pamięci pana Edwarda zostało opowiadanie na żywo z czasów wojny jak i z działalności powojennej łącznie z drogą do Arizony. Wsłuchany w tę opowieść całkiem zapomniałem o swoich zajęciach. Czas upłynął bardzo niepostrzeżenie.
Poniżej dzielę się z Państwem, niewyobrażalnymi w normalnej głowie, życiowymi przeżyciami.
Edward Juszyński urodził sie 21 sierpnia 1926 r. w parafii Leszniów, pow. Brody, w diecezji lwowskiej. Ojciec z dwoma braćmi brali udział w wojnie z bolszewikami w 1920 roku. Z trójki ocalał tylko ojciec p. Edwarda – Stanisław Juszyński, który wrócił zraniony do domu. Edward i jego rodzeństwo są drugim pokoleniem na Kresach Wschodnich.
…Kiedy Niemcy napadli na Polskę, front II wojny światowej był daleko od wsi Edwarda. Po trafieniu przez Niemców polski samolot, pilot ledwo wylądował na polu gospodarstwa a nim troskliwie zaopiekowała się rodzina zatrzymując w domu do wydobrzenia. Już 17 września 1939 r. rankiem, bez wypowiedzenia wojny bolszewicy przekroczyli Bug pod hasłem „oswobodzenia” Polski. Wygłodniali żołnierze „krasnoarmijscy” jadący na zabiedzonych koniach wdzierali się do chałup prosząc o chleb. Później okazało się, że Sowieci zaczęli od tego czasu okupować polskie tereny na mocy tajnej umowy z Niemcami.
Po kilku dniach zaczęła się łapanka wszystkich ważniejszych stanowiskami Polaków. Pomagali w łapance kolaboranci – niektórzy młodzi żydzi razem z Rusinami wstąpili jako Ukraińcy do milicji by współpracować z okupantem. Rozwieszali razem z Sowietami śmieszne plakaty godzące treścią w honor Polaków. Sławny był plakat ukazujący widok jak krasnoarmijec przebijał bagnetem leżącego polskiego żołnierza. Młody Edward nie mógł tego znieść, pod osłoną nocy narażając się na życie zdzierał plakaty ile się dało.
…Święta Bożego Narodzenia upłynęły w żałobie z nadzieją na lepszy Nowy Rok, kiedy zobowiązali ofiarować pomoc alianci – Francja i Anglia, po cichu licząc na wsparcie Amerykanów. Na darmo. Zima owego czasu była bardzo sroga, mrozy i śnieg sparaliżowały życie. …Pamiętnego dnia – 10 lutego 1940 roku rankiem, kiedy było jeszcze ciemno zaczęły jakoś dziwnie psy wokoło ujadać. …W krótkim czasie kolbami karabinowymi rozwalono drzwi i wszystkich jeszcze śpiących w koszulach nocnych postawiono pod ścianę w domu grożąc rewolwerami. Wrzeszczano o oddanie broni pod strachem roztrzelania wszystkich. Nie oddano broni, bo jej w domu nie było. Enkawudziści przeszukali wszystkie zakamarki dookoła domu niszcząc wszystko po drodze bagnetami swoich karabinów. Nikt nie mógł wychylić się, gdyż na zewnatrz pilnowali ukraińscy milicjanci gotowi do strzelania. …W złości, że nic nie znaleźli, dali 30 minut wszystkim na spakowanie się i opuszczenie domu. Po lamentach matki Edwarda pozwolili zostać tylko chorej babci.
Zawieźli wszystkich saniami do pobliskiej szkoły by stamtąd dowieźć do stacji kolejowej w Brodach. Od tej pory zaczęła się gehenna. Sowieci wpychali wszystkich siłą do towarowych wagonów (potocznie bydlęcych). …Na środku stał żelazny piecyk chroniący przed zamarznięciemi, po bokach wisiały cztery prycze do spania, w kącie była mała dziura w podłodze służąca jako wspólna ubikacja. Edward będąc najstarszym spośród sześciorga rodzeństwa opiekował się najmłodszą siostrą. Tak znaleźli się w grupie około 40 osobowej bez jedzenia, wody, w zimie i ścisku. Przez trzy dni Sowieci zwozili polskie rodziny z całego powiatu i upychali w czekających wagonach. Wszystko było z góry opracowane. …Kiedy pociąg ruszył skrzypiąco nie mieliśmy wątpliwości, że jedziemy na Sybir. Pierwszy kilkudniowy przystanek był na granicy Polski z Sowietami w Zdolbunowie. Dostarczono nam w kuble gorącą wodę (kipiatok), kilka bochenków chleba i trochę węgla. Nocą donoszono wodnistą zupę z nieco kartoflami i kaszą prosianą.
…Ruszyliśmy w nieznane na głód i poniewierkę, a w wielu przypadkach na cierpienie i śmierć z pieśnią na ustach „Nie rzucim ziemii skąd nasz ród”. I tak jechaliśmy non-stop przeszło trzy tygodnie. Karmiono nas nocami, pociąg zatrzymywał się krótko na otwartych polach lub w lasach. Z braku opieki lekarskiej ludzie dziesiątkowali się. Umarłych z wycięczenia i głodu pozostawiano przy torach.
Transport dotarł do stacji Konosha w okolicach Archangielska. W mroźną pogodę zawieziono nas saniami do baraków w odległej miejscowości (pasiołek) – Cencybino. Po drodze nie jednemu odmroziły się nogi czy ręce a nawet uszy i nosy. W jednym baraku umieszczono 18 rodzin w pokoikach z jedną pryczą, przedzielonych piecami. Oprócz niewygód, niedoboru żywności zmorą wszystkich były pluskwy roznoszące choroby i nie dające spać. Wszystkich powyżej 13 lat wygnano do wyrębu lasu. Tak upływał miesiąc za miesiącem. Pracujący dostawali pół kilograma chleba dziennie, resztę chleba i żywności trzeba było kupić. Tata pracując ciężko otrzymywał kromkę chleba więcej. Po wodę szło się trzy kilometry do rzeki a po drodze znosiło się drewno na opał. Do szkoły Edward chodził dwa miesiące. Wyrzucono go za prawdę kiedy powiedział, że kułacy znęcali się nad biednymi. Na dodatek miał niemiłe przeprawy z komendantem obozowiska za samodzielne oddalanie się od posiołka Cencebino i za nieudane podpalenie lasu. …Żeby zarobić na chleb i dopomóc rodzinie chwytał się różnych prac (sianokosy, żniwa, przy torach kolejowych czy chodzenie po jałmużnę kilkanaście kilometrów dalej). Wracając do domu z sianokosów z wepchaną trawą w nogawki, przeznaczoną na paszę dla koni wojskowych a im służącą jako dodatek do zupy.
Pewnego dnia rodzina państwa Juszyńskich powiększyła się o jedną siostrzyczkę – Sybiraczkę. Widząc pogarszające się warunki jedna sąsiadka – matka kolegi, pani Antonina Zielińska i znajoma Anna Molenda z Kościuszkowa wspomagaly ich jak mogły. Przynosiły im czasami produkty z otrzymywanych paczek z Polski.
…„Odwilż” w zesłaniu nadeszła z chwilą wszczęcia wojny między Niemcami a Związkiem Sowieckim w roku 1941. Cała radzina zakwalifikowała się do przeniesienia bliżej tworzącej się Polskiej Armi przez generała Władysława Andersa. Żeby połączyć się ze wszystkimi ochotnikami całe rodziny przez dwa miesiące podróżowały w podobnych warunkach jak podczas wywozu na Sybir z odczuwalną różnicą braku „opieki” NKWD, w kierunku Kazachstanu. …Liche warunki w podobnych wagonach hartowały wszystkich w walce o przetrwanie. Jedni odchodzili z tego świata z głodu, inni przez choroby a jeszcze inni przez nieuwagę po drodze podczas opuszczania wagonów w pogoni za chlebem. Pan Edward odmroził sobie nogi podczas starania się o pożywienie.
…Zaświeciło słońce wytrwałym, którzy dotarli do punktu zbornego w Guzar, Uzbekistan, gdzie tworzyła się między innymi grupa wchodząca w skład wojsk tworzonych przez generała Władysława Andersa. Tam pana Edwarda doprowadzili koledzy by wstąpił do VI Kompanii Junaków. Ze względu na ból w nogach jeden dobroduszny sierżant przydzielił mu łapanie żółwi i szykowanie dodatkowych posiłków. Rodzinę wywieziono do kołchozu w okolicy Buchary a trzy siostry uchroniono przed głodową śmiercią w sierocińcu dziekanabadzkim.
Pod koniec marca 1942 roku rozpoczęła się droga przez Krasnowodzk, Kaspijskie Morze, do Persji. Już wolny spod jarzma rosyjskiego przedostał się pod koniec roku do Palestyny i zakwaterowany został w obozie koło Gadery a później do Questiny. W roku 1943 zebranych Polaków odwiedził naczelny wódz polskich wojk – generał Władysław Sikorski w asyście dowódcy Armii Polskiej na Bliskim Wschodzie – generała Władysława Andersa. W tym też roku pan Edward został wytypowany do Szkoły Lotniczej w Londynie. Z Suezu wypłynął angielskim statkiem w towarzystwie tysięcy lotników.
Po ukończeniu szkoły pod Londynem przeniesiono młodego absolwenta do wojskowego lotnictwa brytyjskiego by służył w Królewskich Siłach Powietrznych (RAF) a następnie do cywilnego lotnictwa w Londynie w 1949 roku.
W między czasie rozłąki ojciec w 1942 roku wstąpił do II Korpusu Piątej Dywizji Kresowej pod dowództwem generała Andersa. Po walce pod Monte Casino z żołnierzami dostał się do Anglii, by wyemigrować później do USA, do Chicago w celu spotkania się w 1946 roku z żoną, której droga wiodła przez Meksyk.
Po około ośmiu latach rodzinnej rozłąki wszyscy zjechali się do Chicago w Stanach Zjednoczonych. Spotkali się przy wigilijnym stole w grudniu 1950 roku. Niestety, skład rodziny był pomniejszony o odejście do nieba dwóch sióstr: jedna w wieku dwunastu lat została pochowana w Pahlavi, druga dwuletnia na cmentarzu w Teheranie. …W polskiej stolicy emigracyjnej pan Henryk znalazł wybrankę życia – Helenę Ptak. Wychował i wykształcił dwóch synów. Od 1952 roku udzielał się w patriotycznych organizacjach polonijnych: Stowarzyszenie Lotników Polskich – Skrzydło Chicago mając pod opieką Sztandar Lotniczy, Kongres Polonii Amerykańskiej, Stowarzyszenie „Solidarność”.
…W 1988 r. stan zdrowia podyktował przeprowadzkę pana Edwarda w stronę Arizony. Osiedlił się na stałe w Sun City (Słoneczne Miasto) przy Phoenix, gdzie nie przerwał patriotycznej działalności w polonijnych organizacjach po dzień dzisiejszy. Jest członkiem Kongresu Polonii Amerykańskiej na stan Arizona. Wprowadził zwyczaj wnoszenia Pocztów Sztandarowych do kościoła w dniu Święta Żołnierza Polskiego i Mszy Świętej w intencji żywych i poległych Obrońców Ojczyzny. Zwłaszcza wdzięczna mu jest młodzież szkolna, która dowiedziała się bezpośrednio podczas spotkań o innym stylu życia. Zapoznała się z mapami i szlakiem nieludzkiej wywózki na Sybir a także odznaczeniami i medalami z czasów działalności. …Urząd do Spraw Kombatantów Osób Represjonowanych z siedzibą w Warszawie ofiaruje przy pomocy „Centrum Wagabundy” zacnemu Sybirakowi corocznie wydawany „Kalendarz Kombatanta” z treścią historyczną i kalendarium wydarzeń oraz danymi o uprawnieniach kombatanckich jak i adresy instytucji współpracujących.
Słuchając tych opowiadań miałem wrażenie jakbym uczestniczył w tej życiowej tułaczce pana Edwarda Juszyńskiego. Fakty pokrywały się z terminami i podobnymi zdarzeniami usłyszanymi podczas mojej „pokojowej podróży” dookoła świata z plecakiem, odbytej w 1995 roku. Jednym z celów tamtej podróży było odwiedzenie Sybiraków wywiezionych z ziem polskich, wyrzuconych z wagonów i osiadłych w „toczkach” będących obecnie osadami na ziemi Kazachstanu. Spędziłem tam kilka tygodni słuchając wieczorami opowiadań niewiarygodnego przeżycia prosto z ust pozostałych tam Polaków-Sybiraków.
Z podziękowaniem za podzielenie się częścią swojego życia, jestem bardzo wdzieczny panu Edwardowi.
– Andrzej „Jędrek” Sochacki
Phoenix, grudzień 2010