Zakończenie podróży światowych Jędrka

Jędrek, witamy Cię w domu przesiąkniętym światowymi podróżami – „Centrum Wagabundy” w Phoenix, Arizona. Zadziwiłeś nas swoimi niesłychanymi osiągnięciami. Cieszymy się jak zwykle ze wszystkich dokonań ale tym razem z zakończenia najdłuższej podróży świata jaką można sobie wyobrazić. Chylimy czoła gratulując zdobycia „Korony Turystyki Trampingowej” i życzymy spełnienia marzeń; radość fanów światowych podróży.

…Jak wiemy, Andrzej Sochacki (Jędrek), inżynier konstruktor maszyn, akademicki nauczyciel z zamiłowania podróżnik, fotograf i dziennikarz – jest jedynym w świecie globtroterem mającym w swym worku wagabundy 500 tys. km i dziewięć podróży dookoła świata różnymi środkami transportowymi (samochód, samolot, jacht, kolej, motocykl) nie licząc pomniejszych jak: dookoła USA i Kanady, dookoła Archipelagu Karaibskiego (17 krajów), Skandynawii, Polski czy po Alasce, Hawajach i Ameryce Środkowej.

Łącznie podróże przez 167 krajów na sześciu kontynentach wypełniły mu przeszło 22 lata ciekawego życia. Tym razem wrócił z okrążenia ostatniego ogniwa podróży swojego życia, różniącej się od poprzednich, tj. dookoła świata  okrążając kontynent po kontynencie, które zajęły mu 11 lat. Wyruszył w tę podróż w 2008 roku z Bostonu, Mass, USA.

Człowiek ten nie ma strachu jeżdżąc po świecie w pojedynkę. Pomaga mu w tym ogromnie doświadczenie, znajomość języków obcych (polski, angielski, rosyjski, hiszpański, porozumiewa się w niemieckim i francuskim), pewność siebie i wytrwałość w każdych, nawet najbardziej niesprzyjających okolicznościach. Dobry Anioł Stróż ma go stale w opiece a to jest więcej przydatne w jego solowych światowych wojażach niż najlepszy sponsor.

             Dziennikarz – Adam Glob (Dz): Gratuluję jeszcze raz niesamowitych wyczynów!

                                                                 Jaki kontynent pozostał Ci jeszcze do okrążenia?

Podróżnik – Andrzej Sochacki (AS): Po zakończeniu dziewiątej, najbardziej mozolnej podróżymojego życia pozostała tylko Antarktyda. Przyczyniły się do tego uciążliwe przejazdy graniczne jak i korupcja, lichwiarstwo i biurokracja. Podróżowanie po tym białym kontynencie zostawiam innym, młodszym śmiałkom ekstremalnego podróżowania w nieznane.

 Dz: Jak spisywał się w Azji środek lokomocji?

             AS: Pojechałem jak poprzednio samochodem marki Toyota. Doradził mi ponownie doświadczony rajdowiec świata a zarazem prezes Automobilklubu Polski pan Romuald Chałas. On wie jaki pojazd jest potrzebny na długi rajd. Był nim nieduży samochód osobowy z napędem na przednie koła – Toyota Corolla Kombi, 2004. Wysoki w podwoziu z silnikiem dieslem 2 litry pojemności, mając miejsce na przespanie się (po usunięciu bocznych siedzeń) lub odpoczęcie w czasie podróży. …Gdy ktoś od niechcenia pytał jak było?, odpowiadałem spontanicznie: samochód się nie psuł, ja nie chorowałem. Brzmiało to jak … „szczęściarz”.

 Dz: Słyszałem, że to była ostatnia twoja długa podróż ?

AS: Nie przesłyszałeś się. Okrążeniem Azji zakończyłem swoje kontynentalne podróże. To nie znaczy zrezygnowałem z podróżowania całkowicie. Wiek, zdrowie, predyspozycja, samopoczucie i chęci są już nie te same. Myślę, że podróż azjatycka była jedną z najdłuższych i najbardziej męczących podróży nie licząc pierwszej „VW – garbuskiem” 40 lat temu (1977-79), kiedy wyrwałem się w świat „młody i szalony” zapominając o powrocie. …Chciałbym poznać do końca Polskę i jej piękne miejsca przyrodniczo historyczne.

Przypomnę, przy okazji, o pierwszej solowej podróży dookoła świata w latach 1977-79 „VW – Garbuskiem” o imieniu „Pryszcz”. Przemierzyłem 62 tys. km i 35 krajów. Kiedy samochód płynął przez oceany ja obleciałem w tym czasie świat by dotrzeć do tych krajów do których bym nie dojechał samochodem (15).

 Dziennikarz Ryszard Badowski – znany z programu w polskiej TV pt. „Sześć Kontynentów” powiedział w owym czasie, że byłem pierwszym Polakiem, który zaliczył dwie podróże dookoła świata, samochodem i samolotem. Nikt inny tego nie dokonał przede mną. Obecnie, każdy może zrealizować podróże miedzykontynentalne bez problemów. Dawniej w Polsce pod skrzydłami komunistycznymi było to marzeniem. Tata nie był partyjny, bogaty i sławny – był muzykiem. Żeby dostać się do grona podróżników musiałem podstępnie wyrwać się z kraju.

 Dz: Jak zabierałeś się do wyprawy?

AS: Szykowanie siebie i ekwipunku jest w każdej wyprawie podobne z małymi różnicami. Obecnie nie trzeba brać dużo odzieży i żywności. Dziś nie problem kupić coś po drodze w świecie. Z sobą wiozłem płyny i suchy prowiant (orzeszki, suche owoce, dietetyczne ciastka) by móc dojadać po drodze pomiędzy dłuższymi przystankami. Jechałem monitorowany z GPSem nawigacyjnym i pozycyjnym firmy „Emtrack Poland” dla łatwiejszego poruszania się po nieznanych drogach lub dojechania pod wybrany adres. Wszyscy dla zabawy mogli śledzić moją trasę w Internecie. Laptop służył mi do wysyłania krótkich okresowych sprawozdań. Kamera do kręcenia okazyjnych filmików i aparat fotograficzny do dokumentacji. Telefon też przydał mi się okazyjnie. Mam kilku życzliwych przyjaciół, którzy pomagali mi logistycznie w tych co nie bądź niecodziennych długich wyprawach.

Nie były to sportowe wyścigi ale nie były to również wyprawy krajoznawcze. Był to zwykły wyścig z czasem po lepszą pogodę. Zawsze jechałem według nałożonego sobie celu i planu. Po drodze spotykałem się z kombatantami wojennymi lub ich rodzinami. Z nimi spędzałem trochę chwil. Czas wtedy szybko uciekał, dnie stawały się krótsze. …Rygory nałożone sobie trzeba było w miarę przestrzegać.

Jadąc w pojedynkę, liczyłem na pomoc przypadkowo spotkanych ludzi gdy zaszła potrzeba, ponieważ nie podróżowałem w obstawie i asekuracji dodatkowej ekipy technicznej. Innymi słowy – nie zakładałem też, że coś poważniejszego nawali po drodze. Gdy nawaliło to reperowałem u miejscowych mechaników. Wierzyłem, że będzie mi towarzyszył dobry anioł stróż; zwykle czuję tę moc.

 Dz: W jakim czasie planowałeś te ciekawe i niespotykane odcinki w swoich eskapadach?

AS: Wykorzystywałem maksymalnie najdłuższe i najcieplejsze dnie. Wyjeżdżałem z Polski jak i z USA w czasie kończącej się wiosny by jadąc przez północne kraje czuł się komfortowo. Żle się czuję gdy jest zimno i pada deszcz.

 Dz: Ludzie myślą, że jesteś nierozsądny wybierając się w tak długie podróże samotnie.

AS: Myślą ci, którzy sami nie podróżują a turystują.  Oczywiście, podróże mają chwile ciężkie i momenty trudne. Więc nie każdego stać by się wywiązać z tych przypadkowych zdażeń na trasie. Podróżnik jest, tak myślę, trochę twardszy od turysty w zniesieniu niespodziewanych niewygód, których na trasie nie brakuje. Turysta jest inaczej nastawiony, on turystuje dla siebie, odpoczywa biernie robiąc zdjęcia, filmiki odwiedzając plaże i inne ciekawsze miejsca. Przede wszystkim cieszy swoje gały. Zakwaterowanie ma przeważnie zarezerwowane przed wyruszeniem z domu. Nie nastawiony jest na jakąś większą przeszkodę czy wypadek. Po urlopowym turystowaniu wraca do pracy.

Podróżnik poświęca mniej czasu na relaks, jego wyprawa jest bardziej aktywna w czasie i przestrzeni.. Po podróży dzieli się przygodą jak podczas jej realizowania na spotkaniach z młodzieżą zainteresowaną wypadami w świat na warunkach bardziej surowych. Były to placówki akademickie, szkolne czy kluby o charakterze podróżniczym. Turysta po powrocie z podróży przechodzi do życia codziennego szybciej. Planuje następny wypad w następnym urlopie. W moim „Poradniku trampingu turysty zmotoryzowanego” opisałemszerzej różnicę pomiędzy podróżowaniem a turystowaniem.

Dz: Skąd wziął się ten niesamowity hart ducha?

AS: Myślę, że była to zasługa, między innymi, motocyklowego okrążenia ziemi. Wtedy jechałem niczym niezabezpieczony przed przykrymi wypadkami. Przeżyłem kilka wywrotek z których każda mogłaby skończyć się bardzo przykro. Obyło się na strachu i lekkim potłuczeniu. Miałem szczęście. Jechałem z dobrym Aniołem Stróżem.

Po powrocie z wyprawy w motocyklowym chicagowskim klubie „Orła Białego”, którego jestem członkiem, stałem się baikierowym bohaterem nie znającym strachu. Doszli do wniosku, że jestem jedyny na świecie do tej pory, który okrążył motocyklem kulę ziemską dwa razy i to raz po raz. Jazda przez świat była lekcją pokory w podróżowaniu w nieznane, która nauczyła mnie respektu na drodze do jeżdżących inaczej kierowców, nie przestrzegających prawideł ruchu drogowego. Odczuwałem, że kto szybszy ten był lepszy. W ten sposób stawałem się bardziej zahartowany w jeździe bez znaków drogowych. Doszedłem do wniosku, że dam sobie radę w każdej drogowej sytuacji.

 Dz: Jaki był cel tej ostatniej „wyprawy życia”?

AS: Osobiście, to chciałem sprawdzić się jak zawsze w ekstremalnych warunkach, przeżyć jeszcze raz coś niezwykłego, przełamać własne słabości – celebrując w ten sposób 40-lecie pierwszej wyprawy „Pryszczem” dookoła świata. Wykładam na uczelniach „Turystykę Trampingową” i ceniąc wyprawy trampingowe, zaliczyłem tę najdłuższą podróż do wspaniałych przygód. Było to osiągnięcie „Korony turystyki trampingowej”. Inaczej czuje się przejechać przez kontynent niż go okrążyć.

Jestem w wieku emerytalnym i zawsze się cieszę, że mogę swoje doświadczenie wzbogacić i przekazać młodszym. Taką podróż można odbyć bez specjalnego przygotowania siebie i przeróbek w samochodzie. Trzeba mieć tylko trochę wrodzonych predyspozycji, wyobraźnię i chęci.

 …Jak zaznaczyłem, podróże są moim życiem i pracuję na nie, odkładam by później realizować marzenie. To każdy może osiągnąć. Obecnie zrodziło się wielu pseudo podróżników, którzy wyskoczą gdzieś raz w świat nakręcić filmik i chcą być od razu sławni i bogaci. …Ja tak nie potrafiłem.

Podróżowaniem swoim bardzo zachęcam starszych, żeby się nie przejmowali wiekiem i realizowali swoje marzenia podróżnicze siedzące w nich od młodości, stale dowartościowując siebie w otaczającym ich społeczeństwie. Wpływa to dodatnio na samopoczucie i osobisty wygląd. Podróże jest to pewny rodzaj terapii, przedłużającej zdrowie i ciekawe życie. Nie mówiąc, że podróże to „Wyższy Uniwersytet Życia”, którego nie jesteśmy w stanie ukończyć. Być jego studentem czujemy się młodziej i pewniej, …sprawdziłem to na sobie.

Drugim przewodnim celem mojej kontynentalnej ekstremalnej podróży był cel patriotyczny. Będąc synem kombatanta wojennego miałem przyjemność przekazywania otrzymany glejt z Muzeum Armii Krajowej w Krakowie rozsianym po świecie rodzinom kombatanckim w sprawie darowania, do czekających muzealnych gablot, pamiątek i archiwalii wojennych swoich walecznych krewnych, często już nie żyjących. Żeby te cenne pamiątki nie powierały się po  garażach, szafach lub innych miejscach nieprzystosowanych do tych trofeów.

Tym światowym rajdem celebrowałem 25 rocznicę założenia swojego „Centrum Wagabundy” w Phoenix, Arizona (1992) – klubu zrzeszającego ludzi z całego świata, klubu w polskich rękach, zdrowego ducha i wolnego świata. Przystani dla każdego podróżnika.

…W czasie kiedy samochód płynął z Korei Południowej do Singapuru ja poleciałem do Indonezji na wyspę Flores by celebrować swoje urodziny wśród najstarszych i największych na ziemi jaszczur, dragonów (kilkunasto metrowych) obsiadających wyspę Komodo.

To, że podróżuję po świecie jako Polak, z polską fantazją i z emblamatami polskimi widocznymi z daleka na samochodzie, napawa mnie radością. Wyprawami zawsze dokładam małą cegiełkę popularności i prestiżu swojemu krajowi. Do dziś utrzymuję kontakt z szerokim środowiskiem polonijnym na całym świecie.

 Dz: Wiem, że sam finansowałeś wyprawy ale czy coś się zmieniało czasami?

AS: Tak to było ogólnie, pracowałem, odkładałem i realizowałem swoje marzenia po dzień dzisiejszy. Dwa razy pojechałem w świat użyczonym samochodem. Były to: 1. Wyprawa dookoła świata w 2008 roku w czasie 23 dni po lądzie – samochodem VW-Caddy użyczonym od firmy „Kulczyk Tradex” z Poznania. 2. Podróż dookoła Afryki w 2017 roku – samochodem „Toyotą Corollą”, 2004 użyczoną od dealera Toyoty z warszawskiej Woli. Inne środki transportowe jak i wszystkie wyprawy finansowałem z własnej kieszeni. Nie wychodzi mi uśmiech do ludzi o pomoc, która by się przydała bardzo do rozszerzenia pętli światowych. Nie mogłem sobie pozwalać na jakieś dodatkowe atrakcje po drodze z powodu skromnego jak zawsze budżetu. Ludzie nie widzieli i nie widzą coś nadzwyczajnego w moich podróżach. Może, …kiedyś uśmiechnie się szczęście.

Dz: Skąd rozpoczynałeś swoje światowe podróże?

AS: Będąc w Polsce wyruszałem jak zwykle z podwórka swojego domu, rodzinnej kolebki na warszawskim Targówku by pożegnać się z Warszawiakami na Krakowskim Przedmieściu przed Pałacem Zamkowym. Następnym przystankiem był zazwyczaj Krakowski Rynek w Krakowie by pożegnać się ogólnie z Polakami przed opuszczeniem kraju.

Mieszkając w USA wyruszałem w podróż spod domu zamieszkania. Tak było na Grinpoincie w Nowym Jorku czy  w Phenixie, Arizona.

W ostatniej podróży pojechałem z Polski przez Europę do Turcji gdzie oficjalny start podróży azjatyckiej nastąpił z Polonezkoy – 150 letniej polskiej osady niedaleko Istambułu, dawnego Adampolu, założonego przez księcia Adama Czartoryskiego. Stamtąd przez Gruzję, dalej na wschód przez Rosję najdłuższą Avenidą świata (10 tys. km) do Władywostoku. Na południe promem przez Koreę Południową do Singapuru, dalej na zachód przez Malezję, Tajlandię, Kambodżę, Wietnam, Mjanma, Bangladesz, Indie, Iran do Turcji by zakończyć azjatycką podróż szczęśliwie w Polonezkoy. Następnie powrót przez Europę, odwiedzając przyjaciół zamieszkałych w Atenach, do Warszawy – miejsca wyruszenia. Zajęła mi ta podróż przeszło 10 miesięcy, pokonam około 50 tys. km przez 25 krajów.

Tą podróżą upamiętniłem: 1. 100-letnią rocznicę Niepodeległości Polski, 2. 70-tą rocznicę stracenia Rotmistrza Witolda Pileckiegow więzieniu na Mokotowie, tam gdzie mój ojciec nabawił się gruźlicy przez polewanie mu wodą cementowej podłogi w celi za czasów komuny. 3. 90-lecie założenia „Towarzystwa Przyjaciół Dzieci Ulicy” przez warszawskiego pedagoga Kazimierza Lisieckiego, którego jestem członkiem.

Dz: Czego obawiałeś się na trasie?

AS: Niespodziewanego wypadku podczas nocy w nieznanym terenie. Zawsze czuję się niekomfortowo podczas zimna i wilgoci z powodu łamania w kosteczkach (S.K.S.) Straty czasu wynikających z biurokracji na przejściach granicznych jak i szukania dziury w całym. Przypadkowego uszkodzenia samochodu (ale to mnie ominęło). …Dawniej wrogiem podróżnika było nieprzestrzeganie higieny, choroby i zwierzęta. Dzisiaj obawiałem się ludzi gdyż złodziei, maniaków, chorych psychicznie rodzi się coraz więcej na świecie. Wiele razy ocierałem się śmierć.

 Dz: Jakie „punkty” są najtrudniejsze w realizowaniu dalekich podróży?

AS: Ze swojego doświadczenia wywnioskowałem, że są dwa takie trudne momenty. Jadnym jest podróżowanie w pojedynkę. Dlatego ludzie podróżują w towarzystwie. Zawsze jest tyle razy łatwiej i bezpieczniej o ile osób bierze udział w wyprawie.  Drugim punktem jest odwaga rzucić pracę na okres roku i dłużej. Gdy na to kogoś stać to cała przygoda do zaliczenia jest „pestką”. – To jest moja opinia, która zrodziła się po piątej podróży dookoła świata. Wszystko inne też jest bardzo ważne jak: start, zdrowie, pieniądze, adresy, predyspozycja fizyczna, optymizm, języki, ogólne rozeznanie o świecie, pomoc z boku itp.

 Dz: Na zakończenie zapytam z ciekawości. Co się stało z legendarnym garbusem o imieniu „Pryszcz”?

AS: Ciągle jest na chodzie mimo 45-letniego wieku. Po 18 latach upiększających eksponaty w niemieckim „Muzeum Volkswagena” w Wolfsburgu sprowadziłem go do Polski. Przez kilka lat ozdabiał największy salon Volkswagena Sobiesława Zasady w Warszawie. Obecnie znajduje się w odpowiednim miejscu, w rękach Prezesa Volkswageniarzy Polski z Krakowa – Artura Matuszewskiego. „Pryszcz” bierze czynny udział w spotkanich garbusiarzy z całej Europy. Jest ikoną i ozdobą zjazdów „Garbatej Stokrotki” w Polsce. Gdy mam prelekcje i spotkania „Pryszcz” jest ich ozdobą. W wolnym czasie ozdabia prywatne muzeum Artka – samochodów spod znaku „VW” – obecne odpowiednie gniazdo dla jedynego w swym rodzaju na świecie „garbuska weterana” o imieniu ADAM.

 Dz: Jędrek, czego się życzy wykonawcy w takim przedsięwzięciu?

AS: Myślę, że bezkolizyjnej jazdy w dobrym zdrowiu i samopoczuciu jak i spotkania najwięcej przychylnych ludzi  po drodze i jazdy w dobrej pogodzie.

Dziennikarz: Dziękując za inspirujące spotkanie i ekstra ciekawą i wyczerpującą rozmowę życzę Ci Jędrku gumowych drzew i realizowania następnych wypadów  w nieznane przy pięknej pogodzie, oraz spotkania na trasie tylko życzliwych ludzi. Abyś wracał do nas z uśmiechem cały i szczęśliwy, …jak zwykle. …Boże, jak Ci zazdroszczę.

                                                                                                                                                 – Adam Glob

                                                                                                                        centrumwagabundy@yahoo.com

P.S. Dla państwa wiadomości podaję namiary internetowe Jędrka: www.azpolonia.com,  Centrum Wagabundy lub   Andrzej Sochacki podróżnik, globetroter.

This entry was posted in Rózne. Bookmark the permalink.