…Ostatniego dnia starego roku odwiedziłem pakistańską ambasadę w sprawie wizy. A może… Odpowiedź oficera do spraw wizowych zabrzmiała: „jeszcze czekamy na list z Islamabadu – Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Turystyki”. Trochę cierpliwości”, do środy i wiza będzie w twoim posiadaniu. Znałem te szczekanie od tygodni, nie miałem wyjścia, czekałem, cierpliwość kończyła się.
N. Delhi, koniec 2018 roku
Święta Bożonarodzeniowe i noworoczne miałem spędzić z Polakami w Polonezkoy – Turcja z którego wyruszyłem w podróż a nie gdzieś w Indiach. …To jest urok podróżowania w odróżnieniu od turystowania, gdzie podróżnik bez grafiku ma więcej czasu niż pieniędzy i nie jest ograniczony powrotem do pracy. To pociesza.
Stojąc na parkingu katedralnym i wyjadając suchy prowiant, zapukał do okna „Zabawki” jakiś facet. Zaciekawiła go kierownica po lewej stronie. Podczas rozmowy z żoną i mamą okazało się, że to Hindusi odwiedzający te miejsce co roku w Boże Narodzenie. Padło zaproszenie do odwiedzin. …Zgoda z mojej strony, coś nowego. Pojechałem za nimi daleko od centrum zatrzymując się przy jego posiadłości. W atmosferze rodzinnej Hindusów: Rishiego, Pelak i mamy Indiry czułem się wspaniale. Nie przeszkadzały inne wyznania, nie istniał religijny antagonizm, otwarte serca, przyjaźń – to co jednoczy ludzi. Czas szybko zleciał do dnia obiecanej wizy pakistańskiej.
W między czasie odwiedziłem jeszcze raz polską placówkę. Oznajmiono mi, że vice ambasador znający moje bolączki jest na urlopie. …Miła niespodzianka. W zastępstwie generalny konsul – pan Zbigniew Igielski, człowiek z doświadczeniem dyplomatycznym i życiowym zrozumiał moją ideę podróżowania i na poczekaniu wręczył mi potrzebne pisemko do okazania tam gdzie będzie potrzeba. Z serdecznym pożegnaniem, otrzymaniem książki „Polacy w Indii po II wojnie Światowej” i życzeniem powodzenia w dalszej części podróży opuściłem w zadowoleniu placówkę. …Inny człowiek inne podejście, inna reakcja.
Nowy Rok – 2019!
Nadszedł Nowy Rok. W rodzinie moich nowych przyjaciół jakoś cicho. Nikt się nie szykuje wyjść i celebrować święto. Gdy zapytałem Rishiego to usłyszałem, że jesteśmy zaproszeni na obiad do teściowej na drugi dzień.
Żeby uczcić te święto zaakceptowali moją propozycję. Zamówiłem wg ich upodobania: szampan wieloowocowy bezalkoholowy, pizzę Margaritę, torciki pojedyncze i bombonierkę ciasteczek do herbaty z mlekiem i kawy po polsku (gotowane mleko z łyżeczką kawy) przypadłej do gustu mamie Rishiego. O północy życzenia wzajemne, wydzwaniania po rodzince i znajomych przez następną godzinę. I tak w spokoju, bez kotylionów, śpiewu, słuchaliśmy muzyki religijnej z taśmy z filmikiem na ekranie TV. Wszyscy zadowoleni, powoli ucichli i rozeszli się do swoich sypialni. W Nowy Rok bez kaca, bólu głowy śniadanie około południa i …dzień jak co dzień.
O godz. 19:00 pojechaliśmy na obiad. Zjechało się kilkanaście osób, wszyscy z rodziny. Młodzież i dzieci osobno w jednej części salonu, dorośli razem w głównej części na wygodnych fotelach. Przystawki owocowo-warzywne z sosami pikantnymi na początek. Po czasie każdemu z osobna, gdzie kto siedział, na dużym talerzu młodzież roznosiła główne dania po uprzednim zamówieniu (ryż, kluski, fasolka, warzywa, drobne kawałki mięsa do wyboru z różnorodnymi kolorowymi pachnąco-pikantnymi sosikami). Ja nie miałem wyboru, zajadałem się kluskami z kurczakiem i popijałem ciepłym rosołowo podobnym napojem o zapachu kminkowym. Jak wszyscy skończyli jedzenie po kawałku tortu z pachnącą herbatką, ja z mleczną kawą. …I tak impreza bezalkoholowa zleciała do północy. Przy pożegnaniu otrzymałem prezent (dzwon metalowy i orzeszki na drogę).
Końcówka w Indiach
Nadszedł dzień, ostatni dzień zwrócenia się o pozwolenie na przejazd Pakistanu. Czekałem przed wejściem do konsulatu kilka godzin w chłodnym dniu jakby nie zauważony przez „starego znajomego” pana Grunzela – oficera do spraw wizowych. Poprosiłem o rozmowę z nim ostatni raz. …Nie miał już punktu zaczepnego. Wyksztusił tylko jak przywykł – sprawa w toku, do następnego tygodnia. Sprawa nie zrozumiana dla mnie. Miałem odczucie jakby zaprogramowana małpia złośliwość przemawiała ludzkim głosem. …Nie wytrzymałem, poprosiłem o zwrot wszystkich złożonych dokumentów. Po 50 dniach zwodzenia, czułem wstręt do oficjała i tejże placówki, zakończyłem sprawę z pakistańską wizą.
Następnego dnia, uwolniony z obiecanek, byłem już w drodze do portu nad zatoką Kachach w stanie Gujarat (Gudżarat), by wysłać „Zabawkę” do Iranu okrążając Pakistan wodą. Żałuję tylko, że spotkanie z pakistańskim przyjacielem od dziesiątek lat nie doszło do skutku z przyczyn niewyjaśnionych, od nas nie zależnych. Tu w Azji nikt nie tłumaczy się z nieprawidłowych posunięć. Dyktatorskie kraje, kontrolujące ludzi.
Po drodze wstąpiłem do Khajuraho (Kadżuraho) ze słynnymi rzeźbami „Kama Sutra” w stanie Pradesh po 40 letniej przerwie. Urok wioski się nie zmienił, polne drogi, zwierzęta swobodnie wałęsające się jak dawniej. Jedynie dojazd asfaltową szosą i wstęp do sanktuarium świątyń zwalał z nóg. Dla cudzoziemca kilkaset razy droższy, jak w Chinach. (Hindus płaci 40 rupii a turysta zagraniczny 600 rupii! ). Wiele osób odwiedzających rezygnuje ze zwiedzania tych kilkuwiekowych hinduskich świątyń.
Wysyłka „Zabawki”
Po kilku dniach przepychanek po zatłoczonych drogach, 13 stycznia dobiłem do Mundra – portu z którego „Zabawka” popłynie do Iranu. Zamieszkałem w hotelu „Galaxy” i rozglądałem się za wysyłką. Żeby dobić do „Domu Celnego” na obszarze portowym trzeba załatwić jednodniową przepustkę, później chodzenia od drzwi do drzwi z „Carnet de Pasages”. Strata kilku godzin i kilkudziesięciu dolarów by w końcu otrzymać pieczątkę „exportu pojazdu” w dokumencie. Urzędnicy zapoznawali się z tym dokumentem. Przeglądali go na okrągło odpychając odpowiedzialność od siebie dalej. W końcu oparło się na naczelniku urzędu. Ten posłuchał się moich rad i podsunął mi dokument do wypełnienia. Szybko załatwiłem sprawę, postawił pieczątkę z parawką. …I o to tylko chodziło. Z podziękowaniem za przysługę szybko opuściłem pokój by się nie rozmyślił. W ten sposób miałem sprawę z głowy. Wróciłem do hotelu zmęczony. Szukanie odpowiedniej firmy przewozowej przełożyłem na następny dzień.
Sprawa stała się trudna do załatwienia. Nie trafiłem na odpowiednią firmę wysyłkową typu cargo. Podróżowanie po lądzie nie jest powszechne w Indiach jak i w całej Azji, którą zawładnął masowy przemysł turystyczny samolotami, autobusami, hotelami i wynajętymi przewodnikami. Z chęcią pomocy przyszedł właściciel hotelu mający szerokie kontakty. Na drugi dzień sprawa wysyłkowa ruszyła z miejsca. Dwóch agentów z morskiej firmy wysyłkowej przybyło do hotelu by przedstawić warunki transportu. …No cóż drogo jak na emeryta kieszeń, bez ulgowej taryfy. Do wzrostu ceny przyłożył się system korupcyjny. Ten sam naczelnik stworzył sztucznie dodatkowy dokument na wzór obiegówki, który pochłonął dodatkowe kilkaset dolarów USD z mojej kieszeni. Nie było się do kogo odwołać.
Po tygodniu „Zabawka” znalazła się w kontenerze. Za następnych kilka dni popłynęła do irańskiego portu. Ja zabrałem się pociągiem do Mombaju by samolotem polecieć do Iranu i odebrać wysyłkę. Czas zleciał szybko gdyż łatwo nawiązuje mi się kontakty i zyskuje przyjaźń świeżych przyjaciół. Wyjeździłem się na motocyklu, byłem zapraszany w odwiedziny nowych przyjaciół i wspólne wyjazdy na plażę czy do ciekawych miejsc. Hindusi są przyjaźnie i mile ustosunkowani do cudzoziemców.
Z Internetu dowiedziałem się, że Iran wstrzymał wydawanie wiz dla Polaków. Sprawa może się skomplikować.
Pozdrowienia z Mundry, Indie. – Jędrek