Na klubowym spotkaniu dowiedzieliśmy się o aspektach podróżowania naszego światowego wagabundy a jednocześnie prezesa klubu. Głównym aspektem dla Andrzeja jest cel patriotyczny, innym aspektem to obyczajowość innej kultury jak i przemiszczanie się po wiejskich drogach świata.
…Jak zawsze, byliśmy wsłuchani w opowiadania, które mają patriotyczny wątek, gdyż Andrzej podróżuje z polską fantazją i samochodem zaopatrzonym w polskie emblematy. Nie trudno się domyślić jakiej narodowości jest kierowca zacnego pojazdu. Chwała mu za to. Niech to będzie dopingiem dla nas wszystkich, wyróżniania się wśród innych pojazdów na drogach. Tym małym sposobem pokazujemy światu swoją tożsamość narodową.
Niestandardowy podróżnik i nie spotykany cel podróżowania wypełnia mu czas podczas jazdy. Jadąc przez świat odnawia stare i nawiązuje nowe kontakty z kombatantami i weteranami II Wojny Światowej. Tu trzeba wspomnieć, że pierwszy raz nawiązał kontakty 35 lat temu (rok 1977), kiedy odważył się po raz pierwszy samotnie okrążyć świat. Przez niespełna dwa lata – małym „VW-garbusem” o imieniu „Pryszcz” poświęconym przez ks. J. Szpilskiego – proboszcza parafii Św. Stanisława Kostki na Greenpointcie w Brooklinie, N.Y. realizował, bez pomocy z boku, pętlę wokół globu przez 35 krajów.
Wtedy za czasów „żelaznej kurtyny” Jędrek był jedynym Polakiem podróżującym dookoła świata. Podczas tej długiej przygody poznawał prawdziwą wojenną historię, nie znaną mu w Polsce, wprost od polskich żołnierzy i oficerów; odwiedzając ich żołnierskie domy. Ci wojenni bohaterzy, nie ze swojego wyboru lecz z powodu politycznej sytuacji osiedlili się poza granicami swojej Ojczyzny, za którą przelewali krew. Jędrkowi łatwo było nawiązywać kontakty startując ze Stanów Zjednoczonych będąc synem wojennego kombatanta Jerzego Sochackiego.
Drzwi domów kombatanckich otwierał Andrzejowi list polecający z rąk Alojzego Mazewskiego – ówczesnego prezesa Kongersu Polonii Amerykańskiej, który nazwał go „polonijnym ambasadorem”. Andrzej swą pierwszą podróż dookoła świata odbył bez posiadania paszportu polskiego, który odebrano mu podstępnie przed wyprawą w polskim konsulacie w Nowym Jorku. Jechał przez świat niczyj ale z białym orzełkiem w złotej koronie na piersiach (doszytej przez matkę), legitymując się amerykańskim dokumentem podróży – „Permit to Reenter”, który pomógł mu przemierzyć 50 krajów na pięciu kontynentach.
Po drodze słuchał żołnierzy jak martwili się o losy swoich cennych pamiątek wojennych. Jedni mają ich niewiele, inni mają ich całe pomieszczenia. Nie mogąc liczyć często na swoją rodzinę, przymierzają się do pozostawiania swoich zbiorów po różnych parafiach, szkołach, klubach itp. Martwią się, bo nie są to odpowiednie miejsca na tak cenne archiwalia. …Jeden kombatant w Seattle, w stanie Washington – mający syna adwokata, mieszkającego niedaleko, powiedział mu, cytuję: „Wiesz co synu, ty jesteś tak bardzo zajęty, że chyba o mojej śmierci dowiesz się przypadkowo z nekrologu wydrukowanego w gazecie”. …I rozpłakał się. Dziś jest już śp.
Po skonsultowaniu się z kilkoma kombatantami, mieszkającymi na różnych kontynentach, Jędrek zdecydował, że trzeba by zebrać te unikatowe archiwalia wojenne i umieścić w jakimś odpowiednim miejscu – na polskiej ziemi.
…Nie wytrzymał. Napisał list do dyrektora największego europejskiego Muzeum Armii Krajowej im. Emila Fieldorfa „Nila” w Krakowie i przedstawił całą sprawę. Po kilku tygodniach otrzymał pozytywną odpowiedź, której fragmenty cytuję: „…Zapewniam, że jeśli chodzi o miejsce w naszym krakowskim Muzeum AK – dla wszelkich pamiątek po kombatantach i weteranach II wojny światowej, zawsze było i będzie!. …Proponuję zacnym kombatantom, by w tej sprawie nawiązali kontakt z polskimi placówkami konsularnymi, którym niezręcznie będzie odmówić pomocy i pośrednictwa w przekazaniu do Ojczyzny pamiątek naszego Dziedzictwa Kulturowego”. – pozostaję z wyrazami szacunku, Adam Rąpalski, dyr. Muzeum A.K., Kraków, 9 czerwca 2009 r. …Cieszymy się razem panie dyrektorze!
Z takim glejtem i innymi poparciami co do słuszności sprawy – Andrzej Sochacki podróżuje po świecie i przedstawia wszystkim spotkanym kombatantom wojennym, ich rodzinom i przyjaciołom. Około 85-95 letni zazwyczaj bohaterscy kombatanci, często płakali podczas spotkań opowiadając swoje historie; płakał też razem z nimi i Andrzej. Z radością przyjmowali Andrzeja wiadomość o przychylnym nastawieniu administracji muzealnej w Krakowie na ich wojenne trofea, służące w odzwierciedleniu prawdziwej historii II Wojny Światowej, która jest nieznana większości a szczególnie polskiej młodzieży. A oto przecież nam wszystkim chodzi, aby prawdziwa historia dotarła do młodego pokolenia.
Dziś, sędziwi weterani po spotkaniu z Andrzejem mogą spać spokojnie i jak przyjdzie pora rozstać się z archwaliami wojennymi będą wiedzieli gdzie je skierować i jaką drogą. …Dzięki Ci Andrzeju za to.
…Opowiadaniom o kombatanckich spotkaniach z Jędrka wyprawy nie było końca. Każde zawierało inny wątek wspomnień. W dzisiejszych czasach podróż w pojedynkę jest wyjątkowo ryzykowna, dlatego ludzie podróżują przynajmniej we dwoje; tak jest bezpieczniej. Dawniej podróżnik obawiał się zwierząt, pożywienia i chorób a dziś obawia się ludzi. Obecnie w świecie nie brakuje maniaków i wykolejeńców. Trzymajmy kciuki za powodzenie tej wspaniałej misji.
Jadąc drugorzędnymi drogami przy brzegu morza, daleko od autostrad życie dudni dawnym tempem wśród tubylczego folkloru bez odczucia pośpiechu i wrogości do obcego. To ostatnia szansa znalezienia się w naturalnym środowisku, które zamiera wraz z rozwojem techniki i budowy autostrad przecinających miasteczka będące dawniej główną ich ulicą.
Nasunęło się pytanie: Jak można sobie wyobrazić najdłuższą wyprawę po lądzie? Odp.: To, okrążenie Ziemii wszelkimi drogami po obrzeżch kontynentów; najbliżej wody. Więc Jędrek postanowił wykonać te przedsięwzięcie w ciągu dziesięciu lat. Z wyliczeń wynika, że cały dystans wyniesie około 300 tysięcy kilometrów. …Ile wyniesie w praktyce – zobaczymy.
Zapytany niedyskretnie – kto finansuje jego podróże? Zmieszał się i odpowiedział – nikt do tej pory. Rzekł, że robienie czegoś dla wyższych racji pozwala zapomnieć pytania o pomoc, która niejednokrotnie by się przydała do lepszego wykonania zadania. …Podróż ta pochłania w całości dochody Jędrka z renty inwalidzkiej, które nie pozwalają na odbijanie z głównej zaplanowanej trasy na boki, by ją bardziej wzbogacić. …Napewno pomocnym by było mieć dopełniony bak paliwa do pokonywania ogromnych i kosztownych odległości, by podróż była przyjemniejsza i bardziej wypełniona – powiedział Andrzej. Może kiedyś w przyszłości znajdą się ludzie chcący pomóc Andrzejowi finansowo by partycypować w jego misji patriotycznej, której nikt do tej pory nie podjął.
…Wracając do domu, już późną nocą, jeszcze raz odtwarzałam sobie ciekawe i niepowtarzalne opisy spotkań Andrzeja z Polakami – bohaterami swojej Ojczyzny jak i tubylcami w różnych krajach.
Więcej o Jędrka przygodach podróżniczych znajdziecie państwo na stronie: www.azpolonia.com pod hasłem „Centrum Wagabundy” lub w „Google” pod hasłem „Andrzej Sochacki”podróżnik.
Ewa Sochmar
– korespondentka prasowa
„Centrum Wagabundy”
Phoenix, 2010