DRUGI ETAP I część

Granica Bissau już w zasiegu
Ostatnie kilkadziesiąt kilometrów w Senegalu zeszło na kręceniu kierownicą jadąc przez wsie gliniastych domków pokrytych strzechą. To tubylcy wpadli na pomysł ograniczenia szybkości kładąc krótkie pnie drzew, wielkie kamienie lub duże stare opony w poprzek jezdni na przemian co kilkadziesiąt metrów.
Podjazd do granicy bez widoku „pomocników”, cińkciarzy i wciskających różne towary.

GUINEA BISSAU (5)
Atmosfera na luzie, nie czuło się, że to państwowa granica. Świnki, kozły, byczki chodziły sobie bezpańsko między ludźmi i pojazdami. Pracownicy graniczni uśmiechnięci witają z „welkome” na ustach.
Jadąc rozglądałem się na boki widząc jak chłopcy strącają manga kamieniami, namawiając do kupienia zabite iguany, też kamieniem. Niektórzy oferują strącone przy pomocy procy większe kolorowe ptaki. Tu wszystko jest przysmakiem.

Kontrol drogowa. Patrzyli długo na samochód i zapytali czy jadę z misjii katolickiej, odpowiedziałem, że tak. Dali spokój. …Dali mi też pomysł na przyszłość.

Jechałem drogą najbliżej wody spoglądając w przerwach niezabudowanych na jej błekitno zielony kolor. W głębi wiosek uliczki prostopadłe z gliniastą powierzchnią koloru rudawego. Dłuższe mosty – płatne po kilka euro.
Szybko czas minął, nawet nie wiem kiedy znalazłem się w stolicy – Bissau (144 kraju moich podróży). Uliczki czyste, mniejszy tłok na chodnikach.”Taxi” – większość mercedesów pomalowanych na biało-niebiesko; mało sfatygowane. Zajżałem do starej części miasta z kolonialnymi poportugalskimi domami mającymi stylowe neoklasyczne fasady. Stoiska „art” z rzeźbami i maskami czekają na kupujących, mając szczególny popyt w karnawałowym okresie. Odczuwało się latynowską atmosferę słysząc melodyjną muzykę dookoła. Choć portugalski język jest oficjalny to słychać było dookoła rytmiczny język etnicznych grup, między innymi kreolskiego (Crioulo).

Wyjechałem na asfaltową drogę w kierunku Guineii. Ciekawy byłem tego kraju. Zatrzymałem się w ostatnim przedgraniczym miasteczku Quebo. Dotankowałem z plastikowego zbiornika na prowizorycznej stacji benzynowej i szybko znalazłem się na kiepskiej drodze do sąsiedniej granicy. Dwie godziny jazdy po nierównej drodze dało się weznaki. W końcu dojechałem do jakiejś budki zrobionej z bambusowych kijów wyglądającej jak szałas chroniący od słońca. Zatrzymałem się przed ledwo widoczną linką zawieszoną w poprzek dróżki. Okazało się, że to jest państwowa granica między dwoma krajami: Guineą Bissau i Guineą.
Czekała mnie niezwykła przygoda.

GUINEA (6)
W granicznym szałasie siedziało kilku mężczyzn po cywilnemu nie wyglądających na państwowych pracowników.
Gestem ręki, jeden wezwał mnie do szałasu by sprawdzić dokumenty. Pytania: gdzie jadę, po co, do kogo, co mam w samochodzie, skąd i kilka innych. Ciężko mi było odpowiadać po francusku, który oni znali też bardzo słabo. Pomiędzy sobą rozmawiali w Fula – jednym z plemiennych języków. Gorąco. Zasychało w ustach aż do krtani, a trzeba było odczekć swoje. Jeden wyszedł i chciał bym pokazał mu w środku samochód. Otworzyłem wszystkie drzwi i zaprosiłem do wglądu. Nie. Zechciał żebym wyjmował worki i paczki pokazując co mam w środku.
Na jakimś tekturowym blacie zacząłem układać bagaż. …Z takimi nie wolno żartować, oni są w transie podczas wykonywania swojej pracy. Po chwili dał znać żebym powkładał spowrotem.
Myślałem, że na tym koniec inspekcji. Inny wyszedł z szałasu i powiedział, żebym zapłacił za wjazd do kraju. …Dałem wymuszoną sumę bez potwierdzenia w paszporcie. Wskazali tylko w którą stronę odjazd i koniec był dyskusji.

Za kilkaset metrów znów przymusowy postój. Teraz wojsko sprawdzało dokumenty. Poskarżyłem się do przełożonego, że poprzednik wyłudził niesłusznie ode mnie pieniądze. Oficer ujął się honorem i wysłal żołnierza na motocyklu po wpłacony haracz. Za 15 minut pieniądze spowrotem znalazły się w moich rękach. Dostał za to prezent.

Wskazanym wyjazdem z wioski wjechałem przez bramę jak do raju by po kilku zaledwie minutach znaleźć się na wyboistej polnej rowerowo-motocyklowej dróżce. Na dodatek rozpadało się. …Tego obawiałem się najwięcej. Pora deszczowa przyszła w tym roku szybciej niż zwykle. Nie miałem na to wpływu, trzeba było jechać do przodu.
Planowałem z mapy dojechać do stolicy Guinei – Conakry jednego dnia. Ale okazało się, że to tylko teoretycznie było możliwe. W praktyce jechałem po wyboistej, krętej ze starymi dziurawymi mostami dwa i pół dnia, niemalże na głodniaka; od rana do wieczora.
Tym niesamowitym odcinkiem „Zabawka” zaliczyła chrzest – prawdziwy wytrzymałościowy sprawdzian. Z minuty na minutę zżywaliśmy się razem jak prawdziwi przyjaciele w trudnych warunkach pozornie nie do przebycia. Momentami stawaliśmy i zsuwaliśmy się do tyłu na stromych podjazdach drogi wysłanej wielkimi kamieniami schowanymi pod gliniastą nawierzchnią, nie widocznymi na oko. Chwilami byłem zaskoczony wytrzymałością „Zabawki”, która wiła się jak wąż pod górę drogi nad wodnymi koleinami, wydajacych się nie do pokonania przez zwykły pojazd. Czasami po wzbiciu się na wierzch wychodziłem z samochodu by popatrzyć z podziwem na pokonany odcinek drogi z myślą – to było nie możliwe jeszcze chwilę temu. Ale czując, że nie tylko mi zależy na pokonaniu przeszkód lecz i „Zabawce” doszedłem do wniosku, że wyjdziemy z tych przeszkód obronną ręką. Coś dodawało nam otuchy, nie pozwoliło się załamać nieprzewidzialnymi trudnościami na „diabelskiej” drodze. Załamanie i rezygnacja nie wchodziły w rachubę. Cel przecież mamy nakreślony przed wyruszeniem w drogę.

Wspominając odbyte odcinki podziwiałem jak „Zabawka” sprostała terenowym SUWom, popularnym w Afryce typu Land Cruizer, czy Land Rower „4X4”. Wspinając się często pod górę słychać było pisk opon i swąd palacej się gumy kręcących się kół po niewidocznych kamieniach.
Bez uporu nie osiągnelibyśmy wierzchołków drogi.
Innego objazdu nie ma, trzeba było wytrzymać i pokonać te przeszkody osobowym samochodem bez przeróbek. W takich warunkach przydałyby się choć większe koła. Często ludzie dziwili się, że ten samochód jeszcze jedzie.

Mijając ubogie wioski, bez elektrycznośc i wody nie mogłem się z nikim podzielić na bieżąco tą wspaniałą przygodą. Znurzony stałym napięciem jazdy zatrzymałem się by odetchnąć do rana. Trzeba było się spieszyć przed zmrokiem z otrzymaniem pozwolenia na postój od sołtysa wioski, który z dumą wskazał bezpieczne miejsce.

Żeby odsapnąć trochę to nie było takie proste. Wszyscy niemalże chcieli zobaczyć, dotchnąć samochód nowego przybysza. Tu jeździ się po dróżkach przeważnie motocyklami. Samochód przejeżdża od czasu do czasu, szczególnie towarowy. Transport publiczny prawie nie istnieje.
Trzeba było trochę pogadać i odpowiedzieć na ich pytania. Zabawa na całego, oni gadali często sobie a ja sobie. Język francuski jest nie popularny. Tubylcy używają swojego języka. Po zapadnięciu ciemności bractwo porozchodziło się do swoich chatek. Wtedy mogłem się coś napić i zjeść. Świeca, którą ofiarowałem zrobiła najjaśniejszą chatkę w okolicy. Przeważnie ogniska oświecają teren pomiędzy chatami.

…Rozpadało się na całego, a trzeba było jechać dalej. Niestety, nie widziałem zarysów drogi, musiałem odczekać aż się woda gdzieś rozpłynie po bokach. I tak zeszło prawie do 10:00. „Zabawka” pokonywała kałuże jak amfibia. Czekałem na pomoc kilka razy by przejechać połamany most lub wypchać samochód z pobocza na drogę. Niby nie było widać nikogo ale po chwili jak samochód stał jakiś czas w jednym miejscu zjawiali się chętni do pomocy licząc na jakąś darowiznę.

Pod koniec tej ślizgającej jazdy trzeba było zaliczyć przeprawę linowym promem przez rzekę. To był tym razem ostatni wysiłek wspólny by wjechać na prom i z niego zjechać. Trzeba było zwołać ludzi by podnieśłi „Zabawkę” nad wysokimi progami brzegu.

I tak dobrnąłem do lepszej nawierzchni drogi by pojechać dalej. Deszcz już nie miał większego znaczenia. „Zabawka” trochę ucierpiała. Przeszła moje oczekiwania, wyrabiała się jak w rajdzie Paryż-Dakar. Brawo!

W Conakry umyłem „Zabawkę” i naprawiłem trochę usterek. Przejechałem się przez stolicę. 15 różnych grup etnicznych aktywnych zawodowo wysłuchiwało swoich muzycznych rytmów. Wydawało się jakby całe miasto wsłuchane było w różne melodie.

W zapachu dojżewającego manga pojechałem w stronę granicy Sierra Leone by przespać się przy jakimś posterunku.
– Jędrek

This entry was posted in Afryka 2016. Bookmark the permalink.