Koledzy Łukasza z firmy KOMAT’SU wyszli przed bramę by pożegnać się i zobaczyć „Zabawkę”. Nową drogą pojechałem skrótami w stronę granicznego miasta Karang. Po drodze mała przeprawa promem skracająca dystans do gambijskiej granicy.
Senegalsko – Gambijska granica
Pod wieczór, mijając małe, miasteczka dobiłem do założonego celu. Zgłodniały i zmęczony gorączką odpocząłem przy Policji pytając się o odprawę do Gambii. Dobrzy policjanci wskazali mi stoiska z pieczywem i kawą oraz parking na noc.
Na granicy
Do Gambii jest zakaz wyjazdu pojazdom turystycznym, mogą opuścić kraj tylko uprzwilejowane samochody z CD na tabliczkach rejestracyjnych. Jedyna droga – wskazali mi – to jest objechanie Gambii dookoła by opuścić Senegal w stronę Guinei Bissau.
Nie mogłem spać. Myślałem jak się wydostać.
Wstałem raniusieńko i poszedłem na gamibijską stronę zrobić wywiad. Powiedzieli mi, że jak Senegalczycy mnie wypuszczą to oni nie utrudnią mi pojechania w głąb kraju. Wruciłem się by skorzystać z ojca powiedzeń: „jak nie udaje ci się pogadać do ucha to pogadaj do ręki”…I tak się stało. Oficer graniczny rozglądając się dookoła powiedział O.K. jedź szybko, ja nic nie widdziałem. Wsiadłem, przejechałem linię graniczną by mieć jak najszybciej Senagal z głowy.
Podjechałem pod budynek policji gambijskiej. Pamietali mnie. Wbili wjazd i spokojnie bez żadnych już kontroli znalazłem się po stronie najmniejszego afrykańskiego kraju. Odetchnąłem.
GAMBIA (4 kraj w Afryce)
W tym maleńkim anglojęzycznym kraju, wciśniętym od oceanu w Senegal, poczułem się swojsko od razu. Zauważyłem jako taki porządek, bez żebrających dzieci.
Tylko jedna droga prowadzi do promu by przedostać się na drugą stronę rzeki do stolicy – portu Banjolu. Kontrole drogowe z uśmiechem i „welcome” w naszym kraju. Przed ujściem rzeki Gambii czekała kolejka pojazadów na prom kursujący co dwie godziny. Przepuścili mnie czekający i znalazłem się w przodzie pojazdów.
Ciasno, setki ludzi, wiele z nich zajmujących się biznesem w drodze. Można tu zjeść, kupić napoje czy produkty codziennego użytku. Handel na całego, jak na targowisku. Na środku rozlewiska rzecznego prom zaczął kołysać aż ciężarowe samochody obijały się o siebie.Przez pewien moment wszyscy zaniemówili. Skończyło się na strachu.
Po godzinie znalazłem się w największym gambijskim mieście, porcie, stolicy Gambii – Banjol (143 kraju mojego podróżowania po świecie). Wyjazd do miasta bez problemu po niezatłoczonych ulicach.
Banjul
Jadąc portową aleją niespodziewanie natrafiłem na misjonarską siedzibę katolicką. W sekretariacie przyjęty byłem serdecznie z obiecaniem noclegu. Wykorzystałem gościnność i pojechałem zwiedzić miasto z uniwersytetem w Centrum Edukacji Sw. Józefa włącznie. Pochodziłem po 19-sto wiecznym bazarze Albercie gdzie można było kupić wszystko co się chciało. Po zwiedzeniu Starego Mista styrany wróciłem do nowej bazy gdzie dowiedziałem się też o misjionarkach polskich pracujących w głębi Gambii. A że następnego dnia była sobota więc z rana udałem się w odwiedziny z ciekawości.
Przez 100 km rozglądałem się na boki nie widząc rzucającej się w oczy biedy. Domki małe ale czysto dookoła, bez łażących bezpańsko domowych zwierząt. Dla bezpieczeństwa kontrole drogowe co 20 km, do znudzenia. Trzeba było uzbroić się w cierpliwość. Do ośrodka misji katolickiej trafiłem bez wysiłku. Wszyscy znali w okolicy siostrę Irmalę i zespół szkół, który powstał przez 26 lat jej pracy misyjnej. W niedzielę o 7:00 puk – puk do drzwi. To siostra Milka z Kenii zaprosiła na śniadanie bym nie przegapił uroczystości bieżmowania około 20 osób. Przyjechał zaproszony biskup Gambii – Irlandczyk z pochodzenia. W kościele młodzież śpiewała na trzy głosy przy akompanjamencie bembenków i grzechotek. Występy dzieci i śpiew przy bujaniu się na boki były cząstką wspaniałej imprezy.
Pokoik z wygodami, super cicho, słychać śpiewy ptaszków, mogłem nadrobić pisanie pamiętnika i poukładanie zdjęć. Wieczorem oglądanie TV wprowadził w stan przygnębienia po obejżeniu sytuacji w Syrii, dawniej katolickiego kraju.
Z rana przepakowałem „Zabawkę”, zostawiłem torbę ciuchów i inne prezenty dane mi przed podróżą w Warszawie. Jeden mankament to słaby zasięg internetu sprawił kłopot z wysłaniem korespondencji.
Po obiedzie po prawie pustej szosie pojechałem w stronę granicy senegalskiej. Tak to się dzieje kiedy turystom zagranicznym utrudnia się podróżowanie po krajach Zachodniej Afryki.
.W pewnym momencie trzy małpki niespiesząc się przeszły przez jezdnię, jakby oswojone z pojazdami, stanęły i patrzyły jak przejadę.
Jeszcze raz Senegal
Sam dowód, że wjeżdżam z Gambii zrobił problem przejechania granicydo Guinei Bissau. Po pewnych sporach i wyjaśnianiach jakoś skończyło się robienie mi kłopotów.
W Zinguichorze, większym mieście przedgranicznym uzupełniłem paliwo, małe zakupy i noc bez komarów, to czego wszyscy obawiają się w Afryce. Jest pora sucha, sprzyja podróżowaniu, śpi się przy otwartych oknach i uchylonych drzwiach. Trzeba się spieszyć, gdyż pora deszczowa może niespodziwanie nadejść i bedzie koniec mojej podróży po drogach drugorzędnych, których nawierzchnia jest gliniasta. – Jędrek
Troszkę statystyki:
Jeden miesiąc w Afryce za mną
Zaliczone 4 kraje: Maroko, Mauretania, Senegal, Gambia
Dnie: w Senegalu – 16, w Gambii – 3
Wydatek: w Senegalu – 700 euro, w Gambii – 55 euro
Przejechanych: w Senegalu – 735 km
w Gambii – 240 km
ogółem od startu około 10 000 km
Wypadki – 0
Chorób – 0